poniedziałek, 28 lutego 2011

(297). czyli tatiana!

wybaczcie, musiałem. piosenka mnie dziś zachwyciła (choć teledysk mniej). ale oto tadam-tadam nowa tatiana okupnik. o całkiem gładkim i aksamitnym głosie.


 
PS1. Z pozdrowieniami dla Yomosy&Tahoe :))
PS2. Nemst, jak to dobrze, że już śpisz :P

[...]

(296). czyli odrętwienie.

a może zesztywnienie.



sztywny może być trup. to się rozumie samo przez się. zesztywnieć z odrętwienia na przykład mogą kończyny, gdy przepływ krwi w nich jest w jakiś sposób zaburzony. być może można też zesztywnieć z osłupienia (choć raczej używa się sformułowanie zamrzeć z osłupienia/w osłupieniu). można być odrętwiałym, z tego odrętwienia można zostać przez kogoś wyrwanym i powrócić tym samym do rzeczywistego świata.
sztywny owszem może być i penis. tu akurat bez skojarzeń. ot stwierdzenie faktu. poziom jego sztywności jest odwrotnie proporcjonalny po poziomu jego wiotkości. ale nie o tym miało być. choć temat to może i interesujący.
ah. i sztywny może być człowiek, który nie ma do siebie dystansu i robi wszystko wg zasad savoir-vivre'u, czyli jednak nie zawsze adekwatnie do konkretnej sytuacji.
w swym najnowszym poście Brylantyna pisze o 'drętwiejących palcach u stóp'. czy sformułowanie to może budzić jakieś skojarzenia, których ja nie dostrzegam, a których dopatrzył się pewien inny blogger, o czym nie omieszkał mi uprzejmie donieść. otóż są one wg niego jednoznaczne, związane z seksem, a z czym? hm. ja chyba aż takich nie miewam. czyżbym był seksualną niedorajdą - przynajmniej w aspekcie używania swego umysłu w celach imaginacyjnych?  może popadłem w jakieś odrętwienie. kto się nieudolnie zabawiał swą różdżką i rzucił na mnie zaklęcie DRĘTWOTA!? przyznawać się zaraz!
blogowa braci! co Wy o tym myślicie ;> (pytanie to całkiem poważnie tu - nomen omen - postawiono).


a moja bibliografia rozrasta się nadal :D

[...]

(295). czyli ' halo, czy to wiosna?'

wiosna? prawda, że wiosna?



obudziło mnie dziś słońce. jakie to dziwne. nawet się mi wstawać chciało. choć nie dziwota w sumie, bo było po 10 ciut. więc wstawać już nawet wypadało. mimo że poniedziałki w nowym semestrze mam wolne, nie mogę spędzać ich całych w łóżku. trzeba wyjść do ludzi. (tych żywych).
spędziłem wczoraj pół wieczora czy też nocy (było bowiem już po 22. a o tej porze niektórzy, np. taki Nemst już smacznie spali i na drugi bok się przewracali i do tego pochrapywali) i przegrzebywałem katalog biblioteki jagiellońskiej. i oczywiście gdy się za to zabrałem musiał się jakiś błąd pojawić, który uniemożliwiał mi radosne przetrząsanie ichniejszych zbiorów. co się narzucałem kur*ami i co się napierdo*iłem pod ich adresem do moje. grunt, że pomogło. baza potem już działała, efektem czego zamówiłem 4 książki - pewnie czeka mnie potem stanie w jakiejś horrendalnie długiej kolejce do ich odbioru (wszak instytucja to arcyważna, arcypoważna, z wielką tradycją, czego biedne żuczki w kolejce muszą się dowiedzieć, by docenić łaskę korzystania z księgozbioru). kolejne 4 pozycje z mojej instytutowej biblioteki i jeszcze 3 z wydziałowej. 100 kilo do domu dziś przyniosę. mam nadzieję, że warte uwagi i choć trochę pomocne w płodzeniu mego wieńczącego studia działa. coby ukazać ogrom pracy, wspomnę tylko, ze czeka mnie też lektura 50 konstytucji stanowych w jakimś obrzydliwym języku. br!


a że tytuł posta o wiośnie był - na polu/na dworze/na zewnątrz wiosnę, wiosnę czuć w powietrzu! (chyba, że mam katar i czuje co innego jednak).

[...]

niedziela, 27 lutego 2011

(294). czyli rozkosze samotności.

o każdej porze dnia i nocy się zdarzyć jakieś mogą



cisza spokój. spokój i cisza. i tak wokoło i na przemian. nikt się nie szwęda, nikt niczym nie stuka, nie puka, nie dzwoni (pomijając nawiedzony dom za oknem. ten z rządem dzwoneczków powieszonych u szczytu).
siedzę sobie, leżę sobie, chodzę sobie. kawa, obiad, kawa, kawa, kawa. i jeszcze jedna kawa. potem już przyjdzie czas już tylko na herbatki. i niech ktoś zje wreszcie wszystkie słodycze, które się po domu walają. i niech to nie będę ja. nawet wiosenny spacer do marketu zrobiłem. słonecznie, ciepło - mam nadzieję, że na dniach będę już mógł w trampach latać po mieście.
a wracając do mej samotności. czasem jednak mimo wszechogarniającej mnie pustej przestrzeni, która tchnie niezmąconym spokojem czuję dziwne zaniepokojenie. wczoraj przed zaśnięciem wsłuchiwałem się w odgłosy domu. to nie był zbyt dobry pomysł. bo mimo środka nocy - cisza była tylko pozorna. prowadząc dziwne rozmyślania i snując scenariusze irracjonalne zacząłem się zastanawiać, jak najszybciej będę mógł usunąć ślady krwi i ciało włamywacza, którego za niedługi czas przyjdzie mi zamordować. ba wybrałem w myślach nawet odpowiedni nóż z ich całego arsenału posiadanego w szufladzie.


dziś kolejna noc. dobrze, że nie samotna. znalazłem bowiem misia!

