niedziela, 30 maja 2010

(106) 22. czyli wieje - pada - grzmi.

and more!


[kayah: hit (feat. michał urbaniak & rejs)]

i to nie tylko za oknem. w mym nastroju to samo. nauka w lesie. wszystko w lesie. nie wiem kiedy minął ten cały łikend. jutro znowu nawiedzam swoją kochaną przychodnię, nawet dwa razy. na środę powinienem przedstawić pani doktor plan mego wykłady, tymczasem nawet 1/3 nie mam przygotowanej. we wtorek znowu dwa egzaminy. w śr/cz nawiedza mnie moja własna rodzina - znowu czas z życiorysu naukowego. eh.
znowu zaczął mi się telefon wieszać. i nie chce mi okrutnie chodzić po tych operatorach. szukać telefonu, taryfy, czort wie czego jeszcze. skończy się pewnie tym, że będę musiał z lenistwa używać jakiejś starej pracegłówki.
szukam także oprawek. szukam już miesiąc. rzygam już tym. mimo to żadne nie przypadły mi do gustu tak na 100%. czy ja jestem za wybredny, czy po prostu produkowane są same szity?


co na dobicie? truskawki. kupiłem w sobotę. zjadłem połowę z nich. dostałem uczulenia. uroczej czerwonej wysypki. druga połowa powędrowała do kosza. na zdrowie.

wszystko przeciwko mnie!

[...]

sobota, 29 maja 2010

(105) 21. czyli it's in his kiss.

ta... ale gdzież on jest?! całuśnik jakiś ;>


i za sprawą cher temat całowania sobie do mnie powrócił. z wniosków i przemyśleń głebokich: 'bosh, już miesiąc niemal mija od ostatniego takiego miłego wypadku'. tradżedi!
a sama cher... jakoś mi wpadła w ręce na winampie, jakoś się zapętliła, potem w ferworze nauki postanowiłem sprawdzić, jak wygląda - jeśli w ogóle istnieje - teledysk. (tak wiem, kulturalna ma ignorancja wychodzi na jaw). i otworzyłem szeroko oczy i usta. zakochałem się w ichniejszych cudownych fryzurach i  sukience z kwadratowym dekoltem. i nie tylko. ale mimo wszystko tańczyć do niej nie zacząłem ;)


czemu truskawki jeszcze truskawkami nawet nie smakują i tylko na truskawki wyglądają?!

[...]

czwartek, 27 maja 2010

(104) 20. czyli znowu weekend.

nie żebym się nie cieszył. ale ten czas...


[katie melua: i'd love to kill you]

płynie czas stanowczo za szybko. wczoraj był przecież poniedziałek. jutro znów poniedziałek. potem lipiec, wrzesień i kolejny rok studiów. ostatni. lepiej nie myśleć, co będzie po nich. bo mnie wcale ta perspektywa nie cieszy. bardzo dobrze mi się studiuje, ja bym tak mógł i mógł wciąż i wciąż. i żeby mi jeszcze latka tylko na liczniku nie stukały.
szkoda tylko, że sukcesy odnoszę na mniej ważnych egzaminach tudzież na 'tym całym' kulturoznawstwie a jak przychodzi do pokazania, że drzemie we mnie naprawdę piotr korzecki czy magda m. jest już trochę gorzej. cóż, życie?
przesłuchałem nową płytę katie melua i... nie wiem co o niej napisać, pomijając jedną piosenkę (tę powyżej), całość jest płaska, nijaka, jak dla mnie pozbawiona całkowicie wyrazu. kiedyś dostanie drugą szansę. tymczasem znalazłem nową muzyczną miłość. miłość z pradziejów. miejsce nr 14 w TYM rankingu machiny.
a w krakowie - nie tylko na brackiej - czasem słońce, czasem deszcze. gdy wezmę okulary ciemne - pada zawsze, gdy parasol - słońce grzeje niemiłosiernie; wbrew logice, wbrew prognozie pogody. raz wziąłem i parasol i okulary - było wtedy pochmurno i bezdeszczowo. czyja to sprawka?!


za dwa tygodnie prowadzę wykład, między innymi o feminizmie. pewne stworzenie płci męskiej, orientacji hetero, gdy ze mną o tym przypadkiem rozmawiało postawiło pytanie, czy przebiorę się za kobietę. muszę to zatem rozważyć dość poważnie, już teraz znając nastawienie dzieciaczków wiem, że będzie to dla mnie niezapomniane przeżycie. niezależnie w jakim stroju wystąpię.

