poniedziałek, 31 grudnia 2012

do kupy

ani inwokacja, ani oda. raczej zebranie zdarzeń, miejsc, osób roku mijającego.
trochę się boje, bo zeszłoroczne podsumowanie spowodowało małą burzę. ale może teraz będzie spokojniej.

romansowo szaleństw zdecydowanie nie było, ale te zdarzają mi się w sumie dość rzadko. poznawanych na jedno spotkanie wymieniać ani sumować sensu większego nie ma. pewnie i tak 10 nie przekroczę. w poważniejszy sposób pojawiło się trzech. jeden na wiosnę (który traktować próbował moje 'hola, stop' jako zachętę do poważniejszej znajomości; pożegnany cięciem krótkim acz skutecznym) i dwóch latem, przez pewien czas równolegle nawet. jeden krótko acz intensywnie (pozostała całkiem przydatna znajomość), drugi summerboy dłużej, intensywniej i z przygodami i jednak małymi szkodami w mojej głowie (wciąż w kręgach koleżeńskich, bo czemu nie, wszak megainspirujący; porządki w głowie mej w toku).

mmż odwiedził mnie latem po ponad roku niewidzenia, widziałem go także jesienią razy dwa. aż coraz bardziej szkoda, że pozwoliłem tj. nie zabroniłem, wyjechać mu do stolicy. wielki brak go tu.
może kiedyś jeszcze...

zawodowo patrząc obiektywnie do przodu i rozwojowo. patrząc subiektywnie, czyli po mojemu, nie wiem czy do końca tak jakbym chciał. czas zatem zmiany miejsca pracy nadciągnął także nie ubłaganie, chęci na rozsyłanie cv i lm odwrotnie proporcjonalne do konieczności czynienia tegoż.
zaliczyłem też bardzo ważne kolokwium, dostałem za to namacalną nagrodę, całkiem okrągła. też fajnie. szkoda tylko, że nie czuję tej wiedzy do końca w głowie, albo nie wygrzebuję w odpowiedniej chwili by w praktyce stosować. nauczę się. muszę.
skończyłem też drugie studia, zatem czas też było się z kochanym UJ rozstać.

towarzysko (nie wiem czemu na końcu o tym, ale jakoś tak) nie mam zupełnie na co narzekać. czas udany na krakowskim poletku (z pozdrowieniami dla ph. i tego drugiego z grzywką, którego imienia wymawiał nie będę), czas udany na blogowym poletku (kosmicznie cudowny, w końcu odbyty pobyt nad morzem majowo u kerama; przesłoneczny i przeradosny sierpniowy wypad w góry z y&t oraz nawiedzającym nas księciem n.; jesiennej kawy z ajsem pominąć nie mogę).
znajome kobiety też bywają przydatne :] to tak oddając im sprawiedliwość.

nadto kolejowo zaliczyłem nowe szlaki, zdążyłem spróbować cateringu śp olt, przeżyłem wycieczkę po warszawskiej pradze - jest dobrze.
kulinarnie coraz częściej szczytuję.
to także czas wielu cudownych muzycznych doznań i odkryć - na bieżąco do śledzenia w okienku po prawej  ;)


lepszego 2013!

z postanowień:
- kupić czerwone spodnie
- inne

sobota, 29 grudnia 2012

dysk

z przerażeniem stwierdziłem że kończy się przestrzeń na moim bezkresnym dysku twardym.
z klasyką kina amerykańskiego się nie rozstanę, z godzinami piosenek też nie.
pozostaje albo pokasować co nudniejsze i opatrzone porno (co pewnie i tak czyniłbym z wielkim bólem serca) albo kupić dysk zewnętrzny.
i chyba wiem jaki sprawie sobie prezent na urodziny dzięki temu :D

czwartek, 27 grudnia 2012

wyprz

sieciówki rozpoczęły wielkie sale. lenistwo wzięło górę i zamiast wybrać się do sklepów, przeczesałem te internetowe.
wszystko ładne, wszystko śliczne. na modelach i manekinach.
może w ramach noworocznej przemiany czas zrobić coś ze swoją naturalną sylwetką?
ROTFL :D

wtorek, 25 grudnia 2012

pierwszy

oglądam sobie glee; sprzyja różnym dziwnym rozmyślaniom.
dawno temu wszystko z pierwszym moim chłopakiem było pierwsze. różne rzeczy pamiętam, ale nie pamiętam pierwszego razu. pamiętając inne późniejsze pierwsze bliższe kontakty z innymi niż on.
dziwne.

sobota, 22 grudnia 2012

LA

dotarłem na święta do LA. nie wiem do końca czemu z coraz mniejszą chęcią się za każdym razem tu wybieram.
krk też mnie drażni. jednak tam czuję się spokojniej.
może czas poszukać nowego miejsca na ziemii.

czwartek, 20 grudnia 2012

swatka, srsly?

pisałem dziś służbowego mejla do X, z nudów obczaiłem na fb, okazało się że mamy wspólnych znajomych. próbowałem więc zbadać któż to - bezskutecznie.
wieczorem dostałem od X wiadomość na fb.
wtf.
nie lubię mieć z innymi wspólnych znajomych. [;-)] szczególnie takich którzy chcą za dobrze.

środa, 19 grudnia 2012

pytania

żadne pytania nie padają bez przyczyny i zwykle zadający je liczą na odpowiedź którą chcesz, ale boisz się udzielić.
nie warto się jej obawiać.

w teorii to zawsze wszystko ładnie wygląda. jak zawsze.

wtorek, 18 grudnia 2012

skróty

drogi na skróty prowadzą donikąd.
tylko ubłociłem buty.
a na autobus i tak nie zdążyłem.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

niedziela, 16 grudnia 2012

dobrze jest!

po całkiem wyspanej nocy, poranek rozpocząłem od drobnych aktywności fizycznych (ostatnio nieco zaniedbanych), co wieściło początek końca paskudnego przeziębienia.
i rzeczywiście gdy wirusy znikają, ma się od razu więcej ochoty.
na wszystko.

teraz zatem czas na zaległą pracę do mową, na jutro :<

sobota, 15 grudnia 2012

kto ukocha?

bateryjka leków, gorąca kąpiel, jeszcze cieplejsza herbata.
zakopałem się nawet pod kołdra wieczorem. stosunku przerywanego ze snem nie lubię.
38 i rośnie.
kierunek apteka i mięsny.

ostatnio policzyłem ile już nikt mnie nie ukochuje to się z lekka zatrwożyłem. cóż. albo ja jestem nudny albo oni wszyscy.

środa, 12 grudnia 2012

czekolada

najlepsze lekarstwo na wszystko.

czekolada nie zadaje pytań. czekolada rozumie.

czemu tylko u licha ma aż tyle kalorii?!

za mało

jedno miasto dla mnie i wszystkich moich niedoszłych, odeszłych, doszłych, dochodzących i innych tego typu to zdecydowanie za mało.
szczególnie gdy lubi się te same knajpy. i najmniej odpowiednie momenty.
wczoraj dzielnie walcząc na towarzyskim spotkaniu z moim znajomym oczywiście musiałem się nadziać na ostatniego niedoszłego bf2b, oczywiście było miło, bo oczywiście ja się bardzo ładnie potrafię uśmiechać i miny robić. szkoda że potem twarzy mięśnie bolą ;)

poniedziałek, 10 grudnia 2012

stan szczęśliwosci

z wiekiem co raz trudniej znaleźć powody do prawdziwego i beztroskiego stanu szczęścia.

aż czasem żal że nie da się cofnąć do lat niewinnego dzieciństwa, kiedy jeszcze za ważne uważało się sprawy mało ważne.

niedziela, 9 grudnia 2012

porządki

porządki w życiu najlepiej zacząć od porządków w szafie.

nie wiem jeszcze co z tego wyjdzie, ale w końcu z górką do prasowania się uporałem :D

trup nie tylko w szafie


jestem chyba wyjątkowo prosty, jeśli nie prostacki, skoro się przy tym zaśmiewałem wczoraj na sen, ale co poradzić.
ino polecić ;)

piątek, 7 grudnia 2012

przeznaczenie

można się na nie natknąć w najmniej spodziewanym momencie. dziś trafiło mi się w lidlu.
mój ukochany gin w promocji.

w końcu jakiś przyjemny wieczór się zapowiada. walkę z demonami i trupami w szafie czas zacząć!

czwartek, 6 grudnia 2012

środa, 5 grudnia 2012

dobro własne

mając miękkie/dobre serce, trzeba mieć twardą dupę.

nad tym drugim muszę jeszcze trochę popracować. dla własnego dobra.

wtorek, 4 grudnia 2012

zimno


A: ale pizga, po chuju.
B: a mi po plecach.
[panu y. za podrzucony dialog dziękuję]

wam też tak pizga (i po czym?) w ten zimowy czas?

mnie wymroziło na służbowej wycieczce do chrzanowa, która potem przerodziła się w kolejowego tripa zamykaną od nowego rozkładu trasą oświęcim - kraków przez skawinę. zatem mimo niesprzyjających warunków pogodowych całkiem kontent.

sobota, 1 grudnia 2012

wietrzenie

'domu nie wietrzy się otwierając okna. dom wietrzy się obecnością. zostawiając zapachy potraw, które za nami chodzą, nasze drobne smrodki'
autorem powyższego jest oczywiście mój ulubiony złotousty piosenkarz - piaseczny. zdolności formułowania ładnych zdań odmówić mu nie można.