[...]

sobota, 26 lutego 2011

(293). czyli galerianek.

dziś wyjątkowo. no i wczoraj też.


Natalia Lesz - Cos Za Cos
Załadowane przez: EMI_Music. - Klipy wideo, wywiady, koncerty i wiele więcej.

w poszukiwaniu spodni dla Chłopca 3D. bo jednak na osobę ważącą kilo 50 sztuka to jest bardzo trudna. wczoraj jedna galeria ekspresowo porą wieczorową, dziś porankiem druga. wszędzie efekt ten sam, znaczy nawet nie mizerny a totalnie marny, czy nawet wręcz zerowy. jedyny plus to trochę spalonych kalorii - stan to chwilowy jednak - oraz zakupy poczynione w auchanie. bo niby to taniej, tamto taniej, czemu tylko siatki same do domu się nie zanoszą?!
sam również spenetrowałem sklepy i sprzedawców. i na nic ciekawego nie trafiłem, ba nawet wzroku na niczym i nikim nie zawiesiłem. taka pomiędzy-zimowo-wiosenna-posucha. może następnym razem. gdy zrobi się ciut cieplej, może i jakieś kolorowsze i radośniejsze i jakiekolwiek ciuchy w sklepach się pojawią.
w ramach akcji dokarmiania cioteczek chudzieńkich i kochanych zaciągnąłem do domu swego 3D i obiadem uraczyłem. mimo krzyków i wzbraniania się nałożyłem górę jedzenia na talerze i pilnowałem by wszystko z niego potem zniknęło. sukces został osiągnięty!


czuję się taki samotny. jo. w domu, Słoneczko też. zostałem sam na włościach. chyba się zasuszę albo zapłacze ze smutku! oh!

[...]

piątek, 25 lutego 2011

(292). czyli historia pewnej znajomości.

związku/romansu/relacji. czort wie czego.



innymi słowy - o Słoneczku (dalej S.) i Kordialnym (dalej K.) zdań kilka.
3 lata temu na obozie językowym gdzieś na południu europy dwaj nasi bohaterowie poznali się. najpierw poznawali, potem zostali oficjalną, cza lekko ukrywającą się parą. niby nikt nie wiedział, ale wszyscy widzieli. tuż po nim postanowili zostać jeszcze przez miesiąc w tych ciepłych rejonach. mieszkali razem, gotowali razem, wszystko było razem-razem, także wycieranie noska i robienie herbatek na bolący brzuszek. bo dwóch letnich miesiącach każdy z nich wrócił do siebie. K. w swe latynoskie strony, S. do polski. mieli próbować utrzymywać związek na odległość. temperamentny K. wydzwaniał często, angażował się jak tylko mógł próbując na nowo podpalić albo utrzymywać wzniecony ogień, który za sprawką wygodnictwa oraz wiecznego niedookreślenia swej seksualności przez S., zgasł. czy też raczej przekształcił się w przyjaźń. ale taką specyficzną, bo posiadającą określoną przeszłość i jednak majaczącą przyszłość w postaci kolejnego kursu językowego.
K. długo rozważał w rozedrganiu wewnętrznym swe przybycie. w końcu ku zdziwieniu wszystkich pojawił się z 2dniowym spóźnieniem. i w jeszcze większym ukryciu powrócił z S. do ich relacji. w oficjalnej wersji wydarzeń S. chodził wielce zbulwersowany zawsze faktem, że musi chodzić z K. na obiadki. pod tym oczywiście kryły się inne także spotkania, o których nikt nie wiedział. a S. nie przyznawał się nawet sam przed sobą. na tym też kursie jo. poznała K. (ze Słoneczkiem, jak już można było dawniej wyczytać - studiuje).
romans rozkwitał i wiądł. odzywali się i przestawali potem. nawet swego czasu K. usunął S. ze znajomych na fb, nie chcąc mieć z osobą depczącą perfidnie jego uczucia nic wspólnego. odwiedzał nawet psychologa, by w jakiś racjonalny sposób wyrzucić z głowy uczucie toksyczne. w efekcie tego wszystkiego nie pojechał K. na kurs w roku minionym. postanowił odwiedzić za to polskę. i znowu ruszyła kłócąca się maszyneria cała. plany zmieniały się niczym w kalejdoskopie, a w końcu - się pojawił i dni 10 zabawił u nas.
co się działo? chyba należałoby odwrócić pytanie, bo wiele się wydarzało.
1. na samo dzień dobry zamiast coś w stylu jak podróż, może herbaty, śniadania etc. S. rzucił: pamiętaj - żadnego seksu nie będzie! dla takiego powitania i swej miłości warto przelecieć pół świata (samolotem).
2. chodzili, zwiedzali. słit focie z rączki nawet sobie robili. dwa przegięte z lekka albo i nie lekka stworki przez miasto pomykały. nikt nic nie widział. znaczy gejostwa tego całego.
3. kłócili się chłopcy co dni kilka. K. groził, że się spakuje i pojedzie na lotnisko. S. chodził lekko podłamany, z oczkami załzawionymi i patrzył się bezmyślnie na świat. a wystarczyło, gdyby zachowywał się grzeczniej, albo choć przyjaźnie w stosunku do K.
4. w klubie gdy tylko S. na dłużej zniknął K. z pola widzenia, ten ciotodramy nerwowe odstawiał. a gdzie, a dokąd, a tak długo. 
5. czasem S. pozwalał K. poleżeć chwilę z nim w łóżku. pozwalał. wyrażał zgodę. jaśnie pan. i tak sobie leżeli. czasem się pozwolił mu przytulić. z czasem pocałować. pozwolił. z czasem, w nocki ostatnie pozwolił i S. na więcej. mmmmm. mmmmm. zza drzwi dochodziło. dochodziło. doszło. dochodzili. doszli. łaskawie.
jak stwierdził sam K.: nie jestem głupim facetem, tylko przy S. taki jestem. nie wiem co się ze mną dzieje. mówił że cieszy się z wizyty, że pierwszy raz po śniegu chodził i że z radością przyjmował wszystko co się tu wydarzyło i że na lotnisku płakał nie będzie. pewnie zdarzyło się inaczej. i to przy wtórze Słoneczkowego zachowuj się, ludzie się patrzą. bo jak wiadomo - co ludzie powiedzą jest ważniejsze od tego, by żyć w zgodzie z samym sobą.


ciąg dalszy pewnie za jakiś czas się wydarzy. ale wg mnie happy ending jest mało realny.

