środa, 30 grudnia 2009

48. czyli ...!

nosi mnie. nie jest to dobry stan. szczególnie w perspektywie nadchodzącej sesji. a ona dla mnie startuje już po nowym roku i potrwa do połowy lutego.
nerwowe zerkanie na komórkę. nerwowe zerkanie do sieci, jeden portal, drugi, trzeci. logował się. był, jest. czemu nie pisze jeszcze?!
zerkamy nadal. odświeżamy strony.
komórka wibruje. to nie on. nie odpisuję więc. czekam dalej. może coś z zasięgiem nie tak. wszystko działa. czemu nie pisze jeszcze więc?! czemu odpisuje tak długo?!

by wreszcie...
napisał :D

boję się swego stanu. bardzo. to się nie może dobrze skończyć.
to ostatnimi razy się dobrze nie kończyło, więc może tym razem...

hopes & fears z poprzedniej notki aktualne nadal. i to jeszcze jak.

(...)

47. czyli to i owo.

czas podsumować. podobno.



[will young: hopes and fears]

tylko mam wrażenie, że ja ich nie potrafię robić, bo ich po prostu nie cierpię. zupełnie podobnie jak z postanowieniami noworocznymi. bardzo zaskakujący to twór, gdyż po co planować wykonanie spraw awykonalnych albo tych co ziszczą się na pewno, tudzież zakładanie, że w nadchodzącym roku stanie się to i tamto, podczas gdy są to rzeczy całkowicie od nas niezależne. planujmy, planujmy - czy raczej - planujcie, planujcie, ja się od tego powstrzymam.
myślę, że bardziej na miejscu jest stworzenie listy życzeń, tego co byśmy chcieli by się nam - przy fortunnym zbiegu zdarzeń i z naszą pomocą - przytrafiło. mi chyba tradycyjnie już potrzeba:
a) większej ilości czasu (albo lepszej jego organizacji). mimo całego mego zaplanowania i uporządkowania, gdzieś on ucieka i za wiele spraw przesuwanych jest na mityczne 'jutro' czy inne 'potem';
b) cierpliwości i samozaparcia przy robieniu rzeczy, na które nie ma się najmniejszej ochoty lub ma się ochotę, ale taką malutką. przydałoby się także nie unikać ich jak ognia, bo chyba jednak problemu żadnego nie rozwiązuje;
c) zakończyć poszukiwania i znaleźć.
(ciekawe czemu tak bezosobowo te życzenia mi się napisały...)
trzy wystarczą, teraz okazuje się tylko, że nie warto konsumować złotych rybek zamiast karpia na wigilię ;) i znowu pewnie się spełnią one w stopniu niewielkim, chociaż ostatnio akurat to spod literki c) dziwnym trafem może znaleźć swój szczęśliwy finał. oby chociaż to ;)


była u mnie wczoraj jo. całe 8h. w nagrodę za dzielne wstawanie na jej spotkanie otrzymałem kocyk z motywem wiadomym :D

i jako że pewnie już mnie tu przed nowym rokiem nie będzie: wszystkim czytaczom, podglądaczom, tym co piszą/glosują i tym co nie, życzę wszystkiego najlepszego*.

* życzenia treścią konkretną wypełnić proszę sobie samemu, gdyż wtedy będą one najodpowiedniejsze dla każdego z Was :)

(...)

piątek, 25 grudnia 2009

46. czyli święty spokój!

nareszcie!



[anna maria jopek: teraz i tu]

już po! wigilia była, minęła, pieśnią przeszłości się stała. na kolejny rok. teraz tylko pozjadać resztki, pochować ozdoby, popopijać trochę ziółek na żołądek i można wrócić do codziennego życia. zastanawiające czemu wszyscy życzą sobie 'wesołych świąt' zamiast 'normalnego życia' (czymkolwiek ono dla każdego z nas ma być). ale z tradycją się nie dyskutuje, tradycję się kultywuje.
zadziwiającym jest tylko, że z moim ciotozblazowanym kuzynem byłem w stanie toczyć zwyczajne rozmowy o życiu wielkomiejskich gejów ;). (miło, miło. ciekawe kiedy z powrotem zaczniemy kopać pod sobą dołki. chyba niedługo, bo już po świętach przecież). plotki, ploteczki; jedyny pożytek z wigilijnego spotkania.

odpoczywajmy więc wszyscy!

(...)

czwartek, 24 grudnia 2009

45. czyli no ten tego; życzenia.

moja ulubiona świąteczna czynność.



[anna maria jopek: w zimowe dni]

wszystkim mi niepodpadniętym i tym podpadniętym, bo przecież święta to czas miłości oraz dobroci, i nawet ja mówię ludzkim głosem, życzę wiele spokoju, dużej ilości czasu tylko dla siebie, a także chwili, w której będziecie mogli powiedzieć, że jesteście szczęśliwi.
więc podsumowując - wszystkiego dobrego i frohe Weihnachnten!



czas mi lepić pierogi. sztuk: 120. dobrze, że przy mamino-babcinym wsparciu ;]

(...)

