wtorek, 31 grudnia 2013

13/14

miałem kiedyś plan na napisanie ślicznego podsumowania mijającego roku. wybrałem ulubione wydarzenie z życia prywatnego, które miało miejsce i planowałem do niego dodać ulubione/ważne wydarzenie z życia zawodowego, które jednak nie nastąpiło. toteż i sens szerszego podsumowania poszedł się był...
krótko: patrząc z prywatnej strony to był całkiem dobry rok. narzekać na co nie mam, może ino na brak odwagi czasem. ze strony zawodowej - mógł być lepszy, ale do najgorszych zaliczyć go się nie da. to chyba i tak nie najgorzej.

pozostaje tylko liczyć, że 2014 będzie jeszcze lepszy, czego Wam i sobie życzę.

i na deser moja ulubiona piosenka:

niedziela, 29 grudnia 2013

przeprowadzka

po 2 i pół latach wspólnego mieszkania nadszedł czas się rozstać i wynieść w kolejne miejsce. w sumie to najdłuższy okres, przez który udało mi się w jednym miejscu zamieszkiwać.
czas się zebrać i do pakowania; zbieram się od rana. zbieranie moje ogranicza się do myślenia na temat tego, co i jak spakować oraz do oglądania plotkary a także wizyty w markecie. może zrobi się samo.

żal czy nie-żal, nie wiem. wiem, że będę miał większe łóżko, niemalże małżeńskie.
może też będę miał bliżej ciut.

oj jak ja nie cierpię przeprowadzek, tego bałaganu, układania na nowo. brrr :x

piątek, 27 grudnia 2013

decyzje

każdego dnia musimy podejmować ważkie decyzje. weźmy taką wizytę w markecie. cel jest jeden - coś słodkiego humor poprawiającego.
może coś z czekoladek. do wyboru mini opakowania ritter, oraz te większe; ukochane toffi i karmelowe milki [ta z oreo jednak jest przereklamowana i o 10% bardziej kaloryczna od zwykłej czekolady]. kinder batoniki w chrupiącym wafelku też kuszą. hmmm
a może żelusie, zwykłe misie, jeszcze powielkanocny zestaw, czy może nowe odkrycie o smaku owoców leśnych...
stoi człowiek jak ciele przed słodyczowym regałem i stoi. ludzie wokół przechodzą, omijają. a ja dumam.
w końcu rozdrażniony chwytam stojącą przy kasie cole light.
bez sensu.

czwartek, 26 grudnia 2013

puzzle

puzzle to jedna z bardziej wciągających rozrywek. wystarczy na chwilę przystanąć z zamysłem dołożenia tylko jednego elementu, by zatrzymać się nad nimi na dłużej. i powstać najlepiej dopiero po ułożeniu całości.
odkąd pamiętam uwielbiałem je układać.
dostałem na święta nowe. okazały się dużo lepszą rozrywką niż przewidywane jako alternatywa... klocki lego. czasem jest dobrze zająć się czymś monotonnym acz przynoszącym satysfakcjonujące efekty [i ćwiczącym przy tym zapewne w jakiś sposób umysł].

szkoda tylko, że życiowe układanki czasem są pozbawione niektórych elementów, albo te zagubione/potrzebne w danej chwili odnajdują się dopiero po czasie. najzabawniejsze w tym jest to, iż próbujemy ją układać nie posiadając poglądowego obrazka, mając w głowie li tylko mglisty obraz pożądanej całości.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

(gotu)jemy

święta to czas jedzenia.
od rana słyszę co zostanie zrobione. babcia chodzi niczym nakręcona i myśli tylko coby tu jeszcze więcej dorobić, co nowego. nie powstrzymasz.
od samego słuchania czuję, że mam coraz pełniejszy żołądek. i zawartość jego rośnie i podnosi się.

tymczasem choinka ubrana [ja w połowie pokuty i podrapany, trudno], sałatka zrobiona, barszcz biały z grzybami ugotowany. tyle mego wkładu.

rodzi się tylko jedno pytanie kto owe tradycyjne 12, choć obstawiam, że w tym roku to będzie ze 24, potraw zmieści...

piątek, 20 grudnia 2013

dopinanie

okres przedświąteczny, to czas dopinania wszystkiego na ostatni guzik, czas uprzątania wszelkich spraw, a także czyszczenia się ze wszelakich zaległości; przynajmniej tych grubszych.
tydzień świąteczny na szczęście będzie wolny, ale by takim mógł się stać, dziś w dzień sądu ostatecznego trzeba było powypychać wszystko co się da w świat oraz kazać od kilku dni listonoszowi całować klamkę, by nie dorzucał niczego nowego do zrobienia. już się nie mogę doczekać nawału spraw w poniedziałek za tydzień, przez 10 dni pewnie ich się trochę nazbiera. ale pomyślę o tym jutro.

tymczasem jutro z rana wybieram się do domu. w komplet prezentów dla wszystkich [wespół z bratem] zaopatrzyłem się zawczasu, teraz pozostaje je tylko ślicznie zapakować. zapakować też muszę, do walizki do domu, jakieś luźniejsze spodnie, wszak święta to czas uczty [tej zdecydowanie nie-duchowej].

niedziela, 15 grudnia 2013

5P

zabrałem się w końcu za porządkowanie wszystkiego wokół. wszak przed przeprowadzką wypada przeprowadzić wstępną selekcję rzeczy. zacząłem od dna szafy, na którym jak się okazało spoczywało21 tiszertów, 13 koszul, 2 pary krótkich spodni oraz jedne spodnie zwykłe - wyprasowane. patrząc na zawartość szafy doszedłem do wniosku, że chyba trzeba przeprowadzić małą selekcję i pożegnać się z rzeczami nie noszonymi od lat. tylko to takie trudne, wszak wszystko może się kiedyś jeszcze przydać.
a powyższe z grającą przed oczyma plotkarą. czemu głupie seriale wciągają?

jutro poniedziałek - pewnie znowu zrobię z siebie idiotę, ale już trudno; taka praca.

piątek, 13 grudnia 2013

rafaello

było sobie rafaello. paczuszka duża [acz na szczęście nie największa], sztuk ze 20.
było sobie całe 15 minut. i zniknęło.
to niż że było koło 22. mam nadzieję, że jednodniowe obżarstwo nie jest szkodliwe ;)


czwartek, 12 grudnia 2013

wyparcie.
idealny sposób rozwiązywania wszelkich problemów oraz odsuwania od siebie momentu podejmowania decyzji.
szkoda, że nie trwale i na zawsze i potem potyka się człowiek o wszelkie zamiatana sprawy.

tymczasem nadchodzi łikend. żebym to ja wiedział czy to źle czy dobrze.
ale przynajmniej choć trochę poprasuję.

środa, 11 grudnia 2013

spotkania / wwa vol. n

początek grudnia obfitował w nadmiar atrakcji.
przez pierwsze 10 dni miesiąca w domu byłem może ze 3 dni. w pozostałe albo służbowo byłem w naszej ślicznej stolicy, albo w drodze do niej, albo z, albo siedziałem na lotnisku w towarzystwie ksawerego na zewnątrz [o czym już poprzednio wspominałem].
ostatni na wpół zaplanowany łikend w wwa wraz ze mną odwiedzał także wspomniany ksawery hulający bezczelnie po ulicach. niestety tym razem nie dorobiłem się żadnych sweet foci, jednakowoż czas spędzony ze znajomą obfitował oczywiście w plotki oraz skutkował ekspresowym przemeblowaniem jej pokoju [ot w ramach zostawienia śladów po sobie].
udało mi się także znów spotkać z Spencerowym Lekarzem vel S a także zaszczycił spotkanie swą obecnością sam Spencer. mam nadzieję, że uszka was zbyt nie piekły ;)
może kiedyś ciut bardziej polubię wawę dzięki odwiedzanym knajpom :D

poranek

poranne zimowe promienie słońca nieśmiało przenikające przez nieco przymglony świat są jedyne w swoim rodzaju.
gdy po kilku dniach pluchy, po wyjściu z domu jest rześko, a jednocześnie przyjemnie ciepławo, mimo widocznych obłoczków każdego oddechu, lekkiego szczypania w policzki, od razu człowiek ma więcej chęci do życia.

piątek, 6 grudnia 2013

ksawery / knurek vol. 2

przywialo z zachodu ksawerego i pomieszalo plany wszelakie.
mialem byc rano w sopocie, wstalem grzecznie w srodku nocy, by o 6 wyruszyc na lotnisko. wyruszylem lekko sie slizgajac i na godzine przed planowanym odlotem grzecznie czekalem. czekalem, czekalem i czekalem. a slonce milo zimowo swiecilo. i byla 8 i 9 i 10 i 11 a samolotu ani widu ani slychu a ja na 13 mialem dotrzec do sopotu. podobno mial o przed 13 wystartowac ale i to moglo ulec zmianie.
po naradzie w sztabie postanowiono spotkanie odwolac a przynajmniej moja obecnosc nan.
ciekawe jakiego jeszcze psikusa ow mi zrobi.
***
a noc minela mi w cudownym towarzystwie! miekkim cieplutkim i milym w dotyku. moj knurek (ktory okazal sie locha) przybyl i juz go z rak swych wypuscic nie planuje.
musze mu tylko jakies imie wymyslic.
BJ, po stokroc dzieki za mikolajowe przesylki :*

czwartek, 5 grudnia 2013

mystery box

przyszło zaskakująco wieczorową porą.
co dokładnie skrywa okaże się już niebawem, gdy tylko wybije północ :D
telepanie, potrząsanie niewiele pomaga; nie tylko lekkie chrumkanie słychać, ale także i odgłosy niedające się zidentyfikować.


warto było przeczyścić komin :D

wtorek, 3 grudnia 2013

buty

juz sie martwilem ze bede musial rozpoczac jakies rozpaczliwe apele rozglaszac, oferujac jakiegos loda czy inne smakolyki w zamian za pomoc w znalezieniu odpowiednich butow na zime, ale na szczescie po dlugich i wyczerpujacych poszukiwaniach ktoregos popoludnia je upolowalem :D
zalatwilem tez jedna trampkowa reklamacje - uznana w dzien po zlozeniu; jestem w szoku.
musze jeszcze tylko udac sie z trzema.parami w ktorych wady dostrzeglem. eh zeby to mi sie chcialo...

niedziela, 1 grudnia 2013

łaSkotki

pomiedzy drinkiem pierwszym a trzecim lecz wciaz przed czwartym zaczalem zastanawiac sie skad sie biora laskotki.
lekki ruch reka pobrzuchu, plecach, boku lub stopie i delikwent sie wije, zasmiewa, wierci.
a gdy sam sie w te same miejsca dotyka, zadnego efektu to nie przynosi.
ich geneza chyba nieodgadniona pozostac musi.

a moze lepiej by pojsc spac. i nie rozmyslac bez sensu ;]

poniedziałek, 25 listopada 2013

snieg

zima w tym roku znowu zaskoczyla liama. zgodnie z prognozami oraz adekwatnie do pory roku spadl pierwszy snieg. na szczescie stopnial predko.
liam znowu nie ma zimowych butow. z bolem serca i niezadowoleniem na twarzy czas mi ruszyc na lowy.
bleee

niedziela, 24 listopada 2013

nie wyrabiam

dziś mamy niedzielę. jutro poniedziałek, a za chwilę piątek. potem znowu poniedziałek, piątek i ni się człowiek spostrzeże będą święta.
dni są za krótkie, łikendy tym bardziej.
chwilowo w pracy wszystko jest na mojej głowie z racji chorób i innych przypadków pozostałych współpracowników. a funkcjonowanie niemal co dzień na podwyższonych obrotach jednak wysysa z człowieka wiele.
z nowym rokiem też nadchodzi czas przeprowadzki, ale może jakimś cudem obędzie się bez mojej ukochanej lektury portali ogłoszeniowych; jak to dobrze, że moje marudzenie przy odpowiednich osobach przynosi skutki w postaci odpowiednich propozycji :D
najbliższy okres ma też obfitować w różne występy gościnne, niebawem z obrzydzeniem będę zerkał na wszelkie środki komunikacji.
tymczasem czas na kawę, rogaliczki drożdżowe z konfiturą ze śliwek żółtych. tak, zawitałem w domu w piątkowy wieczór, a za godzin kilka pakuję swe zwłoki i znowu do krk. brrrrrr grrrrrr

a do tego mam w otoczeniu kilku dupotrujców. podziwiam ludzi potrafiących wymyślać sobie problemy albo stwarzać niechciane sytuacje na własne zyczenie by potem marudzić, rozpaczać etc etc. co mnie to wszystko? no niestety coś...

