poniedziałek, 31 stycznia 2011

(269). czyli humory.

złe i rozhuśtane. zawsze dopadają w nieodpowiednim momencie. i zwykle bez powodu albo z powodu błahego. dziś na przykład po obejrzeniu bulwaru zachodzącego słońca mnie wzięło i dopadło. jakieś takie rozdrażnienie, rozrzewnienie. bezsensowność świata. albo zwykły weltschmerz. jeśli on może być zwykły.
i czy zawsze musi się on pojawiać w środku sesji, gdy nawet nie można się zwyczajnie nadmiarem alkoholu uraczyć, wyjść na spacer albo z kimkolwiek do miasta bez celu. 
widać musi.



(może adaś pomoże. w sekundzie 45 i kilku następnych).

[...]

(268). czyli bezproduktywne poranki.

eh eh eh.



wstało mi się tak koło 10, poprzewracałem się wprzódy w łóżeczku przez minut chyba ze trzydzieści przysypiając raz po raz i przestawiając nieskończoną ilość razy budzik w drzemkę o kolejne kilka minut. ale wstałem. czy też raczej wywlokłem się.
nie lubię poranków. tych poniedziałkowych tak samo jak wszystkich innych. chodzi człowiek nieprzytomny, na wpół zaspany i nieprzytomny. ledwo mu się usta chce otworzyć by powiedzieć hey, hi, hello do jo. czy równie - jak nie bardziej - zaspanego Słoneczka z wyrazem twarzy mówiącym, że chyba ktoś mu zabił kota naleśnikiem. 
kawa jedna, potem druga. sunie człowiek do pokoju, marzy o tym by zasiąść do nauki, bo przecież trzeba, bo już jutro, ale pora za wczesna. organizm się buntuje. założyłem więc konto na filmweb i klikam filmy, które widziałem. i czytam o nich. taki substytut nauki, gdyż jutro właśnie z filmu kolokwium. i sumienie troszkę czystsze. 
czas zrzucić dresik, czas iść do sklepu, czas zjeść coś w końcu na śniadanie, bo na samej kawie to długo nie pociągnę raczej. a może od razu sobie obiad zrobię... w sumie kurczak już się rozmraża ;>


nemst też obiecał uraczyć mnie serem żółtym i posprzątać mieszkanie. czekam niecierpliwie ;D.

[...]

niedziela, 30 stycznia 2011

(267). czyli filmowo.

tzn. naukowo.



ktoooo chceeee ze mną jaaaaakieeeeś fiiiiilmyyyy pooooglądaaaaaać? albo nawet za mnie i mi potem opowiedzieć? bo tak samemu oglądać nawet klasykę to smutno jest. tym smutniej, że przyglądam się tym filmom czasem już po raz drugi. i patrzę i mam wrażenie, że już to gdzieś widziałem a potem wręcz przeciwne typu 'wow'. i się mieszają wszystkie mimo że notatki czynię.
poszukuję towarzysza swej niedoli! pilnie. tym pilniej, że niektóre filmy są nieme.



i chyba jakieś rozpraszacza dać by wypadało. ale to może po prysznicu.

[...]

sobota, 29 stycznia 2011

(266). czyli na ryby czy na grzyby.

na egzamin jak na randkę.



denerwuje się człowiek. chodzi w kółko po domu miejsca znaleźć sobie nie mogąc. to do kuchni, to do toalety. potem dylemat na wagę pokoju światowego - w co się ubrać. i hektolitry perfum i uśmiech na twarz i ściśnięte gardło i nic przełknąć nie da się. aaaa! a nawet AAAA! umówiłem się z nim na 11.30. z domu wyszedłem odpowiednio, ale jak wiadomo - a mi umknęło - dziś jest sobota i tramwaje kursują rzadziej, zatem na przystanku spędziłem nadplanowe kilka minut i chwil kilka, sekund ze 360 się spóźniłem. 
jak wiadomo powyższe przygotowania zakończyły się dziś moim ustnym egzaminem u Doktora NN. przepuściłem grzecznie wszystkich w kolejce przed sobą, by móc mieć dowolnie duży bufor czasu. i wreszcie po półtorej godziny oczekiwania wkroczyłem z uśmiechem na twarzy i radością w oczach do gabinetu. mała gadka-szmatka, potem z żalem i smutkiem w głosie przystąpił do przepytywania. co w sumie poszło mi i gładko i prosto. odpowiadanie w sensie że ;]. i znowu gadki szmatki o porannym wstawaniu, uczelni i o tym że dr jest malkontentem - co akurat sam przyznał. i tak ładnie się uśmiechał. i w oczy spoglądał głęboko.
może mogłem na koniec zaproponować mu jakoś na okrętkę wyjście na kawę, ale jakby odmówił, byłoby mi smutno. a może to on powinien z taką inicjatywą wyjść. czort wie. spotkamy się jeszcze niebawem na jakimś dyżurze. porozmawiamy o książkach. i takie nic, ale miłe i bardzo sympatyczne, będzie się działo.


i coo. i dalej do nauki się brać. nie ma nagród żadnych z dzisiejsze bohaterstwo eh.