zatem i ja się biorę do kuchennego wietrzenia :D

piątek, 30 listopada 2012

zajadam

zajadam swego niedoszłego poprzedniego [kurwa, jednak]
zajadam faceta dla którego podobno jestem mężczyzną życia [i co mi z tego]
zajadam atrakcje w pracy [tę się pewnie niebawem zmieni]
zajadam i inne

wstąpiłem na wagę - czas ruszyć dupę, nie jest dobrze

teraz pana trochę zakneblujemy!

i jak tu nie lubić wizyt w domu i u swego ulubionego dentysty.
co prawda relatywnie marne było to kneblowanie (bo tamponikami i paluchami) ale cóż ;)
każde obcowanie z pachnącym jak zawsze cudnie i będącym całkiem fajną dupą doktorem jest przyjemne, nawet gdy ostrymi narzędziami grzebie mi w ustach.

i tak było miło :D

środa, 28 listopada 2012

majtki

bokserki.
obciśnięte.
kolorowe, wzorzyste.

zakup kolejnych jest idealnym poprawiaczem humoru. żebym to ja wiedział która to już para. i każda inna.

poniedziałek, 26 listopada 2012

rozum

kiedy rozum śpi, budzi się dziwka.

dlatego też nie można pozwalać mu za często usypiać.
kwestia drzemek godna rozważenia.

niedziela, 25 listopada 2012

sam

pobyć czasem przez chwilę dłuższą lub krótszą samemu bywa bezcenne; nie odzywać się do nikogo, nie słuchać o cudzych sprawach, tylko skupić się na ułożeniu w głowie po swojemu tego co się w niej kotłuje, kłębi, miesza i wyprostowania wymaga.

szkoda że nie wszyscy potrafią to zrozumieć.



sobota, 24 listopada 2012

rz

rzeszów.
miasto wielkiej cipy, połowy moich korzeni oraz pochodzenia faceta, którego podobno jestem mężczyzną życia.
dziś miasto spotkań, plotek i szopów z panami y&t, którym za przemiłe towarzystwo dziękuję.

to także miasto pełne ładnych ludzi, ładnie ubranych i doprowadzających mnie swoim istnieniem niemal do wykręcenia karku i oczopląsu.
chyba się przeprowadzę!

piątek, 23 listopada 2012

sen

śnił mi się mój ex. w autobusie.
było go dwa razy więcej niż zwykle.
to był chyba dobry sen zatem.

nie zmienia to jednak faktu, że i mnie na zimę ciut więcej. eh

środa, 21 listopada 2012

ludzie

ludzie są dziwni.
dziwni ludzie mają dziwne problemy.
dziwni ludzie z ich dziwnymi problemami są wokół. wokół mnie.
to w sumie przerażające. a najbardziej to że do mnie o tym mówią.
coś z tymi ludźmi będzie trzeba niebawem zrobić.
szkoda, że nie mogę obciąć im języków, odrąbać paluszków, tak by się nie dzielili swymi dziwnymi przemyśleniami ze mna. brrr

wtorek, 20 listopada 2012

pytajcie

pewna mniej lub bardziej poczytna amerykańska autorka, o niewiele mówiącym mi nazwisku nora roberts, popełniła kiedyś takie zdanie: 'if you don't ask, the answer is always no'.

zatem li tylko pytać, szukać.

poniedziałek, 19 listopada 2012

wrzuta

moja - coraz bardziej alternatywnie na świat patrząca - znajoma warszawska do mnie: booooże, jaki ty jesteś mainstreamowy!
nie wiem czy powinienem się za to obrażać. bo mi tak jest bardzo dobrze. i wcale nie muszę być na siłę alternatywny by pokazać że jestem jakiś. lepiej jednak pozostawać we własnej skórze, w której się człek dobrze czuje.

niedziela, 18 listopada 2012

wwa

łikend zawodowo-towarzyski.
w skrócie: PT: pieprzę cie miasto SB: z pragi wróciłem żywy i zaciekawiony ND: pieprzę cię miasto. nigdy jej chyba nie polubię jednak.

czwartek, 15 listopada 2012

a zna pan to?

dzisiejszy dzień nie jest normalny. zdecydowanie.
albo mój drugi szef ma dziwny dzień.
oglądaliśmy właśnie fragmenty westernów i  z nich najsłynniejsze piosenki. on nawet podśpiewywał. (wszystko w ramach 'szkolenia zawodowego') a teraz wygwizduje różne rytmy.
to nie jest normalny dzień. w sumie tu nic nie jest normalne.

ratunku?

wtorek, 13 listopada 2012

język

kiedyś zdecydowanie trzeba nauczyć się gryźć w język.
w kwestiach łóżkowych przede wszystkim.
;]

koniecznie!

trzynastego

wszystko zdarzyć się może.
a mi się działo dobrze ku memu zdziwieniu. pierw nie pojawił się upierdliwy pacjent na rozprawie, która zresztą się nie odbyła bo sędzia zachorował, potem wygrałem małą wojenkę z pewną panią mecenas (oh ah, radość bez granic), także przeprowadziłem poważną rozmowę z szefem i mam wolny piątek :D
ale by trzynasty był trzynastym jednak - w kasie do której w kolejce długo stałem oczywiście terminal na karty popsuty być musiał. czekało więc mnie stanie ponowne w innej, gdyż oczywiście gotówki nie noszę.
życie.

choć i może jeszcze wieczór trzynastego będzie stosunkowo miły w sumie ;)

poniedziałek, 12 listopada 2012

nie rozumiem

no nie rozumiem, nie rozumiem, nie rozumiem!

5 minut

i mam rękawiczki i butki na jesień. lubię ekspresowe zakupy.
do tego oczywiście mam mało niebieskich ciuchów, zatem kolejny tiszert tegoż koloru ale w odcieniu nieposiadanym w szafie wylądował. niebawem na mnie.
nie mam za to na koncie tego co miałem eh.

niedziela, 11 listopada 2012

unoszę brew

hubert może - ja też.


i całkiem dobrze mi to wychodzi. i to coraz częściej.
wszystko dzięki otaczającemu mnie światu ;)

sobota, 10 listopada 2012

miły ranek


sobota. trzeba było więc ją dobrze rozpocząć. jakąś rozrywką. najlepiej z rana. galerie czekają, już od otwarcia.
na ten pomysł jak się okazało wpadłem nie tylko ja. przedzierając się pomiędzy ludźmi i dziećmi obleciałem ich całe 4.
i gdyby nie wizyta w markecie spożywczym to do domu wróciłbym z pustymi rękoma. ani rękawiczek, ani spodni, ani butów, ani niczego. n
jedyne co to nadmiar za ładnych ludzi. a ja taki prosto z łóżka. nie lubię ich.

czwartek, 8 listopada 2012

powtarzalność

by nie rzec 'marazm'.
łóżko-mpk-praca-dom. i tak w kółko.
czasem w ramach atrakcji jakieś wyjazdowe spotkania poza krakowem. tym atrakcyjniejsze, że wymagają bardziej porannego wstawania. co napawa dodatkową radość, gdyż dla mnie godzina 8 na pobudkę jest godziną za wczesną.
wszystko to jest bardzo motywujące i zachęcające do rozwoju samego siebie na wszelakich płaszczyznach.
szkoda że zmiany nie zachodzą same w chwili gdy tylko się o nich pomyśli.
damn.

wtorek, 6 listopada 2012

wyżyny

choć zawsze mogło być lepiej.
jeśli jedyne na co stać bywalców flw to 'cześć przystojniaku' to ja zamykam swój kramik. nie po to spłodziłem śliczny opis by potem dostawać taki cudo.
litości.

chyba trzeba się zmusić i samemu do odpowiednich pisywać. brr!

poniedziałek, 5 listopada 2012

szkoda że

szkoda że nie chce się tego co się powinno.

otworzyłem swe podwoje na flw. jupi jej. w końcu. książę przybywaj! [pusty śmiech]
niech ino rumak ładny będzie. bom wybredny.

nowa zabawka

mam chyba nadmiar wolnego, albo usiłuje robić wszystko by nie robić tego co powinienem.
a powinienem polować na męża ;)
zamiast tego mam nową blogową zabawę na rok. przynajmniej wg założenia.

jako że świat na co dzień bez muzyki jest szary, zły i pusty jakiś, od dziś przez 365 dni uszoumilacze w okienku po prawej.
zapraszam ;)

niedziela, 4 listopada 2012

uniwersalny

czy uniwersalny oznacza kryptopasywny?

przekopuje, przekopuje i nic nie ma, widać pisana mi samotność :D

piątek, 2 listopada 2012

jaja

idealne, z płynnym żółtkiem. sól, świeżo zmielony pieprz.
i majonez - przedmiot wiecznych sporów kulinarnych między kucharzami. winiary.

warto było przyjechać do domu, mimo że zagłaskują.

czwartek, 1 listopada 2012

figiel

pogoda na święta spłatała mi figla. zamiast ostatnich promieni słońca - mżawica i błocko.
cały klimat i urok prysł raz dwa, zatem i wizyta na cmentarzu była ekspresowa.
(nawet straganów z prażynkami i watą cukrową nie było. skandal!)

ale chryzantemy wciąż smakują i pachną tak samo.
chociaż tyle.

poniedziałek, 29 października 2012

stały klient

byłem dziś na obiedzie u mego znajomego.
tuż przed był robić sobie testy na hiv, w końcu co jakiś czas trzeba.
(a jemu zdaje się, że się przyda)
przy okazji wyrobił sobie w laboratorium kartę stałego klienta; zawsze 5% rabatu.

na wszystkie badania, nie tylko te.