[...]

środa, 23 lutego 2011

(290). czyli czyżby były ferie?

czyżby całe 2 dni trwały?



ano dwa. dziś ustnie ostanie egzaminacyjne cudeńko bardzo ładnie zaliczyłem. oglądanie filmów nie poszło na marne. przypadkiem okazało się, że można polubić kino. nawet to amerykańskie. ale raczej nie to najnowsze i nie to kolorowe i pełne efektów. bardziej urzekły mnie lata 30 i 40. cóż widać bardziej przemawiają do mnie retro klimaty.
Brylantynie radośnie pomachałem o porannej porze. udał się w dalszą podróż po świecie. z głębokich refleksji, które wypływają z jego pobytu, kilka wartych jest przekazania szerszej publiczności. po pierwsze - nie pijcie w nocy coli, jej spożywanie prowadzi do bezsenności późniejszej, przewracania się z boku na bok, a w efekcie do siedzenia od 5 rano w sieci. po drugie - śnieg w mroźny wieczór przechodzący w noc, pod stopami bardzo przyjemnie skrzypi, o czym mieliśmy się okazję przekonać spełniając dziwne Brylantynowe zachciewajki. albowiem mają je nie tylko kobiety w ciąży. kebab przed 23 - proszę bardzo. ale tylko w pakiecie z wypadem na błonia. po trzecie (chyba) - miką zachwycać się można bez końca. a w każdym z nas drzemie dziecko. etc, etc. ale owe etcetery pozostaną w pamięci mej lepiej.
wreszcie też widzę cokolwiek. okulary odebrane. całe 2 tygodnie poszukiwali oprawek po polsce. oby też już nie były takie psujne, jak poprzednie.



gdy tylko odgruzuję pokój i się z lekka ogarnę - już w kolejnych postach - czeka nas urocza opowiastka o Słoneczki i Kordialnym. a i pewnie inne smakowitości, jak tylko mi się poprzypominają.

[...]

wtorek, 22 lutego 2011

(289). czyli mały koniec świata.

ale taki bardzo malutki. i mający miejsce raz na dwa i pół roku.


otóż dawno-dawno temu, ja - Max, byłem w klubie kitschem zwanym. tam się podobno tańczy, a jak powszechnie wiadomo ja - Max tego nie czynię co do zasady nigdy. także i dawno-dawno temu tego nie czyniłem siedząc dzielnie z Panem z Zoologicznego i sącząc piw kilka do godziny porannej jakiejś, o wieczorowej jeszcze zaczynając. tak było. kiedyś.
dziś sam jestem dziadkiem zatem i moja noga na parkiecie tamtejszym zagościła. bractwo me domowe, wraz z gośćmi i znajomymi zwartą i dziarską grupą ruszyła tamże (tj. 5 gejów i 4 kobiety o preferencjach tradycyjnych i kulturowoakceptowanych). to nic że początkowo stanowiliśmy jedynych gości. wnioski mogą być tylko jedne. koniec świata może zdarzać się bardzo rzadko. ja - Max, często albo w ogóle tańczyć nie powinienem. muszę o tym pamiętać. (choć inni z kolei twierdzą, że owszem na parkiecie powinienem bywać. ale nie wiem czy można wierzyć nie-platynowym blondynkom). choć z drugiej strony trochę kalorii się dzięki temu spala. hm...


a Brylantyna nadal się grzecznie gości. ja staram się dobrze wypadać w roli gospodarza, przewodnika i kogobądź. dziś wycieczek, wyjść etc. ciąg dalszy.

[...]

niedziela, 20 lutego 2011

(288). czyli krótko.

pewne sprawy nadają się do przemyślenia, inne do zapicia. ważne, by nie mieszać.


wczorajsza kolacja skończyła się o 4 rano. mamo, tato - jestem trupkiem dziś. mam nadzieję, że nadciągający Brylantyna nie ma nic przeciwko temu. czas zatem zgarnąć go z peronu. i jakie to szczęście, że zdecydował się przyjechać wieczorem a nie do południa jak zapowiadał wcześniej.

[...]

sobota, 19 lutego 2011

(287). czyli bye-bye vs hey-hi-hello!

czyli że - wracać do krk czas.



dziś wyjątkowo nie lubię pkp. nie lubię bardzo nawet. a najbardziej nie lubię pociągów-widmo. raz są, człowiek się nastawia na podróż nimi, a gdy przychodzi co do czego, kupuje bilet, by następnego dnia się udać na peron - okazuje się że skład akurat nie kursuje i dosłownie wyparował ;o. a specjalnie tak próbowałem poukładać sobie podróż, by we wro wsiąść do czegoś podstawianego - a dzięki temu pustego - a nie do pełnego spragnionych feryjnego wypoczynku wagonu toczącego się ze szczecina, kołobrzegu czy innej bydgoszczy.
ale i na psikusy ze strony kolei są lekarstwa. nawet smaczne, choć o irracjonalnej cenie. ale czasem można, a w tym wypadku nawet trzeba się szarpnąć.
cóż mnie w krk czeka? jo. i Słoneczko. ale Słoneczko nie sam. ze swoim latynoznajmomym (nazwijmy do Panem Kordialnym), z którym się przyjaźnią (oficjalnie) i nie tylko (w rzeczywistości). na co dzień udaje, ze nic ich nie łączy. na co dzień udaje typowe hetero. cóż że ciut spedalone. nie widać tego ani nie słychać ani nic i wszyscy go za geja nie uznają. no ale nic. może i świat ułudy mu bliższy. niechaj będzie. i będzie wesoło mam wrażenie za ścianą mego pokoju się działo :D.
i jeszcze jedna dobra wiadomość na koniec. nowa płyta seweryna ukazała się już wczoraj, mimo że zapowiadana na poniedziałek była. nos mnie jednak nie zawiódł i słusznie w empiku wylądowałem i z rękoma pełnymi wyszedłem. polecam gorąco! do słuchania na górze posta także zachęcam :)