[...]

piątek, 28 stycznia 2011

(265). czyli sperma i krew.

plus lady gaga.



zapowiadają portale, że perfumy sygnowane jej nazwiskiem tym właśnie - mam nadzieję, że między innymi - pachnieć mają. ciekawe swoją drogą, jak będzie wyglądała ich buteleczka oraz czy ta spermowa wersja to dla kobiet tylko będzie przeznaczona, podczas gdy panom gaga zapewni wersję pachnącą innymi wydzielinami. brr! tak czy siak, podejrzewam, że wierny pozostanę swym diamonds'om, chyba że wreszcie coś nowego ładnego, ale bardziej klasycznego niż gagowego, mój nos gdzieś lub na kimś wywącha.


a tymczasem po stworzeniu kolejnej  notki z dupy zagłębiam się w notatkach, jutro ustne starcie z doktorem NN, a przed kim jak przed kim, ale przed nim zbłaźnić się nie wolno mi ;).

[...]

środa, 26 stycznia 2011

(264). czyli romansidła.

te polskie, te filmowe, pomijając już ich treść, te same twarze pojawiające się w każdym mają jednak jedną dobrą cechę. piosenki je promujące, może także tworzone na jedno kopyto - bo przez ten sam team - ale zawsze wpadające w ucho. przynajmniej moje.










'filmów' w większości znacznej nie widziałem. piosenki zostają. jedyne co warte uwagi - piosenka ostatnia, stworzona przez duet krajewski/piaseczny - ze względu na nich samych.
kukulska-dąbrowska-kozak-melosik. za tą czwórką stoi wytwórnia jazzboy oraz łapki maczał bogdan kondracki, co wyjaśnia ich wielkie podobieństwo.
moje pytanie brzmi, kto jako następny podejmie się takiej piosenki. lista nazwisk się kurczy. rodowicz, brodka, ania wyszkoni?
swoją drogą. pamiętacie:



a ja może się zagłębię. by potem móc niczym brylantyna w rowie wylądować. ale bez palpitacji serca acz w stanie upojenia.
[coby nie rozpraszać - bez obrazka :P]

[...]

poniedziałek, 24 stycznia 2011

(263). czyli pojedynek.

muzyczny.
było do tej pory trochę tekstów. co prawda krótszych niż dłuższych raczej, ale zawsze. dziś zatem czas na jakieś klipy.
piosenka ta sama. oryginał madonnowy na początek.



i cover mój ukochany.


a do Waszego ucha, który bardziej trafia ;>


a ja się z radością oddam. w dobre ręce. nauki.

[...]

niedziela, 23 stycznia 2011

(262). czyli grzyweczka xaviera.

dolana. razy dwa.



skoro przygotowania do sesji, a przede mną w najbliższym czasie kolokwia i egzaminy związane z kanadą, nie mogło się skończyć niczym innym niż li obejrzeniem 'wartych uwagi' filmów. tak przynajmniej wieścili wszyscy na około. namacalna nauka posuwała się niczym żółw, bez efektów prawie, marudząc na ten temat mamie przez telefon minut dwadzieścia i pięć otrzymałem poradę bym zajął się jakimś filmem i odpoczął. chwil kilka i zabiłem moją matkę oraz wyśnione miłości w magiczny sposób się odnalazły i zachęcały do poświęcenia im drobiny czasu. nie mogłem odmówić. i chyba dobrze, że się skusiłem.
na pewno dobrze z powodów estetycznych. filmy zrobiono dość pieczołowicie, zachwyciły mnie kadry oraz niektóre ujęcia (bardziej te w zabiłem...). sam xavier, pomijając jego lekko królicze zęby, też najbrzydszy nie jest (choć to ot wielkomiejska ciotekczka z grzyweczką spod kaptura wystającą i w rurki przyodziana). muzycznie bardziej poruszający jest pierwszy obraz, choć piosenki z drugiego mobilizują mnie do zaopatrzenia się w soundtrack z tegoż. 
o czym są oba obrazy można przeczytać pewnie gdzieś w sieci. ze swej strony mogę jedynie zalecić oglądanie ich w kolejności opisanej w pierwszym akapicie. zabiłem moją matkę momentami totalnie rozkłada na łopatki lekko nadwątloną zimową porą psychikę, stąd i dla lekkiego ukojenia (choć o kalibrze też niebłahym) lepiej po nim dla zagłuszenia rozmyślań i rozkmin dziwnych zabrać się za wyśnione miłości. no chyba, że nie macie ochoty na oglądanie tych filmów jeden po drugim.


gdy tylko senność mnie opuści, czyli zapewne, gdy się o poranku wywlokę, widziane przetrawię - coś więcej napiszę. może.
zabiłem własną matkę 8,5 na 10
wyśnione miłości 7i3/4 na 10
polecam zatem!
do oglądania w pojedynkę z podusią w dłoniach albo z kimś.