niedziela, 28 października 2012

sobota, 27 października 2012

usta usta

kolokwium nie użyło zębów a wręcz przeciwnie, pokazało się z tej przyjemnej strony, tj. ust.
szkoda tylko że jestem dziś w formie flaka po tym wszystkim.
podwójnie szkoda, bo na wieczór umówiłem się ze swoim niedoszłym bf2b.
usta?

piątek, 26 października 2012

do wyboru

bo należy pamiętać że za ustami, które całują zawsze są zęby, które gryzą.

i tak oto nawet lektura wykładów nie jest nudna na dzień przed kolokwium.

ale patrząc z życiowej chłopcowej strony, to nie wiem co jest w sumie przyjemniejsze...

czwartek, 25 października 2012

cumpello

to byłaby chyba właściwsza nazwa dla naszego zacnego i kochanego portalu.
hm

emeryt

wstaje co rano i czeka na odpowiedni moment by wyjść z łóżka.
co dzień odbywa tą samą trasę po okolicznych piekarniach i straganach warzywnych.
w marketach, znając wszystkie najnowsze promocje, zna także panie kasjerki - w końcu spotykają się regularnie.
potem wraca do domu, siedzi, leży, ugotuje obiad, siedzi, leży i kładzie się. by następnego dnia znowu czekać na odpowiedni moment by wyjść z łóżka i odbyć wędrówkę.

to ja od prawie dwóch tygodni. siedzenie i uczenie się wykańcza.

środa, 24 października 2012

do wzięcia

leżałem sobie w wannie grzecznie pośród piany.
to jedno z lepszych miejsc do rozmyślań; zaraz po wc.
uświadomiłem sobie ileż (no dobra, całe dwa odnalazłem, ale to i tak o jedno więcej niż się spodziewałem) znaczeń kryje w sobie 'kawaler do wzięcia'.

nie pozostaje mi nic innego zatem niż być chłopakiem podwójnie do wzięcia.

poniedziałek, 22 października 2012

it's christmas!

świąteczne piosenki idealnie pasują do nauki.
nie jest dobrze.
ale nic nie poradzę że po 1000 odsłuchań piosenek z nowej płyty ani mam jej dość. nowoodkrytej rumer takoż.


wyzwanie

po za długim już czasie przerwy przekonać się że wciąż mogę i potrafię. tylko czy naprawdę mi się chce i tego potrzebuję?
krótsza próba po rozpoczęciu z grubej rury i z fajerwerkami przeszła w fazę koleżeństwa całkiem prędko. i na tym poziomie sprawdza się bardzo dobrze, podejrzewam, że lepiej niż by się sprawdzała w tym pierwotnie docelowym.
poprzednie zabawy z niedoszłym bf2b dowodzą niezbicie że grzeczny chłopiec [ja] z niegrzecznym choć dobrym [on] nie są w stanie zbudować niczego, bo początkowe zainteresowanie i zaciekawienie innym i nieznanym, w którymś momencie jako pozbawione głębszych podstaw, prysnąć musi i przerodzić się w dziwną - choć miłą i przyjemną - rutynę spotkań.

wyzwanie miało być wakacyjne, ale zostało przedłużone do końca roku.

najbardziej rano naiwnych marzeń brak. [2:24 - jak widać można i czysty talerz lizać ze smakiem]
od listopada nowy etap poszukiwania ich przedmiotu.
tymczasem w perspektywie sobotniego śnieżnego poranka: Bardzo Ważne Kolokwium.

piątek, 19 października 2012

aby rozprostować myśli

piątek, 10.00. kopiec tuż tuż.
miasto z góry widziane wciąż we mgle, tylko lekki szum wydaje.
ludzi wokół brak na tyle że słychać co raz spadające kolorowe liście.
słońce, ławka, słuchawki i ja. niczego więcej do spokoju nie trzeba.
tylko położyć się i przysnąć w ostatnich jesiennych promieniach.

takie wyjście to zawsze szansa na zawiązanie nowych znajomości. średnia wieku 65+.

akumulatory naładowane, można się dalej uczyć i myśli powinny się same na wodzy powstrzymywać przed uciekaniem w okolice, w które nie powinny.

wtorek, 16 października 2012

promocja

w ross oczywiście promocja na gumki i żele.
oczywiście gdy chwilowo są mi już średnio potrzebne.

a może powinienem zrobić zapasy.
by zimą było cieplej.
hm.

poniedziałek, 15 października 2012

ania do słuchania

http://jh60091643fa.nazwa.pl/aniadabrowska/index.html o tu o tu
płyta już w piątek, niecierpliwię się wielce, niecierpliwość zaspokajając ów linkiem.
już się jesiennie zakochałem.
a za miesiąc kolejna oczekiwana płytka. tym razem na zimę.
ale o niej za pewien czas.

sobota, 13 października 2012

wtorek, 9 października 2012

wcześnie

dobrze wcześnie wstać.
dobrze wcześnie wstać 09.10.12 r.
korków nie ma, dzień długi. dziś na dodatek ślicznie słoneczny i mglisty poranek.
idealny na służbowy wyjazd do myślenic. tam mają do tego pyszną cukiernię/piekarnię.
dobrze wcześnie wstać.
dobrze wcześnie być w myślenicach i dotrzeć tam mimo korków na czas.

szkoda że miałem tam być 19.10 a nie 09.10
a miało być tak pięknie!

niedziela, 7 października 2012

tralala




darling I'm a little bit drunk

but I know what I've got to do

cause when I get a little more sober

I know I'll be over you

im prościej tym lepiej

gotowałem wczoraj, przekombinowałem, by wyszukane podniebienie bf2b zaspokoić kulinarnie. no i nie byłem zadowolony.
dziś gotowałem sobie z tego co znalazłem, bo pada i mokro i zimno, zatem nie ma opcji bym się wybrał do sklepu. i wyszło milion razy lepsze.
bez sensu!

ale choć sobie dobrze, aż za dobrze zrobiłem.

gotujemy

kurki, cukinia, penne, sos. kuchennie-jesiennie.
na deser oczywiście lody.
generalnie bardzo miło i przyjemnie (oralnych umiejętności bf2b odmówić nie można).

ale co z tego?


piątek, 5 października 2012

rycerz

całkiem miłym jest kiedy na kałuż pełnej ścieżynce nad rzeką pojawia się rycerz, bierze cię w ramiona i przenosi by trampusi nie pomoczyć.
historia prawdziwa.
rycerz i ja pod wpływem oczywiście.

wtorek, 2 października 2012

to co dobre

wszystko dobre, co się kończy. jakkolwiek, byleby miało swój finał.
bo każde rozwiązanie jest lepsze niż jego brak.
i do tego rozwiązania trzeba zmierzać.
dla własnego spokoju.

poniedziałek, 1 października 2012

kwiatek

ponieważ nikt nie chciał kupić z żadnej lub bez okazji kwiatka, kupiłem sobie sam.
brokuła.

niedziela, 30 września 2012

sobota, 29 września 2012

linia

najpierw się człowiek pilnuje, nie obżera, unika słodyczy etc, by ładnie wyglądać zdejmując koszulkę, czy leżąc sobie w łóżku z bf2b, a potem nadchodzi gastrofaza.

w ciągu popołudnia zniknęły 2 czekolady, paczka czipsów 300 gr oraz pudding.
co będzie następne?
może bf2b na mój widok?

czwartek, 27 września 2012

mokro

ja to chyba jestem prosty chłopak. humory szybko pryskają. jak za dotknięciem magicznej różdżki.

jego.

pojawia się bf2b i mam mokro w majkach. [co nie zmienia faktu że jakąś pocieszającą błyskotkę/gadżecik i tak kupić trzeba]

obrazki

szkoda, że tak szybko mijają i przelatują przed oczami.
szkoda, że lenistwo bierze górę i nie chce się nawet wyciągnąć aparatu z torby, by je zatrzymać na dłużej.

a nowa huta jest taka śliczna wczesną jesienią.
pusta, poranna, słoneczna.

środa, 26 września 2012

zabawki

kiedy nie do końca układa się nam tak jak byśmy chcieli z facetami, lub wkurza nas obecny bf2b, kupujemy sobie kolejną zabawkę lub błyskotkę.
w zastępstwie i na pocieszenie.
i od razu robi się lepiej.

czas poszukać nowej.

tylko jak wybrać odpowiednią.

wtorek, 25 września 2012

miejsce na ziemi

jest takie miejsce, będąc w którym nic się nie liczy; ani czas ani ludzie.
liczę się tylko ja i spokój. i jesień wokół.
dlatego z największą chęcią wybieram się tam samemu. ewentualnie ze słuchawkami.
czas na kopiec.

poniedziałek, 24 września 2012

reklamacja

reklamacja w sklepie z. wymaga wypełnienia przez obsługę długaśnego formularza i podania przeze mnie wielu danych.
sprzedawcami są zwykle chłopcy wypięknieni, jakby kryterium przyjęć był poziom zwichnięcia nadgarstka.
jakże dziwny w pół godziny po wyjściu ze sklepu jest sygnał od nieznanego numeru.
który na zawsze nieznanym pozostał.

niedziela, 23 września 2012

lokaty

lokaty w bankach zabezpieczone są przez bankowy fundusz gwarancyjny na wypadki wszelakie.
lokaty emocjonalne tylko zasadami przyzwoitości.
warto?

środa, 29 sierpnia 2012

(676). czyli 3 urodziny...

i pogrzeb.


