sobota, 30 kwietnia 2011

(364). czyli historia.

podobno lubi się powtarzać albo zataczać koło.



dla ludów wschodu ma ona właśnie charakter kolisty, dla nas na zachodzie - bardziej linearny. i łącząc te dwa koncepty można dojść na mniej trzeźwo do wniosków iż historia owszem lubi się powtarzać, ale nie zawsze i nie do końca. co pewien czas zatem mają miejsce do siebie podobne wydarzenia, które się nam przytrafiają. czasem też trzeba je prowokować i tworzyć sprzyjające do ich powstania warunki.
[i nie wnikajmy co autor posta miał na myśli]


przede mną kolejny pracowity dzień. kolejny z s&m w tle!

[...]

piątek, 29 kwietnia 2011

(363) czyli s&m.

dwie literki oznaczające plan na łikend nadchodzący.



i może w tym zapracowaniu się tu nawet nie pojawię. (ktoś w to w ogóle wierzy? :P).
S jak chociażby siedzizm-w-domu.
M jak chociażby magisterka.
myślę, że będzie to łikend intensywny, prowadzący do wielu intelektualnych uniesień i do skończenia pewnej części zabaw związanych z płodzeniem mego dziełka. tyle przyjemności, jeden niekończący się orgazm i trwanie w nim przez dni kilka. nie mogę się doczekać :DD. ooooh! aaaah! i w ogóle inne głębokie dźwięki mogę na tą okoliczność powydawać.


 dzisiejszy obrazek pochodzi ze zbiorów Tahoe. grazie! ;*

[...]

czwartek, 28 kwietnia 2011

(362). czyli ani ani.

inaczej mówiąć ani nic.



[btw. kayah wydała singla. polecam orgazm przez ucho osiągnąć!]
jeden sklep, drugi, trzeci. ani ciucha ładnego, ani ładnego sprzedawcy, ani też ładnego współklienta. totalnie nic. za to na damskim parę ładnych fatałaszków mi w oko wpadło. tzn. ich kolor.
mierzyłem nawet kilka par krótkich spodni ALE, jedne za krótkie, inne za szerokie, podczas gdy rozmiar mniejsze już za małe, tu źle zamek wszyty, tu to, tu tamto. czemu nie ma krótki spodni - biodrówek?! tajemnica tego świata nieprzenikniona. nawet z 5 tajemnic może by się z tego ukuło.
ostał mi się by się zrealizować tylko auchan. bo przez dłuuugi łikend czymś się trzeba żywić. (a nie samym papieżem wiszącym na każdym słupie i oknie żyje człowiek). a w auchan oh i ah. jacy piękni klienci. i nawet z bielizną na wierzchu, i z dekoltami, i ładni, i kolorowi, aż nie wiadomo było, na którego spozierać. 
dla tych widoków warto było w połowie wykładu wyjść :D.



i jeszcze tylko posprzątam i już nie będą miał co robić by nie pisać i będę musiał się mym nieszczęsnym tworem zająć.

[...]

środa, 27 kwietnia 2011

(361). czyli spacery.

w perspektywie mej się pojawiają.




i nawet pogoda zdaje się sprzyjać temu. nadchodzące dni mają być piękne i wiosenne. szkoda tylko że to nie sprzyja pisaniu się pracy. może zatem i ze spacerów nici będą ;]
chociaż dziś limit pisarski wykonałem już poprzez zmianę marginesów, zapomniałem bowiem że 1cm więcej na oprawę ze strony lewej zostawić muszę. i w ten magiczny sposób ma praca wzbogaciła się o 5 stron. ho ho ho. raduje mnie to z jednej strony, a z drugiej nieco przeraża, że może limity stron przekroczę. tak źle i tak niedobrze. ale ja mam przecie zawsze dziwne problemy ;)


i w bibliotece największej jagiellońskiej byłem. i kolejka była. a nigdy o tej porze nie było. to musi być jakiś spisek, to musi być jakiś zamach na moją mgr!
podróży po muzycznych starociach kolejna część powyżej.