[...]

środa, 26 maja 2010

(103) 19. czyli hm...

takie zawieszające się hm.


[anna maria jopek: poranne łzy]

(tym razem włączenie piosenki jest raczej obligatoryjne).
siedziałem z jo. na śniadaniu w 'dyni'. jo. się uczyła, ja po prostu byłem.
wokół gwar kawiarniany, każdy pochłonięty sobą i rozmową na własne sprawy, każdy stolik jak osobny świat i właśnie wtedy włączyli tę piosenkę. taką pościelową, taką nieprzystającą do tego co dookoła można zobaczyć. tę, która pozwalała się wyłączyć ze wszystkiego i słuchać; siedzieć i patrzeć bezmyślnie przed siebie. i tylko oddychać, wszelkie inne czynności wydawały się tak zbędne. rozmyślania wszelakie w szczególności. tak jakby świat toczył się swoim rytmem gdzieś obok, a najważniejszym to co pozornie najmniej ważne.


a poza tym kolokwia, prezentacje, egzaminy i brak snu.

[...]

niedziela, 23 maja 2010

(102) 18. czyli niedzielnie.

jak to w niedzielę.


[maroon5: she will be loved]

tradycją niedzielną jest spożywanie pysznego, domowego obiadu. i dziś o dziwo taki udało mi się zjeść. co więcej nie musiałem ani gotować ani zmywać. jedyne co musiałem to wsiąść w tramwaj, potem w kolejny i uczynić mały spacerek. jedyne co chciałem, to kupić do obiadu wino, co uczyniłem oczywiście. a wszystko to - z radością nieskrywaną. 
proszony obiad (jakkolwiek to brzmi) miał miejsce u Chłopca 3D. jak stwierdził, gdy ma zły humor to uwielbia gotować; tak oto powstała pomidorowa z pomidorów (a nie przecieru) oraz kurczak w sosie śmietanowo-grzybowym. nawet mu się to udało. nawet bardzo. bardzo kontent byłem po posiłku. potem zamiast wrócić grzecznie do domu by się oczywiście uczyć, obejrzeliśmy film. 'wimbledon'. myślałem, że będzie on miał cokolwiek wspólnego z piłką nożną, po czym na ekranie ujrzałem kort tenisowy i uświadomiłem sobie, że piłkę to się kopie na wembley'u. ja i mój stosunek do sportów - it's so gay! sam film to lekka komedyjka z hepi endem bazująca na samych utartych schematach; szczegóły sobie daruję zatem.
leżąc sobie na łóżku i ów filmidło u boku 3D oglądając przemykały mi przez głowę myśli dziwne (acz te z rodzaju grzecznych raczej), ciekawe czy i jemu też, ale realizować ich już nam raczej nie wypadało. chociaż... może następnym razem. a może nie. ;)


i oby nowy tydzień był pozytywniejszy niż miniony. czego sobie i Państwu życzę ;D

[...]

sobota, 22 maja 2010

(101) 17. czyli autobusy, tramwaje i...

lekarze i apteki.