[...]

sobota, 22 stycznia 2011

(261). czyli magia i czary.

znacie jakieś? sekretem jest przepis na gumisiowy sok!



mnie od dziś, a nawet odkąd tylko nabyłem buty zimowe, zastanawia magia zabezpieczeń obuwia przed kradzieżą i sposób ich dezaktywowania. bo owszem uczyniono to z moją parą ale i tak zwykle wydaję jakiś odgłosy na bramkach. czasem. dziś się stało to wchodząc do tesko, stało się to przyczynkiem rozmowy z ochroniarzem nawet. krążyłem po nim bojąc się potem wyjść. pot zimny mnie oblewał. zapełniłem koszyczek. zapłaciłem. i zacząłem zmierzać w kierunku bramki, minąłem ją i... nic.
wypadałoby chyba nawiedzić miejsce ich zakupu. a tak mi się nie chce.


i w kwestii sztuczek magicznych. pojawia się, rośnie a potem znika. nieco bajkowo-kreskówkowo.



swoją drogą nie podejrzewałem nigdy batmana o tak głębokie gardło.

[...]

piątek, 21 stycznia 2011

(260). czyli po prostu post.

nie-słoń i nie-krasnoludek.
(brylantyno - jak łatwo wyimplikować - pozdrawiam! ;*)



i mamy łikend. łikend powinien być wolny, miły i przyjemny. a taki nie jest. rodzi się więc arcyskomplikowane w swej treści i arcytrudne do udzielenia nań odpowiedzi pytanie 'ale dlaczego?!'. no właśnie - dlaczego. jakieś kolokwia, jakieś egzaminy sobie tam na horyzoncie majaczą. a im horyzont bliżej, to i one też tak jakby coraz bardziej na wyciągnięcie ręki lub długopisu się stają. by w którymś momencie móc się z nimi zrównać w tygodniu jakoś, a potem mieć je za sobą wreszcie a przed sobą, zamiast bezkreśnie pustej przestrzeni kolejne naukowe wyzwania sesyjne. życie wcale nie jest nudne i monotonne ani powtarzalne. wszak każdy z tych testów jest z innej materii. i me horyzonty staną się szersze, a może nawet głębsze. o tak. na szerokość zmierzę głębinę. to może być arcyciekawe zajęcie i zadanie dość wyzywające. albo wyzwaniem będące.


ale zanim te wszystkie złe wydarzenia nastąpią czas na wycieczki. blogowe. zastukam, zapukam, i ślad spróbuję jakiś zostawić. o. 

[...]

czwartek, 20 stycznia 2011

(259). czyli nie-post.

miałem napisać notkę, ale zamiast tego zrobiłem sobie drinka. i następnego. notkę zatem popełnię przy następnej okazji. dla własnego bezpieczeństwa, by czasem niczego niepotrzebnego tu nie napisać.
jedyne co - podzielę się jakąś piosenką, chłopcem ze zdjęcia i to by było na tyle.




i muszę odpocząć. a okazji ku temu brak.

[...]

środa, 19 stycznia 2011

(258). czyli gość u bram.

nawet gość w dom. i nawet już zniknął.



ekspresowo przez mieszkanie przeleciał nemst. wpadł, zjadł pierogi, wypił kawę i wypadł. to tak w skrócie. w wersji nieco dłuższej został przepędzony popołudniem i wieczorem przez miasto, odpytana na kilka tematów. podobną możliwość dostał także względem mojej osoby i nie omieszkał z niej skorzystać nawet. przywiózł ze sobą w darach 3 czarcie kubeczki. z zewnątrz smoliście czarne, ze środka zionące ognistą czerwienią. brakuje tylko by po pociągnięciu za ucho wywoływały diabelski śmiech. z ciekawostek czarty dokonały także podmiany wina wytrawnego, które nemst rzekomo zakupił na słodkie, które mi wręczył. interesująca sprawa.
chwila nie uwagi i wsiadł ów on o poranku w swą karocę i pomknął w dalszą podróż. pewnie jeszcze o nim przeczytamy w nie jednym nawet miejscu ;].


a ja tymczasem zaszywam się z naukami na czwartkowe kolokwium i egzamin. fuj.
nemstowi życzę szerokiej drogi!