i śnił mi się sansi dziś. rozbrykany jak zawsze. po obudzeniu zastanawiałem się, co to może oznaczać. teraz już wiem. odblokował bloga :D

[...]

piątek, 18 lutego 2011

(286). czyli przerażenie!

i szok głęboki. tuż po obudzeniu się.



budzi się człowiek pośród 5 poduszek otulony ciepłą kołdrą. nie-różową, o której śpiewa beata z bajmu. sprawdzam czy ucho na swoim miejscu, poszukuję po omacku szlafroka koloru blue. na szczęście nie blue velvet. bo to by było lekko niebezpieczne. tak jak średnio mądre było oglądanie tego filmu na sen. ale skoro trzeba - to trzeba.
wygrzebałem się w końcu. nic nie zwiastowało tego, co się ma wydarzyć. pozornie wszystko wydawało się zwyczajnie normalne. prysła owa ułuda wraz z chwilą, w której podniosłem roletę i ujrzałem białość spowijającą wszystko za oknem. przetarłem oczy. przeciągnąłem się z raz jeszcze. nawet uszczypnąłem, że to wszystko jest jednak snem. nie chciały śnieżne czapy zniknąć. 
choć w sumie to dopiero połowa lutego, nie powinienem się wiosny spodziewać. ale jakoś tak minione kilka ciepłych dni zrodziło we mnie pewne nadzieje.


a tu zimno zimowo. jutro zmierzam do krk. tam pewnie nie lepiej. i kto mnie przytuli na pocieszenie jakieś?

[...]

czwartek, 17 lutego 2011

(285). czyli oh scarlett! (dedykowane sansiemu :P)

czy ja też mogę pomyśleć o tym jutro?



zebrałem się wreszcie w sobie. zasiadłem. siedziałem 4h. patrzyłem. przeminęło. nie umarłem z nudów. ba nawet całkiem mi się podobało. tylko me bezdupie troszkę odrętwiało. ale chwilowo. już jest lepiej. tym lepiej, ze prócz wspaniałego clark'a i vivien, która zawsze będzie dla mnie już scarlett obejrzałem jeden z filmów, w którym grała mae west. nikt pewnie o niej nie słyszał. już zatem oświecam.
w każdym z filmów grała rolę kobiet sprowadzających mężczyzn do parteru. każdym słowem, każdym gestem. wszyscy jedli jej z rąk, grali jak im zagrała i byli za to jeszcze wdzięczni. spójrzcie tylko.



i garść cytatów:

Masz w kieszeni pistolet czy po prostu cieszysz się, że mnie widzisz.
Kiedy jestem dobra, jestem bardzo dobra, ale kiedy jestem zła, jestem jeszcze lepsza.
Straciłam dobrą opinię - i nigdy mi jej nie brakowało. 
Kochaj bliźniego swego! A jeśli jest wysoki, przystojny i odrobinę niebezpieczny, nie będzie to chyba takie trudne? 
Mając do wyboru dwa rodzaje grzechu, zawsze wybieram ten, którego jeszcze nie próbowałam.
Seks i gra w brydża mają wiele wspólnego — jeśli masz słabego partnera, musisz mieć mocną rękę.
Seks połączony z miłością to najwspanialsza rzecz w życiu, ale seks bez miłości też nie jest zły.
Ile masz wzrostu? – Sześć stóp i siedem cali! – cóż dajmy spokój tym sześciu stopom. Bardziej interesuje mnie te siedem cali.

czyż nie urocze?

[...]

środa, 16 lutego 2011

(284). czyli kilka faktów na tematy bieżące.

zapierałem się rękami i nogami przed tym postem. nie chce mi się bawić w takie rzeczy wielce, ale po przemyśleniach głębokich doszedłem do wniosku, że muszę, bo za wiele bezpodstawnych oskarżeń pada, zbyt mało merytoryki, zbyt wiele pomówień i półsłówek, nadinterpretacji i przekręceń. za mało wzajemnego szacunku.

1. opublikowałem kilka dni temu posta, w którym sobie rozważałem nt. facetów, ich cech etc. posypały się pod nim komentarze na ten temat różne. (TU sobie można poczytać). wszystkie jak zawsze publikowałem, gdyż nie zajmuję się ich cenzurą. tym razem musiałem. nie opublikowany został jeden komentarz Adalmerki. ten od którego rozpętała się blogowa wojenka.
oto i on. (kliknij by powiększyć)



