środa, 31 sierpnia 2011

(461). czyli minęła 23.


a w takim razie moje nowe odkrycie. violetta villas w bikini. od około 40 sekundy. polecam.








[...]

(460). czyli włamywacz.






to chyba będzie moja nowa profesja!









uchylone górą okienko o wymiarach 1x0.5m nie stanowi żadnej przeszkody w dostaniu się do środka. co prawda tym razem (póki co pierwszym) włamywałem się do własnego domu, ale od czegoś zacząć trzeba. ale po kolei.


wróciłem z miasta, pilotem klik, brama garażowa się otwiera. wjeżdżamy. stawiamy. coby nie krążyć potem postanowiłem kliknąć jeszcze raz i podczas gdy brama by się opuszczała, czmychnąć na zewnątrz. tak też uczyniłem. brama się zamknęła a ja postanowiłem zmierzać do drzwi i je otwierać. jakież było moje zdziwienie, gdy słysząc iż brama zamknęła się na amen, zorientowałem się, że moja torba z kluczami, portfelem etc została w samochodzie, a samochód w garażu. a ja na zewnątrz...


telefon (dobrze, że ten zawsze w kieszeni noszę). dzwonimy do babci. przepraszamy abonent jest czasowo nie osiągalny. no tak, pojechała na Wieś.


sprawdziłem na wszelki wypadek, z nadzieją w sercu czy może brama obok jest otwarta, nie. kluczy też nigdzie  nie wiedziałem na wypadek nagły.  jedyne co wypatrzyłem to uchylone okienko. znalazłem za to budce na ogródku drabinę do pomocy. okienko pomacałem i znalazłem cudo, dzięki któremu ono się uchyla. nie dało się tego rozebrać, ale było na szczęście przykręcone śrubkami do ramy :D. teraz tylko starczyło znaleźć odpowiedni śrubokręt i po problemie :D. ale śrubokrętu nie było. znalazłem zamiast tego nóż, który musiał jego funkcję pełnić. i pełnił z powodzeniem. śrubki zostały wykręcone, teraz starczyło okno do pozycji poziomej opuścić. nie przypuszczałem jednak że będzie ono takie ciężkie i omal wraz z nim do garażu nie wpadłem z drabiny prawie fikając. ale sukces był! teraz tylko starczyło siąść na parapecie i uważając na okno, coby go z zawiasów nie wyłamać, wskoczyć. 


operacja zakończyła się sukcesem. do domu się dostałem. co prawda potem miałem małe problemy z zamontowaniem z powrotem okna i tego jakiegoś ogranicznika do uchylania na miejscu, ale najważniejsze, że nie musiałem kilku godzin spędzić na ogródku podziwiając przyrodę.


muszę teraz tylko poćwiczyć, wprawy nabrać, coby niezauważonym pozostawać przy tego typu akcjach, bo jednak 10 minut to stanowczo za dużo na pokonanie takiego okienka :(.











przykryły te wydarzenia moje poranne niewyspanie, zatem o nim marudził tym razem nie będę ;].





[...]

wtorek, 30 sierpnia 2011

(459). czyli posłaniec szczęścia.

każdy z nas nim jest.








a wystarczą drobnostki. małe a skuteczne nośniki endorfin. bynajmniej nie muszą być czekoladowe. byle z sercem i z serca. a radość z obdarowywania jest tym większa im bardziej prezentobiorca się ucieszy. [straciłem wątek więc pozostawię ten akapit porzuconym :D. w sumie w rzucaniu mam jakieś doświadczenie nawet].


wczoraj ukazał się post, który pojawić się był nie powinien. no ale skoro się pojawił, to... się pojawił. nawiązując do tematu jeszcze zatem; kiedyś tą sprawę przemyśliwałem głęboko. nowe informacje nie zmieniły mego stanowiska. ściąć mnie mogły owszem z lekka, ale i relacje moje z nim pozostają bez zmian. bo a innym układzie już nie były by do zaakceptowania. no i zawsze szkoda ryzykować robić coś, do czego nie jest się do końca przekonanym. ani nawet w połowie.









a za śliczną karteczkę panom Y&T serdecznie i retro dziękuję :*.



[....]

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

(458). czyli dziś nie chcę wiedzieć nic więcej.

piosenka znana, może lubiana, tekstowo dziwnie pasująca do wielu okazji.








bo czasem chyba jednak się domyślać, albo poznawać pewne fakty z cudzych obserwacji i na podstawie cudzych wniosków, niż dostać podane na tacy. z ust osoby, której te wszystkie domysły dotyczą.


mi tam się zawsze podobałeś, jesteś przystojny. [kłamać w sumie to on nigdy nie umiał. ale czasem kłamstewek posłuchać jest miło]. gdybym Cie nie kochał to bym się z Tobą przespał. tzn. próbowałbym. ale nie można mieć wszystkiego. nieważne. i tak już za dużo powiedziałem.