[...]

poniedziałek, 17 stycznia 2011

(256). czyli generalne porządki.

szczotka-kubek-pasta-ciepła woda.



i parę innych bardziej toksycznych gadżetów zostało użytych. ot jeden ze skutków ubocznych podejmowania gości na swych włościach - porządek :D. czystość zapanowała wszędzie. tzn na terenach przypadających mi w przydziale. Słoneczko i jo. zajmą się resztą już niebawem. a przynajmniej mam taką nadzieję, bo inaczej będę musiał być niemiły ;).
odbyłem dziś także pierwszą w życiu rozmowę o pracę. co prawda symulowaną, ale przed kamerą i w ramach zaliczania kursu z pr. nie zmienia to jednak faktu iż sama w sobie ona była stresująca. jak każda ma aktywność na forum albo w inny sposób wymagająca 'stania na środku'. 


magda czapińska napisała kiedyś, że 'szczęście to garść pełna wody'. i chyba trochę racji miała, bo dobrze jest szukać szczęścia i przyjemności w małych rzeczach i warto umieć cieszyć się każdym dniem.
teraz tylko powyższe należy zacząć wcielać w życie ;].

[...]

niedziela, 16 stycznia 2011

(255). czyli pan seweryn!

można aż maślane oczy lub uszy raczej zrobić!



co prawda niby idzie ku wiośnie, niby słońce świeci za oknem, albo choć nieśmiało próbuje, ale nie oznacza to w żadnym wypadku że nie można zachwycać się smętnym jak zawsze (choć tym razem jednak ciut mniej niż kiedyś) sewerynem. jego nowa płyta planowana jest na 21 lutego (więc niestety jeszcze ponad miesiąc oczekiwania), ale pierwszy singiel został już upubliczniony, z czego nie omieszkałem skorzystać i się w niego zaopatrzyć. wydany po kilku dobrych latach milczenia album to kolejne ko-dzieło seweryna z piaskiem. tym razem jednak w odwrotnym układzie niż na 'spisie rzeczy ulubionych', gościnnie zatem tylko piasecznego usłyszymy, tekstów jego w ustach krajewskiego słuchając.
jak donosi autor anonimowy na sony music, płyta obrazuje w pogodnie melancholijny sposób zmiany, które zachodzą w każdym z nas. 3 razy czytałem, by zgłębić co autor miał  na myśli popełniając to zdanie i czy oby na pewno napisał to co napisać chciał. 
zasiadam z zapętlonym po raz kolejny 'znowu pada' na pociągowym siedzisku i powracam do krk zatem. i nie wiem czemu mimo tego deszczu świat wydaje się być pozytywny a szarości wokół mają odcień zielonkawej nadziei na wiosnę. (nie wiem czy dorównałem tym zdaniem opisowi płyty na stronie jej wydawcy ale się starałem. żeby nie było)!


kolejny pracowity tydzień przede mną. będą też goście u mnie. będzie więc także bardzo przyjemnie.

[...]

sobota, 15 stycznia 2011

(254). czyli ciacho.

pomijając mnie oczywiście, tym razem jednak mam na myśli takie prosto z pieca.



udało się przednio. wilgotne, aromatyczne, nadczekoladowe, rozpływające się i dziwnie szybko znikające.



niech będzie ono jednym z wyjaśnień tego iż dzieje się ze mną to samo co z zakiem. rośniemy zdrowo. aż za. no ale trudno. zrzućmy to na zimę. i przemilczmy. grunt, że babcia i mama się z tego powodu cieszą.
ale jak tylko sesja się skończy zabieram się za siebie.
a jak tylko powrócę jutro wieczorową porą do krk i poczynię poniedziałkową prezentację z pr (tym razem nie tego blogowego), będę musiał zabrać się za wielkie porządki jakieś. nie ma lekko. niestety.
[co by tu jeszcze zmarudzić...]
senny jakiś jestem. z tego przejedzenia.


mama się mnie właśnie spytała, czy koszule na mnie już nie trzeszczą czasem oO. idę się załamać. skoczę do klozetu. spuście za mną wodę, proszę.

[...]

piątek, 14 stycznia 2011

(253). czyli spocznij!

nareszcie.



czwartek upłynął pod znakiem przeplatanki ćwiczenia (na które oczywiście się kwadrans spóźnniłem, ale tradycji musi stać się zadość, nie mogłem być punktualnie)-egzamin-wykład-wykład-egzamin. wrażenia naukowe pozytywne.
wieczorową porą udałem się jeszcze na spotkanie z dobra koleżanką, nazwijmy ją Aparatką. wypiwszy piwa łyki dosłownie cztery czułem jak zdąża mi ono do głowy. jak widać po całodziennym zmęczeniu i niedospaniu permanentnym alkohol mi nie sprzyja. by z kolei dbać o swój rozkoszny brzuszek, po 22 udaliśmy się jeszcze na zdrowe jedzenie do maka.
max: poproszę zestaw z colą lajt albo zero.
pan zza lady: ok. (po czym tak jeszcze wypytuje o jakieś szczegóły i zmierza nalewać napoje).
pan zza lady: niestety nie ma koli max ani lajt, może być zwykła?
max: no nie bardzo.
(pan zza lady lekko przerażony udał się na konsultacje na zaplecze. wraca.)
pan zza lady: to może coś innego jednak. (tu następuje litania napojów).
max: niech już będzie sprajt.
(pan zza lady podaje i by zmazać wielkie makowe faux pas mówi)
pan zza lady: SORY!