23. sierpnia stuknęły mi trzy lata blogowej obecności i to jest chyba idealna okazja do zakończenia bieżącej działalności tutaj. (albo choć poważnego ograniczenia). powodów nazbierać się może kilka, ale mniejsza o nie. przede wszystkim wypaliła się inwencja i chęci do tworzenia, a szkoda siebie męczyć i czytających, otwierać-zamykać w zależności od humoru, wszak reanimacja nieboszczyka nie przynosi efektów zwykle, a na cuda nie ma co liczyć.
osobom poznanym za pomocą tego medium dziękuję, że są. 




czytającym i sobie dziękuję za wytrwałość. 
i może do zobaczenia gdzieś w sieci, a może nie.

3majcie się ciepło!

[...]

sobota, 11 sierpnia 2012

(675). czyli z bicza strzelił.

kolejny tydzień za nami.


można by dodać - kolejny intensywny tydzień.
choć może w pracy luźniej z racji wakacji, to jednak kiedy czasem szef pojawia się o porze późnej, nie wróży to wciąż niczego dobrego. gdy pojawia się w piątek - tym bardziej. wtedy ma miejsce checking day. i nie ma zmiłuj, choć zawsze jest jeszcze odpowiedź, że sprawa jest w toku, co zapewnia parę dni spokoju. tymczasem ze wszelkich spraw muszę swe biureczko wyczyścić czym prędzej, gdyż od 15 udaję się na ponaddwutygodniowy urlop. oby tylko jednak pogoda w tatrach się poprawiła, bo póki co zapowiadane opady śniegu z deszczem nie nastrajają zbyt optymistycznie.
Ogniowy wciąż przemyka po horyzoncie i poprzemyka sobie jeszcze trochę, mam tylko nadzieje, ze urlop nie pokrzyżuje żadnych okołoogniowych planów i szyków.
po drodze jeszcze Lakmusowy miał urodziny, czego nie mogłem nie wykorzystać jako idealnej okazji by się z nim nieco podroczyć (mimo że się wzbraniał) i spotkać by pooglądać różne przeurocze minki :D element zaskoczenia to bardzo dobry element :D. 
i od tego dnia spotkania z nim, po dziś aż boli mnie mega gardło, pożywiam się papkami oraz innymi nie trudnymi w przełykaniu pokarmami. zarazę zaatakowałem już antybiotykiem, powoli odpuszcza. swoją drogą dziwny zbieg okoliczności.




a w łikend, jak to w łikend, trzeba coś popisać do pracy :D

[...]

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

(674). czyli pod księżycem.

miejsce na randkę idealne.


koc, laptop, 'śniadanie u tiffany'ego', cudowna tarta z kurkami i rozmarynem, butelka wina i dwóch spragnionych kochanków. wokół cisza i spokój, ani żywej duszy do przeszkadzania. tym lepiej. choć może samo w sobie wyjście z prawie nieznanym jednak Ogniowym było mało roztropne, ale cóż czasem i umysł maxa chodzi spać ;).
filmu, jak łatwo się domyślić za wiele nie pooglądaliśmy, bo ino kwadrans, by zająć się innymi - ale wciąż grzecznymi - rzeczami. miło, miło bardzo miło. a z każdą godziną robiło się coraz chłodniej, wiec coraz bardziej trzeba było korzystać z różnych źródeł ciepło dających. i to nic że we wtorek ok. 9.30 powinienem pojawić się w pracy, to nic. najwyżej pojawi się zombie, nie pierwszy raz zresztą, gdyż wieczorne spacery są też nad wyraz przyjemne i mają w zwyczaju przeciągać się do godzin późnych nocnych. 




kolejne spotkania przede mną. ciekawe ile ta sielanka jeszcze potrwa :D.

[...]

niedziela, 5 sierpnia 2012

(673). czyli duża dawka miłości.

i jakże potrzebna.


choć szkoda trochę że dopiero po roku. choć dzięki temu wyszło na jak jak bardzo nam siebie brakowało. bardzo możliwe także, że nikt nie będzie kochał tak jak on, a nawet jeśli będzie to ja nie będę go. pewnych rzeczy w głowie nie da się jednak zmienić. 
szkoda tylko że powitanie nie odbywało się tak jak to sobie wymarzyłem na dworcu, ale to już za miesiąc w wwa.




spędziłem z 3D przecudowne 3 dni i noce łikendu, w tym celu odwołując dwie randki z Ogniowym - życie.

[...]

czwartek, 2 sierpnia 2012

(672). czyli spacery, muffinki i ogień.

się dzieje, innymi słowy.


ale czy to dobrze, że się dzieje, albo czy dzieje się z właściwą osobą, tego nie wie nikt, a przede wszystkim nie wiem tego ja.
bo - po pierwsze - to nic, że z Rybakiem się kolegujemy. nie przeszkadzało to mu w żadnym przypadku próbować wyciągną mnie na spacer, nadmieniając przy tym iż ma całkiem nadpobudliwy dzień. i prawie bym poszedł jakbym tylko nie musiał pisać czegoś do pracy.
po drugie - Ogniowy. no jest on sobie. na tapecie. co dzień prawie. trochę intensywnie, w sumie całkiem miło się spaceruje, jest odprowadzanym, dokarmianym różnymi dobrymi rzeczami etc. bo muffinki wychodzą całkiem smaczne mu, inne rzeczy także. dostrzegam także inne powolne kroki. i nie wiem czy to dobrze, bo dostrzegam - znów - pewne znaczące różnice. i rodzą one pytanie, jak bardzo wielkie przeciwieństwa mogą się wciąż przyciągać i to przyciąganie utrzymać. w którym miejscu jest ten margines nadmiernych różnic. na pewne owszem można spojrzeć przez palce, do pewnych się można przyzwyczaić, dla innych coś dla świętego spokoju zrobić. tylko ja pewnie zbyt bardzo cenię sobie swój spokój by kogoś zbyt mało kanapowego mieć. ale ten akapicik pewnie też jest tylko chwilowo aktualny, w mej głowie różne rzeczy w różnym tempie się zmieniają, a różne ciągi myślowo-skojarzeniowe rodzą. póki co są wakacje, więc niech to się tam toczy, wszystkie opcje są możliwe :D.
i wreszcie po trzecie. w krk ma się pojawić 3D. ale póki co oficjalnie tego nie wiem, bo chce mi zrobić niespodziankę. MI. NIESPODZIANKĘ. to samo w sobie jest z definicji niebezpieczne, więc gratuluję mu pomysłu. tym bardziej, ze sam się obruszał kiedy próbowałem się u niego pojawić z 2tygodniowym uprzedzeniem, a teraz sam znienacka planuje pojawić się w krk. myślę, że z różnych powodów będzie to ciekawa wizyta. ale bez jakichkolwiek rozmów na poważne tematy wyjaśniające zawiłości między nami. chwilowo nie chce mi się :D.
[ah, i 3D też zna Ogniowego. świat jest mały.]



a druga połowa sierpnia to urlop, ale o szczegółach to innym razem :D.

[...]

czwartek, 26 lipca 2012

(671). czyli jednak czerwone.

bilans jednak inaczej wyjść nie mógł.


plusy jakieś tam pewnie były, ale więcej nazbierałem tych ujemnych. rybackiego romansu zatem nie będzie, przechodzimy do poważnej stopy bez wszelakich bonusów. jednak jedno przyznać trzeba minione naście dni było wyjątkowo miłe i przyjemne, poniekąd także łechcące, zatem nie ma czego żałować, a tym bardziej ustalonego poziomu relacji.
ba, ma to nawet pewien wielki wymierny, namacalny i odczuwalny w ustach plus - Lakmusowy upiecze mi niebiański sernik. tak przynajmniej obiecał. nawet już składniki zakupił, więc mam nadzieję że coś dobrego z tego się z pieca ukaże :D




a teraz czas odmrozić pewnego trupa. ogniowego. zatem romansów ciąg dalszy ;)

[...]

poniedziałek, 23 lipca 2012

(670). czyli dwóch panów w łóżku, nie licząc kota.

całkiem miły widok po przebudzeniu.


i spotkał mnie dziś. hmmm. plany ulegają zmianom czasem i spanie we własnym łóżku nie wychodzi, szczególnie gdy film zbyt ciekawy się okazuje a do domu wracać nocnymi nie chce.
tylko poniedziałek trzeba zacząć od pędem czynionego powrotu do domu i ponad godzinnego spóźnienia do pracy. dobrze że nikt nie marudzi na to choć.




a na wieczór plotki z Lakmusowym. tego wszak nie mogę się pozbawić :).

[...]

niedziela, 22 lipca 2012

(669). czyli a może jednak żółte?

tylko pytanie, jakie światło zapali się po nim.


bo albo jest miło i to bardzo i chodzi po głowie i myśli uciekają, albo czuje zaburzenie swego uporządkowanego życia i to że mam za mało czasu dla siebie, swoich spraw, swoich znajomych i na zwyczajne nudzenie się. 
wybraliśmy się wczoraj na pokaz najstarszego przegubowego jedynego w polsce ogórka. kto rozumie świra związanego z komunikacją miejską oraz kolejową, ten zachwyty zrozumie :D pozwiedzaliśmy także galerie ciuchowe, w jednej z nich natykając się na Lakmusowego. krk jest wyjątkowo mały, a rzeczą oczywistą że w łikendy kulturalne ciotki wszelakie lądują w galeriach ;)




czas na prasowalnicze męki w końcu, po 3 tygodniach sterta wygląda strasznie w sumie, ostatni dzwonek.