środa, 23 grudnia 2009

44. czyli zbliża się wielkimi krokami...

dzień wielkiego obżarstwa i serdecznych uśmiechów.



[ania dąbrowska: glory (acoustic version)]

zielony kujący potwór został obleczony światełkami, pozawieszany bombkami i łańcuchami. parę potraw się zrobiło. a nawet suszkowy kompot. całe kotły dwa wielkie. stół się powiększył był i liczy już 3metry z kawałkiem. dużo rzeczy się robi. większość z moim udziałem.
kocham święta.


zdjęcie obiecane wisi powyżej. jutro będzie cała wigilijna opowieść :D

(...)

poniedziałek, 21 grudnia 2009

43. czyli do domu czas na święta...

pierw tylko trzeba tam dotrzeć jakoś.



[sławek uniatowski: na święta czas do domu]

jeśli jedzie się 10 zamiast 6godzin, chce się świąt coraz bardziej.
jeśli 2h poszukuje się odpowiedniej choinki, chce się świąt coraz bardziej.
jeśli piecze się o kilka blach za dużo ciasteczek, chce się świąt coraz bardziej.
jeśli wiesza się wieniec iglasty, a on ciągle prosto wisieć nie potrafi, chce się świąt coraz bardziej.
jeśli wpada z zapowiedzianą 3min wcześniej rodzina, chce się świąt coraz bardziej.


już nie mogę doczekać się tej szopki. tzn wigilii.

(...)

wtorek, 15 grudnia 2009

42. czyli kilka słów.

to co miało być już kiedyś, ale mi się zapomniało.



[anna maria jopek: możliwe (duda trio)]

i kilka zdań z marcina kydryńskiego. trudno nie przytaknąć. trudno się nie zastanowić.


w każdym szczęściu tkwi ziarenko niepokoju, lęku przed utratą, żalem o chwilowość.

zawsze myśleliśmy, że będzie czas. nie odkładajcie niczego na później.


(...)

poniedziałek, 14 grudnia 2009

41. czyli na całej połaci...

... w przeróżnej postaci... śnieg...

(przed przejściem do dalszej części tekstu należy włączyć piosenkę!)


[anna maria jopek & jeremi przybora: na całej połaci śnieg]

ten dzisiejszy śnieg wygląda tak jakoś inaczej niż ten w łikend. wyszedłem z zajęć i oniemiałem - biało. skąd on się wziął. i prószył nadal rozkosznie, delikatnie opadając na spacerujących ludzi, pokrywając chodniki i ulice (drogowcy i tej zimy...).
i padał lekko, świeżo odciśnięte ślady butów po chwili znikały, blask świecących się wokół lampek i świątecznych dekoracji tylko dodawał uroku...
i to nic, że jak pada śnieg to nic nie widzę tylko latające wszystko dookoła, że jest ślisko wszędzie, butki i stopki się rozjeżdżają, że marzną mi paluszki i czerwieni się nos. dziś o dziwo było jakoś tak magicznie...
może to dzięki świadomości, że dwa eseje (jeden o niczym, a drugi jeszcze bardziej o jeszcze większym niczym) zostały napisane, niemal poprawione do końca czekają tylko na wydrukowanie i oddanie do lektury szanownym paniom i panom doktorom czy prawi-doktorom. oby i im się spodobały ;) teraz można spokojnie uczyć się na czwartkowy egzamin, w międzyczasie zaliczając 'zdalny' (cokolwiek to znaczy) kurs bhp.


szkoda tylko, że korespondencja ma leży...

(...)

sobota, 12 grudnia 2009

40. czyli śnieeeeg.

pada sobie bezczelnie.



[anna jantar: tyle słońca w całym mieście]

a nuż piosenką da się do zakląć, by padać przestał, by nie było go, by zniknął , by wyszło słońce i było ciepło, bym nie musiał chodzić omotany szalikiem, bym nie wciągał na głowę czapki a na dłonie rękawiczek. marzenia...
wraz ze śniegiem w mieście pojawił się - jak donosi ma ukochana fejsbuka - Pan Bezpłciowy. mam dziwne podejrzenie, ze to białe coś spadające bez ustanku z nieba to jego sprawka. w sumie żadne jego pojawienie się tu, nie wieściło nigdy niczego dobrego. ciekawe, jak będzie tym razem.
na złość - bo nieszczęścia chodzą stadami albo przynajmniej parami - oprócz wspomnianej panoszącej się bieli, moja skromna osoba stała się pociągająca. nie znoszę kataru, nie znoszę bólu gardła, nie znoszę zimy.


coby pozytywnym akcentem zakończyć, tworzenie esejów o niczym z filozofii i kulturoznawstwa ma się całkiem dobrze. juz 2/3 tego drugiego gotowe, potem pozostanie tylko zmierzyć mi się z najgorszą najgorszością. może do wtorku zdążę. chyba że zapatrzę się przez okno na wisłę i jeżdżące raz po raz tramwaje.

(...)

środa, 9 grudnia 2009

39. czyli rosnę!

niestety.