no to sory.


piątek - czyli niby dzisiaj - upłynął pod znakiem zajęć, zakupów na podróż, podróży 6godzinnej oraz pieczeniu czekochmury, która właśnie dochodzi w piekarniku.
niby się wiele nie wydarzyło, ale od krk do miasta-bez-dworaca-kolejowego, tzn. do katowic aż, czyli przez 2h w pociągu słuchać musiałem rozmów, słuchawkami z muzyką, niezagłuszalnych. zaczęło się od ulg dla studentów, że bez sensu, że są teraz wyższe, poprzez weto pana prezydenta dotyczące cięć w administracji, żydów, II wojnę światową, którą w pierwszych dniach mogliśmy wygrać, piłsudskiego do sam już nie wiem czego. zwolennicy pana z muszką mnie szokują. głosy podniecone, oddech rwany i obłęd w oczach. i gęsta atmosfera. aż nawet pan konduktor z nimi dyskutował był.
hilfe!
jak tylko wstanę zaległości czytelnicze u Was ponadrabiam, tymczasem dbnoc!

[...]

środa, 12 stycznia 2011

(252). czyli widoki.

rozpraszające.



siedzi sobie człowiek na ćwiczeniach, aktywny być usiłuje, by jakieś plusy podostawać. i to mimo zaszycia się w kąciku celem nauki na egzaminy i nieobecności duchem na zajęciach. to się nawet osiągnąć udało. i siedzi sobie ten człowiek i siedzi, aż po skosie dostrzega siedzącego chłopca pewnego. wysokiego i szczupłego, noszącego spodnie lekko zsuwające się z jego pośladków odsłaniając granatowe bokserki (oczywiście obcisłe, uroczo tyłeczek opinające) z gumką czerwoną. a i bluza ciut przykrótka i ciągle podciągać, czy raczej obciągać w dół ją musi. a to się wierci na krześle i znowu kawałek niebieskości pokazuje. i gdyby tylko jego twarz wymienić, byłby to całkiem ładny chłopiec. o niej jednak zapominając siedziałem zerkając ukradkiem przez zajęcia, nauka ukradkowa również w las poszła. też całkiem ukradkiem. bo przecież nie można wszystkiego ukradkiem na raz robić.


teraz - równie ukradkiem - do nauk powrócę. jeszcze tylko jutro, jeszcze tylko 2 egzaminy i mamy łikend :D. i wtedy może coś mądrego w poście wreszcie jakimś napiszę ;).

[...]

wtorek, 11 stycznia 2011

(251). czyli długość brylantynowego...

posta. tak pozostając w nurcie reklamowym.



piękny pr uprawiam dalej. dziś na tapecie chłopiec zapracowany, zabiegany i zalatany - Brylantyna. stał się bowiem cud (mniemany) - spłodził ów on posta. posta nie byle jakiego i wcale długiego. jak zawsze w sumie. w ramach narzekań można tylko stwierdzić, że szkoda iż są one popełniane tak rzadko. ciekawe czy zaczną go gryźć wyrzuty sumienia i podziała to motywująco, czy wręcz przeciwnie doprowadzi autora do zamknięcia się w sobie i zamilknięcia ;>.


co prawda nie sypiam równie uroczo jak pan na zdjęciu, ale z podobną do jego albo i większą niechęcią z łóżka się wygrzebuję. dziś na 8. cieszcie się, że nie musicie mnie o poranku oglądać - widok nie do pozazdroszczenia zdecydowanie. burkliwy i mrukliwy w dodatku. (nie mylić z mruczącym). egzamin napisano, w czwartek kolejne dwa. zatem co ja u licha robię na blogu, skoro powinienem siedzieć z notatkami w ręku i pisaczkiem w ustach.

[...]

poniedziałek, 10 stycznia 2011

(250). czyli pół NEMST'a.

to ja, to ja!

klika dni temu Nemst obchodził jubileusz posta pięćsetnego. mi dziś udało się dobić do połowy z tego. chciałbym kiedyś go dogonić, ale wydaję się być to lekko nie wykonalne, gdyż płodzi on nawet po dwa posty dziennie ;o. chyba, że zacznę umieszczać filmik za filmikiem. to dość kuszące. ale o poziom - jeśli jakikolwiek jest - wypadałoby dbać. chyba.
z okazji - w sumie bez okazji - ćwiartki: piosenka ;).

 

pokusiłem się także o lekturę komentarzy pod piosenką. sekciarstwo mnie zaskakuje. magiczne nadinterpretacje. odebrało mi słowa, na chwilę czucie w palcach.