[...]

wtorek, 17 lipca 2012

(668). czyli zielone światło?

bliżej chyba do jego zapalenia się niż dalej.


póki co testuję, badam, patrzę, pytam. i powoli skłaniam się do zaświecenia jego dla samego siebie i jakiegokolwiek zaangażowania się w znajomość z Rybakiem, która w sumie do tej pory toczyła się miło ale lekko obok gdzieś. ale jakoś ostatnio w sumie coraz mniej obok. 
może dlatego że widzę, że można bezpiecznie sobie zielone światło zapalić bo zdaje się że i on się coś wkręcił w to, może też dlatego, że dostrzegam w nim coraz więcej ciekawych cech, może też dlatego, że po rozpoczęciu z impetem jednak wszystko zwolniło i nie posunęło się tam gdzie bym jednak posunąć się w pośpiechu nie chciał.
no i do tego Nieogarnięty się pogrążył. mimo że się pojawił na spotkaniu :D ale na to strzępić języka szkoda. omal nie umarłem z nudów po 5 minutach, potem już była tylko agonia :D ale to w sumie dobrze, dzięki temu parę punktów dla Rybaka :D




i zaliczyłem wczoraj swą zawodową inicjację. bez wtopy. jestem z siebie dumny.

[...]

środa, 11 lipca 2012

(667). czyli nieogarnięty do kwadratu.

na szczęście nie tylko ja :D


nie ma jak to umówić się w miejscu A, czekać na kogoś w miejscu B, podczas gdy osoba, z którą się umówiłeś w miejscu A, przez omyłkę czeka na Ciebie w miejscu C. jeszcze fajniej gdy rzecz dzieje się w deszczu u woda w mokasynach chlupta, jeszcze fajniej gdy jednemu z was padnie telefon :D. takie rzeczy tylko w krk, takie rzeczy tylko ze mną i z moją kolejną randką - póki co niedoszłą. na potrzeby bloga nazwijmy go Nieogarniętym.
a już zrywający się wiatr, lekko kropiący coraz większymi kroplami deszcz (który potem przerodził się w ulewę) nie wieścił niczego dobrego. także dobrym omenem nie były błyskawice i grzmoty. przywołały one to mej głowy sytuację całkiem niedawną, bo niedzielną, kiedy to miałem widzieć się na drugie spotkanie spacerowe z Rybakiem (o którym mowa w notce poprzedniej). wtedy to zdołaliśmy ledwie 5 minut przejść, gdyż potem konieczne było skrycie się na przystankowej wiacie. w tym jednak wypadku nie było tego złego... gdyż miałem okazję zapoznać się z jego kotem i mieszkaniem. co dobrego wyniknie z dzisiejszego niebyłego spotkania - czas pokaże.
[na marginesie należy dodać iż Rybak jest znajomym Kudłatka, jak to udało mi się już wyśledzić. ciekawe, ciekawe...]



a w piątek z rana czas udać się na Koniec Świata. pierogi z jagodami czekają :D
(Spencer, spójrz na numerek!)

[...]

poniedziałek, 9 lipca 2012

(665). czyli romans romans romans.

tylko u licha po co.


wprowadza to tylko zamęt w me spokojne i uporządkowane życie. i tak nic z niego nie będzie, bo mi się nie chce. pewnie znowu ktoś się przestanie potem do mnie odzywać, ale cóż na to poradzić, iż jestem zachowawczy, niespieszny, niezdecydowany etc.
owszem miło jest spacerować bez celu po dziwnych zakątkach krk, miło jest spożywać napoje procentowe nad wisła, miło także jest popełniać nieobyczajne wybryki z powodu przepełnionego pęcherze tamże. miło wiedzieć, że ktoś super całuje, szczypie i działa na ciebie wystrzałowo. miło. miło nawet że też interesuje się koleją, tramwajami i innymi takimi dziwnymi reliktami epoki poprzedniej. miło też moknie się wspólnie uciekając przed burzą na przystanek, a potem odpoczywa na łóżku z kotem (którego chciałem zabić na dzień dobry, gdyż takowych nie cierpię). można się także - będąc miłym - poświęcić i ubrać białe soxy. czemu nie. tylko czemu u licha te całe mizianie, gmeranie, dyzianie nie działa na mnie nic a nic? bo to pewnie nie ten. daję sobie jeszcze kilka dni i ukręcamy romansowi głowę. choć może łatwiej byłoby ukręcić główkę. całkiem pokaźną w sumie.
do tego dorzucić można jeszcze dwóch absztyfikantów dobijających się na portalu. każda pojawiająca się czerwona chmurka z powiadomieniem przyprawia mnie o nudności. jest z jednej strony interesująca, ale z drugiej - drażniąca. niech oni wszyscy idą w cholerę. mi chyba najlepiej jest być silnglem. przynajmniej w tym momencie życia. 
a co się przyjemnego zdarza, niech się nadarza, ale niech nie rodzi konsekwencji. chyba. nie wiem. nie oni w każdym razie.
ten, który mógłby kiedyś zrodzić konsekwencje dziś wkurwił mnie nie miłosiernie. bo oczywiście ja o jego romansikach i pseudozwiązkach dzielnie słuchać powinienem i porad udzielać, natomiast gdy ja zmarudzę na otrzymana zaproszenie 'na budyń' od razu powietrze robi się gęste że można je kroić. (a jutro minie rok odkąd się widzieliśmy ostatni raz...) 




do tego kraków jest mały, a świat zły. i nawet zakupy nie pomagają.

[...]

środa, 4 lipca 2012

(664). czyli porno dla ubogich.

wieczorem, u mnie.


no prawie. bo gdzieś kilka mieszkań obok, ale odgłosy jakby u mnie.
obudziło mnie to dziś w środku nocy. to że słabo ostatnio sypiam to już swoją drogą, dobijająca w dzień alergia - choć tłumiona tabletkami - daje się we znaki nocami trochę, w formie kaszlu i bólu gardła (kto to ogarnie...).
okno otwarte, więc się niosły po osiedlu pojękiwania i odgłosy posuwania, stęknięcia. zamknąłem okno - niewiele to dało. widać stosunki odbywały się gdzieś w moich okolicach. zaczęły nawet momentami narastać, co mnie w sumie ucieszyło, gdyż wieściło dojście pani lub/i pana. eh gdyby to byli dwaj panowie, to źródła odgłosów bym poszukał, a tak to pozostało mi tylko głowę poduszką nakryć.
ciekawe co mnie dziś czeka.


btw. rok temu obroniłem mgr, w poniedziałek licencjat. za rok matura?

[...]

sobota, 30 czerwca 2012

(663). czyli parapety jak trampoliny.

choć tym razem nikt nie skoczył.


chyba. bo gospodarz wciąż znaków życia nie daje :O.
parapetówka u McQueena potwierdza li tylko twierdzenie, że świat jest bardzo mały i wszyscy znają wszystkich. nadziałem się nań na znajomego mego Bezpłciowego - nazwijmy go Różdżkarzem. konfrontacja plotek i wiadomości wypadła nad wyraz ciekawie. okazało się że we 3 - wraz z Lakmusowym, byliśmy w sumie najstarszym towarzystwem na tej imprezie.
przyznać trzeba, mieszkanie z widokiem na krk ma PMQ cudowne, a sam jest cudownym gospodarzem, któremu udało się pobić swój poprzedni rekord ;).
póki co wciąż zbieram informacje na potwierdzenie pewnych faktów, które miały, mogły mieć lub nie miały miejsca. limit imprez na najbliższe z pół roku wyczerpany :D
na koniec rzec trzeba jeszcze, że kraków o 3 w nocy, puste szerokie ulice, i chłód - prawie lipcowej nocy - są idealnymi warunkami na przydługi spacer.




a skoro o Bezpłciowym już mowa, powoli zaczynam rozumieć jego podejście do życia. jakże inspirujące.

[...]

środa, 27 czerwca 2012

(662). czyli konsultant.

i się zaczęło nękanie biednego maxa.


szefa nie ma, więc na wcześniejsze powroty do domu nikt nie zwraca uwagi. dobrze, że do mojego późniejszego przychodzenia się przyzwyczaili (jeśli niezauważanie tego z racji jego nieobecności przyzwyczajeniem nazwać można ;]).
i tak jak nienawidzę rozmów przez telefon, tak dziś gdy zobaczyłem na wyświetlaczu nr biura obsługi poniekąd się ucieszyłem na myśl o jakiejś świetnej ofercie, którą będą mi proponować. i skoro głos pana w słuchawce usłyszałem postanowiłem nie rozłączać się od razu. pan sobie pogadał pogadał, na jednym niemal wydechu, ja posłuchałem, jednak bez większego zrozumienia, wszak musiałem sobie w głowie ułożyć listę zakupów, a sklep był już coraz bliżej. zapytałem go więc czy by mi nie przesłał oferty drogą mejlową, bo nie mam czasu na dłuższe z nim rozmowy (wszak już u wrót marketu stałem), niestety nie mógł, zadzwoni za parę dni. czekam z niecierpliwością.
tylko pewnie znów się wyłączę w miarę prędko, cóż zawsze po kilkudziesięciosekundowym monologu mogę  beztrosko stwierdzić, że na początku rozmowy się jakoś wyłączyłem i poprosić grzecznie o powtórzenie oferty :D. chyba nikt mnie za to nie zabije, rozmowy są wszak nagrywane.
a na całkiem poważnie to szukam nowego telefonu lub oferty w różowej sieci ;].




i moje kochane wydawnictwo znowu mi dobrze zrobiło. oferta wszystko za pół ceny co prawda doprowadziła do mego zubożenia znacznego, ale taka okazja zdarza się tylko raz na rok. i czekałem na nią od zeszłych wakacji. jutro ważąca 100 kilo paczuszka powinna do mnie dotrzeć :D.