[...]

wtorek, 26 kwietnia 2011

(360). czyli zapłakany deszczem.

świat i pociąg. bo tym razem nie autobusy.



i gwiazd na mokrym asfalcie nie policzę, gdyż nocą w pociągu nie zasiądę. co najwyżej mokremu i zielonemu światu za oknem się przyjrzę licząc spływające po nim krople deszcze. do tego słuchawki w uszy i mam nadzieję, że natrafię na jakieś gniazdko, w którym będzie prąd i że to gniazdko będzie w zasięgu mego kabla. bo miło by było ze 2 strony choć przez prawie 6h podróży napisać. każda strona na wagę złota wszak :D.
wraz ze zwiędnięciem narcyzy w wazonce mej i czas powrotu nastał.


im więcej deszczu, tym świat paradoksalnie się radośniejszy wydaje. i nawet bym się dał takowemu zmoczyć chyba.
a w ogóle to się jakoś dziś nie wyspałem coś. o!

[...]

niedziela, 24 kwietnia 2011

(359). czyli już się nie boję!

a Wy? karramba!



dżem z muchomorów, posolona herbata, i oberża pod stu i jednym nieszczęściem. niemal jak robienie kanapek przez gagę.
po spożyciu pokarmów wielkanocnych czuję się dość podobnie jak ci kosztujący gagowe produkty, albo biedny owad, który umoczył swą trąbkę w muchomorowym dżemie. mam nadzieję, że to tylko chwilowe ;)
[...]

sobota, 23 kwietnia 2011

(358). czyli gdzieś w każdym z nas...

mieszka dziecko, które czasem trzeba dopieścić.



ja zostałem dopieszczony przyjeżdżając do domu. chyba nawet rozpieszczony zbyt zostałem chwilowo. czekały mnie na biurku moje ulubione kwiatki, kwitnące tylko na wiosnę, spotykane coraz rzadziej, a pachnące wprost niesamowicie, czyli narcyzy. (nie mylić z żonkilami!).
nawiedził mnie też zajączek, przynosząc tradycyjnie już opakowanie zawierające 4 kinderjajka. odkąd pamiętam, zawsze zbierałem różne z nich zabawki i z wielką niecierpliwością otwierałem każde czekoladowe pudełko, bardziej skupiając się na zabawce niż słodkiej powłoczce. i to zostało mi do dziś. jajeczne połówki będą pewnie czekać na zlitowanie się ze strony któregoś z domowników, gdy zabaweczki cieszą oko i małe dziecko we mnie.
a Wam coś uszaty potwór przyniósł ;>


SPOKOJNYCH ŚWIĄT.

[...]

piątek, 22 kwietnia 2011

(357). czyli spośród wielu bzdur...

muzyczne odkrycia epokowe dla mnie mają miejsce dnia każdego.



szperając w sieci podczas pisania pracy trafiłem przypadkiem nie wiem jakim na stronę krystyny prońko, na której to automatycznie uruchamiany plejer powyższą piosenkę grał i od pierwszego usłyszenia się zakochałem i zakochanie to trwa już ze 100 odtworzeń. polecam gorąco.
ukoiła ona też moje nerwy, które poszarpał mój edytor tekstów zawieszając się, odzyskując potem zapisywaną co 15 sekund wersję pliku z moją mgr, jednak w kształcie sprzed ponad godziny. tak oto moje półtorej strony poszło się..., a ja musiałem je tworzyć na nowo ;/. ale tworzę dzielnie dalej, może do 50 dziś dociągnę jak się uda. oby.


i jak już Was gotowanie zmęczy polecam wywiad z joanną chmielewską.