środa, 20 listopada 2013

dres

czasem myślę, że przedstawiciele tej mniejszości kulturowej mają fajne życie. proste i pozbawione nadmiernych problemów i rozkmin.
ot zjeść - bez wydziwiania, co dzień spędzić na siłce kilka godzin, sprawdzić jak rośnie biceps, co łikend napierdo-lić się lub -lać się z kimś. pójść na mecz. i jakoś leci. po drodze zrobią bachorka, znajdą blond dziunię i są szczęśliwi. [jeśli tylko nie uwali im swoim kozaczkiem ich czyściutkiego dresiku; lub nie depnie na białego najusia]

pewnie upraszczam.

wtorek, 19 listopada 2013

póżność

od czerwca zbieram sobie wiadomości, czytam tylko wstęp, który się wyświetla [zwykle jednak jest to cała wiadomość], nawet w nią nie wchodząc i czekam na kolejne, czekam, czekam; ilość rośnie.
pierwotnie planowałem dobić do 44, jednak przegapiłem tę ilość na liczniku. teraz chyba pozostaje mi na 69 czekać; albo posłać w cholerę. bo przecież i tak nikomu nie odpiszę :D
w sumie nawet kolejne powiadomienia już mnie nawet nie bawią.


jesteś próżny.
- nie; no może trochę...

bo w sumie po co ja te wiadomości zbieram?

EDIT [21:37] pofrunął w kosmos.

niedziela, 17 listopada 2013

knurek

wybrałem się rano do ikei. cel był jeden. chodził mi po głowie odkąd tylko obejrzałem nowy katalog.


obleciałem cały sklep, dział dziecięcy nawet dwa razy. i nie ma. jestem rozżalony i niepocieszony.
w całej polsce nie ma, ino w katowicach; dziwne.

nawet próba ukojenia żalu zakupem kubeczków na nic się zdała.
:((((

sobota, 16 listopada 2013

żebym to ja wiedział o czym pisać. ostatnio wolę chyba czytać i komentować.
mam kilka postów - wersji roboczych. i lepiej gdy one nimi pozostaną. przeglądam je co jakiś czas łudząc się, że coś się z nich urodzi, jednak były by to same quasimoda, warte wyskrobania zawczasu. pozwólmy im zatem w spokoju w mych archiwach spoczywać.
nowych przemyśleń, godnych podzielenia się, chwilowo brak. [znając życie pewnie zatem posty się posypią ;)]

wtorek, 12 listopada 2013

waniliowo

kiedyś pewien serdeczny znajomy życzył mi by aromatyczny gin subtelnie zamykał mój spełniony dzień.

to nie był dobry dzień. to był za długi dzień. od rana zastanawiałem się w co wsadzić ręce, albo komu wsadzić w gardło patrząc z satysfakcją jak się dławi, albo komu wsadzić coś ostrego pod łopatkę lub żebro. łatwo uprzątnąć duże śmieci, więcej zachodu jest zawsze z tymi drobniejszymi. ale jutro też jest dzień, kolejny fajny; jak i pojutrze.

upiorny wtorek żegnam. wygrzebując łyżeczką z kubeczka waniliowy krem spirytusem wzmacniany napełniam się szczęściem, co raz oblizując lepkosłodkie usta. przyjemne ciepło powoli ogarnia mój cały organizm. nie pożałował mi jej autor.
Twoje zdrowie bj!
[od ginu x razy lepsze, wolę nie myśleć jak kaloryczne]

poniedziałek, 11 listopada 2013

re-socjalizacja vol. 0,5 oraz 2

zanim zaczął się szalony łikend, jeszcze w sobotni poranek, udało mi się spotkać przemykających przez krk moich ulubionych y&t. dzięki temu spożyłem prócz obiadu, wielką dawkę optymizmu. panowie - kolejnych długich lat!

kończąc łikend zdążyłem odhaczyć kawę z S przelatującym przez krk - dzięki!

od jutra socjalizacja pełną parą, ze wszystkimi służbowymi jej radosnymi aspektami. też się nie mogę doczekać. w sumie się nawet trochę stęskniłem za swoim biurkiem, sprawami i ludźmi. [oprócz szefów, choć to z definicji w kategorii ludzie się nie mieści]

re-socjalizacja

czas powrócić do życia w społeczeństwie. nie wiem czy bardziej stety czy niestety. [dobra, chyba stety, brak częstej możliwości otwierania ust mi nie służy. jednak]. po kilkumiesięcznej przerwie.
ulubiona knajpa, ulubiona kanapa, doskonałe towarzystwko. jak zawsze doskonała muzyka w tle i kolorowy ale nie narzucający się gwar wokół. idealny do obserwowania ukradkowego, nie przeszkadzając sobie w rozmowie.
ani się człowiek nie obejrzał, a minęło 8h.

z każdego zdarzenia można wyciągnąć jakieś wnioski: nadal boję się les, są strasznie ekspansywne, wulgarne [choć nie robią przy tym niczego nadzwyczajnego]; nie rozumiem chyba związków współczesnych.

każdy dzień jest dobry na nowe doświadczenia. kolejne dziś przede mną. w ciemno, ale z doskonałą rekomendacją. can't wait. mimo małego stresu.

piątek, 8 listopada 2013

wolne

kolokwium roczne zaliczone. słowo zaliczone niech tu będzie kluczowe. jak zawsze mogło być lepiej, ale najważniejsze że z głowy.

w końcu odpocznę. i bezkarnie będę mógł robić nic, a przede wszystkim nie będę musiał myśleć  i napełniać głowy merytorycznymi informacjami.

tymczasem - dobranoc.

środa, 6 listopada 2013

zaklinanie / the wanted vol. 3

lato wróć! [za oknem deszcz bębni w parapet].
i to ja żądam powrotu ciepła i słońca. po dwóch dniach łażenie z parasolem i szybko wilgotniejących mi już zbrzydło.

a lato było piękne tego roku. [choć dni się nie wypełniły i nie przyszło nikomu zginąć].

począwszy od choć tylko w połowie, ale mega słonecznego długiego łikendu we francji, przez lipcowe atrakcje pod gwiazdami z gwiazdą, lenistwo sierpniowe na mej wsi, wrześniową letnią choć gorącą końcówkę, też pod gwiazdami. pogardzić ostatnimi promieniami słońca w październiku takoz nie można.



chłopcy z TW wypuścili nową płytę. o poziomie dyskutował nie będę. acz na szczęście okazało się, że kilka piosenek prócz singli w ucho też wpada. [szczególnie gdy ucho proste i niewybredne, z powodu nadmiaru nauki oczekujące tylko czegoś co się zapętli i rytm będzie miało powtarzalny]
;)

poniedziałek, 4 listopada 2013

świątecznie

ledwo skończyły się święta obchodzone w miniony łikend, dziś w pierwszy dzień roboczy po nich, ze sklepów zniknęły świeczki i chryzantemy. jeszcze na dobre nie uprzątnięto ostatnich zagubionych z nich liści, a już wjechały na sale mikołaje w przeróżnej postaci.
skoro kolejne święta za pasem, czas się zacząć powoli wprawiać w odpowiedni nastrój. włączyć last christmas i w jego radosny [sic!] rytm przegryzać żelki.


nie mogłem nie kupić [oczywiście w ramach jesiennych porządków w sklepie, by było miejsce na jeszcze więcej mikołajów], smutno im pewnie w zimową porę by było na półce. a tak to będzie im cieplutko. w moich ustach.
a gdyby tak namoczyć je w wódce... może doszedłbym do jakiś ciekawych wniosków merytorycznych nad swoimi książkami :D hm...

emeryt

pobudka, gdy ranne wstają zorze, standardowe śniadanie, do sklepu na codzienną wycieczkę. po drodze może jakieś nowe gazetki z promocją w ręce wpadną. potem obiad, jeden serial, drugi, trzeci. niedziela dniem świętym, w końcu leci familiada. niecierpliwe czekanie na pójście spać. i tak dzień za dniem.
ostatnio czuję się dość podobnie. może sypiam nieco dłużej, może gazetek obsesyjnie nie szukam, ani seriali nie oglądam tasiemcowatych, ale różnic żadnych pomiędzy podobnie nudnymi dniami nie zauważam. higiena umysłu wymaga codziennego spaceru do sklepu, bezmyślnego zapakowania do koszyka kilku produktów [powinni stworzyć sklepy bez regałów ze słodyczami :x], odwiedzenia piekarni. potem już się można przewalać z boku na bok, dla rozrywki zrobić kolejną kawę, coś zjeść. do rangi wydarzenia dnia urasta gotowanie obiadu. a tak to, czytamy, zgłębiamy. starając się jednocześnie by przy tym myśli nie uciekły przypadkiem gdzieś w bok.
na szczęście koniec już widać.
potem z radością będzie można wrócić do oddawania się zawodowym obowiązkom. kto by pomyślał.

piątek, 1 listopada 2013

1.11

kiedyś były świeczki z parafiny, uroczo kopcące, w szklanych pojemnikach. dziś mamy cudowne plastikowe wytwory, wypełnione dziwnym granulatem, nie kopcą, palą się 100 lat; wygrywają melodyjki i mają wytłaczane wzorki na różne okazje - od wielkanocy do mikołaja.
kiedyś były zwykłe chryzantemy, białe, żółte, czasem fioletowe lekko. wszystkie były nieidealne. sztuką było znaleźć coś co się nada. dziś pomijając kwiaciarniane niemal odmiany chryzantem - tony kwiatków plastikowych.

i zalega to w sklepach od przeszło 2 tygodni; za chwile zniknie i na ich miejscu z marszu pojawią się mikołaje.

średni popcorn, dwa znicze i kwiatka poproszę. o, i jeszcze prażynki. i można iść na grobową rundkę.
__
w tym roku, wyjątkowo nie mając sił na powrót do domu, zostałem w krk. nie wysuwając nosa z mieszkania choć nie odczuwam świątecznego szaleństwa.
przodków mogę odwiedzić i innego dnia; będzie to dużo przyjemniejsze niż akurat dziś.

czwartek, 31 października 2013

wwa vol. 4

początkiem tygodnia znowu zdarzyło mi się przelecieć przez stolicę, załapując się na ostatnie dni ślicznej ciepłej, jesiennej aury.
to wciąż dla mnie teren mało znany. odkryłem tym razem bar prasowy. prawie zwykły mleczny, ino nieco odnowiony i podobno obecnie modny. ale to akurat mniej istotny aspekt. celowałem w odnalezienie dawnych smaków, zwykłych potraw, które pamiętam sprzed lat. spróbowałem kilku rzeczy - pomidorowej za 1,5 nic nie pobije, leniwych także [może mogły by być mniej 'luźne', a może tylko się czepiam]; strzeżcie się ruskich. dania nie stricte rodem z baru mlecznego też są całkiem przyzwoite. i kompot a la wymoczona truskawka też. całkiem ciekawa alternatywa dla równowagi innych knajp, tych z eleganciejszej półki.
promienie popołudniowego słońca nadal cudownie oświetlały ogród saski, żałuję że nie byłem tydzień wcześniej, drzewa stanowiłyby ładniejszy plener do zdjęć, ale i tak narzekać nie mogę na efekty.
zaskakujące jak łatwo można w ciągu chwili odciąć się od pędzącego tłumu. w mrówczym niemal ciągu przedreptałem spod dworca krakowskim pod zamek. by potem tam móc się oprzeć o balustradę ponad tunelem i oddawać tylko obserwowaniu ludzi, raz po raz podjeżdżających tramwajów lub innych mniej typowych i powtarzalnych zjawisk. tylko ja i kubek kawy. niby miejsce mało spokojne, ale mi jakoś pozwoliło złapać równowagę po nadpełnym wrażeń dniu.

hipster

zostałem nazwany eleganckim hipsterem. cokolwiek to znaczy.
w każdym razie nie poczuwam się.
zastanawiam się czy to mnie obraża :D

swoją drogą, ktoś może mi to zjawisko hipsterstwa wyjaśnić?