[po czym wziął i szybko zniknął z sieci. a ja leżałem na łopatkach. znowu. i znowu przez/dzięki niemu].


dokładając moją własną słabość i fakt iż różne myśli co pewien czas po głowie mi chodziły. wygrały co prawda w końcu te pragmatyczne, a nie romantyczne. to jednak pewnych rzeczy lepiej nie usłyszeć. bo trochę nie wiem co mam z tym zrobić. 


przyjaźnienie się wymaga postawienia kropki w pewnym momencie i nie wracania do romansów z przeszłości. mimo że czasem miałoby się na to ochotę, i mimo że czasem się do tego dąży. ale lepiej pozostawić status quo. a na pewno bezpieczniej.

i trzeba nocnych niebezpiecznych rozmów unikać ;).








i popołudniowe drzemki są super! te w wełnianych skarpetach na stopach szczególnie ;).



[...]

niedziela, 28 sierpnia 2011

(457). czyli polowanie.

tym razem skuteczne :D








na Ajsa w osobie jego własnej. osobie kochanej, dobrej i uczynnej. od dni kilku mijaliśmy się o 2 minuty w sieci. on klikał i znikał zanim ja odklikałem. pewnie celowo to robił, by potem twierdzić, że go unikam, ale to nie prawda, bo zawsze w smutek głęboki popadałem po tym jak go już nie było. dziś nie zniknął tak szybko, albo ja z odpowiednim refleksem zareagowałem na jego pojawianie się :D. milutko jak zawsze, buziaki Ajs! ;*


z dobrych uczynków za to, po 13 dniach odpisałem Szyszkowi. i tak uczyniłem to 2x szybciej niż czas przez jaki on zwlekał z odpowiedzią na mojego mejla. romans zatem kwitnie. jest taki gorący, że można by jajecznice na nim usmażyć. co prawda trwałoby to ze 4h, ale zawsze ;]. [zieeeew].













nauki intensywne, tym razem do sesji, trwają. 3 egzaminy, od 5 do 10 września na mnie czekają. panie i panowie doktorzy ostrzą już kły pewnie. szkoda, że nie ten pan doktor :D. ale i na niego przyjdzie czas ;].





[...]

sobota, 27 sierpnia 2011

(456). czyli masz za niskie ciśnienie?

mam na to lekarstwo! :D








pożyczę Ci moją babcię na kilka godzin. wysokie ciśnienie gwarantowane. 


z racji upałów straszliwych od rana babcia z dziadkiem urzędują u mnie. wszak na wsi chłodniej niż w bloku w centrum miasta. rozumiem. sam zapraszałem, sam sugerowałem, sam wiedziałem czym to grozi i czym to się skończyć może i skończy na pewno.


gwoli naszkicowania kontekstu pogodowego: 30 stopni dziś takoż jest. choć chwilowo idzie na burzę. (i niechaj ona przyjdzie za dnie, a nie w nocy...)


przyjechali tuż po 10, zastali mnie oczywiście prawie w piżamce. co się robi gdy jest upał? piecze się ciasto. bo skoro 30 za oknem, to trzeba i w domu trochę podgrzać piekarnik na 150 nastawiając. a żeby kuchnia cała nie była mąką zapylona, wolałem sam je ucierać, bo sprzątać potem nie mam zamiaru ;]. biszkopt z malinami upieczony.


to dalej gotujemy. fasolka szparagowa. to nic że jest dwudaniowy obiad. na pewno mam na nią ochotę. to jeszcze mizerię do drugiego dania, porcję dla pułku wojska. bo mam wszak 3 żołądki. maxiu, może zjesz trochę fasolki, a może trochę tego a tego, a takie dobre. a jak widzę tłuszcz wokół tego to mi się zwraca moje śniadanie w formie jogurciku. brrr.


i jak to możliwe, że gotuję co dzień coś sobie i nic mi jeszcze nie wykipiało, po ponad tygodniu na kuchence ani śladu używania. do dziś. bo gaz duży a garnki małe i pełno zapakowane. a jak! voila!








a poza tym jest fajnie. ciśnienie wysokie. kawy choć pić nie muszę. szkoda tylko, że za wysokie, by się móc zająć nauką.



