środa, 23 maja 2012

(651). czyli wakacje.

może nawet podwójne.


wyfruwam dziś na dni 4 z kawałkami dwoma nad najśliczniejsze polskie morze i jedyne takie plaże. nadszedł czas zasłużonego odpoczynku oraz opóźniony mój łikend majowy.
postawiłem memu gospodarzowi już wiele wyzwań związanych z moim przyjazdem. póki co im podołał nabywając kawę (której w jego domu niemożna w nawet mikroskopijnej ilości do tej pory doświadczyć) i inne produkty. kolejne wyzwania staną przed nim niebawem. zgodnie z zapowiedziami zresztą. pozdrawiam Keram! ;)
drugie wakacje to wakacje blogowe. notek 650 popełnionych skłania do pewnych rozmyślań. inne wydarzenia także. więc pewnie skończy się tylko pewnym przeorganizowaniem tegoż bloga, bo na przeprowadzki jestem za leniwy, a by rzucać to nie mam w sobie aż tak wielkiej odwagi i samozaparcia. ale kto to wie, co wymyślę gdy się świeżego powietrza nałykam ;D.




obym tylko nie zamotał się jutro i nie zagubił na lotnisku :O

[...]

niedziela, 20 maja 2012

(650). czyli kto nie pije w juwenalia...

temu gniją genitalia.


to mi już chyba zgniły dawno, i już kilka lat temu, jeszcze w poprzedniej dekadzie, gdy byłem na pierwszym roku studiów. przetoczyły się ów kolorowe pochody przez kraków, osobistości poprzebierane nawiedzały także o poranku autobusy, którymi się przemieszczałem. i po co ten tłok robić, no po co utrudniać ludziom pracy (to nic że tym razem zmierzałem do galerii) życie? i maszerują potem po mieście, wybierają studentkę najmilszą, miss mokrego podkoszulka i inne takie. (choć na gazecie potem ładne zdjęcia nawpółroznegliżowanych panów wraz z relacją z pochodu wrzucili). i po co to i na co. pić można każdego dnia, bawić się w każdy łiked. przebierać na karnawał można było od lat. po co więc do dodatkowe atrakcje tego typu, które porządek i uporządkowaną codzienność zaburzają? ja nie wiem, może jacyś miłośnicy w/w uroczystości mi to kiedyś wytłumaczą. bo jak dla mnie to wszystko budzi tylko jedną reakcję w głowie 'eee yyy'. i kropka.
łikendowa wyborcza w swym wysokoobcasowym dodatku raczy nas artykułem o wisławie szymborskiej (zapowiadając biografię o niej wydawaną na dniach przez znak). artykuł, choć niestety dla mnie przykrótki, polecam. także to w jak specyficzne - i bardzo trafne i chyba jednak całkiem życiowe - słowa można ubrać swój długoletni związek - byliśmy końmi, które cwałują obok siebie. archiwalne fotografie - cuda! KLIK. cały artykuł, jakby ktoś nie zdążył, to można się do mnie uśmiechnąć mejlowo ;).



jutro zaliczanie lektury (jeden z niewielu dni, kiedy jestem na uczelni), trzeba wreszcie się zabrać za czytanie :D, dziś jeszcze kino, a już we środę! odliczanie czas zacząć!

[...] 

środa, 16 maja 2012

(649). czyli dzień tygodnia trzeci.

a wygląda jak pierwszy.