[...]

czwartek, 21 kwietnia 2011

(356). czyli góry, góry...

wielkie góry!



jedzenia oczywiście. 
babcia: mama mówiła by upiec tylko sernik, ale ja zrobiłam jeszcze szarlotkę i robię właśnie kremówki.
*
mama: ja upiekę tylko makulaturę (dla niewtajemniczonych ciasto miodowe, placków 6, przekładanych masą budyniowo-kaszomannową. wilgotne i pysznie aromatyczne).
tata: ale ja bym chciał jeszcze babkę.
*
i weź tu nie przytyj na święta. ja ze swojej strony pilnuję by porcje te minimalne wszystkie były. sałatki z połowy porcji, ciasta na małej blasze, etc. etc. tym bardziej, że cudem pisząc mgr w krk udało mi się schudnąć i ważę ciut mniej od Yomosy. jeszcze parę deko i dojdę do wagi wymarzonej ;)


wczorajsza podróż pociągiem była dziwnie męcząca, ale w sumie się temu nie dziwię. już podróż tramwajem to wszak zwiastowała. przystanek przed dworcem, stało się coś z torowiskiem i musiałem pokonać ten odcinek pieszo. biec, nie biegłem, bo zawsze z wielkim zapasem czasu na dworce wyruszam (chyba, że kogoś odbieram, to wtedy bywa różnie, ale się staram), ale zaburzyło to lekko plan. potem podstawili mniej wygodny skład niż zwykle i przez nieopatrzność usiadłem po tej stronie w wagonie, na którą akurat bardziej świeciło słońce. czytając zatem lekko się przypiekłem. potem pociąg z powodu ruchu wahadłowego złapał ponad pół h spóźnienia. dotarłem dosłownie wypluty,.po 7h nie czułem już tyłka od tych pierońskich siedzeń. chyba zacznę poduszkę ze sobą wozić.
a teraz czas na śniadanie. a rosół na obiad już się gotuje, a babcia z knedlami ze śliwkami już z dziadkiem zmierzają. mhmhmhm.

[...]

środa, 20 kwietnia 2011

(355). czyli cośtam-cośtam.

cośtam-cośtam.



wczorajsze humorki wraz z nastaniem świtu słonecznego minęły. nawet konieczność wywleczenia się na 10 z domu nie przerażała, tym bardziej, że jej cel był dość przyjemny, tj. poranna kawa z Chłopcem 3D. i okazało się że podobno jestem trochę gburkiem. to taka jego ogólna refleksja na mój temat, okraszona na koniec stwierdzeniem, że nie mógłby on ze mną być bo za dużo marudzę. (i vice versa - dodałem w myślach). interesujące, a w dodatku nieprawda to jest ;). a i nakierowane na niego swe marudności zawsze ograniczam. nie wiem skąd jego wnioski. przecież nie jestem marudny. prawda, że nie jestem?


tymczasem pakuję grabki, łopatkę i foremki do swej różowej walizeczki na kółkach, w druga dłoń chwytam swój prowadzony na sznureczku pojazd z zaprzężonymi doń pony i ruszam na podbój Końca Świata. z nadzieją, że w pociągu uda mi się cokolwiek napisać.

[...]

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

(353). czyli 'pochwal mnie!'

i jak takiej prośby w środku nocy nie spełnić?



tym bardziej, że miała być to ważna sprawa trwająca maksimum 5 minut. zatem chwalę po raz kolejny, polecam gorąco nową notkę 'niechcącego wyjść na natręta', 'romantyka wbrew jego powierzchowności', któremu jest obecnie 'fajnie' i popada momentami w samozachwyt nad ową notką. i chwaliłem przez ponad godzinę potem, i warto było, zobaczcie sami TU.


poza tym: wreszcie słońce świeci, pachnie o poranku kwieciem (mam nadzieję, że na Końcu Świata też zdążę je powąchać w ogródku, zanim wszystkie płatki się obsypią), poszerzyłem stronę o mnie  o 4 podpunkty, odwiedziłem bibliotekę i zasiadam do pisania, z planem osiągnięcia dziś magicznego czterdzieści i cztery. jakiż to ja mam ostatnio nudny żywot. i jeszcze o tym piszę. a Wy czytacie. to straszne.