środa, 30 października 2013

miło-by-było

czasem myślę sobie, że miło by było gdyby po powrocie do domu czekał na mnie ciepły ktoś z ciepłym kubkiem np czekoladowego budyniu zamiast ino kubka niedopitej kawy z poniedziałkowego poranka.
możliwe, że miło by było też być odbieranym z dworca. choć tego do końca pewien nie jestem, bo co do zasady krępują mnie rozmowy o niczym w taksówkach, a takie po jakimś [choćby krótkim] okresie niewidzenia wypadałoby uprawiać.
choć wypatrywanie na peronie etc to już milszy aspekt. nawet pożądany i lubiany. we dwie strony.

nic no.

czeka mnie. teraz. miłe łóżko :D przynajmniej nikt się nie będzie rozpychał i ściągał kołdry ;)

sobota, 26 października 2013

masaz

nie wiem od czego, pewnie od nadmiaru pochylania sie nad ksiazkami lub z przewiania, bo zadnych akrobacji czy innych wyczynow z wyciaganiem szyi nie robilem, od dni kilku kark nie daje mi spokoju i ciagle o sobie przypomina. niby wygrzewalem go w domu opatulajac sie jak stara babcia kocem; przydalby sie masaz. karku, ramion, pleckow i nizej nizej.
wlasciciel czulych i mocnych dloni poszukiwany!

czwartek, 24 października 2013

nieodkryte

podróżuję palcem, podróżuję końcówką kolorowego pisaczka [to ostatnio mniej].
podróżuję przede wszystkim wzrokiem po nowych i nieznanych terenach, pełnych zaskakującej czasem [niestety] treści. odkrywam nowe lądy wiedzy, które usilnie staram się opanować lub choć pobieżnie spenetrować, by mieć ogląd, pogląd i kojarzyć.
im więcej podróżuję, tym więcej nowych lądów dostrzegam. możliwe, że zbyt bardzo w ich głąb się zapuszczam. ale skoro wszystko na wyczucie, to jak inaczej.
choć, przyznać trzeba czasem i trafiam w okolice znane. co i mnie zaskakuje. nieśmiało.

walczę dzielnie, jeszcze dni 4. potem małe starcie i... będzie można rozpocząć podboje nieco innych terenów [choć na szczęście z merytorycznej okolicy] na kolejne starcie.

a potem będzie można wsiąść i odpłynąć. w końcu łapiąc oddech.

niedziela, 20 października 2013

grzyby vol. 2

i wstałem wcześniej niż zawsze, czyli o 8.
ledwo się rodzina, o dziwo całkiem ekspresowo zebrała, przed 9 i ledwo ruszyliśmy, na przedniej szybie zaczęły pojawiać się delikatne krople deszczu. [a specjalnie oglądałem wczoraj prognozę, miało być ładnie, jesiennie, pochmurno, ciepło i przede wszystkim - sucho]. ale to nic, dzielnie dalej jechaliśmy licząc, że prędko przejdzie. i przeszło.
z koszykiem oraz nożami ruszyliśmy się przedzierać z mamą przez leśne knieje. i nic, i nic, i nic. zaczęło za to padać, pierw delikatnie; potem lać. ale to nic. nie po to ruszałem swe zwłoki by z tego powodu do domu wracać. tylko w koszyku prawie nic.
chodzimy chodzimy chodzimy. inni wariaci w taką pogodę też chodzili.
na szczęście trafiliśmy na siedlisko opieniek, co pozwoliło nam zakryć dno całkiem porządną ich warstwą. i potem wraz ze zniknięciem deszczu, zaczęły w oczy rzucać się bardziej błyszczące od liści kapelusze podgrzybków. ale to dla mnie też marne grzyby.
wg założenia chciałem znaleźć choć jednego borowika, jednego czerwonego kozaka i jedną kurkę. skończyło się na dwóch czerwonych. i z tego niczego w trzy godziny zrobił się ważący kilka kilo koszyk.
opieńki obgotowane już się mrożą, z pozostałych grzybów powstał sos oraz rezerwowa porcja na kolejną sosową zachciankę. yummie!

umysł uspokojony, miejsce na nowe porcje wiedzy się zrobiło. kolejne intensywne 8 dni przede mną. potem powiedzą sprawdzam.

sobota, 19 października 2013

D jak

d jak demobilizacja.
d jak dupa.
zamiast wytężenia sił oraz wzrostu skupienia i wzmożenia w efekcie nauk i efektów, które one przynoszą, tj. wzrostu zawartości merytorycznej w głowie, nastał kryzys. albo zmęczenie i przegrzanie materiału.
zero koncentracji, zero skupienia. wszystko wokół drażni, denerwuje, odciąga i rozprasza.
a zegar tyka.
pozostało 9 dni do dnia/godziny zero. a wciąż tyle przede mną. i samo się nie zrobi.

mobilizacjo, gdzie jesteś?!

środa, 16 października 2013

grzyby

dawno temu - i jeszcze całkiem nie dawno też, gdy tylko miałem więcej czasu porą jesienną - uwielbiałem wybierać się do lasu na poszukiwanie grzybów. uwielbiam nadal, choć już nie mam jak się tym przyjemnościom oddawać.
wyjazdy jeszcze o szarówce i wielkim ziąbie, pociągiem o 5.37 koloru zgniło zielonego, z wagonami piętrowymi, do stacji zagubionej po środku lasu, na której znajdował się tylko budynek dworca [jeszcze niemiecki], stara pompa i z daleka widoczny kolorowy już klon. [dziś to pierwsze prawie się rozpadło niestety]. ludzi wysiadały dziesiątki; po kwaransie wszyscy rozpływali się w porannej mgle i pierwszych promieniach słońca, tak by po kilku godzinach znowu tłumnie pojawić się na peronie i wypatrywać toczącego się przez las pociągu, który zapowiadany był tylko przez majaczące w oddali 3 światełka.
bawić się i czyścić też lubiłem, zapach suszonych zawsze szczelnie wypełniał dom. choć najlepszy pod słońcem jej sos grzybowy [lub też grzyby duszone w śmietanie]. im więcej gatunków tym lepiej. brak umiaru kończył się profilaktycznymi ziółkami na żołądek.

dziś zamiast wypraw do lasu wystarczy, że wyjdę do ogródka. w tym roku po raz pierwszy zawitały w nim poniższe okazy :D



smacznego! ;)

niedziela, 13 października 2013

sms

witaj chciałbym abyś mnie porządnie wyruchał.
powyższe przyszło do mnie wczoraj. z numeru nieznanego. ale na numer służbowy. zaskakujące skąd nadawca [płci męskiej] wie, że telefon ów jest też przez faceta użytkowany. skąd ma numer i kim jest.
kusiło odpisać i pobawić się w sextelefon. kusiło chwilę tylko; czym prędzej wróciłem do nauki.

kilkanaście dni wcześniej dostałem inną wiadomość, akurat od osoby, która była w książce kontaktów cześć kasiu, jak tam nasza kawa. chyba będę musiał przyjść do ciebie do firmy. kasia numeru tego nie używa od lat przeszło trzech, po niej użytkował go mój poprzednik; teraz przypadł mi.

ciekawe co jeszcze do mnie przyjdzie :D

piątek, 11 października 2013

warszawa vol. 3

początkiem tygodnia zdarzyło mi się pojawić w naszej ślicznej stolicy.
staram się za każdym razem polubić ciut bardziej to miasto - rzecz w moim przypadku chyba niewykonalna.
ledwo wyszedłem z dworca, na ulicy i przystanku uderzył mnie tłum pędzących ludzi. tramwaje pojawiające się gwałtownie jeden za drugim. i ludzie, ludzie, a za ludźmi pędzący gdzieś ludzie.
plątaniny tuneli w okolicy centralnego też nigdy nie ogarnę. choć tu akurat czynię postępy. te nad peronami już nie są dla mnie zagadkowe; potrafię też trafić na stację śródmieście oraz do złotych. wciąż jednak dziwi mnie jakim cudem czasem nagle ląduję na stacji wkd.
dworzec warszawski centralny ma jedną cudowną cechę - antresole wokół peronów, na których ulokowane są kawiarnie, z których można znad kawy obserwować to co się dzieje na peronach, przyjeżdżające i znikające pociągi etc. mógłbym tak siedzieć cały dzień. mają nawet miłą obsługę, kilka uśmiechów i rozbiegano zagubiony wzrok i pan zrobił mi kawę spoza karty.
lubię pączki na chmielnej; prawie jak domowe.
polubiłem ciut tym razem krakowskie przedmieście i nowy świat. ale tylko dlatego, że miałem okazję przespacerować się nimi w promieniach porannego słońca, gdy nie były jeszcze zapełnione pędzącymi ludźmi; niezmiennie za to uwielbiam jesienny park saski.

czwartek, 10 października 2013

uf

pierwszy etap szalonego konkursu zaliczony. teraz jeszcze drugi za jakieś dwa tygodnie. i nerwowe czekanie na wyniki.
w międzyczasie inne ważne, choć chwilowo ciut mniej, kolokwium.
było lato w książkach, czas na jesień w książkach - polecam!

blogowo więc pewnie będzie mnie mniej. musi być mniej.

niedziela, 6 października 2013

aaaaaaa

aaaaaaaa!
i tak bym sobie mógł co najmniej połowę posta wypełnić.
aaaa!
nie lubię swej zmienności nastroju pt umiem dość - nie umiem - umiem - nie umiem; lepiej chyba twierdzić nie umiem i walczyć dalej niż za prędko uwierzyć w posiadaną wiedzę. nie umiem.
aaaaa!

jutro 6.53 ruszamy w długą podróż koleją, trasą nieznaną, co samo w sobie będzie orgazmiczne. i na tym przyjemności na nadchodzące dni się kończą. potem będzie już tylko wszystkim dobrze znane aaaaa!
a potem... nie wiem co będzie potem. pewnie coś będzie.

choć może coś umiem. hm

aaaa!