innymi słowy to już trzeci poniedziałek z rzędu. trzeci szewski poniedziałek. nie wysypiam się wcale mimo iż przesypiam ponad 8h. o poranku odstraszam wyglądem zombie ludzi na przystanku i w autobusie. pewnie dlatego nikt koło mnie nie chce siadać. w pracy morduję wzrokiem wszystkich, którzy się ruszają i robią niepotrzebny rejwach przeszkadzający mi w pisaniu. dziś padło na szefa. cóż odmienne wizje pisarskie jednak bywają niezbyt wskazane, tym bardziej gdy trzeba uznawać - moim zdaniem bez powodu i potrzeby - te nie-własne i pompować pismo do rozmiarów coraz większego i pustego w treść balonika. 
posiedziałem, popisałem, miałem potem udać się na zajęcia by jakiegoś wewnętrznego spokoju zaznać. jednak dotarłszy do rynku, odwiedziwszy księgarnie, oraz poprzebijawszy się przez tłumy turystów, gołębi, dzieci i innego dziadostwa kręcącego się pomiędzy kramami ze szwarcem, mydłem i powidłem, mój cudowny humor zaczął zwyżkować, co mogło się skończyć tylko upolowaniem autobusu i udaniem się do domu. na szczęście po drodze była cukiernia, a w niej babeczka z budyniem i owocami, w sklepiku obok była czekolada. w domu czekało mnie gotowanie rzeczy cudownych. jak to dobrze jest mieć wszystkie potrzebne składniki przygotowane 'na wszelki wypadek'. po pół godzinie już raczyłem się penne z kurczakiem i cukinia w sosie śmietanowym. powoli humor wracał. powoli. 
do jego całkowitej poprawy zabrałem się za wieeelkie porządki. łazienka, kuchnia lśnią jak nigdy. mój pokój w sumie też. na dobrą sprawę wyrosła ze mnie dużo lepsza pani domu od mej współlokatorki. współlokatorki wciąż nieobecnej. dzięki czemu mogłem na spokojnie spotkać się z pewnym zakurzonym już nieco znajomym.



i niech już będzie za tydzień!

[...]

sobota, 12 maja 2012

(648). czyli czas na oddech.

powietrze można wreszcie spokojnie wypuścić z siebie.


bardzo ważny sprawdzian w mej bardzo ważnej i poważnej korporacji zaliczony, zatem można rozpocząć łikend, można rozpocząć lenistwo trwające dłużej niż do poniedziałku. póki co nic nade mną już nie wisi poważnego. wszak nie można poważnie traktować nadchodzącej sesji, zaliczeń i innych tego typu smaczków z mego instytutu, w którym każdy jest taki milusiński, że aż słów podziwu czasem brak :).
w naukowym międzyczasie zajmowałem się oczywiście pracowaniem - niestety nic nadzwyczajnego, zajmowałem się także narzekaniem na upał - jak to dobrze że nadeszli zimni ogrodnicy wraz z zośką, wreszcie można odetchnąć. jednak udało mi się też powitać, przelotnie niestety tylko, na krakowskim bruku Tahoe zmierzającego na Wschód. 




i tyle muzycznych nowości poodkrywałem, że nie wiem kiedy będę miał czas się wreszcie z nimi na spokojnie zapoznać. i lambert, i ting tings, i june i czekam jeszcze na little boots i diane vickers. oh oh oh, mówiąc krótki :D

[...]

wtorek, 8 maja 2012

(647). czyli coś się dzieje!

kiedy szef pojawia się o 16 po całodniowej nieobecności, a wczoraj go nie było, wiedz że coś się dzieje.
wiedz też, że nie wyjdziesz przed czasem, ani nawet o czasie.
wiedz, że wyjdziesz po czasie. i to jakieś półtorej godziny.
wiedz też że ważne sprawy mają zdolność rozmnażania się. samoistnego.
puff.



panie błogosław wczorajszą pizzę zalegającą w lodówce! (a jeszcze wczoraj kręciłem nosem, że pudełko się w lodówce nie mieści i muszę wykładać, przekładać by zmieścić i że nie wiem co z nią zrobić - choć z jej dostawcą to bym akurat już wiedział :D).

[...]

poniedziałek, 7 maja 2012

(646). czyli niebieski parasol.

(i bez nazbyt uproszczonych gesslerowych skojarzeń proszę).




max się pilnie uczy, a czytelników z parasolem zostawia.