[izabela trojanowska: wszystko czego dziś chcę]

niestety, bo chyba w szerz. ale jak się je - przykładowo dziś - 2 kremówki (dość miałem już po połowie pierwszej, nie wiem co mnie podkusiło by nabyć aż dwie... w sumie sprzedawczyni była kobietą ;) ). zasłodziłem się totalnie. więc smak trzeba zmienić. czym? oczywiście megapaką czipsów. po nich chce się pić. co pijemy? oczywiście kolę. tyle dobrze że lajt. ale to w moim przypadku chyba niewiele już zmienia.


gdzie można taniej kupić pudło rafaello: w żabce, czy w rossmannie? oczywiście w tym drugim. (to tak z cyklu 'proza życia', tym razem ta pokryta wiórkami kokosowymi).

(...)

poniedziałek, 7 grudnia 2009

38. czyli mężczyzna na skraju załamania nerwowego.

to ja.



[alicja janosz: zmień siebie]

wstałem. nie wiedziałem co ubrać. ubrałem co popadło. zapomniałem zjeść śniadania. oczywiście spóźniłem się na ćwiczenia. potem postanowiłem z nich wcześniej wyjść czując bezsens nań siedzenia. kupione w piekarni kapuśniaczki okazały się niedopieczone. wróciłem do domu na śniadanie. zjadłem. z lekka za późno wyszedłem z domu i tramwajowi mogłem pomachać. kolejny był za 15 minut, a zajęcia już za 5. pomyślałem - może autobusem. takowego też nie było. postanowiłem iść piechotą. po kilku krokach uświadomiłem sobie bezsens tego. nie wiedziałem co robić. zadzwoniłem do przyjaciółki z pytaniem 'co robić: spóźnić się na zajęcia czy poczłapać się do domu?'. tak oto wróciłem. zaopatrzywszy się w sklepie obok w breezery, które spożywać kończę. na 13 kolejne zajęcia. czy tym razem dotrzeć się uda?

(o prezentacji na jutro nie wspominam już, bo jest hen głęboko).

(...)

niedziela, 6 grudnia 2009

37. czyli czas rozprostować myśli.

i znaleźć lek na lęk.



[anna maria jopek: czułe miejsca (bosa 2005)]

przez okres ciszy spowodowany brakiem czasu i - jakby nie było - lenistwem oraz brakiem cierpliwości do skończenia czegokolwiek, miały miejsce następujące wydarzenia:
1. zbierałem plony na farmie, siałem, orałem, czochrałem renifery i koty, doiłem krowy, odbierałem świnkom trufle, zbierałem jajka i owoce, a także robiłem bukiety z kwiecia. czyli rozwijałem się.
2. znowu chodziłem nieprzygotowany na zajęcia. dlaczego? patrz punkt 1.
3. pewnego dnia poczułem też się staro. mam prawie 23 lata, czy jak raczej powinienem mówić - wciąż 22, a czuję się na wiele więcej. i zacząłem się przez to zastanawiać, co ja za te kilka lat (całe 2), po skończeniu studiów mogę/będę robił. i doszedłem do wniosku, że nie wiem. tzn wiem, ale jest to raczej opcja pt. przedłużmy stan, w którym nie trzeba podejmować żadnych decyzji. jak pozbyć się tych natrętnych myśli? patrz punkt 1.
4. udało mi się umówić wreszcie z arcyzabieganym i unikającym mnie (mimo, że on sam zaprzecza, jakoby tak miało być) ex. zjedliśmy obiad, skserował sobie moje notatki (ciekawe czemu nie przychodził na wykłady...), ponasłuchiwałem się historyjek z jego związku (rzyg, rzyg), dowiedziałem się, że popełnia te same błędy, co jak był ze mną (niektórzy się nie uczą. nigdy) oraz zostałem odwieziony do domu (w między czasie dyktował mi esa do swego obecnego, a ja dzielnie to pisałem na jego telefonie. czy to nie jest patologia?).
5. oglądałem rewers (polecam). o dziwo byłem na nim z chłopcem (nazwijmy go Chłopiec). wizyty w kinie są miłe. piwo potem takoż. spacer nad wisłą również. po paru dniach oglądaliśmy film u mnie. i został do rana.
miło jest mieć kogoś w łóżku. tym milej, że wydziela ciepło, głaszcze, tuli, etc, etc. tym ciekawiej, że wiem, iż nic z tego nie będzie, bo nie oczekuję tego, bo nie chcę, - i przede wszystkim - bo to nie jest ktokolwiek dla mnie.
wnioski - co by nie było, że ich nie wyciągam - przydałby się ktoś (chłopiec sensu largo), ale nie Chłopiec (ten akurat). wybrednym.
6. w ramach leczenia złego humoru w międzyczasie, gdzieś pomiędzy punktem 4 a 5, wybrałem się dla ukojenia na spacer wieczorową porą na błonia. z domu w autobus - 2 przystanki - 45 minut spaceru = 16 powtórzeń 'nigdy nie mów nigdy' anii dąbrowskiej - w autobus - 2 przystanki - do domu. po drodze, już pod samą klatką kupiłem sobie rafaello. całą wielką paczkę. po pokonaniu schodów na me poddasze, odechciało mi się spożywać choćby jednego i zastanawiałem się po jaką cholerę w ogóle kupowałem. po czym zająłem się czymś pożytecznym. patrz punkt 1.
7. jak widać robię właśnie prezentacje na zajęcia. nawet nie wymyśliłem tematu. a muszę spłodzić ją dziś. a tymczasem... punkt 1 jest ponad wszystko póki co ;]


chyba potrzebuję kopa w mój piękny tyłeczek na obudzenie.
(patrz: punkt 1).