środa, 2 października 2013

zimno-gorąco

przeziębienie się rozwija. by z nim walczyć wybrałem się do domu; w końcu mnie tu lepiej podkarmią, namoczą kompresik na głowę, no i dostanę kolorowe tabletki :D
wczorajszy dzień zamiast się nauczać spędziłem, po przyjeździe, albo pod kocem albo w łóżku. na przemian albo narzekając że za zimno, albo że za gorąco. aż udało się posnąć. i śnić różne dziwne rzeczy [Ajs, masz rację, tabletki są cudowne!].
póki co jestem na powrót choć w pół żywy, choć z czerwonym nosem. do książeczek marsz, oby mnie tylko nie dobiły :x
no i lepiej, że mnie dopadło teraz, niżli by miało za tydzień.

poniedziałek, 30 września 2013

zimno!

nie wiem jakim cudem nie wychodząc w łikend prawie z domu udało mi się przeziębić.
nos cieknie, gardło piecze.
[w sumie dobrze, że dziś a nie za tydzień mi się to przydarzyło]
a niektórzy inni latają po dworze/polu bezkarnie i ich nic nie bierze. gdzie jest jakaś sprawiedliwość? choćby taka mała?

dzisiejsza wycieczka poranna do piekarni i apteki doprowadziła do niemal odmrożenia paluszków i uszu. przewidywałem chłod - wziąłem cieplejszy płaszcz i nawet szalik - ale u licha nie aż taki :x słońce świeci, ale nie grzeje nic a nic. bez sensu. nie takiej jesieni pragnę!

wtorek, 24 września 2013

duch

nigdy nie wiadomo kiedy można spotkać ducha. choć czasem można próbować wywoływać lub przywoływać.

wczoraj mój ex miał urodziny, tak przynajmniej wynikało z notatki w moim kalendarzu; kontaktu nie utrzymujemy, ale jakoś przepisuję i tę datę wraz ze wszystkimi innymi.
oddając się dziś intelektualnym uciechom w pewnej arcyważnej instytucji, przyglądałem się z nudów wykazowi spraw, które się miały odbyć tego dnia. w tej, która miała się odbyć po mojej, udział miał brać szef mego exa.
po zakończeniu swojej, o dziwo przypadkiem dziś, mimo nieznośnie porannej godziny, całkiem ogarnięty ubraniowo zestaw miałem na sobie, radośnie wyszedłem na korytarz [myśląc już o serniku na zimno, który sobie kupię] a tuż niemal pod drzwiami spacerował nerwowo mój ex. dwie sekundy zatrzymania i zamarcia. po obu stronach. lustracja z góry na dół i z dołu do góry. i cisza. cisza. cisza. cisza.

duch rozpłynął się w powietrzu lub raczej pozostał w budynku, ja poszedłem po swój serniczek. trochę żałuję tego durnego milczenia. nie żebym chciał koniecznie wiedzieć co u niego, ale może by się podstresował nieco przed swoimi rozrywkami intelektualnymi :D

[co nie zmienia i tak faktu, że zachowujemy się jak dzieci unikając siebie jak ognia, szczególnie po kilku latach]

poniedziałek, 23 września 2013

jutro

jutro trzeba wstac, a mi sie wciaz nie chce spac :x
a tydzien bedzie wesoly, oj bardzo; wiekszosc osob na urlopach, wiec beda biednego liama zarzynac i ruchac na wszystkie mozliwe sposoby pewnie :x
eh...

piątek, 20 września 2013

cierpliwość

nigdy nie byłem człowiekiem zbyt cierpliwym - przynajmniej jeśli chodzi o czekanie na coś przyjemnego, bo do niektórych osób jestem aż nazbyt cierpliwy - zawsze lubię dostawać takie rzeczy od razy, gdy mi się zapragną lub w głowie się zrodzą.
w środę zamówiłem sobie przesyłkę. by doszła szybko i odbiór był wygodny, wybrałem opcję paczkomatu. i nawet wczoraj dostałem sms z potwierdzeniem, iż ów na mnie tam oczekuje. wszystko układało się perfekcyjnie, akurat wracałem z pracy, więc nie musiałem się specjalnie z domu fatygować.
paczkomat jaki jest każdy widzi lub wie. wklepałem numer telefonu i kod odbioru i czekałem na radosny dźwięk odmykających się drzwiczek. to nie nastąpiło. zamiast tego pojawił się komunikat o zonku i konieczności kontaktu z firmą.
jak się okazało coś się zacięło. [rozmawiając z miłą panią z infolinii widziałem jak inni swe paczki wyjmowali i krew się we mnie gotowała]. nowy kod miał się pojawić dziś. czekam. ba, nawet zadzwoniłem, całkiem grzecznym jeszcze będąc, by się dowiedzieć ile-jeszcze-do-kurwy-nędzy mam czekać. niby niedługo.
więc czekam. potem będę mniej miły.
grrr!

niedziela, 15 września 2013

obiadek

moja współlokatorka gotowała dziś obiad. i to całkiem skomplikowany bo użyła do tego aż dwa garnki.
w jednym pyrkał makaron, penne. zawartość drugiego była bagienna; bagno żyło, co pewien czas bulgotało z wolna. dla niedomyślnych - garnek ten zawierał szpinak w wersji rozmrożonej, tzw rozdrobniony [wrzuć granat na szpinakowe pole, pozbieraj odłamki, zamroź, sprzedawaj w sklepie].
garnki dwa. na blacie obok komórka z włączonym stoperem [nie wiem po co]
jakie danie z powyższego powstało? czy dodała ona jeszcze jakieś składniki/przyprawy prócz soli do gotującej się na makaron wody? nie [w jej szpinak wsadziłem ukradkiem palucha; nie mogłem się powstrzymać, by nie spróbawać tego!]. co otrzymała w rezultacie? penne ze szpinakiem. matko z córką. chryste panie. oO
smacznego!

też gotowałem obiad. mniej skomplikowany od niej. pobrudziłem tylko garnek [na makaron] i patelnię. lekko podduszony na maśle [też] szpinak [ale w liściach], doprawiony drobiną soku z cytryny, solą, pieprzem, gałką. do tego dołożony pokrojony w kostkę łosoś, lekko obsmażony, po czym zalany kremówką. stanie przy kuchni zajmuje tyle czasu, ile ugotowanie makaronu; zawartość patelni tworzy się sama równolegle.
wrażenia nieziemskie.
[i to nic że porcję znów podwójną ugotowałem]

sobota, 14 września 2013

zimno

nadeszła taka jesień jakiej nie lubię. mokra, zimna i w ogóle ble.
siedzę od rana niemal zagrzebany w łóżku [niczym ropucha pod kamieniem czekająca na nadejście zimy] czytam, koloruję, zajadam smerfy-żelki, czasem lekko odpływam.

jeszcze tydzień temu było tak ciepło.
ciepła włochata klata, czule obejmujące ramię, błądzące dłonie, lekko drapiąca zarostem twarz i patrzące oczka szukające zaczepki.
i w ogóle jakoś cieplej wszędzie było.
termofora brak, został ino szlafrok. a to zdecydowanie nie to samo.

zimno!

czwartek, 12 września 2013

wycieczki

liam podróżuje.
po zapoznaniu się [szkoda, że tak krótkim] z topografią bardzo ciekawych okolic nadszedł czas na wyjazdy służbowe.
pierwszy, smaczniejszy, zaprowadził mnie do nowego sącza; nie mogłem zatem nie odwiedzić mojej ulubionej tamże cukierni. tym razem skusiłem się na trzy ciacha, w tym dwa na wynos do krk kazałem sobie zapakować. jestem zakochany w tarcie bananowo-karmelowej. ktokolwiek byłby tamże gorąco zalecam i polecam.


dziś drugi, nijaki, zawiódł mnie do zadupia niemal na ukrainie. ponad 5godzinna podróż z klientem tam + tyleż nazad. i weź tu konwersuj z prostym heterykiem :O. dobrze, że jeszcze z mej młodzieńczej pasji, jakaś wiedza dotycząca samochodów pozostała. i awaryjne kwestie jedzeniowe, to-co-za-oknem, wspólne biznesy. i chyba polubię przydrożne knajpy!

padam na swój śliczny pyszczek dziś :|

poniedziałek, 9 września 2013

stworzenie

na łikend startujący w czwartkowe słoneczne popołudnie a kończący się w nieco już chmurny a potem deszczowy poniedziałkowy poranek, nawiedziło mnie stworzenie.
stworzenie cudowne i z żyłką badacza i odkrywcy [żeby nie było - takową i ja posiadam].
namierzone zostały punkty kontroli nad mikroświatem; wzniesiono się na kulinarne, rozkoszne w gębie, wyżyny; wybrano się na nowe nieznane, miejskie szlaki; ślipia patrzyły przenikliwie; brew się z rzadka unosiła.
porównania i skojarzenia związane z mą osobą, którymi raczyło mnie stworzenie, a także inne kwestie, pominę.

...

dziękuje za doskonałe towarzystwo panie bj :*

niedziela, 8 września 2013

wtorek, 3 września 2013

dupy, dupeczki

firma się przeprowadza, rozpiździec wokół wszędzie niemiłosierny, ciśnienie w górnych rejestrach.
ale ma przeprowadzka i jakieś dodatnie strony.
wczoraj byli panowie silni od noszenia pudeł, mebli i innych. zdawałoby się że choćby przyszło tysiąc atletów, I każdy zjadłby tysiąc kotletów, i każdy nie wiem jak się wytężał, to nie udźwigną, taki to ciężar. a oni dawali radę. pod mym czujnie skupionym wzrokiem; na łydkach i innych umięśnionych okolicach. zainteresowanie straciłem, gdy po pewnym czasie panów poczułem już :x
dziś pojawili się panowie od alarmów ze swoim dużym sprzętem. napierali wiertarkami zaopatrzonymi w dłuuugie wiertła w ściany. prężąc się przy tym na drabinach. kubraczki na szelkach, szkoda że takie bezkształtne. ale choć zapachów nie wydzielali żadnych. a w strojach nie-służbowych przyzwoicie wyglądali całkiem. jutro też mają podobno wpaść ;)
zastanawiające kogo jeszcze napotkać się uda [i podejrzeć] :D

pewne choć jest póki co jedno takie stworzenie całkiem urocze końcem tygodnia :]

niedziela, 1 września 2013

dieta

niektórym się podobno przytyło. [o radości!]
mi pewnie też. a jeśli jeszcze nie, dzisiejszy obiad to z pewnością wróży. [dość prędko pożegnałem 3/4 półmetrowej pizzy]
czas zatem na jakieś spalenie tychże kcal lub póki co chociaż odpowiednią dietę.


czwartek, 29 sierpnia 2013

nie-urlop

sukcesy zawodowe męczą.
najbardziej te osiągane podczas urlopu.
choć jakaś mała satysfakcja jest, gdy po 2 godzinach negocjacji i tak staje na moim :D. i to niespodziewanie nieco. [czerwona bielizna przynosi szczęście?]
teraz jeszcze niech tylko odpowiedni organ powyższe klepnie i nie uczyni przepisując błędów żadnych :x

środa, 28 sierpnia 2013

komplementy vol. 2

chyba nie umiem na nie odpowiednio reagować, zwykle uznaję za nadmiernie przesadzone. i być może też jest poniekąd taka ich rola, a być może mam lekko niedoceniony obraz własnej osoby w swej głowie. [choć akurat uważam, że jest on obiektywnie skalkulowany].

leżałem kiedyś wiosną jeszcze w łóżku z moim serdecznym znajomym, ten na zasadzie dawnych sentymentów, jak się okazało całkiem wciąż żywych, zaczął walić takowymi raz po raz, które ja z sobie właściwą zdolnością jeden po drugim zestrzeliwałem cynicznymi i celnymi krótkimi seriami, gdy tylko te zawisły w powietrzu między nami. niezbyt mu to przeszkadzało, niezrażony - lub raczej przyzwyczajony do mej specyfiki - wyrzucał z siebie napuszone i finezyjnie kształtne niczym obłoczki słowa. gdy już otwierałem usta, by i te zanegować, kazał mi się po prostu zamknąć i słuchać dalej. zostało mi tylko przewracanie oczyma i prędka zmiana tematu.

nie umiem też powyższymi chyba zbyt obdarzać. wszelkie, które przychodzą mi na myśl, po chwilowej analizie, zdają się być za prostymi, za banalnymi, za oczywistymi; w konsekwencji niewartymi wypowiedzenia [choć pewnie ich adresat, słysząc je by się choć uśmiechnął, a jeśli nie, to by się mu cieplej zrobiło]. te, które wymyślam czasem powodują uniesienie brwi lub lekkie skonsternowanie [wskutek niezrozumienia, intencji autora przede wszystkim].
może więc powinienem mniej o nich myśleć, a nieprzemyślane wygłaszać. podobno spontaniczność bywa wskazana. w tego typu przypadkach może nawet bardzo.