[...]

piątek, 26 sierpnia 2011

(455). czyli echoes.

bo ja nie wiem jak liczbę mnogą od echo zrobić :O








choć i kosmiczna mnoga wersja stojąca w posta tytule, bez kozery tam się nie znalazła. will young wydał dni kilka temu nowy album pod tym tytułem właśnie. szalenie się nim nie zachwycam, póki co tak umiarkowanie, ale się zachwycam. szczególnie piosenką poniżej. która znając życie nikomu się innemu nie spodoba.


czego miał tytuł tak poza tym tyczyć to nie wiem, gdyż wymyśliłem go rano, a od tego czasu wiedza na ten temat zdążyła mi z głowy wyparować już. w ramach codziennych narzekań, pogoda dalej okropna, duszna, parna, jakby ktoś powietrze wielkim odkurzam odessał. lepko. 


ale by poranka nie zmarnować wybrałem się do miasta. celem był papierniczy, wszak pisaczki niektóre dokonały już żywota, inne są już jedną nogą w grobie, a żelopisy powoli ustawiają się nogami do przodu i zechcą się pewnie przekręcić w najmniej odpowiednim momencie. nic nie kupiłem. w jednym nie było, w drugim była... kolejka. odwiedziłem nawet empik. też nic nie znalazłem. cóż przerzucę się na kredki, tych w domu dostatek ;).


i na szczęście nikogo znajomego na Końcu Świata w mieście nie spotkałem. uff.














i mam nadzieję, że wreszcie w łikend się wyśpię, kładąc o jakiejś porze przyzwoitszej niż 2.





[...]

czwartek, 25 sierpnia 2011

(454). czyli pomruki.

nocne i niefajne.








ciekawe czemu wielkie burze, oberwania chmury i inne takie atrakcje, muszą zdarzać się akurat wtedy, gdy jestem sam w domu i nie ma kto razem ze mną dachu trzymać ;). tymczasem ledwo położywszy się po 1, już godzinę później zawekowałem się w domu szczelnie, okna zamykając, rolety spuszczając a samemu zakopując się pod kołdrę (jakby to miało mnie przed czymś uchronić ;]). z półtorej godziny błyskało, wiało, lało. (zawsze mogło skończyć się TAK [od 2 minuty oglądać w sumie można]). dziś to by się jakieś szerokie raniona do wtulenia przydały.


jestem strasznie niewyspany. kawy ze 3 i do roboty! już jest ponad 30 stopni, słonko świeci i praży. piękna sauna przed nami.











ponieważ bez echa przeszła piosenka, zamieszczam raz jeszcze. zachwycać się! nie być sceptycznie nastawionym!





[...]

środa, 24 sierpnia 2011

(453). czyli w trosce o...

państwa komfort i wygodę... i co jeszcze do k....y nędzy.








wybrałem się dziś w końcu na jakieś zakupy spożywcze, wszak babcia nie może mnie ciągle karmić, bo to grozi utyciem rychłym (a i tak przez miesiąc pobytu w domu już z 1.5 kg jestem do przodu). auchan mój ukochany bo pakują towar do siateczek i nie trzeba o niczym myśleć. a tu niespodzianka smutna. od poniedziałku, w trosce o wygodę klientów (sic!) pakowania zaprzestali. omal komuś czegoś nie ukręciłem tamże, gdyż specjalnie wybierałem taką kasjerkę, która wzbudzała zaufanie, że ładnie wszystko popakuje, a nie powrzuca do torby. 


co w zamian? oprócz troski i komfortu? może jakieś kasy samoobsługowe, bym sobie mógł wedle uznania powolutku poukładać ładnie? a figa. grrr! kiedyś nie lubiłem poniedziałków, dziś nie lubię środy. poza tym jestem zrozpaczony kulinarnie, moje podniebienie takoż. krikrakren smaka mi wczoraj narobił na kosmicznego kalafiora, a tu ni widu ni słychu :(.











34 stopnie. teraz płynę! 





[...]

wtorek, 23 sierpnia 2011

(452). czyli 2!

nawet 2! traktując dosłownie jako silnię, wszystko się zgadza ;).








dwa lata mi stuknęły. tortu raczej sobie z tej okazji nie kupię, a może to i szkoda, bo wypadało by jakieś świeczki sobie postawić, a nie ma zbyt w co je wbić.


coby może tym razem nie marudzić może; szczerze zastanawiam się czy to co piszę jest do czytania zdatne, bo ja chyba bym nie zdzierżył pochylać się nad lekturą tego (stąd nigdy nie czytam postów swych :D). wątpliwa to musi być przyjemność. w każdym razie zmierzam do tego, iż Was podziwiam, że już tyle wytrzymaliście i za czytanie aktywne (połączone z komentowanie) i to bierne (bo statystyki mówią, że i tacy tu są) dzięki składam, do dalszej współpracy serdecznie zapraszając ;).


a sobie życzę wytrwałości i bym nie miał tak często ochoty tego porzucić. dobrze że choć realizacja tego jest nieudolna ;).













a wczoraj wieczorem śpiewałem to równie pięknie jak ania. na szczęście podczas nauki nastawiłem piosenkę tak głośno, że własnego głosu nie słyszałem. i Ty możesz zostać gwiazdą piosenki!