nie został opublikowany z kilku powodów. obrażał innego uczestnika blogosfery, a na takie zachowania nie ma miejsca na moim blogu; poza tym poważnym ludziom to nie przystoi. myślałem, że da to (niepublikowanie posta) jego autorowi do myślenia. dyskutuje się używając argumentów ad meritum a nie ad personam. płonne me nadzieje. chwil kilka później ukazał się na Adalmerkowym blogu post, a nawet kilka, w których kontynuował swe rozważania na ten temat. nie pisał wprost, ale osoba czytająca blogi mogła się łatwo zorientować, kogo konkretnie autor miał na myśli.
publikuję go teraz, ponieważ sugeruje Adalmerko iż jego treść została przeze mnie zniekształcona celowo. sugestie te czynił i u siebie na blogu
Zastanawia mnie brak obiektywizmu blogerów i brak czytania ze zrozumieniem. Pomimo wielu moich sygnałów, że mój komentarz, przytoczony przez Pana Yomosę, jest niekompletny - została wycięta z niego część słów i tym samym zmienił swoje znaczenie! Gdzie jest reszta tego komentarza??
oraz w liście do Yomosy. twierdził tam, że:
Zacytuję samego siebie: "a Panu Yomosie to współczuję z całego serca, bo o czymś innym pisze w jednym miejscu a całkiem inaczej postępuje na swojej stronie, zaprzecza sam sobie i nie wie do czego ten mózg służy". Tak, to moje słowa i nie zaprę się ich, ale czy Pan wie, że to wycinek całego komentarza? Gdzie reszta tego mojego wpisu, który nie został opublikowany na jednym z blogów? Posłużył się Pan jedynie fragmentem mojego komentarza, który zarazem był komentarzem do wszystkich go poprzedzających i nie miał nic wspólnego z Pana osobą (pomimo że zwracał się bezpośrednio do Pana wpisu, ale nie do osoby). Tak wycięty tekst z całego kontekstu zmienia swój sens i można go wykorzystać w dowolny sposób, co zostało zrobione.
nieprawda. widać wyraźnie w komentarzu nieopublikowanym, że pierwsza część jego stanowi odniesienie się do innych komentarzy, a końcowy fragment (od mego czerwonego zaznaczenia) jest skierowany do Yomosy. nie wiem na co liczyłeś sugerując inaczej.

2. skasował Adalmerko wszystkie posty na blogu dotyczące tematu. a to było przecież jego kilka słów prawdy. w tym świeżo opublikowanym udaje, że nie wie o co chodzi, że niczego nie takiego nie pisał, a wszyscy się na Niego uwzięli. jest wygodną rola ofiary, nie wątpię.
tym łatwiej w nią wejść kiedy nie ma nikt dostępu do postów, które całą burzę rozpętały. Adalmerko, czemu je skasowałeś? czemu ich nadal nie pokazujesz? (teraz może i je przywrócisz, ale czy w tej samej formie? niestety takie postępowanie zawsze sprawiać będzie wrażenie, że ktoś ma coś do ukrycia albo mataczy). twierdzisz, że wszyscy są przeciwko Tobie i mieszają Cię z błotem. tymczasem w tamtych postach czyniłeś to samo z innymi.

3. jestem daleki od wysnuwania jakichkolwiek osądów. a tym bardziej przedstawiania ich tutaj. każdy ma swój umysł i wierzę, że z niego korzysta. każdy jest wiernym jakimś wartościom, któymi kieruje się w życiu, tak by jemu i innym z jego osobą żyło się jak najlepiej. (a może zbyt naiwny w tej wierze jestem?)
umieściłem brakujące ogniwo stanowiące zarzewie tego co się teraz dzieje. czegoś co się nie powinno było wydarzyć z prostego powodu. jesteśmy wszyscy ludźmi, do jasnej cholerny, szanujmy się choć trochę.

4.wychodzę w życiu z prostego założenia, robię tak wiele jak tylko mogę i chcę, ale do tego momentu by nie krzywdzić drugiego człowieka, od którego oczekuję tego samego, czyli by realizował się jak najpełniej ale i szanował innych. bo wolność moja kończy się tak gdzie zaczyna się wolność drugiego.
gdy coś mi się nie podoba - mówię o tym albo po prostu unikam tych rzeczy, bo po co niby mam się nimi katować. przecież nie po to by ciągle na to narzekać. warto żyć przyjemnie i życia sobie na siłę nie uprzykrzać.

koniec. kropka. i mam nadzieję, że jak amen w pacierzu - KONIEC.

[...]

(283). czyli sypko.



już coraz mniej takich miejsc. miejsc pamiętających historię. czy to w stolicy, czy w krk, czy nawet na moim Końcu Świata.
a lepiej ślady po własnej historii, nieraz powikładnej pozostawiać. chociaż nawet zamazując czy wymazując je zostaną tak długo póki świadkowie historii będą pamięć o niej przekazywać następnym.

[...]

wtorek, 15 lutego 2011

(282). czyli fatalne niedospanie.

na własne życzenie w dodatku.



beznadziejny przypadek ze mnie, z sadomasochistycznymi zapędami w dodatku chyba. wiem że potrzebuję najlepiej z 10h snu, to gdy mogę go sobie zafundować, nie czynię tego.
po wczorajszym maratonie: 8 - wyjazd do wro (co oznacza pobudkę o 7; ale cóż braciszek choruje, to ktoś musi się zająć jego sprawami, skoro on mała życiowa cipa momentami jest), we wro przyszło zmierzyć mi się z hulającym po ulicach wiatrem, dziwnym 3 piętrowym budynkiem jego wydziału, w którym klatki schodowe na kolejne piętra porozmieszczane są w miejscach chyba losowych oraz panią dr, która wyglądała jak chłopiec; ale już o 10.30 siedziałem w pociągu powrotnym. w domu czekały na mnie skutki tornada, które przetaczało się przez kuchnię wciąż - babcia w akcji. smacznie ale z odłamkami na blatach. i na deser wieczorową porą zakupy jakiś w markecie z mamą. na szczęście market bezludny o tej porze już był. z głośników tylko dziś kwiaty cięte za pół ceny i pan dres obcięty na 1mm przeszukujący wiadra z bukiecikami za-rozkwitłych róż, tych wciąż nadających się do wręczenia poszukujący.
niedospanie me okropne i trupa nieświeżego wygląd wziął się z tego iż czasem jestem zbyt łatwy. gdy zaczyna się po 21, potem o porze przyzwoitej (powiedzmy koło północy) nie umie powiedzieć dość i siedzi się na gg do 2, mając na uwadze majaczącą perspektywę pobudki o 7, godzi się samemu na skutki w pierwszym zdaniu wskazane. historie zasłyszane, były historiami ciekawymi, mimo iż uznano mnie za starszego, z którym na pewne tematy ciężko i na okrętkę się rozmawia. przemilczę osobę, która łatkę przypięła (choć potem całkiem udolnie odpinała). miało być wszak bez reklam. 


i kto mi powie, dlaczego przeminęło z wiatrem trwa aż 4 godziny?!