[urszula: kayla]

czyli cztery miejsca, gdzie można spotkać osoby w wieku leciwym. osoby, które zawsze mają bardzo dużo problemów i zawsze wali się na nie cały świat. siedzi to takie w autobusie i czyta gazetę o nazwie wiadomej wieszczącą na okładce 'orgia w gimnazjum, 3 uczennice w ciąży!'. siedzi takie w poczekalni i na cały świat narzeka. na wszystkich prycha. i śmierdzi czasem nawet. wchodzi do autobusu babcia całkiem żywa, druga podobna wraz z nią, pierwsza siada, potem wskazuje palcem na dziewczę siedzące kilka miejsc obok i mówi do swej kumy 'o! może TA ci miejsca ustąpi'. 'ta' nie miała już wyjścia i wstała. miejsca wolne obok oczywiście były.
z drugiej strony oprócz zrzędliwych staruch - niestety rzadziej - ale spotykam te uśmiechnięte budzące ciepłe uczucia babcie, które zamiast narzekać jak jest strasznie, cieszą się życiem, chodzą na działki, rozprawiają o kwiatkach i o tym co i jak rośnie i o ślimakach zżerających rozsady. nawet się uśmiechają. pretensji nie mają do nikogo. można? jak widać można! co więcej chce im się pójść do fryzjera, umalować się, ubrać kolczyki.
mam nadzieję, że ja na starego zrzędliwego nie wyrosnę, a jeśliby tak miało być, to ja nie chcę! ja protestuję!


poza tym wszystkim mam się już nawet dobrze. co mają potwierdzić badania poniedziałkowe i na tym planuję zakończyć wizyty w przychodniach. strzeż boziu przez sor-em, na którym jak dziś zapisała pani doktor w karcie 'pacjent nie został zaopatrzony'. kończymy z brzydkimi zdrowotnymi przypadłościami! :D

[...]

piątek, 21 maja 2010

(100) 16. czyli polskiej służbie zdrowia życzę...

rychłej śmierci.


[adam lambert: whataya want from me]

raz się zdarzyło, że musiałem dziś z niej skorzystać. w c.k. krakowie srakowie. raz. jutro będę korzystał po raz kolejny. mam nadzieję, że ostatni. badania próbki w jednej przychodni, lekarz w drugiej. na drugim końcu miasta. da się zdążyć? nie da się! wyniki będą dziś? no nie bardzo. 
izba przyjęć - nie umieram, nie broczę krwią, to sobie mogę posiedzieć. nie mam wyników? oj, to nie mogą mi pomóc. usg? ale nie tu, tylko w kolejnej placówce. fuck off!
kochana polska służbo zdrowia, służbo śmierdząca menelem i szczochami w poczekalni, służbo lecząca tylko prawie trupy, bo inni jeszcze przecież trochę pociągną - zgiń, przepadnij!


w najbliższym tygodniu w planie: WT kolokwium i prezentacja; CZ 2 egzaminy, a w między czasie będą wyniki minionego, wypartego z umysłu. fajnie będzie. 
i w ogóle to jest super

[...]

czwartek, 20 maja 2010

(99) 15. czyli lenistwo.

straszna przypadłość muszę przyznać.


[lady gaga: speechless]

miałem pisać już wczoraj, miałem pisać i rano i w południe dziś. piszę teraz. (jeśli oczywiście dociągną do końca, bo z tym nigdy nic nie wiadomo też).
zdążyłem wymazać już z pamięci fakt, który zaszedł w środowe wczesne popołudnie. tzw egzamin. był nie ma. niech zgubią moją pracę. nie obrażę się. poza tym jest kuriozalnym pisać egzamin, podczas gdy zajęcia na całym uniwersytecie są odwołane, ale cóż jak zapowiedziała ma ukochana katedra 'egzamin odbędzie się bez względu na sytuację powodziową.' jak ich nie kochać.
zawitała do krk jo. z tego powodu do domu powróciłem o 3 dopiero. jestem przerażony spadkiem swojej formy; po wypiciu ledwie trzech piw, o poranku czułem się jak po spożyciu beczki spirytusu albo co najmniej wódki.
powroty jednak w pełni nocy, przez puste miasto są bardzo przyjemne. cicho, spokojnie, lekko mglisto, wilgotno. planty są cudownie bezludne (ciekawe swoja drogą, gdzie się menele chowają, tym bardziej, że pod mostami przecież płynęła była wisła szeroka i głęboka dniami ostatnimi bardzo), ptaki o dziwo już śpiewają. księżyc z góry spoziera. szkoda tylko, że spacer był samotny. heh.


no i permanentna wstrętna bicza sesja w toku.