(...)

poniedziałek, 30 listopada 2009

36. czyli dlaczego?!

i jakiem prawem?!



[brodka: śpij]

dlaczego mpk spiskuje przeciwko mnie i 2x sprzed nosa samego tramwaje lini dwóch jedynych na koniec błoni mi odjechały?! dlaczego jeżdżą one tylko co 20 minut?! i dlaczego w związku z tym musiałem lecieć tam piechotą, taszcząc swoją teczusię w dłoni, rozwijając prędkość zawrotną, by na zajęcia powrócić zdążyć?!
chociaż wiał ciepły wiatr, świeciło słońce... i w sumie jakbym miał czas to bym sobie na ławeczce takiej przy błoniach mógł z pół dnia posiedzieć czytając, słuchając i patrząc.

i przeprowadzam się. na drugą stronę kuchni. stracę jedno łóżko, ale zyskam widok na wisłę. nie jestem do końca przekonany, czy to zamiana in plus będzie...



z mądrości zasłyszanych w nowej prowincji dziś: 'no ja idę z nim tylko do kina. bo jak się przeliżę, czyli będę miał zaspokojone potrzeby niższego rzędu z piramidy maslowa, to będę mógł się zabrać spokojnie za naukę, czyli za to, co znajduje się na szczycie tej piramidy, bo przecież nie mając zaspokojonych podstawowych potrzeb, to nie mogę...'

(...)

niedziela, 29 listopada 2009

35. czyli myślenie szkodzi.

i to bardzo-bardzo. niestety.



[ania dąbrowska: czekam...]

kończy się kolejny łikend, na który powróciłem na Koniec Świata. to tylko 6h z małym kawałkiem podróży IR i osobowym w jedną stronę. razy dwa, bo i powrócić niedługo będzie trzeba do krk. obym się tylko nie nabawił wstrętu do pkp, i oby moje zacne 4 literki się nie zbuntowały, nie powiedziały dość i nie nakazały mi podróżować czymkolwiek wygodniejszym.
ostatnio coraz bardziej te krajobrazy za oknem mijane się nudzą, sudoku nie wciąga jak dawniej, a czytanie o wykroczeniach nijak porywającym być nie chce. a ile można podsłuchiwać współpasażerów. chociaż ładnych. i to bardzo-bardzo. ale jak się potem okazało niestety hetero. 'czaisz?' - niczym 'dasz wiarę?' violetty z brzyduli, o czymkolwiek chłopięcie anielskopiękne by nie mówił sformułowaniem takim zakańczało. ciekawe jakie okoliczności przyrody napotkam teraz, i czy będą to piękne okoliczności przyrody.


czasami łapię się na tym, że budzę się w nocy tuląc do siebie poduszkę. to też brzydula. zadziwiająco życiowy serial.

(...)

czwartek, 26 listopada 2009

34. czyli będę się smażył.

a to może być wcale przyjemne.



[katie melua: shy boy]

ale zanim tym się zajmę.

stan rozdrażnienia powrócił. tym razem dzięki memu ex, który zaspał na spotkanie ze mną. a umówiliśmy się na 16 z kawałkiem. to chyba nawet na komentarz nie zasługuje. w każdym razie nie lubię, jak z moich planów nic nie wychodzi.

dawno dawno temu. czyli tak z półtora roku temu spotkałem się z pewnym chłopcem. wyglądał i podawał się za osobnika kończącego liceum. tuż przed wakacjami jego opis na gg wieścił, iż zdaje ów on... test gimnazjalny. teraz nagle odezwał się znowu. czuję się nagabywany. drogie bravo, co robić?

(...)

wtorek, 24 listopada 2009

33. czyli terapia przyniosła oczekiwane skutki.

pacjent nie żyje.



[andrzej piaseczny & seweryn krajewski: remedium]

zły humor przepędzony został na amen. albo nawet na dwa ameny i w 4 strony świata. i mam nadzieję, że za szybko nie wróci z powrotem. choć niezbadane są częstotliwości zmian mego nastroju, to może teraz na dłużej będę chodził z uśmiechem na twarzy i z rękami w kieszeniach noszonych.

co pomogło? tym razem zbieg fortunnych zdarzeń. (i takowe konstelacje i mojej osobie się zdarzają!).
- dostałem zwolnienie z wf :D (dzięki czemu nie rzucam amerykanistyki, a wf był tym przedmiotem, którego nie miałem zamiaru zaliczać w żaden inny sposób niż za pomocą zwolnienia).
- kupiłem sobie książeczkę. trochę taplanie się we własnym tęczowym sosie, ale czyta się bardzo dobrze. (szkoda, że waży prawie kilogram).
- i co najważniejsze, 5 dni przed premierą do sklepów trafiła płyta koncertowa piasecznego&krajewskiego. szkoda, że bez dvd, ale to już by było za piękne. dość, że mam muzyczną ucztę.
- przypadkiem całkiem wykopałem na jutjub pocięty koncert pana turnaua oraz ani de. nic tylko siąść i słuchać. ale jak tu znaleźć czas. oraz - przede wszystkim - jak się opędzić od innych muzycznych doznań. tym bardziej, że człowiek od nich opędzić się nie chce.