[...]

poniedziałek, 14 lutego 2011

(281). czyli walentynki.


zakochanym - kolejnych szczęśliwych lat
(Yomosa&Tahoe - buziaki na Wasze święto!).
wszystkim nie-zakochanym - zakochania się. 
sobie - wyjścia spod parasola.
(Brylantyno, dziękuję za tę cudowną karteczkę i powodzenia w walce z pytonkiem).


[...]

niedziela, 13 lutego 2011

(280). czyli kolory.

czerń i biel, czy cała paleta?



a jak paleta to kolorowa, czy z odcieniami szarości nieskończenie wieloma? wybierzmy dla uproszczenia wersję podstawową, oszczędną w drukowaniu. odrzućmy samą biel i samą czerń. wszelkie podziały dychotomiczne co do zasady bywają niewyczerpujące, bo wskazać można często elementy nie pasujące jednoznacznie do żadnej z grup. bo ani to czerń ani biel. i po to by móc coś ocenić potrzebujemy całej gamy szarości różnych. od niemal białych do prawie czarnych. 
często nic nie jest takie jak się zdaje. bezpieczniej unikać słów zawsze, każdy. budują one nieprawdziwy obraz, nie dopuszczając wyjątków.
i obiecuję w najbliższym czasie niczego o podobnej treści już nie pisać :D.


jak donoszą lekarze straciłem swego małego przyjaciela. byłem z nim trochę związany, a zniknął tak niepostrzeżenie. mam nadzieję jednak że to prawda. bajbaj kamyczku. nie musisz nawet wracać.

[...]

sobota, 12 lutego 2011

(279). czyli łowczy.




wyłówcie swe ulubione wersy z piosenki, albo te wypowiadane pomiędzy jej słowami.
(moje to te, wypowiadane przez postać graną przez olbrychskiego).

[...]

piątek, 11 lutego 2011

(278). czyli to coś.

tylko, które coś i jakie.



gwoli wstępu vel wyjaśnienia. zmuszony ponagleniami czy też zmobilizowany wyczekiwaniami Spencera na pewien tekst, nie mogę go nie popełnić. zaczęło się od mego niewinnego komentarza do jego notki. notki o chłopcach i tym, czego w nich szukamy albo najchętniej w nich znajdujemy i o tym co jest ważne, a co ważniejsze.
było o chłopcach pięknych i malowanych, którzy jednak są za piękni i za malowani by móc z nimi cokolwiek budować i było o tych w sposób nieoczywisty pociągających, za to z pięknymi umysłami i posiadających w swej urodzie (...) pewien uroczy element, który zwala nas z nóg i nie pozwala powstać. i cytowany fragment ma się stać przyczynkiem do opisywania owego zwalania, motyli i innych farfocli potem się rodzących, do których póki co stosunek posiadam z przymrużeniem oka, ale gdy pewnie zawitają i w mym brzuchu - zdanie zmienię. (chyba, że prędzej ulegną one strawieniu).
ale do rzeczy. mam nadzieję, że satysfakcjonująco.
podchodząc do tego ze strony nieco pragmatycznej, często zdarza się, że nasze pierwsze miłości nie są delikatnie mówiąc najpiękniejsze. ale są takie pierwsze, takie nasze i każda 'wada', staje się wartością dodaną do ukochanej całości. a że każda miłość jest pierwsza można spróbować me mętne i bełkotliwe rozważania odnieść do wszelkich facetów w życiu pojawiających się. zwykle zatem to co nas urzeka, jednocześnie jest elementem skrzętnie ukrywanym przez drugą stronę, gdyż traktuje ona ową cechę jako tę o wartości raczej ujemnej niż dodatniej. raczej odstraszającej niż przyciągającej.
nieklasycznie urodziwi mogą przecież - i czynią to w sposób bezapelacyjnie doskonały - R wymawiać nie wymawiając go, mrucząc gardłowo w zdaniu 'król karol kupił królowej karolinie...' czy uśmiechać się i spoglądać tak, że łowić każde spojrzenie się chce. stanowią, ci chropowaci, ci do oszlifowania przez nas samych, bardzo często idealnych partnerów do niekończących się rozmów, bywają mistrzami celnych odpowiedzi, barwnych porównań i plastycznych opowieści - ale tylko gdy kogoś już poznają i się rozkręcą, gdyż w nadmiarze nieznanego towarzystwa zaszywają się w swej nieśmiałości.
a skoro zmarszczki i tak z nami wygrają mija się kompletnie z celem stosowanie jako jedynego kryterium doboru partnera poziomu jego piękności, estetyczności etc-etc. bo cóż nam z tego skoro potem nastaje pusta cisza. lepsze chyba od ładnego pudełeczka bez zawartości, pudełeczko ciut mniej cudaczne, a skrywające w sobie cenną choć nie zawsze od razu docenianą zawartość. a każdy w takim pudełeczku szuka czegoś innego, choć co do zasady tego samego, ale pod różnymi postaciami. stabilizacji.


to jeden z niewielu postów, które przeczytałem przed publikacją. wydaje się być niestrawny, wybaczcie. a ja więcej nie będę niczego już swego czytywał, ani pisywał pseudogłęboko ;).

