piątek, 26 lutego 2010

67. czyli najwyższy czas skończyć!

z lenistwem i nicniepisaniem chociażby!



[ivri lider: the man i love]

wróciłem, żyję i mam się dobrze. wspieram również strajkujących francuskich kontrolerów lotów i popieram ich postulaty, tylko czemu musieli sobie protesty urządzać akurat, gdy miałem wracać do domu? pewnie są w zmowie z obsługą barcelońskiego lotniska, która chciała jak najdłużej zatrzymać mnie za swoim terenie, bym mógł stracić nań więcej pieniędzy i czasu. choć przyznać trzeba - dzięki temu wypatrzyłem choć jakieś ładne stworzenie, więc zaspokoiłem swoje estetyczne pragnienia. a i pan z obsługi pokładowej był niczego sobie. nie przeszkadzał mi jednak i on, ani wspomniane wcześniej, a przypadkiem siedzące obok ładne stworzenie, najzwyczajniej zasnąć :D
dnia kolejnego, po 4 h snu wybrałem się - wyglądając jak co najmniej 3dniowe zwłoki - na spotkanie z Wiosennym. mam dziwne wrażenie, że nadal wszystko stoi w miejscu tocząc się jednak do przodu albo toczy się do przodu stojąc w miejscu. czyli bez sensu. a mimo to jest coś, co nie pozwala mi tego zakończyć. nie wiem tylko nadal co. (a rzecz - jakby kto stracił rachubę - toczy się już od około 2.5 miesięcy).


i gorąco polecam - nie pierwszej świeżości co prawda - ale nie mniej jednak: ha-buah aka the bubble aka bańka mydlana. (oraz ścieżkę z tegoż)


i chyba czas się zabrać za wiosenne oraz Wiosenne porządki.

(...)

sobota, 20 lutego 2010

66. czyli ciepło, cieplej...

barcelona!



[marek grechuta: dni, których nieznamy]

sesje skończyły się były. odwiedziłem nawet ku uciesze i smutkowi mej rodziny (bo tylko na 2 dni) Koniec Świata. w nagrodę za ładne wyniki w nauce (pomijając już dezercję z pewnego egzaminu) udałem się piętrowym pociągiem, autobusem, samolotem do jo. do barcelony.
nie wiedzieć czemu wiosnę czuć tu na każdym kroku. w zapachu powietrza, w kwitnących już niektórych drzewach, w okularach słonecznych na nosie i w nawet w mym nastroju ;)
chodzę czy też kroczę, patrzę czy też zerkam, oglądam tudzież podglądam. odpoczywam. momentami trochę bezmyślnie, ale chyba na tym mają polegać ferie.


a i z Wiosennym widzę się - póki co teoretycznie, bo może znowu wpadnie mu do głowy mieć jakiegoś doła czy coś - po powrocie mym. w końcu wiosna za oknami, to może i w sercu wreszcie na stałe maj nastanie ;)

(...)

poniedziałek, 15 lutego 2010

65. czyli post scriptum.

co wcale nie oznacza, że cokolwiek kończę.

















[rihanna: rude boy]




ledwo człowiek postanowi pewien rozdział zamknąć w życiu, ledwo wyczyści pamięć swą, wyedytuje nazwy kontaktów w telefonie, gg, etc. przeszłość postanawia się odezwać.


lubię czytać czyjeś tłumaczenia - czasem, lubię. ale lubię tylko, gdy mam  na to ochotę. nie wiem czy mam/miałem teraz. w każdym razie chyba rozpocznie się drugi sezon burzliwej niczym moda na sukces, poprawnej niczym klan, mrożącej krew w żyłach niczym w-11 i gorącej niczym opowiastka centkiewiczów 'anaruk - chłopiec z grenlandii' (pamiętacie z podstawówki :P) przygód wiosennych pjotrusia pana. Wiosenny @ wysmarował, korząc się i tłumacząc - brzmiał nawet przekonująco, acz me jedyne wrażenia po lekturze można zmieścić w westchnieniu: 'o kurwa', gdyż ktoś znowu zburzył mój świeżoodnaleziony spokój. co gorsza chyba pozwolę sobie na dalsze w nim mieszanie. a przynajmniej na jeszcze jedno z nim spotkanie. bo niestety - albo jak się może okaże stety - jakoś go lubię. a może każdemu się należy druga szansa, nowa karteczka do zapisania. ale całej ryzy na pewno mu nie dam ;).













chyba jednak niczego się nie nauczyłem.

czas pokaże.