[andrzej piaseczny & seweryn krajewski: niebo z moich stron]

chodziłem po mieście plącząc się dziś niemiłosiernie w te i we wte. szukałem w kogo by tu wejść, na kogo wpaść. i nic. obejrzałem niebieskie i pomarańczowe strony z lekka - też nic nie ma. ale to drobny szczegół. póki co wystarczają mi za wszystko inne muzyczne uniesienia :)

(...)

poniedziałek, 23 listopada 2009

32. czyli pierdolone poniedziałki.

nie ma żadnych powodów, bym zaczął je lubić!




[wilki feat. reni jusis: beniamin (unplugged)]

- zaspałem ciut sobie.
- spóźniłem się na tramwaj.
- co za tym idzie na ćw też dotarłem nie o czasie.
- owe ćw przedłużyły się o pół godziny.
- kolejne zajęcia za to trwały o połowę krócej, więc miałem nie potrzebne okienko.
- wykładowcy zalali mnie potokiem słów, sił pisać ręka nie miała.
- szukamy kogoś do mieszkania, bo pani x. zostawiła pana x. i się wyprowadziła, i pan x. nie ma z kim w pokoju mieszkać. (nigdy więcej nie zamieszkiwać z parą. muszę zapisać. i zapamiętać).

jedyne co dobre to moje perfumy. choć i to w sumie oznaka słabości, że je kupiłem. choć mama się zdziwiła, dlaczego dopiero teraz, skoro szaleje na ich punkcie od ponad roku.
oraz.
dowiedziałem się, że mam na sobie 'hetero-sweterek', bo taki jakiś zwyczajny. fail dnia.

(toteż z racji złego dnia obrazka z ładnym lub mniej chłopcem też nie będzie).

(...)

niedziela, 22 listopada 2009

31. czyli wyszło jak zawsze.

dobry humor minął. a że był za dobry, to pojawił się ten gorszy w formie kwalifikowanej w dodatku.

za dużo myślę o osobach, o których myśleć nie powinienem. zbyt małe rzeczy psują mi dzień. chyba nie powinienem czytać nawet opisów na gg co niektórych chłopców, z którymi cośtam kiedyśtam, a potem skończyło się dziwnie. mając nastrój jak dziś mam ochotę rozgrzebać na nowo kilka spraw, choć wiem, że nie powinienem. wielu rzeczy mając taki dzień jak dziś nie powinienem.



[kasia kowalska: chcę zatrzymać ten czas]

nawet piosenki żadne nie pomagają. ba, nie mogę znaleźć tej jedynej, coby zapętlić i mózg słuchając wyłączyć.

(...)

środa, 18 listopada 2009

30. czyli jest dobrze!

i nic i nikt nie jest w stanie popsuć mi dobrego wrażenia po koncercie!



[ania dąbrowska: nigdy nie mów nigdy]

i ani mój ex ze swoim obecnym, który udaje, że mnie nie widzi. ani Chłopiec Z Którym Mogło Wydarzyć Się Więcej, który przylazł ze jakimś facetem, a chłopca tego widuje co dzień na zajęciach na amerykanistyce i patrzymy sobie głęboko w oczęta na wykładach i nie odzywamy się do siebie jak zaklęci. i stanie w tłumie do szatni po koncercie i przypadkowe zmacanie się tego nie zmieniło i nie zmieni.

ale DOBRZE JEST! więcej ani de. więcej takich koncertów. i więcej alkoholu! i to nic, że jutro mam na 8 seminarium.

(...)

29. czyli czasem korci, żeby spaść.

i mieć święty spokój raz na zawsze.



[reni jusis: dwoje na huśtawce]