Para prezydencka była wielkimi fanami talentu p.Maryli. Gdzieś przeczytałam, że przy m.in tej piosence bawili się w ostatniego dla nich Sylwestra. Z całej płyty najbardziej podobała im się właśnie ona; odtwarzali ją kilkukrotnie tego wieczoru. Uderzyły mnie słowa z pierwszej zwrotki:
"Za pewien czas,
gdy któreś z nas,
odejdzie, zapomni, zatrzaśnie.
Zaczną się złe godziny mdłe,
ZNIKNIEMY SOBIE WE MGLE"
Jeśli wziąć po uwagę okoliczności ich śmierci, to ostatni werset nabiera nowego znaczenia...
 no.


a tymczasem reklamując nową notkę Spencera, którą jednym ze swych komentarzy zainspirowałem, oddalę się do nauk na jutrzejszy egzamin. tak-tak. sesja zamieszkała u mnie. pod łóżkiem.

[...]

niedziela, 9 stycznia 2011

(249). czyli co by tu...

napisać.



grzebiąc w sieci natrafiłem na jakąś stronę z cytatami nawet - sesja wszak już u bram, a ja uczę się ostro bardzo. wtorek już tuż tuż, czwartek też za pasem w sumie. więc zaczynam odkrywać coraz to ciekawsze miejsca w sieci.
pisał swego czasu - o ironio - oscar wilde: między mężczyzną a kobietą przyjaźń nie jest możliwa. mamiętność, wrogość, uwielbienie, miłość - tak, lecz nie przyjaźń. jakiż on mało przewidujący się okazał. bardzo trafnie udało się ująć jednak możliwość powyższej niemożliwości nietzschemu: kobieta może być przyjaciółką mężczyzny, lecz by uczucie to trwało, niezbędne jest wesprzeć je odrobiną fizycznej antypatii. czyż geje kochający 'po swojemu' kobiety nie wpisują się w to. wszak cipkowstręt wszechobecny jest.


a jutro poniedziałek znowu. znowu wolny :D

[...]

sobota, 8 stycznia 2011

(248). czyli czwarty król.

król Słoneczko.



jak legenda niesie 3 króli dotarło, czwarty zdążał także ale nie dane było mu dojść. albo doszedł za późno. niósł pewnie ze sobą jakiś prezent dla dzieciątka. i tak się złożyło, że prezent ten zostawił na stole w mej kuchni. a nawet dwa prezenty. gdyż Słoneczko w dniu dzisiejszym postanowiło urodzinowo nas z jo. obdarować w środku nocy podłożył opakowane i przewiązane paczuszki na kuchennym stole. otrzymałem uroczą opowiastkę o miłości. dla dorosłych dzieci lub ciut dziecinnych dorosłych. wpasowuję się więc idealnie w którąś z tych grup. nie wiem tylko którą. a miłe to tym bardziej, iż był to jedyny prezent niespodzianka, gdyż wszystkim innym wręczam listy, ze spisanymi rzeczami, na które mam ochotę.
skoro przywołałem już Słoneczko, warto przytoczyć jeszcze jedną opowiastkę. kuchenną. siedzimy sobie rodzinnie w kuchni, zajadamy się pierniczkami o kształtach przeróżnych. on trafił akurat na chłopczyka w różowym sweterku. po czym zaczął opowiadać o czasach młodości, gdy uwielbiał grywać w simsy. a kiedy już nudziła mu się wyhodowana rodzinka - topił ją w basenie. nie podejrzewałbym go nigdy o takie skłonności. jak to mało wiemy o ludziach, z którymi mieszkamy. następnie trzymanego w dłoni chłopczyka-pierniczka zamoczył w herbacie i zjadł.


zdjęcia (kliknijcie i powiększcie - yummy!) w ramach promocji akcji zdrowotnej związanej z nowotworami jąder. szczegóły na pudlu [sic!].
a tymczasem pożegnam Was zasłyszanym na ulicy: narazie byczki! 

[...]

piątek, 7 stycznia 2011

(247). czyli wszystko na raz.

tak na koniec tygodnia.



a nawet udało mi się wstać na wykład na 9.45. choć starałem się ze wszystkich sił powstrzymać przed opuszczeniem kołderki. ale jednak wygrała chęć sprawienia przyjemności pani profesor faktem, że ktoś na wykład przybędzie. było osób 7 na 44 możliwe. potem kolejne zajęcia z moim ukochanym doktorem NN.
w tramwaj. ekspresowy powrót do domu. w autobus. wizyta w przychodni po jakieś wyniki. w autobus. wizyta w auchanie, by jakieś mniejsze zakupy poczynić. skończyło się na 2 ginach i 3 herbatach. w autobus. przelot przez mieszkanie. i na piechotę na spotkanie z umówionym kurierem.
że nie wiedziałem czy będę w domu (a byłem przekonany, że paczka nadejdzie pocztą a nie kurierem), zamówiłem ją na adres koleżanki, która akurat jednak wyjechała, bo kto by się spodziewał, że paczka tak szybko nadejdzie. stąd i kurier wydzwaniał do mnie, okazało się, że na mój adres własny dostarczyć nie może bo nie jego rejon, że po 17, że w siedzibie firmy. sprawdziłem potem na mapie, gdzież to i oniemiałem z wrażenia. wypizdów pod krakowem, 2 autobusy niby jeżdżą, ale raz na półtorej godziny, a zumi nie potrafił mi siedziby zlokalizować. molestowałem kolesia zatem dalej telefonicznie i się umówiliśmy na pewnym rogu, koło salonu samochodowego, koło ikei. blisko ode mnie więc wszystko cacy. oprócz tego, że nie ten róg i nie ten salon wybrałem. atmosfera niczym z w-11 albo innych detektywów. ciemne zaśnieżone i oblodzone dziurawe drogi, gdzieśtam latarnie, szczekające psy i majaczący neon salonu. i ja przedzierający się na spotkanie z tajemniczym dostawcą o miłym głosie.
wszystko skończyło się dobrze. bez ofiar.