[...]

poniedziałek, 17 maja 2010

(98) 14. czyli oczy.

posiadacz oczu bliżej nieokreślony. a ja patrzeć tak lubię...


aaaa. środa nadciąga. las ciemny. drzew dużo. toż to zagajnik jakiś!
za oknem wisła wzbiera. jej obserwacja wciąga znacznie bardziej niż nauka.

(zaległości wszelkie nadrobię w okolicach łikendu. chyba że do tego czasu rzucę się w wartki nurt.)

[...]

piątek, 14 maja 2010

(97) 13. czyli zbiorowy...

post.


[reni jusis: single bite lover]

ŚR120510 /teraz płynę/
deszcz wtedy padał. deszcz wtedy lał. parasol został był w domu, gdyż o poranku świeciło słońce. gdyby rossmann nie zaoferował mi możliwości zakupu 5 już parasola do kolekcji przemokłbym do suchej nitki. niczym moje trampki, które dzięki ówczesnej pogodzie mogą przynajmniej wylądować w reklamacji.

CZ130510 /świat nie jest zły/
nawet zła pani doktor (na co dzień moja ukochana), przesunęła egzamin o tydzień, dzięki czemu nie muszę niczego zdawać dzień po dniu, a także powróciła do standardowej formy testowej zamiast wstrętnej ustnej. śnił mi się olewający mnie Chłopiec z którym Mogłoby Wydarzyć Się Więcej (taki jeden z roku, co schował się kiedyś przede mną za przystankiem tramwajowym nawet), spędziliśmy noc na całowaniu. skąd takie sny? przecież ja tylko wynalazłem jego profil na is... i przypadkiem na fellow odkryłem jeszcze jednego z roku. jest już nas trzech zatem. więc chyba logicznym jest, iż udajemy że nie istniejemy dla siebie.

PT140510 /pan jest szczypiorek/
tym radosnym stwierdzeniem, przy kupowaniu okropnie słodkiej z kremem krówki, skwitowała moja pani w cukierni me narzekania na wagę, sama przyznała się za to iż pożera słodkości i to mimochodem nie kontrolując już tych odruchów. (fakt, pracując w cukierni wcale łatwo ciacho po ciachu zjadać). nic też nie kupiłem w markecie, nic ważyło ze sto kilo, nic też kosztował ileśtam. jak to dobrze, że płacenie kartą zmniejsza cierpienie. nastał czas na szpinak ponownie!

SB/ND15/160510 /uczę się/
nic ująć, nic odjąć, nic dodać. cierpię. i nic mądrego chyba nie napiszę ;]


na marginesie. wciąż oczekuję na obiecanego batonika!

[...]

środa, 12 maja 2010

(96) 12. tam gdzie...

albo i jeszcze dalej. by odnaleźć to, co do tej pory pozostawało nieznanym.


ilekroć zapętlę sobie powyższą piosenkę na winampie, tylekroć odnajduję w niej coś nowego. muzycznie, tekstowo. głowa nie-wolna od przemyśleń. tych przyjemnych.

'człowiek, który upiera się przy godnych dostojnych przyjemnościach, pozbawia się przyjemności'. 
(S. Sontag).

[...]

poniedziałek, 10 maja 2010

(95) 11. czyli zakupy.

nic dodać, nic ująć.