[...]

niedziela, 17 kwietnia 2011

(352). czyli w zapracowaniu.

oczywiście znajduje się i czas na czytanie ciekawych artykułów. co prawda momentami przeraża mnie to co pan terlikowski mówi, gdyż dowodzi on w tym wywiadzie iż jest jak niezmieniająca - jedynych słusznych oczywiście - poglądów krowa, a próba dialogu z nim przypomina pogawędkę z dziadem z obrazu, lub walenie grochem o ścianę. mimo wszystko w pewnym sensie zaciekawiające, choć i zatrważające. 
miłej lektury.

[...]

(351). czyli sunday morning.

chciałem mieć go, wzorem Yomosy, lejzi.



i na chęciach się skończyło. lejzi miałem tylko kwadrans po obudzeniu się. 
obecnie mój mir domowy jest skutecznie zagłuszany jękami śpiewanymi, mówionymi oraz wynikającymi z usterek technicznych. dzieci, czy przyniosłyście skarbonki? i potem dzwonią z nagła przez 5 minut milion razy intensywniej niż zwykle dzwony. ciśnienie mi wzrasta. chęć zrobienie komuś tam krzywdy także. jestem gotów zrozumieć, ale w granicach rozsądku ichniejsze potrzeby, bez narzucania ich połowie osiedla.
[słowa niecenzuralne zostały nieumieszczone w poście, stąd jest on kilka razy krótszy niż planowałem].


piosenką powyżej nieudolnie staram się zagłuszać. bardzo nieudolnie. eh...

[...]

sobota, 16 kwietnia 2011

(350). czyli gorączka piątkowosobotniej nocy.

tak.



stało się tak, że w ferworze walki z mgr gdzieś mi wena i wewnętrzny spokój konieczny do pisania umknął. wylądować zatem musiałem z Byłą gdzieś na mieście. to nic, że wczoraj był piątek, a w piątki staram się nie wychodzić z domu, bo za wielkie tłumy po mieście krążą wieczorami i nie ma zwykle gdzie się ulokować. poczułem konieczność, ruszyłem.
i tak oto od 9 do 3 siedziałem z nią drinki sącząc i rozprawiając na różne tematy. mniej lub bardziej. plotkując o wszystkim co się rusza, żartując z tego co się już nie rusza, okazało się że jej znajomy jest obecnie nieudolnie podrywany przez mego Ex. a ja mam z tego relację na żywo. oh, ten maleńki świat.
po 3 wsiedliśmy w taksówki i pomknęliśmy każde w inną stronę miasta. zestaw piosenek na który trafiłem podczas podróży był lekko zaskakujący. zaleciało nieco magdą m. najpierw reni jusis, potem kwiaty we włosach (co w kontekście kwitnącego kwiecia na dworze oraz mych bujnych loków wydało się ze wszechmiar urocze), a na koniec spajsetki powyższe.
i miasto wspaniale puste i ciche. przynajmniej w mojej okolicy.


i uprasza się o cierpliwość niektórych.

[...]

czwartek, 14 kwietnia 2011

(349). czyli jest takie słowo co się na o zaczyna...

tym razem dotyczy ono PanaMcQueena.



tym słowem na o. jest OBSESJA. podczas 2 godzin imię jego obecnej na tapecie lowy zostało odmienione przez wszystkie przypadki niezliczoną ilość razy. telefon też jakby mu do ręki przyrósł a palce do klawiatury. ale może już nie będę się pastwił więcej nad nim ;]


z innych ciekawych wieści - pada deszcz, co smuci mnie bardzo. ale to jedyna rzecz, która mnie smuci. bowiem mimo brzydkości wszelakich za oknem, pewne radosne promyczki się pojawiły. pewna pani doktor zaczęła wypytywać mnie dziś na okoliczność moich planów związanych z instytutem i planami naukowymi. uzyskawszy informację o tym iż marzy mi się zamiana przyszłych 3literek na dwa, wcale się nie zdziwiła i zaproponowała współpracę przy mającej powstawać niedługo pracy zbiorowej zahaczającej tematycznie o moją mgr. nie mogłem odmówić i radości ukryć. za czas jakiś zatem (niestety około roku z kawałkiem), przy sprzyjających wiatrach wszelakich powinno się udac to uczynić.
i dwie pieczenie (mgr na wydziale i aktywność w instytucie) na jednym ogniu może się upiec uda jakoś.