a przede mną łikend naukowy. co do zasady ;).
[i wiadomość dla Deszczowego: polecam uwadze wrzesień 2009]

[...]

czwartek, 6 stycznia 2011

(246). czyli trójkrólewskie porządki.

przy wtórze dzwonów.


porządek w kościele wszak dziś niedzielny. to już trzeci taki dzień w tym roku. bim-bom. co kilka godzin. jest wesoło. budzić i zasypiać się przy takich dźwiękach. gotować, spożywać etc. bim-bom.
ponieważ sesja coraz bliżej, wypada wziąć się do nauki. zatem zacząłem sprzątać. pościel na balkon, by wymrozić w niej wszelakie bakterie i inne dziadostwa, kurze odkurzacz zassał z podłogi, z półek i biurka zlikwidowała szmatka sprejem jakimś nasączona. nawet poukładałem długopisy w pojemniku, nawet przejrzałem stare gazety. i chyba nic już do uporządkowania mi nie zostaje. źle - niedobrze. trzeba będzie wziąć się do naukowego czegoś.
ale zanim, to może zrobię sobie jeszcze jakiś obiad na śniadanie. wszak i w kuchni można trochę czasu pomarnować. a szpinak w zamrażarce się tak ładnie do mnie uśmiecha :D. ładniej niż kserówki na półce.


po głębokich przemyśleniach doszedłem do wniosków iż spotkanie byłych i obecnych kochanków jednak się nie odbędzie. nie będzie ani kabaretu ani patologii żadnej. poczekam aż Bezpłciowy i Wiosenny nie będą stanowili już jednej jakości. a to pewnie już niedługo. haha.
wyjątkowo piękny i słoneczny dzień dziś. idealny na 40 urodziny piasecznego. a tak młodo ów wygląda. i niebrzydko co do zasady. ale nie ma co tu marzeń snuć ;].

[...]

środa, 5 stycznia 2011

(245). czyli starość.

oj tak.



jeszcze rok temu pisałem, że nie wyobrażam sobie kolejnych urodzin. kolejnej zmiany cyferki na liczniku wskazującym wiek. tymczasem, jebut, stało się. dziwnie mi z tym. z każdym wpisem na fb, sms, czy jednym jedynym postem okolicznościowym (buziaki Yomosa! :*) czułem spadające na mnie brzemię. potem jeszcze napotkałem gimnazjalistów w tramwaju, i to ładnych. to mnie do reszty dobiło. czas chyba popaść w kolejną zimową depresję. tym razem związaną ze swym wiekiem starczym. stąd też świętowania hucznego odmawiam.
babcia ma w dodatku uznała, że życzenia owszem mi złoży, ale prezent to mogę otrzymać, ale na imieniny dopiero. co tylko potwierdza zaawansowaność mego wieku. jak to dobrze, że imieniny wg kalendarza wypadają mi ponad 30 razy w roku :D.
i jednak nie warto być przyzwoitym. nie warto było wzbijać się ponad podziały i składać Ex życzenia urodzinowe. nie warto być miłym dla jego obecnego, gdy kasuje me produkty w pewnej drogerii pewnej znanej niemieckiej zapewne sieci. nie warto. warto pewnie kazać im się radośnie pier***ić - i wcale im źle jak widać nie życzę. jednocześnie wymazując z książki kontaktów i okolic. a nie jestem zwolennikiem takich radykalnych rozwiązań.
ale, by nie było, że tylko marudzę i narzekam; żem malkontent. wylądowałem na okładce newsweeka (szczegóły u nemsta), tahoe obiecał mi pyszne czekoladowe ciasto, a i sansenoi też coś przebąkiwał (o nie-cieście), ale się ostatecznie oczywiście leniwiec jeden wykręcił ;). brylantyna w piersi się omal bił. oh. ah. wszystko będzie spisane i zapamiętane.


stłuczone lustro, rozsypana sól, czy inne takietam zwiastują nieszczęścia. ciekawe zapowiedzią czego są bez ustanku tłukące się lampki do wina. z 12 posiadanych w październiku do dziś ostało się ino 5. czas chyba wybrać się ponownie do ikei, po kolejny komplet lampek najbardziej kruchych pod słońcem.
a może lepiej zainwestować w wino. bo po co lampki, skoro wina nie ma. 