[...]

czwartek, 10 lutego 2011

(277). czyli dzień dobry...

tvn.



dziś mogłem pospać. ale nie pospałem, gdyż kładąc się do łóżka wieczorową porą, już po 22, uświadomiłem sobie, że o poranku wczesnym, ba prawie w nocy startuje rejestracja na przedmioty fakultatywne. grrr! i dobrze zrobiłem nastawiając sobie nań budzik, bo chwila moment i się wszystkie najciekawsze pozapełniały. tak oto musiałem przed 9 wstać :(. ale nie żałuję, w sumie, bo upatrzone przedmioty wylądowały w mym koszyczku :D.
dzięki temu, albo przez to udało mi się trafić ma kawałek dawno nieoglądanego ddtvn. do tego kubek kawy, i świeżopieczony chleb (mamie się wieczorem nudziło, a że max w domu...) z masłem i solą. takie swojskie śniadanie. może prawie swojskie, bo z kawą, a powinno być mleko, maślanka czy coś, ale bez kawy nie funkcjonuję poprawnie. wracając do telewizora... kiedyś spoglądając w ekran i na prowadzących ten program miałem większe wypieki na twarzy, dziś stał się on mówioną wersją tabloidu. o wszystkim i o niczym i bardzo po łebkach. owszem wellman i prokop i gotujący józiu wciąż na plus, pan pogodynek także. można patrzeć, słuchać, ale lepiej nie słyszeć. spróbuję się zmierzyć z jakimś łikendowym wydaniem, niech no tylko trafię na mą ukochaną magdę mołek! może wtedy lekko zmodyfikuję swe zdanie.


i tylko jakiś film z listy do obejrzenia wybrać muszę.

[...]

środa, 9 lutego 2011

(276). czyli dzień tygodnia nieznany.

wszystko się wzięło i pomieszało.



wczoraj myślałem, że jest poniedziałek. potem że jest piątek. dziś niby jest środa, ale jakoś wcale mi się to nie widzi. całe to zamieszanie spowodowane jest moim powrotem do domu w inny dzień tygodnia niż zwykle. ale powoli dochodzę do siebie i ogarniam otaczający mnie wiejski świat. (mam nadzieję, że powoli ogarnę też wszelkie blogowe zaległości czyteleniczo-piśmiennicze).
wczoraj wstałem na 8 z powodu lekarza, dziś zamiast sobie pospać, znowu wstałem. tym razem nie na 8, ale na 7.58. korzystając z resztek wyprzedaży, ładnej pogody i realizując kaprys chyba. ze 3 galerie, 6 godzin sklepozwiedzania a efekty nie tyle odwrotne, co odmienne od założonych. zamiast garnituru (wszak obrona kiedyś nadejdzie, a to kiedyś już się zbliża) wynalazłem portfel i torbę. dobre i to, bo i tego poszukiwałem, ale w sposób mniej zdeterminowany. mama cośtam także wyszperała. zadowoleni więc udaliśmy się na dworzec i do domu. żegnaj breslau.
ale zanim został on pożegnany, naoglądałem się milion ciotek po drodze. ładnych a rozpraszających. nawet sprzedawcy byli mili. dziwne to, dziwne. szkoda tylko, że wypindrzone ciotki wpędzają mnie w kompleksy związane z mą krągłą nieco wagą ;). ale może nie narzekajmy tym razem.


i spać w domu chadzam niczym niemal niemowlę, tuż po 22. dziw nad dziwy.

[...]

wtorek, 8 lutego 2011

(275). czyli rozstania i powroty.

i tak w kółko.



co krótko mówiąc oznacza opuszczenie krk i powrót na Koniec Świata. 6h w pociągu. z nadającą do swego chłopca lasią. wszystko było dla niej fajne. zastanawiam się czasem dlaczego - zdający się być normalnymi - faceci, wiążą się z takimi tępymi blondynkami. jeśli nie z koloru włosów to z charakteru. grunt że historia amerykańskiego kina niemego przeleciana i jej obraz w głowie w miarę sensowny pozostał. błogosławmy słuchawki.


chwilowo już jestem zmęczony pobytem w domu. pomijam już fakt, że rano się wywlokłem na rtg. oczywiście muszę słuchać że mógłbym jeszcze utyć (mimo że ważę 5 kg więcej niż pół roku temu), że fajny tiszert mi babcia kupiła i wcisnąć usiłuje (to nic, że to rozmiar L a ja noszę S, na pewno będę świetnie wyglądał. musisz przymierzyć. a potem umyć nim podłogę).
nie mogę znaleźć sobie miejsca.

[...]

niedziela, 6 lutego 2011

(274). czyli ładne rzeczy!

u Spencera. oglądać polecam i zalecam!



inne ładne rzeczy są brzydkie. albo chwilowo nie wiem jakie są. dziś znowu musiałem się udać do swego optyka z okularami, bo znowu szkła zaczęły dziwne rzeczy wyczyniać, jakby próbowały uciec. pooglądał i tym razem wymyślił, że to ich wada fabryczna i sprowadzi mi nowe. wszystko fajnie, tylko że jutro opuszczam krk na z dziesięć dni. i żył jak kret będę, albo pół-kret, bo w sumie bez nich to tylko dali nie widzę. no i filmów. a te muszę jak wiadomo oglądać. eh.
(chyba że stanie się cud i jutro do południa już będzie na mnie nowy egzemplarz czekał, bo takie oto światełko w mym tunelu się pojawiło, gdy zacząłem się uśmiechać i smutne oczy robić. w kierunku kobiety. tak. na nie o dziwo też dziam :D).


i egzamin jutro znów mam. i znów rano, o 10 :(. potem kilka godzin w pociągu. bleh.