[...]

poniedziałek, 25 czerwca 2012

(661). czyli sale-srale.

marność, marność marność.


w sobotę przy okazji czynionych (z sukcesem o dziwo) z Lakmusowym łikendowych poszukiwań podarku na McQueenową parapetówkę, mieliśmy okazję do - plotek co oczywiste, ale także - spenetrowania sklepów ubraniowych. bieda z nędzą. nadzieja na pojawiające się powoli sale też okazała się płonna. coś-tam owszem było, ale oczywiście nie to co powinno, lub nie za tyle co powinno, by skromnej studenckiej kieszeni odpowiadało.
znalazłem cudowne szorty. och i ach. przeglądałem dzielnie wieszaczek w poszukiwaniu swego rozmiaru. jedno 36, drugie, trzecie, czwarte, piąte. w końcu trafiłem na swoje 38. radośnie je chwyciłem i pobiegłem do przymierzalni. poprzeglądałem się w lusterku. i w sumie bez szału. zrezygnowałem. pół niedzieli chodziłem potem struty że jednak ich nie kupiłem, obiecałem sobie nadrobić w czasie najbliższym te zakupy.
dziś zatem wybrałem się do innych galerii na poszukiwania. i co? i oczywiście nic. wiszą sobie spodenki, rozmiary: 29, 32, 33 i wzwyż w talii. a gdzie jakiś mój numerek? oczywiście wszystko źli ludzie rozkupili.
z innych ciekawostek wypatrzyłem koszule kroju slim fit w rozmiarze xxl. s mojego oczywiście też nie było.



i nie można nie przyznać Keramowi racji. powyższa piosenka z płyty bright light bright light jest najlepsiejsza.

[...]

czwartek, 21 czerwca 2012

(660). czyli jak przyprawić o zawał panią na poczcie.

bardzo prosto oczywiście.


choć akurat ja uczyniłem to całkiem nie świadomie, a z paniami pocztowymi - jako stały klient - relacje mam całkiem dobre. wczoraj był zły dzień, dziwny dzień, dzień męczący. jako że szef wyjeżdża na urlop wszelkie sprawy w toku należało pozakończać, co oczywiście wiązało się z zostaniem przez czas nieplanowo długi na stanowisku dowodzenia za swym biurkiem. w stanie niemal 'helikoptera w ogniu' udałem się na moją ulubioną pocztę. pani bije jeden lis, drugi, treci, eny. ja zbieram te potwierdzenia nadania za każdym razem i zerkam tępo na cyferki stemplem nabite i coś mi nie pasuje. 20061219. myślę sobie jaki u licha dzięwiętnasty, przecież jest dwudziesty, jaki u licha grudzień skoro czerwiec i jaki - w końcu 2006 skoro jest 2012. co też uprzejmie pani wskazałem. pani stan przedzawałowy przeszła gdy zawisła nad nią możliwość iż biła trochę nieodpowiednią datę cały dzień na listach. tymczasem wszystko okazało się w porządku, tylkom spojrzał na datę od dupy strony i tak 20.06 stał się rokiem 2006. ciekawe czy ta pani jeszcze mnie lubi :D
do domu jakoś przed 20 zlądowałem, a czekały mnie śliczne notateczki do czytania. egzamin odbył się dziś o poranku, po bardzo krótkiej nocy. jak na ilość poświęconego czasu na naukę wynik oceniam nad wyraz dobrze :D. i w ten piękny sposób przeleciałem przez me kulturoznawcze 3 lata nie spostrzeżenie prawie. jeszcze tylko egzamin licencjacki i finalito.


i coś czuję, że jutro szybko pracę skończę, skoro będę w niej w sumie cały czas sam siedział ;]

[...]

wtorek, 19 czerwca 2012

niedziela, 17 czerwca 2012

(658). czyli pidżamowo.

w sumie nie spodziewałem się tego po sobie, ale ciiiiii...


wstałem gdy wszyscy nieprzyzwoici ludzie jeszcze spali, jakoś po 9. wstałem w sensie przebudzenia, bo z łóżka po poprzewracaniu się na wszystkie możliwe boki, wyszedłem jakieś pół godziny później. bez kawy obyć się nie mogło. potem poszukując smaków z dzieciństwa sięgnąłem po kolejny homoserek waniliowy, kolejnej firmy. i to nadal nie było to. eh. zdaje się, że żadne smaki z dzieciństwa nie są już do powtórzenie i pozostają już na zawsze w naszej mitycznej nieco pamięci.
dzień minął jakoś nie spostrzeżenie. i w niespodziewany sposób gdyż w łóżku. egzamin nadciąga wielkimi krokami, czas zatem czytać na gwałt wszelkie zaległe lektury. po ani rudowłosej nadszedł czas na 'życie pi'. jeśli inne pozycje z literatury kanadyjskiej tyle wnoszą w życie, to dziękuję bardzo. a jeszcze 3 przede mną.
w każdym bądź razie dzień w powyciąganym tiszercie, bokserkach luźnych i przewiewnych zrobił mi wyjątkowo dobrze. a nagroda w postaci obiadu na śniadanie w porze kolacji tym lepiej. nie ma jak to micha pysznej sałaty z pomidorami, mozarellą, ziołami, skropiona oliwą i octem balsamicznym. oh ah. czas chudnąć ;).




sam sparro wydał nową płytę jestem zakochany! poniekąd też wzruszony, gdyż to także on otwierał muzycznie tego bloga. i co ciekawsze Lakmusowemu spodobały się na początku te same piosenki co i mi. jakież to my mamy wspaniałe gusta ;)

[...]

sobota, 16 czerwca 2012

(657). czyli warto się uśmiechać.

że też ja to mówię, sam sobie nie dowierzam!


i z takim uśmiechem na twarzy poleciałem na zaliczanie ustne całego semestru ćwiczeń z dziejów kultury naszej ukochanej, hamerykańskiej. jednak mimo to stres oczywiście był, gdyż stos tekstów raczej pobieżnie przejrzałem niż dokładanie przeczytałem. i jak się okazało też niepotrzebnie :D pani dr (szkoda że nie pan) była na tyle miła iż pozwoliła wybrać mi z sylabusa jedno z zagadnień, które mi się najbardziej podoba i o nim opowiedzieć. cóż może zrobić zmyślny max? ano może powiedzieć, że żadne mu się nie podoba i opowiadać o wszystkim i niczym, zaczepiając - bardzo po łebkach - każde z zagadnień w zakresie minimalnym. na piątkę starczyło. :D
teraz czeka mnie tylko czwartkowy egzamin z literatury. jeszcze tylko 5 lektur przede mną. a łikend już się ma na półmetku. póki co udało mi się jeżdżąc autobusami skończyć 'anię z zielonego wzgórza'. oh, ileż wzruszeń mi ona dostarczyła! i mówię to poważnie całkiem. widać mnie wzrusza już wszystko dosłownie, ciekawe dlaczego. dorzucając do tego noszone wszędzie najbardziej urocze chusteczki higieniczne pod słońcem, musiałem w mpk stanowić całkiem ciekawy widok.
jeszcze potem tylko 2 lipca egzamin licencjacki i skończę definitywnie przygody ze studiami. (w sensie uczęszczania na zajęcia i zaliczania egzaminów, bo studentem w różnych celach pozostanę nadal, muszę tylko odpowiedni kierunek znaleźć, co każdego nań przyjmują :D).




i czas dziurkacz w dłoń chwytać ;].

[...]

wtorek, 12 czerwca 2012

(656). czyli zła karma? dziwna karma?

czort wie jaka w sumie, ale raczej chyba nie dobra.


wchodzę czasem sobie na nasz śliczny niebieski portal. czasem też pojawiają się na nim jakieś powiadomienia. żyć, nie umierać, cieszyć się i radować. z racji tego, że są. to nic, że pochodzą wiadomości od kogoś ze śląska (za daleko), ze świętokrzyskiego (za daleko i za stary, opcja +40 nie wchodzi jednak w grę), od kogoś z czech (w sumie rozmowa z nim mogłaby być nawet zabawna), od kogoś <18 (nie lubię dzieci) albo od innych przypadków nie pasujących bynajmniej w moje widełki zainteresowań. 
pewnie jakbym sam się zabrał za pisywanie do tych odpowiedni bym nie narzekał. ale jak wiadomo jestem leniwy i nie chce mi się. zatem sobie ponarzekam ;]
odwiedził mnie także blogger pewien z miasta królewskiego, pozdrawiam q.!




a to jakby o mnie ;)

[...]

sobota, 9 czerwca 2012

(655). czyli ełro trwa.

a każdy z nas największym znawcą piłki jest.


nawet ja obejrzałem fragment meczu inauguracyjnego i tego rosji z czechami. i chyba już limit oglądania panów za piłką biegających wyczerpałem, chociaż kto to wie. polska drużyna najśliczniejsza nie była, grecy za kudłaci, ruscy cóż... może trzeba będzie na paortugialię albo innych ślicznych panów południowych albo tych skandynawskich.
i na tym co do zasady moje zainteresowanie tym dziwnym sportem się kończy. denerwuje mnie zamieszanie w centrach miast, denerwują mnie tłumy kibiców niezdrowo podnieconych, denerwują mnie te kolorki białoczerone wokół, denerwują mnie specjalne piłkarskie parówki, bułki, słodycze i wszystko wszystko. jedyne co, to może bielizna w piłkarskie wzorki po euro będzie na wyprzedaży, bo ta wyglądała całkiem przyzwoicie. ja już czekam na poeurowy spokój :D


a na Końcu Świata życie toczy się swoim rytmem (przerywanym okrzykami spod telewizora, dobywającymi się z gardzieli mego brata, który nawet kupił sobie flagą do samochodu montowaną... i jak ja mam tym teraz jeździć oO). tarta rabarbarowo-migdałowa powstała - jeszcze przepyszniejsza niż ostatnim razem! inne dobra kulinarne takoż powstają, a max je i je i je. a waga nie spada, a wręcz przeciwnie ;/.
pominę już fakt iż moi rodziciele chcieli mnie wczoraj wykończyć wywożąc na Wieś, do łąk malowanych. dawno nie przeżyłem tak zmasowanych ataków pyłków. katar, kichanie wszystko na raz. już się widziałem na tamtym świecie :D potem z kolei zatkało mnie totalnie i z tego wszystkiego przed 22 już spałem. brr.




a jutro wracamy do krk. tam nie ma choć pyłków przeklętych! a w krk pod koniec miesiąca czeka mnie parapetówka u McQueena. can't wait!