zastanawiającym jest co zwiastują huśtawki nastrojów. u kobiet to podobno występuje w stanie ciążą zwanym. ja kobietą nie jestem, co do zasady i wyklucza moją możliwość zachodzenia w ciążę. wyklucza ciążę także brak okazji do zajścia. (a wg poradnika 'czekając na dziecko' w 34 tygodniu ciąży należy słuchać tylko tych rad, które poprawiają samopoczucie). u mnie to jednak najprawdopodobniej oznaka wszechobecnej jesieni, jesiennego przesilenia, jesiennego rozdrażnienia, albo przechodzonej i pojawiającej się ot tak lekkiej depresji. mam nadzieję, że bardzo lekkiej.
zwlokłem się o niemiłosiernie wczesnej 8.08 rano, po ponad 9 godzinach snu w stanie niemalże agonalnym. nie miałem pojęcia jak się nazywam, po co piję kawę, skoro nawet troszkę mnie ona nie pobudza, nie wiedziałem co ubrać i jaka pogoda jest za oknem i dlaczego pada skoro miało świecić słońca oraz... wiedziałem tylko, że mam wyjść z domu na zajęcia z Doktorem Pokażę Wam Swoją Bielizną. dziś jak na złość nie pokazał, ale za to się spóźniłem, to chociaż miałem efektowne wejście, po wspinaczce na 3 piętro poprzedzonej przelotem przez pół starego miasta.
kolejne zajęcia postanowiłem sobie odpuścić, by powrócić do domu i chociaż godzinę jeszcze pospać. po drodze oczywiście kupiłem 2 kremówki hiszpańskie (nie ma jak dietetyczne śniadanie), czyli takie z bezą na wierzchu. pochłonąłem, popiłem kolejną kawą i... spać mi się odechciało. ale od czego jest farmville! obsiałem całe poletko zieloną herbatą. awesome.
kolejne senne zajęcia. kolejny powrót do domu. herbatka sobie rośnie, więc czas swe grafomańskie zapędy realizować, co niniejszym czynię. potem kolejne zajęcia. i chce się żyć!


i zapomniałem kupić sobie wina. bu!

a po ostatnich zajęciach wieczór z anią de! ciekawe jaki będę miał nastrój po powrocie...



[ania dąbrowska: nigdy nie mów nigdy]

(...)

wtorek, 17 listopada 2009

28. czyli szczęściu nic nie trzeba więcej!

choć szczęście to przelotny gość.



[andrzej piaseczny: rysowane tobie]

niedzielny koncert krajewskiego&piasecznego zrobił mi zdecydowanie dobrze. muzycznie-ślicznie. wizualnie... cóż no mógłbym jeśli nie godzinami, to kwadransami rozpływać jakie z piaska ciacho się zrobiło. a jakby kto pytał, to w niedzielę byłem w filharmonii, bo tamże koncert miejsce miał.
jutro wieczorową porą niestety nie odwiedza mnie żaden brunet, ale za to udaję się, by posłuchać wokalnych popisów ani de. i mam dziwne wrażenie, że one wywrą na mnie ciut większe wrażenie niż piasek. któż nie wzrusza się słysząc o pustym koncie w banku i charlie'm. może kiedyś i ja swego znajdę. ale chyba nie jutro, gdyż wybieram się z moją przyjaciółką (w niedzielę byłem z ex mym. więc towarzystwo iście związkogenne :D).

me niemal obsesje życia codziennego zaczęły wkraczać i w me sny. dziś pierwszy raz od nie-wiem-już-kiedy śnił mi się chłopiec. chłopiec brązowooki, brunet w dodatku, o cerze śniadej; czyli co do zasady mój ideał. co do zasady, gdyż póki co w żadnym tego typu nawet się nie zadurzyłem ;]
śnił się więc ów on i co ciekawsze był to sen z hepiendem. zadziwiające. i aż szkoda było wstawać z mej serduszkowej pościeli.
pół królestwa i rękę księcia oddam...


3 godziny spędzone z niemieckim zabijają. a czynię do dobrowolnie. dziwnym...
i ostrzegam przed pieczywem ryżowym z bananami, musli i algami. smakuje tylko tymi glonami...

(...)

sobota, 14 listopada 2009

27. czyli miniprasówka.

radośnie wszem i wobec ogłaszam...



[duffy: warwick avenue]

przekopałem się przez stos gazet wielki. obcasy wysokie i formaty duże robią mi zdecydowanie dobrze. a że z natury i ja jestem dobry, i dobrze zrobić chcę i innym ludziom. toteż niniejszym polecam lekturę tego co następuje:

a) mariusz szczygieł o wizycie b16 w czechach.
b) wywiad z zuzanną ziomecką z TYCH ziomeckich.
c) o różowym irokezie i nauce tolerancji.

(...)

26. czyli zrób co możesz.

ot spóźnione opętanie.



[anna maria jopek: zrób co możesz (radio edit, mix & master)]

spóźnione, gdyż na jej koncercie byłem ze 2 tygodnie temu. i o dziwo tuż po nim nie naszła mnie faza na jej muzykę. a dziś, kiedy powinienem się napiaskowywać, przed jutrem, to miłość do amj się we mnie odezwała. cóż...

miał dzisiejszy dzień upływać pod znakiem robienia porządków. a póki co byłem jedynie na zakupach. jogurty, jogurty, chrupkie pieczywo (tym razem z algami, bananem i kokosem w składzie. ciekawe co to za cudo). mandarynek oczywiście ładnych nie było :( oczywiście jak nie odkurzyłem do tej pory, tak i teraz nie odkurzam. także kubeczki czekają cierpliwie na potraktowanie ich gąpeczką. powodzenia.
planuję też zlitować się nad stosem wyborczych. jak je przelecę choć z grubsza, będę na bieżąco z tym co się wydarzyło w przeciągu minionych 17 dni.
a nic mi się nie chce...
(żeby nie było, że jestem chodzącym i leżącym uosobieniem lenistwa - posłałem łóżeczko dziś. tzn zasłałem :D).


i na spacerze byłem. w promieniach słońca dookoła błoń, mrużąc oczy, sobie kroczyłem. na ludzi spoglądałem, ale nikogo ciekawego nie zauważyłem. rzec bym chciał: 'wiosna, wiosna', ale to niestety już ostatnie i spóźnione podrygi jesieni.