[...]

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

(451). czyli wakacje?

 marudzą niektórzy na ich koniec. nie dostrzegam go jakoś.






[Spencer, spójrz TU!!!]




ba, nawet nie wiem kiedy się zaczęły, jeśli się w ogóle zaczęły. cały letni okres mija mi w towarzystwie książek. niektórzy się urlopują, ściągać mnie na urlopy próbują, a mnie się serce kraje, ale niestety w tym roku nie mogę sobie na żaden wypoczynek pozwolić (wypoczywajcie wspaniale chłopcy, buziaki posyłam, a myślami z Wami po szlakach krążę :*). dopiero późną jesienią, gdy straszne wydarzenia egzaminacyjne będą za mną, ich wyniki okażą się pozytywne, będę mógł się na zasłużone wczasy udać.


jedyne rozrywki, na które sobie pozwalam to wizyty w sklepach (spożywczych i marketach, najlepiej klimatyzowanych), u babci (ale też nie za długo, bo po kwadransie już mnie swędzi tyłek, i naukowe sumienie gryzie) albo te przymusowe w postaci podlewania kwiatków na działce na wsi. 


i tamże się dziś udałem. co prawda pewna kura chciała stać się moim rosołem, pewien pies chciał mi zniszczyć zderzak i maskę, a samochód ciężarowy z drewnem zza zakrętu się wyłaniający na środku drogi wąskiej zrobić ze mnie marmoladę albo inną konserwę czy pasztecik, jednak na wycieczkę nie narzekam. choć słoneczko aż za bardzo operowało, i mnie lekko w aucie poddusiło. 


ah i pociąg widziałem :D a że tory biegły równolegle do szosy, to towarzyszył mi przez niekrótki czas podróży. nie wiem czemu sprawiło mi to tyle radości. chyba nie jestem do końca normalny. ale chyba lepiej skądś radość czerpać niż smęcić wciąż ;)








+ kto z Was wie, co się jutro wydarzy ;>

niedziela, 21 sierpnia 2011

(450). czyli awaria.

podwójna albo potrójna nawet.








raz. umarł mi rano internet. ale zmartwychwstał sam po 3 godzinach. nie wiem czy to się liczy. ale w sumie awaria była. wkurzyła mnie strasznie, czułem się jak bez ręki co najmniej; choć jakby nie wrócił to bym mógł się w spokoju nauką choć zająć.


dwa. dekoder mój słoneczny. bo skoro neta nie było, to szukałem ratunku w telewizorze. i nic. nie da się go nawet włączyć. niebieska lampka zgasła :O. ale może to i dobrze.


trzy. moja motywacja coś w ten łikend szwankuje.


co jeszcze dziś się wydarzy?










pewnie kolejnego posta, który przejdzie bez echa napiszę :D.





[...]

(449). czyli a w ogóle...

albo 'wogole' jak się czasem pisuje ;)








z tydzień temu z kawałkiem napisał do mnie Szyszek. przepraszam za zwłokę zaczął. no fakt miesiąc z kawałkiem. cóż. sam doprowadził do tego, że moje pierwotne zainteresowanie prysnęło i teraz jakoś mi się do odpisywania nie pali. pewnie mu przyjdzie jeszcze troszkę poczekać. tak jestem okrutny, ale chyba bardziej leniwy.


i lekko plan naukowy mi się posypał. wczoraj miałem nie-naukowy dzień. nic nie otworzyłem w sumie.dziś musi być lepiej. a czasem dni takiego nieuporządkowania myśli się chyba zdarzają każdemu.


odkryłem za to wczoraj bardzo ładne muzyczne rzeczy, spójrzcie poniżej!







i od razu się ciut radośniej i lżej robi.



[...]

sobota, 20 sierpnia 2011

(448). czyli jeśli dziś jest sobota...

to max je pierogi.









w sumie to już zjadł nawet. tak z oczko. sam nie wiem gdzie się one pomieściły, ale się upchnęło. teraz czas na ciążę.


cóż więcej. właśnie przesłodziłem sobie kawę. to chyba nie jest dobry dzień.








może sobie jakieś myśli w głowie poczeszę. o!



[...]

piątek, 19 sierpnia 2011

(447). czyli wielkie pakowanie.

worki, torby, walizki wszędzie.








rejwach w domu wielki. a czy będzie zimno czy raczej ciepło. a może będzie padać. a co zabrać a ile sztuk. a żeby nie zabrakło, a czy to nie za dużo czasem. a i czy to się wszystko zmieści w ogóle?


i nosić, pakować, upychać. i kolejna porcja bagaży i jeszcze kolejna. ciepłe kraje czekają. radość wycieczki wisi w powietrzu! baterie aparatu naładowane, zbędne zdjęcia usunięte, coby pamięci nie zajmowały.


a jutro z rana, przez wschodem słońca... w drogę!









ale zaraz zaraz. czy ja gdzieś jadę? właśnie nie. to wszystko powyższe dotyczy tylko mej rodzinki. ja pozostaję biedny sam na włościach ucząc się pilnie. 


no chyba że odwiedzi mnie jakiś kolega. jak post wcześniej ;).


eh.