[...]

środa, 13 kwietnia 2011

(348). czyli podcięte skrzydełko.

ale tak lekko tylko, i tylko jedno.



tak się wczoraj cieszyłem, ze udało mi się wstać przed 7 i wybrać dość punktualnie na seminarium, że aż postanowiłem pochwalić się swoim dokonaniem kilku osobom. i co się okazało? że moje wstanie, jak dla mnie w środku nocy jest dość marnym wyczynem albowiem o 7.30:
- Tahoe był już na nogach od ponad 2 godzin i zdołał poczynić wiele pożytecznych rzeczy;
- Yomosa sączył o tej porze już kubek ciepłego kakao;
o Nemstu już nie wspomnę, bo ten był na nogach od środka nocy, nie kładąc się spać prawie wcale, z powodów dość interesujących, ale nie ja tu o tym mam pisać.
eh, a taki byłem z siebie zadowolony, a widać że ledwo zbliżyłem się do jakiejś przyzwoitej normy ;)
dziś zatem postanowiłem spać do oporu. nastawiłem jednak budzik na 10, bo przecież i opór musi mieć jakieś jasnookreślone granice, tym bardziej gdy różne obowiązki wzywają naukowe. i nie chwalę się nikomu już ;D


czas na obiad na śniadanie i w drogę na zajęcia a potem na plotki z PMQ.

[...]

wtorek, 12 kwietnia 2011

(347). czyli o pogawędkach przy pierogach.

z Chłopcem 3D.




latało wczoraj biedactwo cały dzień między pracą a jakimś szkoleniem, a wieczorową porą miało mnie nawiedzić. tak jak przewidywałem po drodze prawie nic nie zjadł. zapowiedziałem mu zatem, że zostanie u mnie bez dwóch zdań nakarmiony, co wielce go ucieszyło i zaskoczyło. co prawda nie mógł jak zawsze się zdecydować na co ma ochotę, czy na te z jagodami, czy truskawkami czy może ruskie. dostał w końcu te ostatnie i zażyczył ich sobie więcej niż ja jadam zwykle na obiad. i śmietanę. pochłonął wszystko i już mu się oczka słodko kleiły.
ja uprawiałem swe tradycyjne 3po3 o niczym gadanie, aż wspomniałem że sprawdziłem z nudów co się na flw dzieje. obruszył się pytając czy kogoś szukam, czemu zaprzeczyłem, zasłaniając się magisterką i mówiąc że może za jakiś czas. i dochodząc do clue stwierdził Ty zawsze znajdujesz jakąś wymówkę by nikogo nie mieć. i może coś w tym jest. w zimie nie szukam bo sesje, wiosną, bo zaraz nadjedzie lato i sesja i wakacje, które spędzam na Końcu Świata zwykle, jesienią też nie bo niedługo sesja zimowa. błędne koło, momentami wygodne, ale czasem sam nie wiem czym tak naprawdę motywowane.



no nic, w każdym razie piszmy ową mgr!

[...]

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

(346). czyli jeśli dziś jest poniedziałek, to...

oczywiście coś dziwnego musi się zdarzyć.