[...]

czwartek, 7 czerwca 2012

(654). czyli dzień dobry alergio!

dzień dobry na Końcu Świata ci mówię!


i wychodzi na to, że chyba nie warto było do domu wracać. ledwo się pojawiłem - już smarkam. w krk siedząc - nic a nic, raz tylko w tym roku wziąłem antysmarkaniowoalergiczną tabletkę. nad morzem też oddychałem pełną piersią, bez nosa pełnego i mokrego. a tu teraz - istna maskara. coś w powietrzu lata, coś się dzieje. i jeszcze własna rodzona matka mnie dobija spryskując się jakimiś strasznymi perfumidłami, które tylko moje kichanie i smarkanie pogłębiają :O.
już wprost się nie mogę doczekać tego, co będzie się działo jak pojedziemy na wieś.
ale oczywiście prócz tego są i dobre rzeczy - oczywiście te kulinarne, a to przede wszystkim cudowne ruskie pierogi. jestem zakochany ponownie i wciąż. jak zawsze zresztą w tych babcinych. inne ambitne kulinarne wyzwania znów przede mną, z rabarbarem w roli głównej.




pracującym jutro, dnia niemęczącego życzę, ja się lenistwu planuję oddawać :D.

[...]

wtorek, 5 czerwca 2012

(653). czyli na świecie wokół dzieje się tyle zła.

i całe to zło przytrafia się oczywiście mi.


zaczęło się już w sobotę o poranku. choć ten dzięki Yomosie zapowiadał się całkiem przyjemnie. i niestety tym przyjemnościom dałem się zwieść. gdy tuż po porannej kawie, koło 11 udałem się do warzywniaka po truskawki w tymże pani zza lady, już ledwo gdy przekroczyłem próg zakrzyknęła: truskawek nie ma! zupełnie jakbym miał na twarzy wypisane po co przyszedłem. na szczęście w głowie miałem plan awaryjny - cukinia i pieczarki. awaryjny, jak się potem okazało, tylko do czasu. albowiem podczas gotowania i duszenia ciut za mało odparowałem powstający sos, w efekcie był za rzadki i całym swym pysznym w sumie obiadem, z racji tej drobnej niedoskonałości byłem rozczarowany.
na wieczór miałem w planach Lakmusowego. i to wbrew pozorom miłe wydarzenie, przyjemne i bezproblematyczne też urodziło kilka problemów. po pierwsze spodnie. wisiały wilgotne na suszarce; wkładając je do pralki o poranku zapomniałem, że potem będę musiał je znów włożyć. tym razem na siebie. inne ich pary zalegające w szafie nijak się miały do mojej koncepcji. ale cóż, trzeba było coś z nich wyczarować. o dziwo autobus przyjechał punktualnie, a i ja na niego się nie spóźniłem. niby ok, ale tramwaj na który miałem się przesiąść oczywiście odjechał za wcześnie, toteż na spotkanie się spóźniłem. w sumie nic nadzwyczajnego u mnie.
jeśliby ktoś myślał, że to koniec przygód z mpk, to jest w błędzie. wracając z Lakmusowym, po ekspresowo płynących 6 godzinach - podejrzewam że nieco dziwnych momentami - rozmów o świecie, rozpoczęliśmy polowanie na jakiś nocny zmierzający w kierunku domów. na jedynym słusznym przystanku nadzialiśmy się jeszcze - ot by było ciekawie - na Kudłatka z jakimś jego randkowym dupakiem. potem podjechał i śliczny nocny, całkiem duży bo przegubowy i całkiem zapchany. na tyle że nawet jego drzwi już się otwierać nie chciały, nie mówiąc o możliwości pomieszczenia kogokolwiek. radzi, nieradzi, choć pogoda w sumie była wyjątkowo spacerowa, postanowiliśmy udawać się piechotą w kierunku noclegu. nasza radość na widok rozkraczonego i z migającymi awaryjnymi na następnym przystanku nocnego, nie znała granic :D po kolejnym kwadransie spaceru zostaliśmy zgarnięci przez litościwego rodziciela Lakmusowego, który wybawił nas od kolejnej grubo ponad godziny spacerku ;].
piwo mi szkodzi, piwo powoduje kaca. szkoda że zawsze o tym zapominam. muszę wrócić do mocniejszych trunków.
niedziela co do zasady upłynęła bez większych niepokojących wydarzeń. cisza przed burzą.  i to dosłownie. nie dość że się późno położyłem, usypiałem, wiercąc się nie miłosiernie, bardzo długo, to jeszcze chwilę po tym, zaczęło wiać, grzmieć, błyskać, walić po parapetach. (a burze spędzane samotnie w łóżku są zdecydowanie tym co lubię najbardziej). w sumie może ze 4h jakoś sobie przespałem. zombie w poniedziałkowy poranek jest zdecydowanie tym co lubię najbardziej.
także nieszczęsne praktyki o poranku przysporzyły mi wiele radości. ale jeśli chce się w stanie zaspanym wyjść bramką przeznaczoną do wchodzenia, to trudno nie wzbudzić wzburzonych okrzyków ochrony. 
a do tego pada deszcz znowu.
na domiar złego dzisiaj zrzuciłem sobie patelnie na stopę, bo nieco nie trafiłem kładąc ją na blat. żyć, nie umierać!




a w ogóle to jest fajnie i mam świetny humor. naprawdę! Yomosa - Tobie to kiedyś nakopię do tej Twojej dupy! wiesz za co ;].

[...]

niedziela, 3 czerwca 2012

(652). czyli 'jo, jo!'*

wróciłem.


wróciłem z wakacji, w co można było poniekąd wątpić, gdyż gospodarz co pewien czas groził mi i zapowiadał zamknięciem w piwnicy swej ciemnej. wróciłem też (chyba) do skrobania tu czegoś, ale co do tego, to lepiej nie chwalić dnia przed zachodem słońca ani też nie mówić hop zanim... zanim nie powstanie kilka kolejnych notek o niczym, bo przecież ten jeden post jeszcze o niczym zupełnie nie świadczy. jakby mi się jednak odechciało tu pisać, mam zaklepany kolejny śliczny adresik, nawet nie jeden, ale wszystko w swoim czasie. który być może nawet nie będzie musiał nadchodzić. ale kto to wie.
z mych spóźnionych majówkowych wakacji wróciłem prawie tydzień temu. nawiedzałem Kerama w jego nadmorskim domu z widokiem (na pociągi). zwiedziłem wszystko co tylko się da w okolicy. zjeździłem kolejami w sumie także, gdyż nie przejechana została tylko jedna trasa na terenie województwa, po której kursują pociągi. ale po kolei.


przyfrunęło mi się w zeszłą środę, akurat na kolację. jeszcze przed przyjazdem postawiłem przed Keramem wielkie kulinarno-kuchenne wyzwanie. znaleźć z trójmiejskich sklepach produkty które jadam ;) oraz te, z których będę mógł mu coś ugotować, żeby czasem nie było że jedyną wartością dodaną podczas mej wizyty jest moja osoba wspaniała, postanowiłem i w kuchni coś dobrego potworzyć. podobno z sukcesem. choć sukces to dziwny, może i większy niż myślę, gdyż kuchnia nie moja, garnki nie moje, gotuje się szybciej lub wolniej, i nie wiem czego gdzie szukać. dwa makaronowe twory z radością w żołądkach przez te dni wylądowały. wszyscy przeżyli. 
I CZ - pociągiem na hel, w poszukiwaniu prawdziwego morze, nie-zatoki, latarni morskiej z widokiem, której w końcu nie znaleźliśmy. by potem na plaży na uboczu polować na zachód słońca, które jakoś im mniej do horyzontu miało, tym wolniej zachodzić raczyło. szkoda że piasek był jeszcze na tyle chłodny, że stopy wykręcał, ale jedno z moich długoplanowanych zdarzeń w końcu się ziściło.
II PT - przelot spacerowy przez pełną modernistycznych niespodzianek gdynię, do tego duuużo słońca, widoków i przepysznych pączków, które smakują zupełnie jak te domowo wypiekane przez babcię. a na deser skansen kolei w kościerzynie. cudo, cudo, a do tego w sumie niemal pociągowy orgazm, wszak to jedna z najbardziej kręcących rzeczy pod słońcem! i przyznać muszę - top trendy też oglądałem, ze słabością do polskich festiwali wygrać nie potrafię.
III SB - był to dzień dłuuuugaśnej kolejowej wycieczki po pomorzu. godzin ponad 10, przesiadek z 5, zdjęć  i wrażeń - przynajmniej dla mnie 100 milionów. i rosnący podziw dla wytrzymałości Kerama i nie robienie znudzonych min podczas podróży jednostajnej, stukotem okraszanej i z przemykającymi kolejnymi wioskami, stacyjkami, drużkami za oknem. [Spencer, za jakiś czas doczekasz się filmowej niespodzianki, jak tylko ją zmontuję ;)].
IV ND - poranki na molo w sopocie, gdy jest jeszcze prawie puste są niezapomniane. lazurowo-białe i lekko wietrzne. na deser dłuugi spacer po gdańsku, w którym dużo bardziej zachwycająca od starówki pełnej takich samym kolorowych, megaturystycznych kamieniczek i straganów jest stocznia i pozostałości prlu widoczne na każdym kroku. w końcu też udało mi się poznać Keramowo-McQueenowego łącznika.
w poniedziałek pobudka o 4.30 rano (o dziwo było już jasno!), ekspresowy przelot i dziwnie senny dzień w firmie. z pamiątek przyjechała ze mną cudowna opalenizna, wiele smaków w pamięci, ciut za dużo zdjęć i piasek w butach.
Keramowi raz jeszcze dzięki i gratulację za odwagę ;) no i wytrzymałość, wszak cięższego w obyciu człowieka niż siebie nie znam.