[...]

czwartek, 18 sierpnia 2011

(446). czyli nowy kolega.


nieproszony. pewnie chciał się na mnie spuścić i o zawał przyprawić. wkradł się ukradkiem, gdy się kąpałem. dobrze, że nie do łóżka a na sufit ino. zamarłem z przerażenia zauważając potwora!






[jeśli się nie boisz, kliknij by powiększyć]





nowy kolega już nie żyje. zginął w mękach potwornych tłukąc się o rury, zasysany przez straszną maszynę. mam nadzieję, że jego rodzinka nie zechce się na mnie zemścić oO.





[...] 

środa, 17 sierpnia 2011

(445). czyli złośliwość!

tego się nie spodziewałem!!! moja największa miłość już nią nie jest!!!








zaplanowałem sobie dziś pół dnia naukowej wolności. realizacja zamierzeń miała nastąpić u jo. a do rzeczonej miałem się udać dzięki uprzejmości kolei. a konkretnie pr. dobrze jednak, że wczoraj wieczorem przytomnie sprawdziłem, czy nie są przypadkiem planowane jakieś zakłócenia w funkcjonowaniu komunikacji kolejowej. i okazało się, że były. kolej postanowiła nie jeździć. wszystko za sprawą panów związkowców, którym bardzo wygodnie się na stołeczkach siedzi, ale chyba od siedzenia tego coś ich zaczęło uwierać i postanowili coś wymyślić. i wymyślili. od północy do północy pociągi stoją. (mam nadzieję, że panom związkowcom już nic nie stanie). 


jest szczytem bezczelności i rzeczą skrajnie nieodpowiedzialną w środku wakacji planować strajk w przedsiębiorstwie świadczącym usługi w ramach służby publicznej. w dodatku w przedsiębiorstwie o takiej sytuacji finansowej. odnoszę czasem wrażenie, że wywalczona dawno temu wolność zrzeszania się etc. przybrała po 89 r wymiar zgoła odmienny, od tego pożądanego. w spółkach tego typu jak pr (nasze kochane przewozy regionalne) można by takiej działalności zakazać. skoro nie funkcjonują takie organizację wśród służb mundurowych, to może i tu zaryzykować. ale pewnie zaraz się pojawią okrzyki, że komunistyczne metody. 


gdy strajkowali kontrolerzy lotów w stanach, zwolniono ich a na ich miejsce do obsługi urządzeń wykorzystano wojskowych. to samo kilka lat temu uczyniono w hiszpanii. z kolejami niestety tak się zrobić nie da. są zapewne zbyt mało strategiczne, nie są też firmą państwową, naruszono by prawo do strajków i wreszcie zaraz pojawiłyby się skojarzenia ze stanem wojennym i z mundurowymi czytającymi wiadomości w dzienniku.


nie lubiłem, nie polubię nigdy tych organizacji. więcej z nich szkody niż pożytku. bardziej przerośniętych pasożytów na organizmach gospodarki nie widziałem.


ale nie marudząc już i po lodzie nieodpowiednim nie stąpając: do jo. dotarłem samochodem. nadziewając się po drodze na traktory, które na drodze z zakrętami i ciągłymi trzeba było wyprzedzać. grrr! zatem wracałem już od niej autostradą by na podobne atrakcje nie natrafić. jestem przeszczęśliwy. 60km zrobiłem, limit podróży dalekich wyczerpany ;).











a teraz pisaczki w dłoń!





[...]

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

(444). czyli a numer jego...

czterysta. czterdzieści i cztery.









dziś patrzymy, słuchamy i próbujemy ;)








aż szkoda, że adama tak mało jest!



[...]

niedziela, 14 sierpnia 2011

(443). czyli o przyjemnościach raz jeszcze.

tym razem na przykładzie i z cytatem :D.








pewien czas temu wpadła mi w ręce seria książeczek (bo jednak książki to chyba nie są) philippe'a delerma. w każdej z nich zawarte jest po kilkanaście krótkich opowiastek. w każdej z nich szczegółowo opisuje fragment zwykłego dnia i znajduje w nim coś, co sprawia nam przyjemność, którą nie zawsze dostrzec potrafimy. tymczasem zauważając je i zbierając (który to ja już raz o tym...) każdy dzień czynimy sobie radośniejszym.