wtorek, 27 sierpnia 2013

zakupowo / supergej

przelotem niedzielnym przez galerię [jeszcze z walizką] na manekinie zauważyłem cudnej urody marynarkę; granatową złamaną szarym, casualową. taką jak szukałem od jakiegoś czasu a i kolor idealnie do mnie pasujący.
wczoraj postanowiłem zajrzeć do sklepu i zlokalizować wieszak z tymi. po przedarciu się przez labirynt półek, stojaków i innych, krążąc sobie tylko znaną trasą z jeszcze bardziej krążącym po sklepie wzrokiem, w końcu trafiłem. przesuwam wieszak po wieszaku, były wszystkie rozmiary, i to po kilka razy. wszystkie oprócz mojego. przebrzydłe krakowskie cioty wykupiły :x
dziś, wydrukowawszy przezornie kupon zniżkowy, udałem się do kolejnego przybytku rozkoszy. ku memu zdziwieniu, przy wtórze - oczywiście [znak?! ;)] - piosenki TW, od której kiedyś wszystko się zaczęło [tj. moja nastoletnia miłość do nich], wygrzebałem swój numerek. nie chwytając po drodze już nic więcej pognałem do przymierzalni i... niemal się rozpłynąłem nad sobą przed lustrem :D. na szczęście, acz nie przypadkiem, bo jednak po prośbie i zawodowo musiałem pierwej coś pozałatwiać, miałem na sobie koszulę, zatem i zakładając marynarkę w miarę przyzwoity zestawik powstać mógł kolejny.
teraz wisi sobie ona na wieszaku, z nieurwaną metką. a może oddać?. dylemat tradycyjny. choć tym razem za mocno w głowę się nie wwiercający.

osiągnąłem także sukces jako supergej ze śrubokrętem w ręku oraz wkrętami i kątownikami pod ręką [a także z ów urządzeniem okazywanym poprzednio]. blat stołu kuchennego już nie chce spadać pod wpływem mocniejszego nań nacisku :D

niedziela, 25 sierpnia 2013

kraina czarow

wyobrazcie sobie sklep a w nim regal a na nim w dziesiatkach przegrodek leza rozne rodzaje zelkow, cukierkow, pralinek i innych slicznych rzeczy dostepnych na wage po zapakowaniu do papierowej torebki. i regaly takie wypelniaja cale pomieszczenie.
przed wyjazdem jeszcze bylem w tego rodzaju sklepie ale ze srubkami, wkretami, nakretkami oraz wszelkiej masci katownikami, ceownikami etc. nawet bez niczyjej pomocy udalo mi sie nabyc to czego potrzebowalem, co wcale prostym zadaniem nie bylo, gdyz slicznie zbudowana obsluga az nazbyt rozpraszala. i teraz w krk bede mogl sie na chwile przeistoczyc w boba budowniczego :D
swoja droga, wie ktos do czego sluzy przedmiot ze zdjecia?

sobota, 24 sierpnia 2013

jesień vol. 2

pogoda do nauki cudowna, jesiennie ciepłe powietrze, moje ulubione skarpetki i ukochane książeczki.
prawie niczego nie brak ;)
jesień na wsi wydaje się taka cudownie leniwa!
aż żal jutro do krk wracać [nie przypuszczałbym, że to napiszę]


piątek, 23 sierpnia 2013

urodziny

cztery lata temu dokładnie, gdzieś w blogowej przestrzeni, nakłoniony przez n., postawiłem swe pierwsze kroki. wciągnęło na dobre.

sobie i czytaczom życzę wytrwałości.

bez jakichkolwiek podsumowań, choć kusi.

prezenty z tej okazji chętnie przyjmę ;)

czwartek, 22 sierpnia 2013

blogoterapia

blogi są cudownym miejscem, w które można wypuścić informacje nt swego gorszego humoru.
cierpliwe, zawsze wysłuchają i wszystko zniosą. prawie jak pamiętniki, tylko trafiają do jakiegośtam grona odbiorców, którzy w zależności też od nastroju coś odpiszą lub nie. choć zdaje się, że nie o ów interakcję chodzi, tylko raczej o wyrzucenie z siebie tego, co nas trapi.

mi po wczorajszym poście, który dziś czytam z leciutkim zażenowaniem, po jakiejś pół godzinie humory i buzowanie minęło. bez trucia na te tematy osobom, z którymi mam jakiśtam kontakt żywy. [o ile zdrowiej dla nich!]

kiedyś któryś z mądrych pisarzy prowadzących własny dziennik stwierdził, że takowe się prowadzi, gdy jest się nie do końca szczęśliwym/nie do końca w życiu się układa. przełożenie na blogi nader oczywiste. [choć może poziom wypocin tu nieco od wielkich odstaje. nikomu ani sobie nie umniejszając w jego grafomaństwu ;)]

// dziś napychamy się strudlem *.*

środa, 21 sierpnia 2013

grbrgr

gdy tylko wstałem wiedziałem, że to nie będzie dobry dzień. już samo preludium do wstawania czyli zasypianie polegające na przewracaniu się z boku na bok przez niemal godzinę oraz bycie budzonym przez natrętnego komara, za którym ganiałem dobrych kilka chwil po pokoju zanim unieszkodliwiłem nie wieściły niczego dobrego. z trudem dobudziłem się słuchając dzwoniącego co 7 minut przez ponad 40 minut budzika. posnułem się po domu jak zombie, trafiłem na kawę, trafiłem na jogurt.

lubię znajdować niespodzianki w potrawach robionych przez babcią.
co dosypałaś do ciasta?
nic, nic.
to od czego takie żółte?
od jajek wiejskich.
to nie ten kolor żółtego.
no dosypałam kurkumy, ale tak tylko na czubek noża.
[pochuj]
dziś do obiadu dostałem surówkę, niby zwyczajną, ale coś w niej było czego jeszcze nie zidentyfikowałem. uwielbiam niepotrzebne ulepszenia! domowe tuczenie też.

siedzę sam w domu [pomijając przelotne wizyty dziadków], rodzice wyjeżdżając nad morze opróżnili też barek z moich ulubionych trunków. akurat jak mi się chce. po wszelkie inne uspokajacze, które słodyczami nie są, musiałbym jechać do sklepu - nie chce mi się.

nastrój pt. roznosi mnie nie wpływa zdecydowanie dodatnie na moją naukę. im bardziej mnie nosi, tym mniej siedzę nad książkami, a im mniej siedzę, tym bardziej mnie nosi. cudowny stan.
a nie ma ani czego popsuć, ani czego zniszczyć, ani na kim się wyżyć.

może coś posprzątam, może ania pomoże.

[i pewnie wychodzi, żem lekko stuknięty, ale cóż ;)]

wtorek, 20 sierpnia 2013

boys boys boys

czas nauki, to czas zaspokajania się na wszelkie możliwe sposoby, w tym muzycznie.
nie wiem jak to się dzieje, że pani znana z piosenki zamieszczonej poniżej [choć czasem sprawiająca wrażenie, chyba z powodu swoich ust, że po godzinach dorabia sobie w innych sposób], w kolejnych, losowo wybranych teledyskach też ma całkiem ładnych panów.

piosenka znana:



dwie pozostałe:




macie swego ulubionego pana już :>

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

jesień / maliny

nadchodzi w końcu moja ulubiona pora roku!
poranki i wieczory stają się rześkie i lekko mgliste i wilgotne; przed snem zamiast rechotu żab słyszę już świerszcze cykające; promienie słońca już nie parzą i nawet mnie ciągnie, by się w nich powygrzewać. tylko czekać kolorów na drzewach, spadających liści, zapachu gnijących owoców i snującego się leniwie dymu z ognisk. [ale to dopiero, gdy jesień w pełni będzie, pewnie więc jeszcze przyjdzie mi się zachwycać tym].
póki co pozostaje znad książeczek obserwować desanty szpaków na jarzębinę :D

to także czas kolejnych owocowych fascynacji. przełakome żółte śliwki, nadal jeżyny, ale przede wszystkim maliny. [przynajmniej kalorii niewiele ;)]
w temacie malin(ek) pozostając - i owoce uwielbiam, i robić takowe także [żebym to ja wiedział skąd mi sie to wzięło :x.]

sobota, 17 sierpnia 2013

w głowie

tysiąc myśli przez przez głowę przelatuje. nie wiem skąd one się w natłoku takim nagle biorą.
skupiony jestem [powinienem być] na nauce, czytaniu i kolorowaniu książeczek oraz wszelkich innych dziwnych czynnościach, dzięki których ich zawartość wyląduje w mej głowie.
nosi mnie przez to i rozprasza.
cudowne wieści z pracy [które normalnie by mnie cieszyły, ale obecnie raczej komplikują sytuację]; płodzenie jednym okiem projektów na odległość, które do tego wymagają konsultacji z wwa, terminy gonią, a z definicji są na mej głowie [tak, mam urlop];
plany pisane palcem po wodzie nieśmiałe [jeśli wszystkie jesienne egzaminy zakończą się rezultatem pozytywnym] powodują snucie kolejnych, tych dalszych i jeszcze nieśmielej pisanych. przypominają one stawiane jedną za druga kostkę domina i krążącą wokół pierwszej z nich złą rękę lub palec boży, który de facto okazuje się moim palcem, z mojej ręki.
prócz zapętlanych piosenek [tak, straszne the wanted nadal] radość w codzienne życie wprowadza dźwięk przychodzącego mejla, choć i czasem ten okazuje się zwodniczy, gdy zamiast tego, na który człowiek czeka, w skrzynce ląduje kolejna propozycja typu get skin [przecież już kurwa jestem! prawie].

potrzebuję... hm... póki co drinka. w sumie nic inne i tak bym nie dostał z tego co po głowie mi chodzi.

piątek, 16 sierpnia 2013

powiedz

powiedz czemu... tzn powiedz to ciasteczkiem.
siedzenie w domu sprzyja poszukiwaniem słodkości różnych w kuchennych szafkach. dziś natrafiłem na ciasteczka. pomysł zaskakująco prosty, nie wiem do końca czemu mi się spodobały na tyle, by zająć się ich układaniem. [by o kilka beztroskich chwil naukę odsunąć pewnie i zadbać o brzuszek też :x].


a Ty co powiesz?


środa, 14 sierpnia 2013

sen / domowo vol. 2

śnił mi się mój straszny egzamin, który był naprawdę straszny. pytania były z kosmosu, brakło mi czasu i wszystko było nie takie jakbym chciał.
wczoraj i parę dni wstecz funkcjonowałem w myśl zasady nie-chce-mi-się-nie-chce-mi-się-nie-chce-mi-się; dziś obudziłem się naukowo zmotywowany i od rana w myśl zasady szybciej, mocniej, głębiej czytam i koloruję po raz enty swe książeczki i wiedzę tajemną przyswajam. i furczę na wszystkich, którzy chcą mi w tym przeszkadzać.

odmówiłem wyjazdu na wieś, by obejrzeć kwiatki; odmówiłem wizyty u babci na naleśniki - naleśniki przyjechały do mnie i o dziwo dziadek nie chciał nawet na kawę zostać. widać mój naukowy nastrój udzielił się i im, i wiedzą że lepiej się do mnie nie zbliżać, gdy chodzę ze swym błędnym wzrokiem w stanie pobudzonym.
na utuczenie jeszcze dostałem porcję śliwek [choć to pewnie przyniesie efekt odwrotny ;)] i jeżyn. yummie! chwilowo rozważałem upieczenie jakiejś tarty, ale z braku czasu [vel lenistwa], postanowiłem jednak je zjeść :D


wtorek, 13 sierpnia 2013

domowo

pojechałem na parę dni do domu.
nie do końca wiem po co, bo w sumie nie ma większej różnicy czy się uczę w krk czy tu. [plus taki że mniej wydam, bo codzienne sklepy kusić nie będą]

22 ruskie raz. to zupki już nawet nie spróbujesz? i spróbować musiałem.
biorąc pod uwagę ilość mej obecnej aktywności fizycznej przejawiającej się głównie w zmianie boków lub pozycji do leżenia, robienia kolejnych kaw etc, pewnie niebawem znowu stanie się coś niedobrego z moją wagą i niebawem będę mógł robić komuś za poduszkę :x
nie wiem czemu matki i babki nie znoszą odmowy, gdy podsuwają talerz z pysznym czymś specjalnie dla mnie robionym. szkopuł w tym, ze ja o nic nie prosiłem ;]

sobota, 10 sierpnia 2013

zdrada / the wanted vol. 2

podczas swej podróży na wschód o krk i me progi zahaczył keram, którym prócz specjalnych zamówień kulinarnych, które złożył, wprowadził także spore zamieszanie w moim życiu.
nadszedł czas zdrad oraz zmiany towarzysza mych poranków.
do tej pory spędzałem je zawsze na kawie z zackiem, teraz będę towarzyszyć mi nowe śliczne dupy ;).
yay!