(...)

niedziela, 14 lutego 2010

64. czyli trzecie podejście.

do tego posta.



[maria sadowska: kiedy nie ma miłości]

i piszę i kasuję. i piszę i kasuję. ciekawe, jak skończy się tym razem. bo ilekroć coś stworzę, dochodzę do wniosku, że to bez sensu, i że znowu o tym samym jest, i że znowu nic nowego, i że mi się nie podoba. to ostatnie chyba najważniejszym argumentem za usunięciem tego co stworzone było jest.
to czego nie udało mi się ubrać zbyt w słowa dotyczyć miało nalotu mojej rodzinki na krk, tego iż globisza zawsze warto w teatrze oglądać i że 'szkołę żon' w starym polecam, że spadł śnieg i wczoraj wszystko wyglądało jak z bajki albo przynajmniej ze szklanej kuli z domkiem, bałwankiem i płatkami śniegu, którą do woli potrząsać można. i o czymkolwiek pisać nie zaczynałem zmierzało to w kierunku wspomnień i skojarzeń. za niedługo nie będzie już pewnie w krk wolnego od nich miejsca.

kawiarnie. teatry. uliczki. chwile. momenty. spojrzenia.
kropka.


za muzyczną inspirację dzięki składam ;*.

(...)

środa, 10 lutego 2010

63. czyli przewrotny i z potencjałem.

że niby ja.



[mika: blame it on the girls]

2 dni. 2 opinie. 2 niemal przypadkowe osoby, z którymi łączą mnie systematyczne acz przelotne kontakty.

a. mam koło domu cukiernię, do której zachodzę kilka razy w tygodniu, zawsze kupując przecudowną kremówkę hiszpańską. (jedną oczywiście, czyli jak na dłoni widać, że dwóch albo nie pomieszczę, albo - co bardziej prawdopodobne, nie mam z kim drugiej zjeść). pewnego dnia zdarzyło się, iż kremówki się przedwcześnie skończyły i zmuszony byłem kupić krówkę. i ta okazała się tak pyszna, iż następnego dnia postanowiłem uczynić to samo.
pani w sklepie: 'to co jak zawsze kremówkę, bo jeszcze są?' (i już po nią sięga)
pjotruś pan: 'nie, dziś poproszę jednak krówkę'
pani: 'ooo, przewrotny pan jest!' (i się do mnie cieszy)
[tak oto okazało się, że jestem przewrotny]

b. dzisiejszy dyżur mego niemal ulubionego Doktora NN. nie dość, że okazało się, że pamięta jak mam na imię (nie na darmo przesiadywałem na ćwiczeniach w pierwszym rzędzie), to postawił mi wyższą ocenę na zaliczenie niż oczekiwałem. w sumie chciałem wyższą dostać i w takim celu szedłem dziś do niego, ale ja chciałem tylko + dostać, a nie o ocenę więcej, ale skoro Dr NN. nie ma 'zastrzeżeń do mojej wiedzy i widzi mój wielki potencjał', to przecież nie mogłem protestować. a przy tym się tak ładnie uśmiechał. i dzięki temu wiem na jaki fakultet w nadchodzącym semestrze uczęszczał będę. i na czyje dyżury czasem zajrzę ;)
(podczas, gdy ów Dr NN. jest postrachem mego roku nie wiedzieć czemu).
maluję mu tu wirtualne serduszko ;)
[tak oto okazało się, że mam potencjał]


i o dziwo ładne rzeczy w h&m odkryłem. i co jeszcze bardziej zadziwiające w reserved też. tak się kończy 15minutowy przelot przez galeryję, bo nawet mi się mierzyć nie chciało. kupiłem koszulę, jak się okaże złego rozmiaru, to oddam. mam w końcu 28 dni.