[...]

sobota, 5 lutego 2011

(273). czyli urwę ci głowę i gotowe!

z domu lepiej nie wychodzić.



a ja wyszedłem. i to o poranku. zgodnie z zapowiedzią ruszyłem po wpis do majtkowego doktora. zasmucił mnie ów on. (doktor - nie wpis). siedział, nie schylał się, niczego nie pokazał :(. 
wiatr w każdym razie sobie wiał przeraźliwie wprost. (dobrze, że choć ciepły trochę). iść się nie dało. (pod wiatr. bo z wiatrem to się wprost frunęło). i tak krążyłem niczym jakiś łapiduch po mieście potem. i po błoniach, które zmieniły się po zimie w wielkie kretowisko. spoglądałem tęskno na kopiec, i pewnie bym na niego i wyruszył, gdyby nie tylko smętnie i złowróżbnie kraczące wrony i kruki dostojnie maszerujące po trawniku (jeszcze by mnie potem rozdziobały. przez alfreda teraz ich się trochę obawiam. mają takie straszne dzioby).
jedyne co trzymało mnie na ziemi i przeszkadzało w skończeniu niczym grzegorz z piosenki, to taszczona pod pachą ciężka księga (i przede wszystkim brak parasola). nabyłem po drodze tomisko dotyczące kina niemego. waży ponad kilogram, stron też ma pewnie sporo. ot miła lektura do ostatniego egzaminu będzie. choć ku własnemu zdziwieniu muszę przyznać, że tak jak nie cierpię kina i filmy do mnie raczej nie przemawiają jako nośnik emocji, tak oglądając teraz z musu 45 obrazów powoli i tylko troszkę i ukradkiem czoło przed panami filmowcami niektórymi chylę.


czy ja już wspominałem, że jestem aspołeczny? nie? to już wspominam. jestem aspołeczny.

[...]

piątek, 4 lutego 2011

(272). czyli para najidealniejsza.

grypa i egzamin.



wprost fantastycznie, smerfastycznie i idealnie w czas się moje chorowanie wstrzeliło. gorączka i inne atrakcje. (pewnie Yomosa w ekran mi nakichał i stąd to ;]). do tego kanada do nauki była. to wszystko działo się wczoraj, które w połowie przespałem. ale widać właściwą połowę dnia jednak się uczyłem i właściwą połowę materiału przerobiłem, bo nie mogę na pytania narzekać. chyba że to już sprawka mego szczęścia ;]. głupi wszak zawsze je ma :D.
potem jedne wpisy, drugie wpisy. kawa. obiad z McQueenem. i kawa też. bo trudno się jakoś go pozbyć. wymęczył mnie ten dzień i dzień wczorajszy także. mimo tych oczywiście przyjemnych momentów.
miałem jutro się wyspać do oporu. miałem gnić w łóżku do woli. z boku na bok się przewracać. i co? i na 10 muszę się na jakiś wpisać pojawić. że też panowie doktorowie nie mają co o poranku robić :<. ale może choć ten pan doktor kawałek swej kolorowej bielizny starym zwyczajem pokaże.


byle do poniedziałku. a potem ferie z filmami.

[...]

środa, 2 lutego 2011

(271). czyli 'rozbieraj się!'.

no raczej czas już najwyższy.



drodzy posiadacze drzewek zielonych coraz mniej lub sztucznych. tych bombkami, lametami, gwiazdami i włosem anielskim przybranych. czas je rozebrać i rzec sztandar wyprowadzić, ten świąteczny oczywiście. wszak gromnicznej dziś i tradycja tako nakazuje. ciekawe u kogo drzeweczko tyle wystało ;]
(i jak widzę, czyli słyszę za oknem z tej okazji mają chyba niedzilny porządek, bo dzwony napie***ą raz po raz. zaraz kogoś skrzywdzę!)


uczy mi się dziś wprost ch*jowo. od rana szwędam się w te i we wte. i we wte. i z powrotem. zrobiłem w sumie wielkie nic. dobrze, że egzamin jest w piątek a nie jutro. bo inaczej musiałbym liczyć na łut szczęścia albo na konika rzygającego tęczą i że na tej tęczy ukaże mi się jakaś ściąga.
chłopiec 3D ma dziś urodziny. wisi to nade mną jak gilotyna. życzenia powinienem mu posłać już kilka godzin temu, tymczasem nie mogę się zebrać. nie wiem co napisać, nie wiem jak napisać. nie umiem składać życzeń. zawsze wydaje mi się, że wyjdzie banalnie albo że powiem za dużo albo nie tak coś. aaaaa. tymczasem to jedna z ważniejszych osób pałętających się w moim życiu. ha, nawet nie umiem napisać jak ważna. 
i póki tych życzeń nie poczynię, pewnie będę chodził poirytowany na cały świat. jak i cały świat chodzi też poirytowany bez powodu, albo z powodu błahego. o spięcia więc łatwo.
potrzeba mi jakiś wakacji w słonecznym miejscu lub paru minut w solarium.

[...]

wtorek, 1 lutego 2011

(270). czyli niekończąca się rozkosz!

w buzi.



i to moimi rękami wykonana. najzdolniejszy ze zdolnych chłopiec ze mną. kremowość i pikantność i aromaty wspaniałe. oznacza to że wykopałem w zamrażalniki ostatnią porcję grzybów zamrożonych, rozmroziłem, na patelnię, tralalalal, tiriririri, makaron ugotować i po 45 minutach mogłem już wydać z siebie głębokie stęknięcie i westchnienie rozkoszy pełne. w takich momentach jak ten dochodzę, dochodzę do wniosku, że nie potrzeba mi faceta :P.
gdybym tylko miał słabszą wolę pochłonąłbym na raz całą wielgaśną patelnię. skończyłoby się to niechybnie bólem brzucha, zatem wolę w środku sesji nie ryzykować.
kolokwium filmowe napisane, egzamin ustnie zaliczony ładnie bardzo kolejny. czas się brać za kanady historię od dziejów zarania. czyli od czasu, gdy latały tam mamuty, pterodaktyle i inne kudłate stwory, które potem przerodziły się w quebeckich nacjonalistów z nazwiskami nie do rozróżnienia i zakładających kolejne partie i ruchy o nazwach nie do wymówienia.


i humor sam do normy wrócił. oh ah!

[...]