tak zwana szewska sobota się nadarzyła. najpierw wszyscy za późno wstaliśmy. potem się okazało, że już 11, a my dopiero śniadanie kończymy. a do 14 mieliśmy dostać się do miasta, tamże tata miał obejrzeć garnitury, zrobić przegląd przyczepy i jeszcze kawę u babci mieliśmy wypić. nie zrobiliśmy nic a nic, bo jakieś tam niezgodności z przyczepą nagle wyskoczyły i trzeba było ją odstawić do domu, by się z nią po mieście nie tłuc. odstawiliśmy. postanowiłem już w domu zostać, bo nauka mnie tu trzyma a jak się nie uczę i wychodzę gdzieś to jestem jak tykająca bomba. wkładam klucz do zamka przekręcam. raz. drugi raz już się nie da. ani siłą ani gwałtem. stukamy pukamy. i nic. 10 minut nam zeszło by się dostać do środka. w końcu cudem się udało. ja już z tego domu nie wyjdę. bo to pewnie znak, że trzeba się uczyć a nie szwędać gdzie nie trzeba.
a i pogoda świńska. duszna w sensie. była. od rana samego. teraz pada. nie wiem co lepsze. dla mnie chyba deszcz, bo nie kusi do wyjścia i nauce sprzyja :D. wakacjujacym się w okolicy życzę, by mieli duże parasole i nieprzemakalne kubraczki i kaloszki w kwiatuszki :D
grrrr!
[...]
Ech... I moja nauka powoli wzywa. A robić się nie chce. Za gorąco na cokolwiek. Ech...
OdpowiedzUsuńAch, jak dobrze, że teraz uczę się tylko tego, czego chcę... życia w to nie wliczać, proszę...
OdpowiedzUsuń