wtorek, 5 kwietnia 2011

(339). czyli malinowa rozkosz!

jedna z najbardziej kuszących.



ale gdy pokusy są dwie, to nie wypada na każdą się dać chyba skusić. najpierw malinowe alpejskie mleczko w oko mi wpadło. aż przystanąłem z wózkiem i oniemiałem. wszak wszystko co malinowe jest przepyszne. (podobnie jak czereśniowe, ale cośkolwiek czereśniowego kupić graniczy z cudem). i tak stałem blokując wózkiem przejście w sklepie. nagle uprzytomniałem sobie jednak cel wizyty - owszem maliny, ale w maczałkach herbaty białej pływające. tym razem została ona upolowana. można uznać to za wielki sukces, gdyż w kilku wcześniej penetrowanych sklepach stwierdziłem jej brak, nie można było także z Końca Świata jej przywieźć.
kupiłem też dwa tiszerty, koszulę i trampki. połowę z tych rzeczy pewnie za parę dni zwrócę, jak tylko dojdę do wniosków co mi się naprawdę podoba i co mi jest potrzebne. ot, tradycyjny mechanizm zakupów u mnie :D.


i jeszcze ulewa mnie dziś złapała. to pewnie kara za wydawanie pieniędzy. na szczęście jednak nie zmogłem, gdyż podczas deszczu jechałem tramwajem, a gdy tylko dotarłem prawie do domu, jak nożem uciął - padać ustało.

[...]

3 komentarze:

  1. Mówiłem, że uda Ci się coś znaleźć ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ta ulewa to była kara Boska za to, żeś ptasiego mleczka nie kupił:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja na szczęście noszę zapobiegliwi ze sobą zawsze parasolkę ;] I widząc tytuł notki myślałem, że napiszesz o białej czekoladzie z malinami serwowanej w pijalni czekolady Wedla...

    OdpowiedzUsuń