tydzień miniony też obfitował w różne ciekawe wydarzenia, ale o tym niebawem :D.

_______
* 'jo, jo' - wyrazy słyszane zewsząd podczas mego wyjazdu, oznaczające w lokalnej gwarze, coś na kształt potakiwania, czasem w znaczeniu 'tak tak i co jeszcze' ;)

[...]

środa, 23 maja 2012

(651). czyli wakacje.

może nawet podwójne.


wyfruwam dziś na dni 4 z kawałkami dwoma nad najśliczniejsze polskie morze i jedyne takie plaże. nadszedł czas zasłużonego odpoczynku oraz opóźniony mój łikend majowy.
postawiłem memu gospodarzowi już wiele wyzwań związanych z moim przyjazdem. póki co im podołał nabywając kawę (której w jego domu niemożna w nawet mikroskopijnej ilości do tej pory doświadczyć) i inne produkty. kolejne wyzwania staną przed nim niebawem. zgodnie z zapowiedziami zresztą. pozdrawiam Keram! ;)
drugie wakacje to wakacje blogowe. notek 650 popełnionych skłania do pewnych rozmyślań. inne wydarzenia także. więc pewnie skończy się tylko pewnym przeorganizowaniem tegoż bloga, bo na przeprowadzki jestem za leniwy, a by rzucać to nie mam w sobie aż tak wielkiej odwagi i samozaparcia. ale kto to wie, co wymyślę gdy się świeżego powietrza nałykam ;D.




obym tylko nie zamotał się jutro i nie zagubił na lotnisku :O

[...]

niedziela, 20 maja 2012

(650). czyli kto nie pije w juwenalia...

temu gniją genitalia.


to mi już chyba zgniły dawno, i już kilka lat temu, jeszcze w poprzedniej dekadzie, gdy byłem na pierwszym roku studiów. przetoczyły się ów kolorowe pochody przez kraków, osobistości poprzebierane nawiedzały także o poranku autobusy, którymi się przemieszczałem. i po co ten tłok robić, no po co utrudniać ludziom pracy (to nic że tym razem zmierzałem do galerii) życie? i maszerują potem po mieście, wybierają studentkę najmilszą, miss mokrego podkoszulka i inne takie. (choć na gazecie potem ładne zdjęcia nawpółroznegliżowanych panów wraz z relacją z pochodu wrzucili). i po co to i na co. pić można każdego dnia, bawić się w każdy łiked. przebierać na karnawał można było od lat. po co więc do dodatkowe atrakcje tego typu, które porządek i uporządkowaną codzienność zaburzają? ja nie wiem, może jacyś miłośnicy w/w uroczystości mi to kiedyś wytłumaczą. bo jak dla mnie to wszystko budzi tylko jedną reakcję w głowie 'eee yyy'. i kropka.
łikendowa wyborcza w swym wysokoobcasowym dodatku raczy nas artykułem o wisławie szymborskiej (zapowiadając biografię o niej wydawaną na dniach przez znak). artykuł, choć niestety dla mnie przykrótki, polecam. także to w jak specyficzne - i bardzo trafne i chyba jednak całkiem życiowe - słowa można ubrać swój długoletni związek - byliśmy końmi, które cwałują obok siebie. archiwalne fotografie - cuda! KLIK. cały artykuł, jakby ktoś nie zdążył, to można się do mnie uśmiechnąć mejlowo ;).



jutro zaliczanie lektury (jeden z niewielu dni, kiedy jestem na uczelni), trzeba wreszcie się zabrać za czytanie :D, dziś jeszcze kino, a już we środę! odliczanie czas zacząć!

[...] 

środa, 16 maja 2012

(649). czyli dzień tygodnia trzeci.

a wygląda jak pierwszy.


innymi słowy to już trzeci poniedziałek z rzędu. trzeci szewski poniedziałek. nie wysypiam się wcale mimo iż przesypiam ponad 8h. o poranku odstraszam wyglądem zombie ludzi na przystanku i w autobusie. pewnie dlatego nikt koło mnie nie chce siadać. w pracy morduję wzrokiem wszystkich, którzy się ruszają i robią niepotrzebny rejwach przeszkadzający mi w pisaniu. dziś padło na szefa. cóż odmienne wizje pisarskie jednak bywają niezbyt wskazane, tym bardziej gdy trzeba uznawać - moim zdaniem bez powodu i potrzeby - te nie-własne i pompować pismo do rozmiarów coraz większego i pustego w treść balonika. 
posiedziałem, popisałem, miałem potem udać się na zajęcia by jakiegoś wewnętrznego spokoju zaznać. jednak dotarłszy do rynku, odwiedziwszy księgarnie, oraz poprzebijawszy się przez tłumy turystów, gołębi, dzieci i innego dziadostwa kręcącego się pomiędzy kramami ze szwarcem, mydłem i powidłem, mój cudowny humor zaczął zwyżkować, co mogło się skończyć tylko upolowaniem autobusu i udaniem się do domu. na szczęście po drodze była cukiernia, a w niej babeczka z budyniem i owocami, w sklepiku obok była czekolada. w domu czekało mnie gotowanie rzeczy cudownych. jak to dobrze jest mieć wszystkie potrzebne składniki przygotowane 'na wszelki wypadek'. po pół godzinie już raczyłem się penne z kurczakiem i cukinia w sosie śmietanowym. powoli humor wracał. powoli. 
do jego całkowitej poprawy zabrałem się za wieeelkie porządki. łazienka, kuchnia lśnią jak nigdy. mój pokój w sumie też. na dobrą sprawę wyrosła ze mnie dużo lepsza pani domu od mej współlokatorki. współlokatorki wciąż nieobecnej. dzięki czemu mogłem na spokojnie spotkać się z pewnym zakurzonym już nieco znajomym.



i niech już będzie za tydzień!

[...]

sobota, 12 maja 2012

(648). czyli czas na oddech.

powietrze można wreszcie spokojnie wypuścić z siebie.


bardzo ważny sprawdzian w mej bardzo ważnej i poważnej korporacji zaliczony, zatem można rozpocząć łikend, można rozpocząć lenistwo trwające dłużej niż do poniedziałku. póki co nic nade mną już nie wisi poważnego. wszak nie można poważnie traktować nadchodzącej sesji, zaliczeń i innych tego typu smaczków z mego instytutu, w którym każdy jest taki milusiński, że aż słów podziwu czasem brak :).
w naukowym międzyczasie zajmowałem się oczywiście pracowaniem - niestety nic nadzwyczajnego, zajmowałem się także narzekaniem na upał - jak to dobrze że nadeszli zimni ogrodnicy wraz z zośką, wreszcie można odetchnąć. jednak udało mi się też powitać, przelotnie niestety tylko, na krakowskim bruku Tahoe zmierzającego na Wschód. 




i tyle muzycznych nowości poodkrywałem, że nie wiem kiedy będę miał czas się wreszcie z nimi na spokojnie zapoznać. i lambert, i ting tings, i june i czekam jeszcze na little boots i diane vickers. oh oh oh, mówiąc krótki :D

[...]

wtorek, 8 maja 2012

(647). czyli coś się dzieje!

kiedy szef pojawia się o 16 po całodniowej nieobecności, a wczoraj go nie było, wiedz że coś się dzieje.
wiedz też, że nie wyjdziesz przed czasem, ani nawet o czasie.
wiedz, że wyjdziesz po czasie. i to jakieś półtorej godziny.
wiedz też że ważne sprawy mają zdolność rozmnażania się. samoistnego.
puff.



panie błogosław wczorajszą pizzę zalegającą w lodówce! (a jeszcze wczoraj kręciłem nosem, że pudełko się w lodówce nie mieści i muszę wykładać, przekładać by zmieścić i że nie wiem co z nią zrobić - choć z jej dostawcą to bym akurat już wiedział :D).

[...]

poniedziałek, 7 maja 2012

(646). czyli niebieski parasol.

(i bez nazbyt uproszczonych gesslerowych skojarzeń proszę).




max się pilnie uczy, a czytelników z parasolem zostawia.


[...]