i zdarzyło. ruszyłem dziarsko o poranku do ksera i biblioteki. oczywiście z godzinę później niż planowałem gdyż budzik zamiast przełączyć w drzemkę, to oczywiście go wyłączyłem. było na dworze też oczywiście zimniej niż się wydawało przez balkon wyglądając. zatem i sam spacer z przystanku tramwajowego do xera nie był zbyt przyjemny. ale to nie wszystko, skoro jest dziś poniedziałek, to oczywiście musiało coś jeszcze w pakiecie się zjawić. i w xero też oczywiście była kolejka, a makulatura, którą stamtąd wziąłem ważyła 100 kilo chyba.
jako że ubierałem się w pośpiechu, wcisnąłem się w szary sweterek i losowo wybrane trampki, plus jakiś szaliczek i katana. niezbyt piękny zestaw, ale kto u licha w poniedziałkowy poranek może mi się na mieście napatoczyć - nikt przecież. z tą myślą, obładowany już kserówkami maszerowałem w kierunku rynku, gdy nagle wyrósł przede mną obecny mego ex. a wyrósł nagle, gdyż oczywiście nie wziąłem rano okularów, stąd nie mogłem dostrzec sunącej masy naprzeciwko mnie z odpowiedniej odległości. zmierzyliśmy się tylko oczami. fajnie jest wiedzieć kto jest kim, wiedzieć ileśtam o sobie, ale nie znać osobiście. ale to chyba standard w tego typu układach.
biblioteka jest oczywiście na 3 piętrze, ale to już przemilczę. 



przypomnijmy, jest oczywiście poniedziałek. coś jeszcze ciekawego może mi się jeszcze dziś przydarzyć ;].

[...]

niedziela, 10 kwietnia 2011

(345). czyli na drugim końcu świata...

trwa pełnia jesieni, (a konkretnie to w chile, gdyż tam się muzycznie udajemy).



w krk słonecznie choć wiatr mroźny bardzo. na tym pogodowe donosy zakończę. nastał nowy dzień i jestem pełny przelewanego w edytor tekstu zapału twórczego. poranny cupacake z Byłą połączony z plotkami też dość pozytywnie wpłynął na mój nastrój. a perspektywa popołudniowego ciacha u Tahoe utrzymuje go na bardzo wysokim poziomie niezmiennie.
zapowiada się twórczy dzień, do tego dzień pełen kulinarnych wrażeń i rozkoszy! i byle tak aż do wieczora trwał, bo wieczorem czeka mnie marchewka :DD.


dodam tylko, że poranek był dziś wyjątkowo obfity w przerażające efekty dźwiękowe. standardowe dzwony i inne gadżety gwałciły mnie przez uszy niemiłosiernie wprost!

[...]

sobota, 9 kwietnia 2011

(344). czyli 1 palec, 2 palce, 3 palce...

i tak do 5. potem druga dłoń.



a pomiędzy tymi palcami dzisiejszy dzień mi przeleciał. niby rano pozałatwiałem xera, poczty, biblioteki i zakupy. wróciłem siadłem. przełożyłem makulaturę z jednej kupki na drugą. potem na trzecią. potem z łóżka na podłogę. jakaś kawa, jakaś herbata. o już 18. o i już się humor i nastrój pisarski gdzieś zgubił. to może jakiś film. padło na m jak morderstwo hichcocka. polecam gorąco. potem się okazało że nowa gessler już jest na vod. telefon do domu. i zrobiła się 22 coś. i wiem że nic dziś nie napiszę. 
miałem iść na spacer po południu, albo choć do kfc obok, albo po wino, albo do galerii. byleby się ruszyć i nie gnić. zabrakło mocy sprawczej by zrzucić z siebie dres, ubrać buty i inne wyjściowe rzeczy.
nie lubię się czasem za to że nastroje różne dziwnie wpływają (ujemnie - tak konkretnie rzecz ujmując) na me wszelakie obowiązki.


jedyne co mi się dziś udało, to zjeść marchewkę.

[...]

(343). czyli koleje.

jak wiadomo - lub nie - stanowią jedną z moich małych, skrywanych (już nie) pasji.



wyczytałem niedawno, że gdzieś w wielkopolsce odbędzie się przejazd jakimś nieużywanym od ponad 10 lat do przewozów pasażerskich szlakiem. wcześniej podobne akcje miały miejsce także na kujawach. przeglądając w sieci zdjęcia pozarastanych torowisk i opuszczonych stacyjek (i stacji) przemożną ochotę mam je wszystkie odwiedzić. dawno temu w programie tik-tak, tytułowy bohater podróżował starą warszawą przystosowaną do jazdy po szynach (taką jak TU). od tamtego czasu marzy mi się posiadanie takiego pojazdu i możliwości penetrowania nim wszelkich miejsc, do których zawiodłyby mnie tory. albo taka objazdowa kolejowa wycieczka po polce. 
ba mam tez swoje ulubione wagony, które już raczej nie są włączane do żadnych składów. jeszcze w pradawnym malowaniu, kojarzą mi się z zamazanymi wspomnieniami z przełomu lat 80 i 90, gdy z Końca Świata odjeżdżały co godzinę pociągi w każdym kierunku, z każdego z pięciu peronów. dziś niektóre pociągi ir posiadają piętrowe wagoniki, jednak są one z lekka inne, spójrzcie sami TU.