[fragment malutki pochodzi z książki tegoż pt. pierwszy łyk piwa i inne drobne przyjemności wydanej przez wydawnictwo sic!, warszawa 2004. z wielką nadzieją, że tnąc tekst nie pozbawiłem go uroku. oraz że pewną ustawę o prawach autorskich dobrze odczytałem i niczego niniejszym cytatem nie naruszam, mieszcząc się w granicach dozwolonego użytku.]







[kliknij by powiększyć]





jak widać to nic trudnego :).


a książki tego pana gorąco polecam!





[...]

sobota, 13 sierpnia 2011

(442). czyli baterie dwie.

kupić muszę chyba czym prędzej.









artykuł pewien na gazecie przypomniał mi o zawartości szuflady. przeszukałem, przeszperałem i znalazłem:








niestety z powodu braku rzeczonych bateryjek chwilowo nie działa. mam nadzieję, że później zacznie. jedna z fajniejszych zabawek z dawnych lat. i nigdy nie nudząca się. skomplikowana i kolorowa niczym przełom lat 80 i 90. w dodatku z najbardziej kultowymi bohaterami - wilkiem i zającem. ciekawe ilu z was podobne jeszcze miało?













i długi łikend nadszedł. wcale się nie cieszę. różnicy żadnej nie odczuwam. czy to dzień powszedni czy nie. i tak koloruję i tak. eh.


ale wypoczywającym i urlopującym słońca życzę!





[...]

piątek, 12 sierpnia 2011

(441). czyli małe rzeczy.


i małe przyjemności. albo i drobne. niech ich znajduje się jak najwięcej. a tylko od nas zależy, ile z nich dostrzeżemy i którym z nich pozwolimy poprawić sobie humor.








wczoraj między wizytą u lekarza (jak on pięknie pachniał!!) a kawą u babci wpadliśmy z mamą do h&m. to nic, że tym razem ona coś sobie kupiła, a ja nic nie znalazłem. na półeczkach i pod sufitem wisiał on! może na zdjęciu ciut innym, ale wisiał. 


zastanawiam się co oni robią z tymi wszystkimi dekoracjami po zmianie kolekcji, bo ja (i pewnie nie tylko ja), bym takie duże wiszące coś przygarnął.










[i udaję, że tekstu fragmentów pewnych nie słyszę ;)]





a jeśli macie 20 minut wolnego to polecam historię miłości marii i jerzego wasowskich.



[...]

czwartek, 11 sierpnia 2011

(440). czyli siedząc w kolejce.

w sumie dobrze, że nie 'stojąc'.








jeśli punkt robienia fotek otwierają o 8, to jest logicznym, ze trzeba się stawić wcześniej zanim kolejka zdąży urosnąć. 7.30 może wystarczy. a o porze tej już 2 osoby sobie siedzą. zatem choć trzeci byłem. pozwoliło mi to wejść jakoś koło 8.30. a o 8 już było z 15 osób w kolejce. zatem czekania do 10 najmniej. brrr. lubię kolejki, gdy do mnie nikt nic nie mówi, tym razem na szczęście tak było, mimo że nie zaopatrzyłem się w gazetę w celu odstraszania potencjalnych rozmową-czasoumilaczy. a na zdjęciu pewnie wyszedłem pięknie jak zawsze. w końcu to rtg :D. przynajmniej nikt ode mnie uśmiechania się nie wymagał.


rozpocząłem też nową lekturę czytać. po dziesiątym artykule spałem jak zabity. a i wczoraj w ogóle to był jakiś kiepski dzień. krążyłem beznaukowo. a po mnie krążyło przeziębienie jakieś.


dziś nowe siły we mnie wstąpiły i kolejną rundkę zmagań zaczynam. a nawet już zacząłem od przyjemności mejlowych, choć obarczonych wyrzutami sumienia. ale mam nadzieję, że prawie dwumiesięczna zwłoka nie implikuje jeszcze dekapitacji żadnej :D.








i chorowitków witamy! :*

wtorek, 9 sierpnia 2011

(438). czyli tajemne moce!

posiadam ja.








aż sam się zdziwiłem. leżę sobie na łóżeczku, w ręku szeroko otwarta książeczka, w ustach pisaczek. druga ręka krąży sobie tam gdzie nie powinna. czyli po głowie i mnie w nią skrobie. w książeczce pisują mądrzy ludzie o różnych sposobach zabezpieczenia i zaspokojenia. wspomina się także o zjawach. zatem akcja nawet jakaś się tam toczy. to nic, że to kodeks. ważne, że wyobraźnia pracuje i naukę umila.


ale ad rem. moce moje tajemne przejawiły się w wymyśleniu i wcieleniu w życie metody na przeniesienie nagrań z kasety magnetofonowej na dysk własnego lapa. jak się okazało nic prostszego. znalazłem w domu odpowiedni kabelek, połączyłem rzeczone urządzenia, uruchomiłem rejestrator dźwięku, potem chwila obróbki w jakimś dziwnym programie i piękne mp3 na mej plejliście wylądowało. 