czwartek, 8 sierpnia 2013

nocą

najbardziej lubię duże miasta nocą.
[tak jak nie cierpię stolicy, tak jej widok z tarasu pałacu, setki migoczących świateł jest cudowny i o dziwo tchnący spokojem. ale to wwa.]

w krk jest jeszcze cudowniej.
stąd też lubię swe powroty z wieczornych wyjść przeciągających się do pór późniejszych. spacery pustymi, tylko rozświetlonymi latarniami ulicami, szczególnie latem, gdy jest to jedyny moment, w którym można odetchnąć od gorąca.
rześkość na bulwarach, choć ciemnych, rozświetlonych odbiciami w rzecze neonów z okolicznych budynków.

najprzyjemniej jednak letnimi nocami na kopcu.
nie udaje mi się wybierać tam za często.
miejsce położone niby niedaleko od centrum, ale daleko od całego zgiełku, z widokiem na miasto, na świecące gwiazdy i... dildo. z płynącym zapachem owoców z niedalekich ogródków oraz przemykającymi zwierzętami. miejsce z ławeczkami idealnymi na niespieszne rozmowy i spędzanie czasu, który zdaje się płynąć wtedy gdzieś obok.
w tym roku udało mi się wybrać tam raz i śmiem twierdzić, że z racji okoliczności przyrody wokół i tych obok, była to chyba najfajniejsza noc w tym roku.
szkoda, ze taka ino krótka.

wtorek, 6 sierpnia 2013

smerfy

wypędzony z domu brakiem sałaty udałem się na zakupy.
krążąc w okolicach lady chłodniczej trafiłem na jogurty jagodowe [które okazały się truskawkowymi, wszak produkowali je bracia czesi] ze smerfami na etykiecie. uważna lektura wskazała, iż w każdym kubeczku znajduje się smerfastyczna figurka.
i obudziło się we mnie dziecko, które chciało mieć je wszystkie i byłoby zawiedzione, gdyby w każdym jogurcie był taki sam smerf. dziecko szybko poszło spać - jogurty w koszyku wylądowały dwa.
po cichu liczyłem na lalusia i ważniaka, nie pogardziłbym też osiłkiem. tymczasem okazało się, że znajduje się tam jakaś faraońsko-egipska kolekcja niebieskich stworków.
jestem rozczarowany!
bu?

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

slim


zastanawiam się kto i co chce mi zakomunikować i zasugerować zalewając co dzień moją skrzynkę mejlingiem oferującym mi możliwość spalenia tłuszczu i bycia bardziej slim.

a może jeszcze nie dość śliczny jestem...
a siłownia za rogiem kusi. [bo do biegania jednak nie wrócę, z powodów - teraz już - podwójnie oczywistych ;)]

niedziela, 4 sierpnia 2013

mury

skończyłem oglądać 6 stóp.
nie zrozum mnie źle. jesteś dobrym, porządnym, człowiekiem z wielkim sercem. ale wokół tego serca są mury. i za tymi murami kolejne mury i mury.
[ruth do george'a] 
to tak w kontekście pojawiających się postów [np. u ajsa] nt. oziębłości emocjonalnej etc. traktowanej jako forma zabezpieczenia.
dorzucając własne trzy grosze - warto poczekać i się poprzebijać przez nie. szkoda ino, że nie wszyscy są dostatecznie cierpliwi. [marne to grosze, ale w sumie zależało mi w głównej mierze na cytacie]
[rozważań na przykładzie własnym kontynuował jednakowoż nie będę; własne mechanizmy obronne znam aż za dobrze]

sobota, 3 sierpnia 2013

mamba

[z rozmyślań nad kolorowymi książeczkami]

wszyscy prawie maja mambę.
czasem nie koniecznie smak, który najbardziej lubią; czasem smak, którego kiedyś nie lubili, ale jakimś cudem po zjedzeniu przymusowym kilku paczuszek im przypadł do gustu; czasem jedzą ją wiedząc, że szkodzi im na zęby lub niebezpiecznie podnosi poziom cukru.
ja póki co wiem wciąż tylko gdzie można ją nabyć. ale albo sklep z ulubionym i poszukiwanym smakiem okazuje się położony za daleko albo, jeśli już jest do niego blisko, to nie ma odpowiedniego smaku albo jest paczuszka przeterminowana lub z innych przyczyn nie nadająca się do spożycia.

a może mam ochotę na smak, który nie istnieje?

TdP

nieswiadom wielkich atrakcji, ktore przetaczaja sie dzus przez krk wybralem sie na poranna przechadzke po starym miescie i oczywiscie jakas zimna kawe w zimnym wnetrzu.
pol rynku poobstawiane jakimis barierkami, drugie pol przykryte jakims dmuchanym namiotem. i gdyby nie niektorzy sliczni panowe bez koszulek, ktorzy to stawiaja, z czystym sumieniem wyslalbym to w kosmos. tak ino pozerkalem zza slonecznych okularo, z mordercza mina, brwia uniesiona i czym predzej zarzadzilem odwrot do domu.

piątek, 2 sierpnia 2013

piosenka wieczoru

szukałem szukałem i znalazłem!
od ponad roku za mną chodziła, zawsze słyszałem ją w swej ulubionej knajpie, ale byłem albo za pijany, albo zbyt zajęty rozmówcą by zapamiętać coś więcej niż melodię.


dzień zapowiadał się znośnie.
zjadłem śniadanie z plotkami, słysząc niektóre aż cieszyłem się, że siedzę [ph. pozdrawiam].
zjadłem drugie śniadanie, kawę, tradycyjną sałatę - nadal ok.

i tak się przewalełem potem. niepokój wewnętrzny wzięty z kosmosu narastał. aż wybrałem się do sklepu w poszukiwaniu słodkości.
pomysł to nie był najlepszy, gdyż kupno takowych wymagało podejmowania decyzji dotyczących wyboru. wróciłem z paczką żelek [o wielkanocnych kształtach, ale choć duża], rurkami z nadzieniem czekoladowym, deserkami waniliowymi. w lodówce do tego chłodzi się wino [znalezione w szafce; mam nadzieję, że mi gin zastąpi].
zapowiada się całkiem miły wieczór.
będzie seks. co prawda za ścianą, ale będzie. dodatkowa para butów na korytarzu mówi sama za siebie.

kto widział mój korkociąg...

środa, 31 lipca 2013

urlop

rzeczony właśnie się zaczyna.
całkiem długi i jakże ciekawy. zaplanowałem sobie tyle kolorowych atrakcji, że głowa mała. wszystkie w kolorach moich pisaczków.
zaplanowałem też sobie wiele pasjonujących lektur, szkoda że niektóre o działaniu nasennym.
nic tylko wyciągnąć nogi. i czytać sobie, głowę napełniając, zamiast zasypiać słodkim snem bez treści.

zanim jednak ów się zaczął początek tygodnia był iście gorącym okresem.
nałożone na siebie mój okres przedurlopowy = 'czyścimy się z zaległości' oraz okres szefa tuż po urlopie = 'sprawdzamy czy wszystko zrobione i co się działo jak mnie nie było' [a działo się niewiele, bo nikomu nic się robić nie chciało i wszyscy wszystko przesuwali na potem] nie są najszczęśliwszą mieszanką. na tyle marną, że jeszcze jutro z rana, nim ktokolwiek się pojawi, resztę trupów pod dywan pozamiatać trzeba.

a potem już tylko pozostaje mi się oddać intelektualnym rozkoszom.

a może by się przydał jakiś przerywnik... :>

poniedziałek, 29 lipca 2013

piekielna kuchnia

popierdoliło mnie dziś doszczętnie.

za oknem, na polu/dworze, gdziebądź, słońce praży niemiłosiernie. ile wskazuje termometr - nie mam pojęcia, gdyż takowy za oknem nie wisi, ale wg prognoz ponad 35 w cieniu. w słońcu pewnie z milion i można na parapecie jajka sadzić na obiad.
sałaty nie udało mi się zastać w sklepie, toteż moje letnie plany obiadowe się zawaliły. awaryjnie nabyłem zestaw warzyw inny i postanowiłem ugotować sobie makaron, potraktować go zielonym pesto, usmażyć kurczaka i domieszawszy kolorowych, podgrillowanych cukinii, papryk, pomidorków, oprószywszy pecorino, spożyć.
kuchnia od strony zachodniej jest, słońce centralnie do niej zagląda.
2 palniki i gotujemy, temperatura rośnie, przewyższała nawet tę za oknem.
osz kurwości.

[dobrze choć że całkiem smaczne wyszło, ale doznania te nie warte mąk, które cierpieć mi przyszło]

już wiem, że jutro obiad czy cokolwiek zimnego najlepiej zjem w klimatyzowanych wnętrzach.

sobota, 27 lipca 2013

zestaw

znalazlem zestaw idealny na sloneczne, leniwe letnie popoludnie i wieczor.
jego pierwszym elementem jest gin. ktory to juz dzis drink...


zamiast tego jednak powinienem jednak pochylic sie nad swoimi kolorowankami z paragrafami. eh.
dobrze choc ze wciaz w towarzystwie amj i ginu ;]
az szkoda ze nie mozna tamze sie przeniesc. nawet w towarzystwie swych ksiazeczek. a najlepiej jakiejs dupy do tego w zestawie.

piątek, 26 lipca 2013

przeszłość

przeszłość nie istnieje. są tylko jej niezliczone wersje. 
[ryszard kapuściński]
siedzę w domu, przeglądam książki. znalazłem pewną nową [jaką, o tym innym razem], którą zakupiła mama, a na początku której ów cytat się znalazł.

z autorem chyba trudno się nie zgodzić. każdy z uczestników danego zdarzenie, posiadając - co oczywiste - swój własny punkt widzenia, percepcję, punkty odniesienia, dostrzegając inny kontekst, czy wreszcie mając ze sobą swój bagaż doświadczeń, z tego samego może wyciągnąć zupełnie odmienne wnioski od innych. wrażenia te ulegają też zmianie wraz z upływem czasu, który czasem pozwala nam spojrzeć trzeźwiej lub chłodniej [krytyczniej?] na minione chwile.
czy w takich spojrzeniach różnych osób znajdą się jakieś punkty wspólne, po pewnym czasie, gdy wcześniej byli po przeciwnych stronach? szczegóły się zacierają niektóre, zostaje ogólne wrażenie z wyostrzonymi tymi punktami, które sprawiły nam najwięcej przykrości lub satysfakcji.

nigdy nie będzie dwóch takich samych wersji zdarzeń.
___

coś jak równolegle ciągnące się sinusoidy emocji, co pewien czas przesuwane o pewien wektor w ten sposób, by mogły się przeciąć.