(...)

piątek, 13 listopada 2009

25. czyli pomyśl trzy razy.

a potem strzel sobie w łeb i nic nie mów.



[natalia lesz: coś za coś]

jedni szukają na chłopaka na gwałt, a ja szukam na gwałt kogokolwiek. kogokolwiek, kto się ze mną wybierze na koncert. i jeśli zawiedzie moja ostatnia deska ratunku to będę bardzo głęboko w bardzo ciemnej dupie. tak artystycznie i wrażeniowo. czemu nikt nie lubi ani de?

ale to powyższe to tak na marginesie. a także nie stanowi tamta informacja oferty w rozumieniu kc. bo miało być o podróżach. tych trochę większych.
otóż początek tygodnia spędziłem u Jo. w barcelonie. pomijam już fakt, że lot był z katowic opóźniony o 2h, dzięki czemu siedziałem na tamtejszej pięknej ławeczce w sumie ponad 4h, pomijam też to, iż hiszpanie są - może nie masakrycznie, ale - brzydcy, a także to co widziałem i ile pieniędzy w sklepach zostawiłem (a we wszelakich zarach i bershkach wszystko już na dzień dobry jest 20% tańsze na metce niż w innych krajach ue!), gdyż najważniejszym i najradośniejszym faktem jest świecące tam SŁOŃCE i temperatura w okolicach 18 st. można sobie brykać w tiszerciku i okularkach przeciwsłonecznych. zupełnie jak na wakacjach. (wakacjach, których w tym roku nie miałem, a których - ca prawda krótkich - ale się doczekałem).
po powrocie w polsce przywitały mnie mgły, deszcze i chłody. idzie nabawić się depresji.


w ramach pogłębionej refleksji na koniec: 'pff'.

(...)

piątek, 6 listopada 2009

24. czyli przyglądam się.

ludziom. tzn. chłopcom. tzn. ich bieliźnie.



[jason mraz & colbie caillat: lucky]

i dziś miałbym ku temu idealną okazję. miałbym ale nie mam, albowiem z powodu godzin rektorskich odwołali mi wykład z Doktorem Pokaże Wam Swoje Majtki. bo ilekroć ów doktor pokazuje nam coś na mapie, tylekroć pokazuje jaką bieliznę ma na sobie i jak nawet ładny brzuszek ma. a bielizna oczywiście kolorowa. i jak tu się na tych mapach i wykładzie skupić, skoro
to wszystko jest prezentowane właśnie przez niego. no ale nie dziś...
ale w sumie jestem w stanie jakoś to nawet przeboleć, gdyż wczoraj miałem okazję przez 4 godziny podziwiać bardzo ładnego pana barmana (taki ashtonkopodobny) i jego równie ładną bieliznę...
widziałem też... tzn byłem na zakupach z mym Słodkim Przyjacielem. 3 galerie, 3 godziny. i 3 tony zakupów. teraz zastanawiam się co oddać, bo z lekka mi się poszalało. i nie było to mądre. ani roztropne. ani rozważne. ani tym bardziej zaplanowane. a to ostatnie boli najbardziej.
cóż chyba zrobię wyliczankę. bo i katanka ładna, i bluza, i rękawiczki, i rękawiczki bez palców, i... eh... a listopad wreszcie miał być miesiącem oszczędzania.


i muszę zapamiętać, że nie każdy facet, który mi się podoba musi być gejem ;)

(...)

środa, 4 listopada 2009

23. czyli święta-święta.

i po świętach.




[grzegorz turnau: skąd przychodzimy, kim jesteśmy]

nie wiem czemu ale bardzo lubię chodzić na cmentarz. patrzeć na kolorowe chryzantemy, skubać ich płatki i zjadać. wiem dziwny nałóg, ale spróbujcie sami, są naprawdę smaczne. szkoda, że nie ma cukierków o takim smaku albo nadzieniu.
także samo zapalanie świeczek, a potem wieczorem łuna sponad nich się unosząca ma w sobie coś magicznego. (choć to już nie te same świeczki co kiedyś z lejącą się parafiną i kopcące na potęgę).
i spadające na to wszystko z drzew kolorowe liście.


i żeby zmarudzić na koniec:
dziś akurat naszło mnie by coś na kolację zjeść. ochota to dziwna. mianowicie miałem apetyt na ciemne pieczywo z pasztetem z zielonym pieprzem. ale oczywiście takowego nie było w sklepie. a sklep to duży i co do zasady dobrze zaopatrzony. można się załamać. naprawdę :(

(...)

czwartek, 29 października 2009

22. czyli stosunki różne.

międzyludzkie oczywiście.