teraz muszę zbadać, jak wiele problemów i trzasków, które później trzeba by usuwać (pytanie brzmi - w jaki sposób i jakim programem), wynikałoby z próby zabawy w podobny sposób z płytami winylowymi :D. i może dzięki temu kilka piosenek uda się ocalić.

nigdy bym nie podejrzewał siebie o zdolności techniczne ;o.








mądre pomysły zawsze przychodzą mi do głowy nie w porę. albo pod czas nauki, albo w toalecie, albo tuż przed zaśnięciem (a gdy wstaję - już ich nie pamiętam).

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

(437). czyli radosne oczekiwanie!

sukcesem zwieńczone!!!






(za chłopca dziękujemy pojawiającemu się i znikającemu Yomosie ;*)




dotarł wreszcie listonosz i teraz się podniecam. przede wszystkim atlasem linii kolejowych. wodzę po nim palcem od minut już kilkudziesięciu. nie jest tajemnicą że niemcy zostawili nam po wojnie piękną siatkę linii kolejowych, nie jest też tajemnicą, że tego potencjału infrastruktury nie wykorzystaliśmy. mniej wodzę palcem po kolejowej pustyni na wschodzie kraju. ale wodzę. i wodził długo jeszcze będę, i zerkał i podglądął i oglądał i śledził. już nie potrzebuję obrazków chłopców roznegliżowanych w pozach różnych w sieci oglądać. chłopka też nie potrzebuję. (przynajmniej przez parę dni).


ponad to grzechem było nie skorzystać z promocji pewnego zacnego krakowskiego wydawnictwa, oferującego 50% zniżki. zatem półeczka z książkami llosy, coetzee'go i paru innych została nieco uzupełniona pozycjami. teraz jeszcze kochany listonoszu przynieś mi w następnej paczuszce trochę wolnego czasu!







a teraz dylemat: atlas czy kodeks?



[...]

niedziela, 7 sierpnia 2011

(436). czyli kalina.

dziś Jej 20. rocznica śmierci.


jednej z bardziej skandalizujących i ukochiwanych gwiazd dawnych lat. aktorki, piosenkarki o niezapomnianym głosie o uwodzicielskiej nucie. piosenki (głównie te starszych panów), z przewrotnymi tekstami dziś są już klasyką. jakże lubianą przez kolorową społeczność. jej makijaż, dekolt, cięty język i inne okoliczności sprawiają, że można by pokusić się o określenie jej mianem naszej divy. (o divach piszą także TU).



czyż nie rozkoszna?!

[...]

sobota, 6 sierpnia 2011

(435). czyli zakluczony :o.

niemal na amen.


tak zwana szewska sobota się nadarzyła. najpierw wszyscy za późno wstaliśmy. potem się okazało, że już 11, a my dopiero śniadanie kończymy. a do 14 mieliśmy dostać się do miasta, tamże tata miał obejrzeć garnitury, zrobić przegląd przyczepy i jeszcze kawę u babci mieliśmy wypić. nie zrobiliśmy nic a nic, bo jakieś tam niezgodności z przyczepą nagle wyskoczyły i trzeba było ją odstawić do domu, by się z nią po mieście nie tłuc. odstawiliśmy. postanowiłem już w domu zostać, bo nauka mnie tu trzyma a jak się nie uczę i wychodzę gdzieś to jestem jak tykająca bomba. wkładam klucz do zamka przekręcam. raz. drugi raz już się nie da. ani siłą ani gwałtem. stukamy pukamy. i nic. 10 minut nam zeszło by się dostać do środka. w końcu cudem się udało. ja już z tego domu nie wyjdę. bo to pewnie znak, że trzeba się uczyć a nie szwędać gdzie nie trzeba.
a i pogoda świńska. duszna w sensie. była. od rana samego. teraz pada. nie wiem co lepsze. dla mnie chyba deszcz, bo nie kusi do wyjścia i nauce sprzyja :D. wakacjujacym się w okolicy życzę, by mieli duże parasole i nieprzemakalne kubraczki i kaloszki w kwiatuszki :D



grrrr!