[zapamiętać: mniej pić]


środa, 24 lipca 2013

bj

literki dwie ze skrótu powyższego podobno można rozwijać różnorako. tym razem jednak można obyć się i bez tego.
BJ - mówi samo za siebie.
ów pojawił się w krk początkiem tygodnia a mi przypadła radosna rola oprowadzacza po mieście [na miano przewodnika chyba nie zasługuję], co z mniejszym lub większym powodzeniem udawało mi się czynić. co widział, jeśli spamiętał, powinien sam opisać lub przynajmniej wymienić. w kolejności losowej zapewne, gdyż spamiętać naszych poplątanych szlaków nie sposób.
szwędając się wczoraj w promieniach zachodzącego słońca w okolicach błoni, także po okolicznym parku, podziwiając ciała różne oraz taksują te, których podziwiać się nie dało; a następnie lekko rześką, ale jednak ciepłą, letnią nocą przez pustą alejkę z kopca oraz nad wisłą, krokiem lekko chwiejnych, wygłaszając swe mniej mądre i pewnie lekko bełkotliwe monologi na tematy najwyższej wagi, wyrwany z codziennej rutyny, udało mi się poczuć iście wakacyjnie. tnx bj!

zatem za dzisiejszego porannego kaca i stan bezmózgie zombie po kilku godzinach snu, a także inspirujące i urocze towarzystwo początkiem tygodnia przez godzin dzieścia - dzięki! i mam nadzieję, że nie będę kojarzył się tylko z kościołami, porzeczkami oraz gimnazjum ;)

na marginesie należy także wskazać, iż udało mi się zaliczyć pozytywnie trzy sekundowy test bj'a. uzyskany rezultat napawa mnie nawet dumą.

wszedłem też w posiadanie słynnego likieru waniliowego. relacja z testów już niebawem ;)

a na dowód wizyty, to oto zdjęcie z pewnej bj'o-ulubionej sieciówki, z przepyszną, przesłodką, przekaloryczną kawą.


niedziela, 21 lipca 2013

warzywka

wiosenno-letni okres jest cudowny.
[pomijając oczywiście fakt, iż wszystko w tym czasie kwitnie, pyli co prowadzi do transformacji liama w liama kichająco-pociągającego-wiecznie-na-prochach]
cudowny ze względu na pojawiające się sezonowe smakowitości.
truskawki już minęły, teraz nastał czas czereśni, malin [!] i jagód vel borówek [w każdym razie tych czarnych]. śliwki powoli na horyzoncie też :D.
nastał czas wyczekiwanego od dłuższej chwili bobu, groszku, szparagówek, chrupiących marchewek, świeżego szczawiu i szpinaku.

nadmiar leżenia na łóżku i czytania mądrych pozycji w pozycjach różnych i co raz to mniej wygodnych, powoduje wzrost chęci zajęcia czymś ust i zapchania żołądka.
chwilowe dbanie o linię i wagę wykluczyło z kategorii przegryzek żelki, czipsy i inne drobne czekoladowe kuleczki. grillowana cukinia z odrobiną aromatycznego rozmarynu jest wprost cudowna [kalorii ma tyle co oliwa do posmarowania patelni] i całkiem sycąca.
a kolejce już czeka bakłażan!

jest jednak jedna rzecz, której nie umiem sobie odmówić. mrożony smakuje lepiej. KLIK!

piątek, 19 lipca 2013

zakupy

bawią mnie zagubieni heterycy [choć zdecydowanie nie wszyscy się gubią] w marketach spożywczych, gdy dzierżąc w dłoni kartkę z listą zakupów przygotowaną przez jakąś ich kobietę, usiłują znaleźć na półkach odpowiednie produkty, a biorąc każdy kolejny w dłoń spoglądają nerwowo to na kartkę, to na opakowanie, porównując czy oby na pewno jest on tym pożądanym, by potem z troską wsadzić ów, niczym kolejny cud nieznanego im świata, do koszyka.

ci ładni są nawet w tym zagubieniu uroczy na swój sposób i aż proszą się o pomoc; pozostałych przemilczę.

czwartek, 18 lipca 2013

kielce

w sumie sam tytul posta idealnie wypelnialby i jego tresc.
miasto piaska i scyzorykow nawiedzic musialem sluzbowo. niby straszne ale wyjezdzajac ciut wczesniej mozna i pouzywac sobie prywatnie. na wyprzedazach.
majac ciagle w glowie dzwieki piosenki z posta wczorajszego i w rytm jej pruszajac sie po ck glowa mimowolnie kiwajac, moge w koncu i ja sam zaspiewac i found you w kierunku moich poszukiwanych w odpowiednim rozmiarze od hoho czerwonych chinosow :D

dworzec tez maja sliczny a ja przy okazji zaliczam nowy kolejowy szlak :D

środa, 17 lipca 2013

the wanted

z cyklu wakacyjnych opętań [oglądać!]:



oto chłopcy:

od lewej: nathan - jay - siva - max - tom

zadnie: ułóż w kolejności od najładniejszego.
[max-jay-nathan-tom-siva]

chyba że zwracacie uwagę na bieliznę i to wpływa na zmianę zdania ;)



wtorek, 16 lipca 2013

podkolanówki

to lubię.
i rajstopy też lubię.
wiszące nad wanną, w której się kąpię. gdy skapuje z nich zimna woda wprost na me rozgrzane ciało.
powyższe to niechybny znak, że pojawiła się matka mej współlokatorki.
ostatnio o północy prała firanki, ciekawe na co tym razem wpadnie :D

niedziela, 14 lipca 2013

trzynastego

trzynastego czyli wczoraj, wszystko zdarzyć się mogło - i zdarzyło się. i nie wiem czy stety czy niestety. bardziej przychylam się do tej pierwszej opcji.
w połowie tygodnia zdecydowałem się odpisać na jedną z nastu wiszących pm-ek na portalach. cośtam poklepaliśmy, pan wydawał się nie najbrzydszy, pisał też w sumie nie najgorzej, nawet całkiem składnie, co ważniejsze wyczuwał subtelną różnicę między 'obydwaj' a 'oboje'.

wczoraj było trzynastego, może nie piątek, ale trzynastego.

parasola nie wziąłem - oczywiście podczas dreptania na miejsce spotkania musiało zacząć mżyć. ale to w sumie było całkiem przyjemne preludium do tego co dziać się miało dalej.
pan się spóźnić raczył minut 10 - uprzedził, więc ujdzie. gdy jednak wychylił się zza rogu, na którym na niego czekałem okazało się, że cyferki na portalu jego lekko kłamią - i niższy i bardziej wieloryb. wieloryb w przymałym wdzianku.
następnie otworzył usta. jego cześć było jednym z bardziej przegiętych jakie słyszałem w życiu - jak na aktywa przystało, głos miał do tego też odpowiedni; jakby na profilu nie stało, nigdy bym nie zgadł.
zdolności jego pisarskie na te oralne też się przekładać nie chciały. bredził. merytorycznie, składniowo, semantycznie. podkładał się co raz, ja z radością w maliny wpuszczałem go coraz bardziej.
w którymś momencie spytał jakie studia skończyłem - jakby zaświeciła się w jego głowie jakaś lampka. uzyskawszy odpowiedź w mgnieniu oka z wieloryba stał się wielorybkiem.

nuda.

dzięki temu wiem, że moje największe uczucie w te wakacje zapłonie pod adresem moich ukochanych książeczek i pisaczków.
pomarańczowym i niebieskim chłopcom, wszystkim razem i każdemu z osobna, mówię krótkie acz treściwe spierdalaj. ani nie mam czasu ani w sumie nie chce mi się zbyt.
za zadane kiedyś pytanie po co mi tam konta, skoro i tak nikomu nie odpisuje, odpowiedzi do dziś nie znam.

czwartek, 11 lipca 2013

koniec swiata

wszem i wobec czas obwiescic - swiat sie konczy o zmierza ku upadkowi.
ja, liam, posiadacz niezliczonych zasobow bokserek kolorowych, z ktorych kazda para jest inna, nabylem dzis druga taka sama jak juz posiadam.
byly tak sliczne ze wprost oprzec ssie nie moglem, a jakis czas temu kupiwszy pare pierwsza, zalowalem ze nie wzialem wiecej.
w koncu nadrobilem, ale lamiac swe bokserkowe zasady. eh...

wtorek, 9 lipca 2013

lato szkodzi



nie wiem co to, nie wiem kto to - trafiłem przypadkiem na yt.
oglądałem jak urzeczony.

lato szkodzi chyba.

poniedziałek, 8 lipca 2013

rozpraszacze

siedziałem dziś rankiem na spotkaniu w miejscowości m.
toczyło się ono swoim rytmem, nie co poza mną.
działo się tak gdyż naprzeciwko, acz po stronie przeciwnej, siedział pan prześliczny - 3dniowy zarost, ciemniejsza karnacja, oczęta błyszcząco brązowe, całkiem przyzwoicie zbudowany, w ładnie opinającej się na torsie koszuli [że lekko mu się spociło pomińmy, dla śliczności obrazka - ot takie skutki gdy takową się nosi jednak zbyt na styk]. pan nosił też spodnie koloru wiśniowego, co wspaniale współgrało z kraciastą czarnobiałą koszulą oraz karnacją. aż żal było spotkanie opuszczać.

wracając, co prawda telepiąc się busem, trafiłem na bonusa w postaci kierowcy.
w bucikach śnieżnobiałych [aż dziwne że pociskając pedały się nie pokopał i nie ponadeptywał!] - choć to akurat - dla mnie - mniej istotne, ubiór w miarę przyzwoity, wiek całkiem świeży.
obiekt idealny do łapania wzrokiem, całkiem łapalny nawet. i całkiem uroczo się przy tym peszył i co raz ręką po brodzie ni to drapał ni skrobał lub nerwowo poprawiał włosy by mu się jego postroszone ślicznie koguciki w wersji nieład artystyczny nie stały zbyt przyklapnięte.

kolejne zdarzenia z cyklu miłych i przyjemnych oraz nic do życia - prócz może wrażeń estetycznych - niewnoszące ;)
jak co dzień.

niedziela, 7 lipca 2013

per 'Ty'

zawsze niemiłosiernie irytowało mnie, gdy w sklepach, kawiarniach, pubach, ktoś z drugiej strony zwracał się do mnie po imieniu co dla ciebie. i nie robiło na nikim wrażenia cedzone w starbucksie L-i-a-m skierowane w stronę ręki piszącej ów na kubeczku.
przywykłem - trochę z racji tego czym się zajmuję - do stosunków, szczególnie tych wertykalnych, odbywających się za pomocą słowa Pan Liam.

dziś siedząc w autobusie i czekając niecierpliwie na jego odjazd, z pełnego zanurzenia nosa w telefonie, wyrwał mnie głos dziewczyny [szkoda że nie chłopca] usadawiającej się naprzeciwko: nie wiesz za ile odjeżdża?
pierwsze co mi na myśl przyszło - młodo chyba wyglądam wciąż skoro na ty się do mnie zwracają. w sumie to nawet miłe.
jak to wszystko zależy od perspektywy.

piątek, 5 lipca 2013

rozjazdy

czwartek był całkiem szalony.
wczesna pobudka, wycieczka do nowego sącza służbowa [oh jaką cudowną mają tam cukiernie!], powrót, zahaczywszy o dom i walizkę, powrót do pracy na godzinę, i wio dalej do wro i do krainy kumkajacych żab w domowe pielesze.
puff.
łiken pełen jedzenia pysznego znów przede mną ;)
szkoda tylko że te wszystkie podróże mnie tak męczą i tak długo trwają.