gdzie jest wiosna?! dziś wychodząc do miasta rano żałowałem że nie wziąłem rękawiczek ;o.

[...]

piątek, 8 kwietnia 2011

(342). czyli zagadka.



kilka rzeczy urzekło mnie w tej piosence. zgadnijcie jakich :D

(i przepraszam, cipa jestem, nie sprawdziłem po napisaniu posta czy kod z piosenką wkleił się poprawnie. Nemstowi dziękuję za zwrócenie mi na to uwagi :*)

[...]

czwartek, 7 kwietnia 2011

(341). czyli wzrok rozbiegany.

i patrzący nie tam gdzie powinien.



zdaje się być niczym szczególnym zamawianie dań w kfc. udałem się do takowego ostatnio ze swoją Byłą (tak, tak, dawno temu w liceum takową przez miesiąc posiadałem), stoimy przy kasie i mówimy panu na co mamy ochotę. zamiast tylko odpowiadać mu na pytania, zapłacić i odejść bezmyślnie lustruję wszystko dookoła. i okazało się że pan (ten z falistą grzywką, o którym swego czasu gdzieś Brylantyna napomykał był) tak niefortunnie wpuścił sobie koszulę w spodnie iż pokazywał trójkątny fragment swego włochatego acz płaskiego brzucha oraz odpadł mu swego czasu i się zapodział pewien guzik tejże koszuli, zatem został przez niego zastąpiony nowy, ale półtora raz większym.
także krążenie korytarzami galerii handlowych i zerkanie z nich we wnętrze sklepu jest czynnością dość ekspresową i czynioną raczej beznamiętnie. ostatnio czyniąc powyższe na trafiłem na jednego sprzedawcę ukradkowo dłubiącego w nosie i jednego sprzedawcę poprawiającego sobie zawartość majtek.
naturalnie już pierwszą rzeczą, po wejściu na zajęcia lub do kawiarni jest obejrzenie sobie raz-dwa wszystkich wokół w poszukiwaniu ciekawych ubrań, także tych skrawkowo widocznych, albo jakiś modowych wpadek typu krzywo zapięta koszula. i te fakty zauważam prędzej niż znajome twarze, stąd zwykle me 'cześć' bywa spóźnione albo nie ma miejsca wcale. cóż, zawsze tłumaczę się iż nie miałem okularów :D.


i pisarski łikend nadciąga znów!

[...]

wtorek, 5 kwietnia 2011

(339). czyli malinowa rozkosz!

jedna z najbardziej kuszących.



ale gdy pokusy są dwie, to nie wypada na każdą się dać chyba skusić. najpierw malinowe alpejskie mleczko w oko mi wpadło. aż przystanąłem z wózkiem i oniemiałem. wszak wszystko co malinowe jest przepyszne. (podobnie jak czereśniowe, ale cośkolwiek czereśniowego kupić graniczy z cudem). i tak stałem blokując wózkiem przejście w sklepie. nagle uprzytomniałem sobie jednak cel wizyty - owszem maliny, ale w maczałkach herbaty białej pływające. tym razem została ona upolowana. można uznać to za wielki sukces, gdyż w kilku wcześniej penetrowanych sklepach stwierdziłem jej brak, nie można było także z Końca Świata jej przywieźć.
kupiłem też dwa tiszerty, koszulę i trampki. połowę z tych rzeczy pewnie za parę dni zwrócę, jak tylko dojdę do wniosków co mi się naprawdę podoba i co mi jest potrzebne. ot, tradycyjny mechanizm zakupów u mnie :D.


i jeszcze ulewa mnie dziś złapała. to pewnie kara za wydawanie pieniędzy. na szczęście jednak nie zmogłem, gdyż podczas deszczu jechałem tramwajem, a gdy tylko dotarłem prawie do domu, jak nożem uciął - padać ustało.