(...)

wtorek, 9 lutego 2010

62. czyli czas mija.

mijam ja?

















[anna maria jopek: nagle]




przekopując się dziś przez stos wyborczych - tym razem najstarsza jest z okolic przedbożonarodzeniowych - oprócz arcyciekawych artykułów o komisjach, hazardach, aferach, haiti... natrafiłem na swój kalendarz z ubiegłego roku. kartkując go pobieżnie doszedłem do jakże zaskakującego wniosku, że czas mija strasznie szybko. (odkrywcze).


tak oto popołudnie, 9. lutego, stało się przypadkiem porą minipodsumowania. nawet bardzo mini, bo chyba nie mam za bardzo ochoty grzebać w tym co się wydarzyć zdążyło, tym bardziej, że dostrzegam kilka analogii do tego co się dzieje i teraz. zanim wyjdzie na jaw co się działo, gdy jeszcze nie pisałem - wnioski, albo wniosek: pjotruś pan przez miniony rok nie nauczył się niczego na własnych błędach, albo prawie niczego, gdyż wciąż je popełnia, mimo że wydaje mu się, że tego już nie robi. whatever.


dwie głębsze relacje, z których nic w końcu nie wyszło (w tym jedna tocząca się w tym samym okresie, co ta obecna z Wiosennym, na którym można chyba postawić jednak już krzyżyk. jak macie ochotę rzućcie mu po kamyczku); przewijający się jak bumerang w układzie zima-lato-zima Pan Bezpłciowy (tylko czekać, aż i teraz się pojawi); i kilka relacji, które na szczęście daje się utrzymywać na w miarę sensownym poziomie (bo nie wiem czemu, odczuwam potrzebę posiadania gej-tylko-kolegów/przyjaciół i uważam tego typu relacje za niemal konieczne i ważne); Ex po roku od porzucenia po raz ostatni i ostateczny zaczął się do mnie odzywać (choć teraz chyba już nie będzie chciał. trochę szkoda, ale co ja mogę);


wymyśliłem sobie i nowe studia, które miały być antidotum na nużące mnie wtedy i przynoszące same nieszczęścia prawo (w sumie odskocznia teraz mi się przydaje); przypadkowo wybrane seminarium może jednak świadczyć o spadku mej miłości do tego kierunku; różne mądre plany z nim związane póki co zawisły na kołku, bo nie chce mi się nic pisać do publikacji. czort. w sumie mógłbym wiecznie studiować, by wreszcie odkryć ten 'idealny kierunek' ;)


także oczywiście czytałem, oglądałem, słuchałem, spotykałem się, pisałem, szukałem i znajdowałem inspiracje. 





wniosek jaki nasuwa mi się jednak jeszcze (co oznacza, że mimo wszystko wciąż funkcja myślenia jako-tako u mnie działa): nie łączyć studiów z miłością, czyli póki co się lepiej chyba nie zakochiwać, nie zadurzać, nie nic, bo to się zawsze kończy w ten sam sposób, czyli źle.





... i klika innych spraw, o których nie pamiętam. lub udaję, że nie pamiętam.






coby za głęboko nie było, czas wracać do lektur; na deser dostały 'duże formaty' i 'wysokie obcasy'. potem farma. i może coś na obiad trzeba by sobie zrobić...













to tak kontynuując anio-de. wątek.



(...)

poniedziałek, 8 lutego 2010

61. czyli post, którego nie ma.


albo być nie powinno.





postanowiłem zakończyć swą sesję rezygnują z ostatniego egzaminu. ile radości mi to sprawiło. cóż z tego, że 2 godziny wcześniej zadrukowałem pół ryzy papieru materiałami nań potrzebnymi. i tak nic już do głowy mi nie wchodziło. nastały ferie. 5 dni nic-nie-robienia w krk. rozkosznie.