środa, 3 lipca 2013

plażowo

nie tylko casual friday, ale w moim wykonaniu także tuesday i wednesday - przynajmniej w tym tygodniu.
na upały krótkie spodenki i zwiewne tiszerty zamiast spodni [najlepiej w kancik lub przynajmniej chinos] do tego trampki zamiast butów eleganciejszych ciut, to rozwiązanie idealne.
szkoda tylko, że przez ten niemal plażowy strój mnie nie wszędzie rozpoznają i każą okazywać kartę wstępu. eh...

skoro już przy okołoplażowych sprawach i terenach jesteśmy.
zwyczajową pogodą na openera jest deszcz, który powoduje dużo błota - tego też wszystkim uczestnikom życzę. wszak pogoda ich zawieść nie może!

poniedziałek, 1 lipca 2013

i co jeszcze?!

nie wiem jakim cudem o poranku stawiając sobie kubek (mój ulubiony z zackiem efronem) z kawą na biurku, ten nagle zaczął w mej dłoni się kołysać próbując wyślizgnąć, po czym połowę swej zawartości raczył opróżnić zalewając pół biurka, mocząc głośniki, ale o dziwo lapa stojącego tuż obok niego oszczędzając.
nie wiem jakim cudem wychodząc z domu zapomniałem portfela. musząc wrócić się po niego spóźniłem się na tramwaj, co spowodowało kolejne spóźnienia. to już nie był żaden cud.
nie wiem jakim cudem koło mnie w tramwaju usadowiła się pani z wiechciem kwiatów, prowadząc zamach na me życie, wywołując lawinę kichnięć i strumienie kataru, co skutkowało koniecznością ucieczki na drugi koniec składu.
nie wiem jakim cudem istnieją ludzie, których owłosienie na plecach - wystające spod koszulki - jest dłuższe od tego co posiadają na głowie, mimo iż jedno w drugie płynnie przechodzi na karku.

z niecierpliwością czekam na kolejne zdarzenia wpisujące się w ten jakże fortunny ciąg.

niedziela, 30 czerwca 2013

prasujemy

prasujemy! prasujemy?
pranie z suszarki, plus pranie z dna szafy.
koszula koszula koszula koszula kurwa koszula koszula koszula?! [i tak razy dwa]
do tego stertka tiszertów.
za dużo coś tego wyszło.

spoglądając w kalendarz wychodzi, że w sumie za wiele ich potrzebował nie będę.
z powrotem na dno szafy WON! może się zmierzę z nimi za tydzień.

prasujemy? NIE :D

sobota, 29 czerwca 2013

bezproduktywnie

dzień się zaczął - dzień się kończy.
namacalnych jego efektów brak. a takowe być powinny.
zakupy, paczkomat, obiad zdecydowanie do nich nie należą.
można od biedy zaliczyć by do nich muzyczne wykopki różne; dawno te nie były takie owocne.
jednakowoż powinienem się zajmować poważniejszymi zawodowymi rzeczami, szczególnie że pewne decyzje zostały podjęte i należy gnać na przód.

swoją drogą - z czymś się kojarzy poniższe?


czwartek, 27 czerwca 2013

oh no!

byłem biegać dziś. o porze stałej.
biegłem pełen radosnej lekkości spotkania.
i pana nie było!
oh no!


















co mogło mu się stać?
czemu dziś nie biegał?

może złamał nogę? może nagle wylądował w szpitalu?
może porwali go kosmici?

zbadamy w poniedziałek o tej samej porze ;)

środa, 26 czerwca 2013

widziałem cię

widziałem cię dzisiaj około 20.40 biegłeś chodnikiem wzdłuż ulicy U, od przystanku A, w kierunku B. jesteś łysy, ponad 180 cm wzrostu, szczupły z lekkim zarostem, miałeś czarne biegowe wdzianko i takież krótkie spodenki. ja biegłem naprzeciwko Ciebie. gdy się mijaliśmy powiedziałeś mi cześć. w tym samym miejscu, czasie i okolicznościach spotkaliśmy się też w poniedziałek.
miałem niebieskie spodenki i bluzę oraz białe buty.
jeśli to czytasz - odezwij się; w odpowiedzi podaj jaką mam fryzurę.

no właśnie ten, tego. mógłby się odezwać przypadkiem :D
ale to może jutro też się spotkamy :]

wieczorne przebieżki to zdecydowanie mój ulubiony element dnia ostatnio.

wtorek, 25 czerwca 2013

polowania

poderwać mężczyznę jest bardzo łatwo, dużo trudniej go potem utrzymać.
cytat może niedosłowny, bo nie chciało mi się cofać wywiadu.

z częścią myśli można się może nie zgadzać, ale słucha się wyjątkowo przyjemnie.
krystyna kofta.
[potwierdza się po raz kolejny moja słabość do pogodnych pań w tym wieku]


poniedziałek, 24 czerwca 2013

biegnę

skończyły się upały. temperatura stała się przyzwoita, a nawet bardziej niż przyzwoita.
lekko rześko, wilgotno.
idealnie.
lekka gęsia skórka, lekko twardniejące sutki - po kilku minutach znikają.
oddech głęboki po całym dniu zdecydowanie potrzebny.

nigdy bym nie przypuszczał, że wracając potem do domu gorący, lekko lub ciut bardziej spocony, będę ze stanu tego zadowolony.
i za każdym razem spoglądam w ile krótszym czasie trasę się pokonać udało.

sommersturm

wisiała dziś od rana w powietrzu.
z każdą godziną po wczesnoporannych deszczach robiło się coraz parniej.
pociemniało, poszarzało.
zapach rześkiego, deszczowego powietrza tuż po jest nie do opisania.

takiej letniej burzy już nie przeżyję. [kto nie widział, niechaj ogląda. to był mój pierwszy taki film]
ale inne summercoś niech by się zdarzyło ;)

sobota, 22 czerwca 2013

pomoc

wersja A.
x: może panu w czymś pomóc?
liam: w zasadzie nie, zajrzałem tylko do środka, bo dostrzegłem pana z zewnątrz i chciałem się przyjrzeć z bliska. dziękuję. [uśmiech numer 3]

wersja B. [rzeczywista]
x: może panu w czymś pomóc?
liam: nie, dziękuję.

środa, 19 czerwca 2013

króliczek

kolejny rozkoszny mieszkaniec zwierzyńca.
ów słynie tym, że lubi uciekać i lubi jak się za nim goni.
wymaga zatem dobrej kondycji.
i można tak sobie go gonić i gonić.
bo przecież li tylko o to w tej zabawie chodzi.

choć do głaskania stwory to całkiem fajne.

wtorek, 18 czerwca 2013

kot

biegając dziś sobie prostopadle do mnie z drugiej strony ulicy w trucht ruszył czarny kot. by nie dopuścić, by przebiegł mi drogę przyspieszyłem. i drogę przebiegłem mu ja.
ciekawe jak takie zdarzenie - odwrotne do zabobonu - wpływa na czarnego kota, któremu nie udało się przynieść komuś [mi] pecha.
choć może nie chwalmy dnia...
bo zawsze wszak coś może się spierdolić. a jak zawsze jest co.

czwartek, 13 czerwca 2013

wieś

zasypiac przy wtorze rechotu zab i saczacym sie od jeziora wilgotnie pachnacym powietrzu oraz dalekim stukocie pociagow lubie.
czas na weekend w domu. (obym tylko nie przytyl)

poniedziałek, 10 czerwca 2013

grosik

na szczęście.
znalazłem dwie monety.
wieści to szczęście podwójne czy do kwadratu?

piątek, 7 czerwca 2013

zagłuszanie

ostatnimi czasy mam to szczęście mieszkać koło kościołów.
teraz zdaje się kończy się już oktawa bożego ciała czy coś. ów skutkuje procesjami wokół kościoła okraszanymi dzwonami oraz śpiewamy zawodzącymi.

nie lubię konkurencji muzycznej podczas sprzątania.

serceeeee jeeeezuuuusa
all the single ladies
serceeeee jeeeezuuuusa
all the single ladies
serceeeee jeeeezuuuusa
all the single ladies
serceeeee jeeeezuuuusa
all the single ladies
serceeeee jeeeezuuuusa
all the single ladies, now put your hands up

szkoda że jeszcze nie potrafię chociaż tak się ruszać, ale wprawiam się za każdym razem ;)

czwartek, 6 czerwca 2013

pada...

poniedziałek - pada, wtorek - pada, środa - pada.
ja chcę biegać.
drzemie we mnie niespożytkowana energia [którą dosłownie tryskam raz po raz] i inne słodkie żywioły.

czwartek - chwilowo tylko niewinne na horyzoncie chmurki. oby wytrzymała pogoda do wieczora.
nosi mnie coraz bardziej.


EDIT [ok. 22:00]
nie padało.
liam biegał.
liam jest przeszczęśliwy!

wtorek, 4 czerwca 2013

wwa vol. 2

kiedyś bardzo nie lubiłem stolicy. ostatnio stan ten się nieco zmienia. na zasadzie dwa kroki do przodu, krok do tyłu. zawsze jakiś postęp w stosunkach z tym miastem.
niestety coraz więcej moich znajomych z krk tam ląduje. niektórzy w momencie niezapowiadanym, co tylko pogłębia oddźwięk i znaczenie takiego zniknięcia z mego namacalnego życia.
przeprowadzki zmieniają relacje. nie da się wszak utrzymywać ich na tym samym poziomie przez cały czas. rozłączność powoduje pomniejszanie się części wspólnej, której nawet usilne próby choć trochę poszerzyć nie są w stanie.
także próby łączenia starego z nowym w sposób gwałtowny spalają na panewce. z tym większym hukiem, gdy nie wszyscy są na nie gotowi.
pozostaje potem na długo pełna napięcia cisza i pusta, pobrzmiewająca echem minionych dni przestrzeń pomiędzy.

niektórzy spotkani po długim czasie są tak samo intelektualnie fascynujący, jak przy spotkaniu kilka lat temu. pozostaje niezmienna także ich zdolność czarowania, uwodzenia [...] efekt wciąż wywołuje to bardzo przyjemny, jednakże perspektywę posiadam już inną.
przelotność i powtarzalność relacji [przy zmieniających się tylko bohaterów planu - dla mnie drugiego - dla niego - pierwszego] wpływa konserwująco na jej stan. zawsze perfekcyjny, chemiczny.

__

pozostawmy jednak powyższe tylko na marginesie moich warszawskich wrażeń. towarzysko wyjazd był bardzo udany; spotkanie z ajsem jak zawsze owocne, przypadkowa kawa z sumerlowe jak zawsze przyjemna, wieczór i noc z panem "z-kimkolwiek-nie-będę-i-jak-bardzo-nie-będę-szczęśliwy-zawsze-będę-darzył-cię-wielkim-uczuciem" na poziomie najwyższym - też jak zawsze, odświeżenie znajomości ze studiów zaskakująco pozytywnie przebiegające. gospodarz dziwnie zachowujący się ino - ale to też norma.
do tego dodać należy kolejowe zwiedzanie mazowsze - bezcenne. za dobowy bilet kolei mazowieckich zapłaciłem wiadomą kartą.


sobota, 1 czerwca 2013

+

+
mozna postawic w sposob umowny.
posprzatac i pozamiatac sciezki.
z ktorych kazda idzie we wlasna strone.
rzeczy sie zminiaja a zycie plynie dalej.

środa, 29 maja 2013

wwa

wwa.
trójkąty i kwadraty.

jak para zmieniam stan,
unoszę się do chmur,
spadam kulami gradu,
topnieję u twych stóp


i tak w kółko.
jak to w wwa.

smarki

radosc z wlasciwego dzialania internetowej rezetwacji miejsc i wagonu bezprzedzialowego okazala sie przedwczesna. wagon taki ma okna. okna te sie uchylaja. przez uchylone kurwa okna wpadaja pylki kurwa wszelakie. gdzie jest klima ja pytam !?
Niech moje pyszne tabletki na alergie zaczna w koncu dzialac :x

swoja droga moj fioletowy operator zaraz po opuszczeniu krk poinformowal mnie o opuszczeniu granic PL i roamingu. wg rozowego nic takiego nie ma miejsca.
gdzie ja jestem, dokad zmierzam?

poniedziałek, 27 maja 2013

ikea

mozna spotkac tu chlopcow. znanych z pomaranczowego katalogu [kategoria: pasywni - oczywiście :x]. mozna i powymieniac z nimi przeciagle spojrzenia. sa i inni chlopcy sliczni. nieznajomi. z nimi tez mozna powymieniac.
sa i parki. jak z katalogu. lepiej unikac dla zachowania spokoju wewnetrznego. choc az zal nie spogladac, bo w sumie calkiem ladni.

piątek, 24 maja 2013

12

to moja ulubiona liczba. nie wiem ino czemu, ale odkąd pamiętam.

12 dni na portalu pomarańczowym.
zdjęcie śliczne robi istną furorę. licznik odwiedzin bije.
12 wiadomości przychodzących. ekhm.
0 odpowiedzi.
jestem księciem, który nie wie czego chce ;).

edit 25.5.
jest i wiadomość numer trzynaści. na poziomie jak zawsze. ale czego tu się spodziewać.
sam się zastanawiam po co tam wiszę.