[...]

sobota, 5 maja 2012

(645). czyli wracamy.

do krk oczywiście.


a krk powitał mnie mokro. mokro na polu, a nie tam gdzie być powinno po przyjeździe tutaj. eh. oczywiście pogoda to była wprost idealna na mój brak parasolki, na trampki, krótkie spodnie i tiszert. idealna.
pierwsze pytanie po przebudzeniu brzmiało - jaki jest dziś dzień tygodnia. weekend dłuższy spędzony na Końcu Świata (aż szkoda, że nie w tradycyjny sposób w krk, ale nauka, nauka, nauka) sprzyjał lenistwu, przeplatanemu nauką (wszak bardzo ważny sprawdzian już za tydzień) oraz łapaniu słońca na wsi (o dziwo nawet mnie chwyciło i już nie wyglądam jak eskimos, a co najwyżej mieszkaniec skandynawii). sprzyjał także zaburzeniu poczucia czasu. wszak nic szczególnego się nie działo.
po ogarnięciu iż to jednak dziś sobota, a nie piątek lub co gorsza inny poniedziałek należało zająć się tym co ważne, czyli sprzątaniem, odkurzaniem, zakupami, gotowaniem i praniem, czyli tym wszystkim co nie jest nauką. na sam koniec nie pozostało mi już nic innego jak tylko zrobić sobie kolejny kubeczek kawy i zalec nad książkami arcyciekawymi i arcyżyciowymi. ku chwale palestry.




niech ten maj będzie choć na półmetku, druga jego połowa zapowiada się o wiele przyjemniej!

[...]

czwartek, 3 maja 2012

(644). czyli duży błąd.

no właśnie, czy ada popełniła duży błąd, czy może popełnił go jej absztyfikant?




bo niby co do zasady nikt nikogo raczej za tego typu czyny nie odepchnie, nawet mimo początkowych oporów. ale jeśli... i tu właśnie się rodzi problem 'co wtedy'. bo jednak nie byłoby to wielce radosne wydarzenie ;).
warto próbować? przełamywać opory przede wszystkim własne i może też poniekąd cudze. a może inni też mają opory podobne do naszych i im je się trudniej przełamuje?
też byście na miejscu bohaterki piosenki powiedzieli całuśnikowi 'nie!'?
i potem ma miejsce duży błąd. tylko pytanie brzmi po której stronie i czy nie jest to czasem błąd zaniechania.


a historia nieśmiałości (w ujęciu abstrakcyjnym wzbogacanym przykładami) pewnie kiedyś kontynuacji się doczeka.

[...]

środa, 2 maja 2012

(643). czyli żaby spać nie dają.

wiejskie życie jak widać ma swe uroki.


żaby wieczorami, insekty dzień cały w sumie, ptaki o wschodzie i zachodzie słońca ćwierkające. cóż więcej. słońce grzeje niemiłosiernie, nie wiadomo w sumie po co podgrzewa świat do 30 stopni w cieniu. nawet deszcze nie przynoszą żadnej poprawy, tylko paradoksalnie pogorszenie, gdyż potem to wszystko paruje i mamy szklarnie, saunę i inne tego typu atrakcje. 
ma jednak siedzenie na Końcu Świata swe uroki. kulinarne oczywiście. choć nie wiem na ile w końcu na dobre wyjdzie mi spożywanie szarlotek, serników, pierogów ruskich, szczawiowych wiosennych z jajkiem z żółtkiem płynnym (ale już nie z dzióbkiem w nim pływającym), szpinaków zasmażanych i grilli oczywiście. na wagę aż strach stawać, a lato idzie, coś by zrzucić wreszcie pasowało. nie żebym się planował przed kimś rozbierać, ale ot dla samego siebie hehe.
jednak życie na wsi ma także swe uroki jak najbardziej dodatnie. rabarbar w ogródku rosnący mianowicie. aż się prosił by go spożyć w tarcie, a zatem tę dziś wieczorem piekł będę. migdałowo-rabarbarową. przepis podesłał mi przepyszny tahoe, mam nadzieję, że się uda, a jak nie to choć będę miał na kogo zwalić ;).




czas chyba do krk się zbierać, nie długo jak tak dalej pójdzie to w nic się nie wcisnę.

[...]