[ania dąbrowska: nigdy więcej nie tańcz ze mną]

czasem i mi przychodzi udać się do sklepu. w sumie nawet dość często. ten moment nadszedł i dziś. wszak to jedyna rozrywka prócz nauki. i poszedłem w celu kupienia czegokolwiek na obiad. chodzę i tak sobie chodząc chodzę po sklepie. i chyba wiem czemu lubię tak sobie tam chodzić. pojawiają się niebrzydcy ochroniarze oraz całkiem ładna obsługa wykładająca towar. a towaru jest za dużo. i się stoi jak ta ciota na ścięciu przed regałem z sokami albo chłodzącą półką z jogurtami i się gapi, i gapi, i gapi. i ja się gapiłem - na półki i ludzi co ładniejszych. suma summarum kupiłem jogurt i kefir. ciekawe, czy uda mi się z tego jakiś obiad ugotować.


dobra... kto mnie zaprosi na obiad dziś?

[...]

czwartek, 6 maja 2010

(94) 10. czyli kraków-sraków.

a na dodatek pada!


[owl city: vanilla twilight]

chyba to był kolejny dzień, który  można zakończyć litanią narzekań. i nie daruję sobie tej przyjemności. tydzień w jakiś przyjemny sposób zakończyć wszak wypada :D
obudziło mnie stukanie w okno. stukały krople deszczu. bardzo intensywnie. lało nawet. była godzina 6.30. szaro, buro, ponuro a na dodatek mokro. wywlokłem się jakoś spod kołdry, po omacku doczłapałem do łazienki, nastawiając po drodze wodę. kawa, kaszka manna, parasol i w drogę. oczywiście na seminarium nie mogłem się nie spóźnić, bo oczywiście tramwaj nie mógł poczekać, a mój promotor nie mógł rozpocząć zajęć kilka chwil po 8.
z powodu odwołanie kolejnych zajęć powstało w mym planie okienko. postanowiłem wrócić na półtorej godziny do domu. przystanek ludzi pełen. tramwaje stoją. wszystkie. nic nie jedzie. ale za to deszcz leje w najlepsze. ja takoż stoję. po 10 minutach coś się ruszyło, niebieskie na kołach podjechało i mnie zabrało. na pocieszenie chciałem kupić sobie krówkę cudowną z kremem w mojej cukierni. a tu kolejny zonk. nie było mojej pani sprzedającej tylko jakaś młoda picza po solarce. zapakowała mi to ciastko jakby to były trzydniowe i śmierdzące zwłoki. cóż.
wdrapałem się na me poddasze, sekund kilka ciastko z kawą zniknęło. kilka chwil dłuższych upłynęło i znowu trzeba było wychodzić na zajęcia. tylko w kolejnych już butach, gdyż trampeczki me popłynęły były. (chyba naprawdę muszę w kalosze zainwestować).
pierwsze zajęcia minęły przyjemnie, drugie prawie też. prawie, gdyż niemal na nich nie usnąłem (a osób na sali było 8). prawie, gdyż pani doktor zapowiedziała przedtermin. nie test, acz ustny. nie z materiału przerobionego, acz z całości. i to w dzień po moim kobylastym egzaminie na prawie. czy do przedmiotu jest jakikolwiek podręcznik? nie ma. eh, te kobiety...
i znowu wymyśliłem, że na kilka chwil wrócę do domu, by pozbyć się przyciężkich zakupów. znowu na górę, znowu na te przeklęte poddasze, tym razem aż na kwadrans, by zdążyć wrócić do instytutu na dyżur pani doktor którejśtam. ale ona postanowiła skończyć dyżur przed czasem, za to natknąłem się w tym samym gabinecie na doktora, którego unikam, z powodu niepojawiania się na jego zajęciach. najs.
jasny punkt dnia nadszedł wreszcie jedyny - wykład z doktorem od potencjału.
potem jedna galeria, druga, trzecia. szukania oprawek miesiąc trzeci w trakcie. nie ma nic nigdzie. masakra jakaś. albo za wąskie, albo źle leżą, albo nieładne, albo obsługa kwituje moje wybieranie i przymierzanie 'pfff' mrukniętym pod nosem, gdy wychodzę z salonu. trzeba było odreagować. 3 b-smarty z twisterem. kalorii milion. na moje odchudzanie wprost idealne. (ciastko o poranku zresztą też).
kupiłem za to 2 koszule, spodnie i buty. spojrzałem na konto po powrocie do domu. dobrze, że mam 30 dni na ich zwrot. heh.
(już mi lepiej, mam nadzieję, że i wam po lekturze wciąż nie najgorzej :P).