[...]

piątek, 5 sierpnia 2011

(434). czyli czekolada.

jest odpowiedzią na wiele pytań.


ja wczesnojesienną chandrę także. takowa mnie dziś podczas nauk dopadła. krążyłem po domu. góra - dół. tu duszno, tam ciemno. ani siedzieć, ani leżeć. to może czterdziestolatek albo nigella. nigella! i jej wielka kuchenna i życiowa czekoladowa mądrość. wsiadłem w samochód i już po kilku chwilach mogłem wracać do domu i rozkoszować się czekoladowymi lodami w wafelku. no i ptasim mleczkiem. dla równowagi smakowej na koniec zostawiłem sobie czipsy solone :D. lepiej mi się od razu zrobiło. chęci wysiłku umysłowego też wróciły.
wraz z nimi przyszło kolejne muzyczne opętanie. zapoznawałem się już z pranagraniami krystyny prońko, była i anna jantar. nadszedł więc czas na irenę santor. kolejne strofy tekstów mądrych w swej prostocie w głowie zostały.
były przyjemności dla żołądka, były dla ucha, a także te umysłowe. teraz czas na jeszcze inne :D



teraz przydałby mi się ładny chłopiec z profilu i en face, coby mnie tulił i rozczulił.

[...]

czwartek, 4 sierpnia 2011

(433). czyli na lwy-by?

na grzyby!



na rekonesansie leśnym o poranku, dnia wczorajszego, byłem. siedzi człowiek w domu to go swędzi i nosi. zatem nawet poświęcenie się i wstanie tuż przed 7 problemem nie jest. leśnych duktów szlakiem bieganie - co prawda bez słyszenia w tle wyjącego w księżycową noc wilka - z koszyczkiem w ręku i w stroju pt. niech mnie tylko nikt w nim nie zobaczy, mózgu zwoje odpręża idealnie. dzięki temu nie rozprostowują się od nauki zbyt szybko, ani tez nie przegrzewają. 
efekty może mało szalone, ale na sosik starczyło. zatem i ucieszy dla ciała (w formie żołądka) tym razem były. 
grzyby i poranne mgły, a także te wieczorne, zgodnie z tym co pisze Spencer, zwiastuję nadejście jesieni. wreszcie!


ale może zamiast się nad tym rozczulać i rozwodzić wrócę do mych malowanek :D.

[...]

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

(431). czyli 2B.

kolejny weekend i kolejny raz we wro.



tym razem pod znakiem dwóch panów B. i tym razem od samego poranka, bladego świtu, który ledwo co szarość nocną przełamywał. czyli wstać musiałem przed 7, by zdążyć na pkp na 8 i o 9 zawitać na wrocławskim, remontowanym wszędzie bruku.
B1. czyli Bezpłciowy. plac solny. 9 rano, minut kilka. tyle bym doczłapał się z dworca przez ulice wciąż zaspane. ponad 3godzinna kawa we wstrętnej sieciówce. (choć niektórzy się nią zachwycają, przesiadują i z kubeczkami w dłoniach miasto przemierzają). pomijając mało przyjemne wnętrze, na inne przyjemne już wrażenia narzekać nie mogę. pozostaje nadal Bezpłciowy wstrętnym i bezczelnym flirciarzem i komplemenciarzem. słucha się całkiem przyjemnie, odpowiada tym samym równie z wielką chęcią co przyjemnością. z obustronną nutą złośliwości wszechobecną. podobno też jestem uroczy, gdy marudzę. i wcale nam nie przeszkadzała w tym jakoś unosząca się w tym samym mieście, ale kilkaset metrów dalej obecność jego chłopaka. czyli znanego, jak się później okazało całkiem szeroko w krk, wwa a nawet wro - Wiosennego. co prawda zdaje się, że ich relacja jeszcze trochę potrwa. niechaj trwa, bo ja im dobrze życzę. tylko jakoś dziwnie się składa, że Bezpłciowy dość często chłopców zmienia jednak. zatem i tu niebawem godzina W wybije ;).
(godzina W wybije i dziś we wro. albowiem na wrocławskim rynku odbędzie się dziś inscenizacja bitwy z powstania warszawskiego. nad wyraz interesujące).
B2. czyli Brylantyna. wszak nie może się co do zasady obyć wizyta we wro bez spotkania z nim. nim, czyli tym pokazującym mi wrocław tak jak nikt. zatem i wczoraj prócz plotkarskich i całkiem na faktach opartych rozmów, była i część turystyczna. kościół pierwszy, drugi trzeci. byłby i czwarty, ale okazał się być zamkniętym. o dziwo zostały odkryte przede mną całkiem ładne kawiarnie. jestem tym co najmniej zaskoczony, gdyż nie podejrzewałem, że tam cokolwiek takiego może się kryć! ;). mam tylko nadzieję, że nie zapomnę ich lokalizacji albo tego jak do nich trafić. wszystko przy wtórze siąpiącego nie miłosiernie deszczu, padającego z góry, z boku a nawet z dołu. ale i to w dobrym towarzystwie zbyt nie przeszkadzało i nawet marudziłem na te okoliczności poniżej swej normy.
ah no i mam większy parasol od Brylantyny! :D


i czasem za szeroko otwieram oczy, choć nie powinienem.

[...]