[...]

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

(338). czyli kogo szukamy?

czy raczej szukamy biernie próbując dać się znaleźć?



pewnie mógłby być to przyczynek do jakiegoś dłuższego posta i głębszego zarazem. leżąc sobie wczoraj w łóżku przed zaśnięciem doszedłem do wniosku, że - może przypadkowo i podświadomie ale - szukamy w pewnym sensie przeciwieństw własnej osoby. szukamy osób, które posiadają to czego my nie mamy, albo uważamy że nam tego brakuje w pewnym stopniu. podobają się nam w innych umiejętności, które kiedyś sami chcieliśmy posiąść ale zabrakło nam na to czasu albo zapału. dzięki temu znajdujemy doskonałe dopełnienie własnej osoby. czyżby teoria o połówkach jednak się sprawdzała?


wiosna tak poza tym chyba okazuje się latem.

[...]

niedziela, 3 kwietnia 2011

(337). czyli piosenkowe poszukiwania.

póki co bezowocne.



ucząc się czy pisząc cokolwiek, tak jak teraz męczę się z mgr, muszę zawsze koniecznie mieć w tle zapętloną jakąś piosenkę, by odizolować się od świata zewnętrznego, by nie wsłuchiwać się w odgłosy płynące z dworu albo z mieszkania w formie tłukącego się Słoneczka czy innych ciekawych zjawisk. piosenka taka powinna być raczej niesmętna, z jakimś powtarzającym się motywem muzycznym. i szukam takowej na dziś, bo jakoś zapasy z plejlisty mi się troszkę znudziły i niczego znaleźć nie mogę. ktoś pomoże?


jakie to kopiuj-zmiksuj-wklej-dodaj_przypis jest męczące. eh.
(ah! i się wczoraj coś księdzu z kościoła obok pomieszało i dzwonił o 21.52 zamiast o 21.37 :DD)

[...]

sobota, 2 kwietnia 2011

(336). czyli nie ma niczego.

niczego nigdzie w dodatku.



chcąc zmusić się do porannego wstanie zaplanowałem na dziś do południa wypad do galerii w poszukiwaniu trampek, bokserek, tiszertów, katanek wiosennych. obleciałem wielgaśne centrum handlowe w 40 minut, w żadnym sklepie nie było niczego na czym by się dało wzrok zawiesić. nawet w mych ukochanych sklepach! :( jedyne co - znowu trafiłem na tego samego sprzedawcę w pull&bear co zawsze, jak zawsze zmierzyliśmy się wzrokiem dość długo i dokładnie. i tyle atrakcji.
krążyłem potem po auchan w celu zrobienia bezplanowych zakupów. na zasadzie - co mi się przypomni, bo oczywiście białej poszukiwanej od hoho herbaty nie było. choć w tym sklepie udało się koszyczek napełnić, dzięki czemu nie muszę witać do osiedlowego marketu ani warzywniaka, w którym zwykły serek jak się okazało kosztuje o połowę więcej. 
marudzić to ja chyba nigdy nie przestanę! do pisania czas się brać!


a Tahoe&Yomosie dziękuję za różne pyszności! :*

[...]

piątek, 1 kwietnia 2011

(335). czyli najtrudniejszy pierwszy krok.

za nim innych zrobisz sto.



i taką mam nadzieję, że spłodziwszy wreszcie pierwszą stronę, teraz pisarstwo me potoczy się z górki. stąd też planowane jest lekkie zaniedbanie blogowego poletka albo drobne zmienienie jego formuły - wyjdzie w praniu.


wróćmy do robótek ręcznych zatem. paluszki śmigają. po klawiaturze.

[...]