z tej rozkoszy udało mi się wypić butelkę ohydnego wina. jeśli kiedykolwiek będziecie zastanawiać się nad 'witoshą' - zrezygnujcie. paskudztwo. dopiero po wymieszaniu z kolą (oczywiście lajt, bo innej w domu nie miałem) dało rady to wypić. kiedy uprzytomniłem sobie, że jednak bym coś zjadł było już po 23 i wszelkie pizzerie były pozamykane. zostałem z paczką chrupkiego pieczywa ryżowego do zagryzania wina. cudownie. tym cudowniej, że powracam do starych zwyczajów picia z laptopem, moja piękną plejlistą i gg, na którym siedzą ci, co pojechali już do domów. i są płci kobiecej. kocham swe życie w takich momentach.


od poranka szwędam się po domu w szlafroku, spoglądam przez okno licząc tramwaje, oraz na wisłę i na pływające łabędzie. czas chyba na kolejną kawę. a może wypada wreszcie się zebrać i wyjść na dwór vel na pole...


nie chce mi się w sumie nic.
















może tak pozłorzeczę dziś światu. o. to by było nawet bezinteresowne z mojej strony.





(...)

piątek, 5 lutego 2010

60. czyli to był...

piękny dzień. idealny by coś zjebać.



[mika: poker face]

w związku swego Ex. ale to był czysty przypadek. otóż miałem nigdy doń nie dzwonić bez upewnienia się, że akurat nie jest u swego Obecnego. dziś chwyciłem za telefon spontanicznie, pomyślawszy: jest 10 rano, o tej porze ludzie siedzą w domu, a Obecny powinien być w pracy. tym razem nie trafiłem. obstawiam zgrzytanie zębów, bo niemal płaczący głos słyszałem już. ojej.
rozumiem, że ex swego obecnego jest co do zasady z definicji wrogiem publicznym numer jeden. ale, czy trudno czasem zrozumieć, że przyjazno-przyjacielskie relacje między byłymi partnerami mogą mieć miejsce. nie ogarniam co niektórych ludzi. (ale może poczekajmy aż ja będę kiedyś może miał swego obecnego, a on będzie miał swego ex ;) ).

pierwsza sesja zakończona - rzec jeszcze nieśmiało, ale mogę iż - sukcesem, gdyż byłoby wielce nieprawdopodobnym by jakiekolwiek wyniki były smutne. jeszcze tylko jeden egzamin na mym ukochanym kierunku i będą ferie :D
a póki trzeba się uczyć, to czas najwyższy by pojawił jakiś negatywny bohater. tym razem jest to gorączka i jakieś przeziębienie siejące w moim organizmie spustoszenie. od 2 dni się dzielnie leczę. efekty póki co marne. wczoraj dzięki temu odkryłem nowe góry w ameryce pn. (w sensie, że w notatkach do egzaminu czytanych).


a tak w ogóle to jaki jest dzień tygodnia dziś?

(...)

środa, 3 lutego 2010

59. czyli bez zmian.

nie tylko na zachodzie.



[lady gaga: bad romance]

wszędzie to samo. nauka się toczy. pjotruś pan niedługo chyba zostanie 'małym filozofem', gdyż profesor docenił jego wypociny i ocenił na 4. szok. szok. szok. nadal nie mogę dojść do siebie. jutro kolejne rozrywki, w piątek jeszcze następne...
z tradycyjnego już cyklu 'kronika wypadków miłosnych': nie dzieje się nic. wszystko stoi sobie w miejscu. czyli jest oklapłe. z powodu wszechogarniającej sesji w wersji double nie mamy czasu się spotkać. pisujemy sobie sms-y albo sms-a dziennie, i klikamy i komentujemy na fejsie. bosh. tak! płomienny romans kwitnie w najlepsze, jak i wszystko za oknem.


przeczytałem też kilka poprzednich swoich postów - pozostawię je bez komentarza. cieszę się tylko, że nie pisałem posta za każdym razem, gdy nachodziła mnie na to ochota, bo to dopiero byłaby ciotodrama. czy też raczej teengaydrama. o poziomie odbiegającym od najstraszliwszej krzyżówki południowoamerykańskiej telenoweli z harlequinem (seria obojętna).
wiosna idzie. spadł śnieg...

(...)