oraz zapowiadane u sansenoi'a

OŚWIADCZENIE
ja, max aue, oświadczam, iż przygarniając pod dach swój sansenoi'a na dwa dni kierowałem się sympatią do jego osoby, a nie sugerowaną litością. także i wyrazy współczucia wyrażane przez niego nie są konieczne - acz miłe mimo wszystko - gdyż towarzystwo jego osoby było niekłopotliwe i bardzo interesujące(choć przyznać trzeba, że odmawiał spożywania niektórych posiłków :P). wrodzona skromność także nie pozwala mi zgodzić się z przypisywaniem mi przymiotu dzielności, a także zaprzeczam stanowczo jakobym mało marudził! nie marudziłem w ogóle (:P), by sansenoi nie postanowił jednak skorzystać z sugerowanej alternatywnej formy noclegu na kolejowym dworcu. 
:D


a jutro rano wsiadam w pociąg i mknę na rodzinne włości na Koniec Świata.

[...]

wtorek, 4 maja 2010

(93) 9. czyli 'aaaa!'

AAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!


[andrzej piaseczny: więcej chcę!]

właśnie odkryłem, że do jutra muszę wysłać jeden z moich referatów (druga wersja mówi , że podobno trzeba było uczynić to do końca łikendu, ale to nie może być prawda!), a on wciąż tkwi w wersji roboczej gdzieś na dysku. czemu ten łikend zleciał tak szybko i czemu referaty nie piszą i nie poprawiają się same?
czemu ciągle pada skoro przyczyna brzydkiej pogody już opuściła krk?


tego, który zdecydował się na wypicie 'kawy' (której nie pija) w mym towarzystwie pozdrawiam niniejszym serdecznie i ukłony składam ;D ;* :P

 [...]

niedziela, 2 maja 2010

(92) 8. czyli weekend majowy.

inna nazwa: weekend naukowy.


[robert chojnacki: budzikom śmierć]

referat pierwszy - w pewnym stopniu twórcza przeróbka jednego z tworzonych w poprzednim semestrze - zakończony niemal. jeszcze tylko napisać dwa, doprowadzić do ładu trzeci i zdążyć z tym wszystkim do wtorku i łikend będzie można zaliczyć do udanych.
to co się aktualnie dzieje za oknem, to co bębni w parapety i dachy, to co ludzie dzierżą w dłoniach spacerując jednoznacznie sprzyja pracy naukowej. i mimo że otworzyli dzisiaj galerie wszelakie handlowe, mimo że uparcie poszukuję oprawek - nie ruszę się w taką pogodę z mego strychu. (chyba, że wyciągnie mnie któryś z dawno niewidzianych znajomych. oby żaden nie wpadł na tego typu pomysł! bo choć powinienem - niektórym nie potrafię odmawiać, szczególnie gdy darzę uwielbieniem).
jedyne tylko co mnie dręczy - to kołaczące się po głowie odwiecznie pytania: 'kto  mi zrobi obiad'? - a jeśli to będę ja, to: 'kto to wszystko pozmywa?'.
(i żeby nie było, że tylko nauka i nauka. wczoraj o poranku, wyszedłszy z domu przed 9 rano, udałem się pod parasolem i tramwajem na kawę i ciasto czekoladowe do Chłopca 3D. trzygodzinne plotki robią bardzo dobrze i stanowią perfekcyjny podkład pod całodzienne pisarstwo).


osobom spędzającym tzw. długi majowy w plenerze pozostaje mi tylko życzyć wszystkiego suchego. niech słońce będzie z wami!

[...]