[...]

poniedziałek, 3 stycznia 2011

(244). czyli po niedzieli jest poniedziałek, a poniedziałek jest...

wolny :D.



dzięki memu kochanemu panu dziekanowi. i wyspać mi się nawet udało. a biedny sansenoi tymczasem narzekał na wstawianie, niewyspanie i bezsenność. ojoj. pewnie jutro na to samo narzekał będę ja, więc łączę się w bólu. bo sen długi i niemącony niczym jest jedną z przyjemniejszych czynności życiowych ;).
gdy już zwłoczki swe wywlokłem spod - kolorowoobleczonej poszewką w serduszka - kołderki, wyruszyłem czym prędzej na błonia by oddać się tam Chłopcu 3D. i jego nowemu-staremu hobby, czyli lataniu z aparatem. tym razem latał wokół mnie, pokrzykiwał na złe miny i przymknięte oczy. a jak inaczej miałem się zachowywać skoro wiało, skoro zimno było, a kazano mi zdjąć czapkę, bo rzekomo w niej jak gnom wyglądałem. eh. czego się nie robi dla artystycznych kaprysów. szczególnie w dzień wolny. i chyba się trochę boję, co on tym aparatem uchwycił.
rosół już sobie mruga na gazie. pachnie wszędzie. jeszcze gotowy nie jest, a ja już mam ochotę na nalanie sobie pełnego talerza. stąd też co rusz pojawiam się w kuchni, umaczam łyżkę w kociołku, dmucham, próbuję, czy oby na pewno tak dobry jak powinien. i z każdą łyżką coraz smaczniejszy, że chce się jeszcze i jeszcze, tylko nie wiedzieć czemu go ubywa. a przecież ja tylko łyżkę jedną małą jego na próbę do ust biorę.


a to elfowatokrasnoludowaty, ale z grzywką, brat swojej siostry (czyli brzydULI), christian kamiński. wywiad z nimi w nowej gali. co prawda nie wiele z niego wynika, ale osobnik sam w sobie ma coś - jak dla mnie choć - urzekającego. (jak to dobrze, że o gustach się nie dyskutuje :D).

[...]

niedziela, 2 stycznia 2011

(243). czyli raz na sportowo.

nawet mi się może przecież to zdarzyć.

 
[i nowy singiel edyty przy okazji. utrzymany muzycznie w konwencji z 'to nie tak jak myślisz'. wyjątkowo szybko wpada w ucho. zapętla się. powoduje samoistne podśpiewywanie go pod nosem. oh!] 

a szumnie zapowiadana sportowość sprowadza się do tego co - rychło w czas oczywiście - wygrzebałem dziś w sieci. czyli do iwo kitzingera. przewinął się on pewnie na jesieni przez wiele stron już, ale mi jakoś umknął. nadróbmy zaległości więc.


 

i w sumie moje oglądanie w tv wydarzeń sportowych sprowadza się nie do emocjonowania się wynikiem, rekordem, czy jakimkolwiek innym kibicowaniem. obserwuję zawodników. płci wiadomej. ich ręce, torsy - gdy koszulki ściągają, szkoda, że mało którzy pokazują skrawki swej bielizny. czasem mają sportowcy i twarze ładne albo fryzury porywające - wtedy gotów jestem skusić się i na sporty zimowe. nie jestem w stanie ścierpieć jednak podnoszenia ciężarów i ciał aż przerośniętych. sylwetka powinna być raczej z umiarem wyrzeźbiona, niż li stanowić górę mięśni.
 
[...]

sobota, 1 stycznia 2011

(242). czyli gościem być.

bardzo przyjemnie jest.



do tego bardzo wygodnie. tym wygodniej, gdy jest się gościem na imprezie we własnym mieszkaniu. sprzątanie człowieka omija, choć śpi we własnym łóżku :D. tak oto sylwestra zorganizowała jo. i Słoneczko dla swych znajomych z półwyspu pewnego ciepłego, mówiących dziwnym językiem, a ja nie umoczyłem w tym wszystkim nic a nic. no może tylko paluszka robiąc sałatkę na wejście, bo przecież czymś pożywiać się trzeba.
obejrzałem dziś zdjęcia z imprezy. jestem w głębokim szoku. na tyle głębokim, że posta pisze dopiero po pewnym czasie od zakończenia party. postanowienie noworoczne mam za to. nawet kilka.
1. nie uśmiechać się po alkoholu.
2. nie tańczyć po alkoholu.
3. nie mówić za wiele.
4. notować co się robi, by minimalizować zdziwienie podczas lektury zdjęć.
amen.
ale suma summarum jestem zadowolony. imprezy robione spontanicznie i na ostatnią prawie chwilę nie są złe. bywają smaczne. o diecie pomyślę jutro.


i piosenki posłuchajcie koniecznie!

[...]