[kayah: dzielę na pół (mtv unplugged)]

i oczywiście również są one nie takie jak być powinny. tzn złe nie są, ale odbiegają trochę od mej wizji. a wizja brzmi: 'mąż z nieba mi spada i dzieje się mi dobrze. innym ludziom też się dzieje dobrze. na tyle, na ile nie koliduje to z mym dobrem' [;-)].
a tymczasem spełnia się ona w dość zaskakujący sposób. mam zaskakująco dobre relacje ze swoim ex. (kupił mi dziś w cukierni, obok której przechodziliśmy pierniczka. w kształcie koguta a nie serca. żeby nie było :P). rozważałem napisanie do Napotkanego na Ulicy Stworzenia, odwiedziłem jego profile, bo te akurat kojarzyłem, ale wysyłanie wiadomości w stylu 'ej... widziałem Cię...' nie jest trochę w moim stylu. a owe Napotkane na Ulicy Stworzenie samo do mnie zdecydowało się napisać (dzięki bogu nie o tym, że mnie widziało). przeprowadzony pospiesznie wywiad środowiskowy nie daje mu jednak za wielkich szans w walce o mą rękę. (a narzekam, że nikogo nie mam bez ustanku. wiem).
życie moich wszelkich znajomych toczy się w miarę pomyślnie, więc choć tyle uciechy mam.


jeśli kłamiesz, rób to na tyle umiejętnie, bym się o tym nie dowiedział. to tak z przemyśleń bezadresowych na zakończenie. i ku pokrzepieniu serc.

(...)

niedziela, 25 października 2009

21. czyli jest mgła.

i spowiła wszystko wokoło.



[michał żebrowski feat. anna maria jopek: upojenie]


bo jechałem dziś pociągiem ze wsi swej do krk wracając. tym razem bez spóźnień żadnych o dziwo. zagłębiony w lekturze historii meksyku nawet nie zauważyłem, iż dotarłem na ów śląsk. ten górny. i wyjrzawszy przez okno na gliwickim dworcu świat mgłą spowity spostrzegłem. mgłą napływającą i świat otulającą powoli i skrzętnie. wnikając wszędzie.
i pomyślałem sobie - bo się romantyczny pierwiastek we mnie włączył - że trzeba by iść na spacer. mam nadzieję że jutro pogoda mglista wieczorową porą też będzie i na błoń bezkres uda mi się wybrać. pewnie w przemiłym towarzystwie mego ukochanego... mp3.

(...)

sobota, 24 października 2009

20. czyli niedozwolone piosenki.

bo czas na nie jeszcze nie nadszedł.



[wham!: last christmas]

poszukując w domu słodyczy natrafiłem na mandarynki. zabrałem się rychło do ich obierania i zaczęło tym samym wszędzie pachnieć... świętami. bo jak dla nie zapach ten ma jednoznaczne konotacje. mandarynki to święta.
śniegu co prawda jeszcze za oknem nie widać, choinki nie ubieram, ba nawet listu do mikołaja nie napisałem, ale tych kilka pomarańczowych kulek sprawiło, że przy odrobinie tylko wysiłku wyobraźni można też wywąchać i dojrzeć świąteczne ciasta etc etc. (zeszło na jedzenie, bo w końcu tegoż szukałem, a rozmarzyć się nie trudno).

z minusów - trudno się pisze, obierając jedną mandarynkę po drugiej i co rusz oblizując paluchy.

(...)

czwartek, 22 października 2009

19. czyli jeszcze nie umarłem.

chociaż kiedyś się nad tym zastanawiałem jakby to było...




[krzysztof krawczyk: to co w życiu ważne]

dlaczego doba ma tylko 24h? dlaczego łikend trwa tylko 2 dni? dlaczego co dzień mam na ranną godzinę. poronioną jakąś 8 i okolice? dlaczego nie mam nawet czasu przeczytać codziennej gazety? (i już urósł mi stosik ich do przejrzenia od początku miesiąca dość spory). dlaczego...

no i dlatego nie piszę. ba chciałem nawet. nawet napocząłem byłem kilka notek. ale żadnej nie skończyły one jako 'kopie robocze', bo zabrakło mi czasu czy cierpliwości do nich. czas zatem chyba (lub raczej z racji zaistniałych okoliczności niemożliwości przedłużenia czasu trwania doby) zmienić nieco zamysł tego co tu powstaje. zamiast dłuższych form pojawiać się będą musiały krótsze, a zamiast różnorakich obrazków, królował bezapelacyjnie będzie zakuś :D [;-)]


trzeba mi się tylko ogarnąć.

(...)

sobota, 10 października 2009

18. czyli post z mocą sprawczą.

tylko wczoraj zmarudziłem nt spojrzenia pewnego pana...



[anna maria jopek: barefoot]

byłem dziś na spacerze w galerii, potem na kawie, w pewnej piwnicy. i kogo tam spotkałem? no oczywiście przypadkiem z warszawy samej, do krk zawitał wspomniany wczoraj Pan Bezpłciowy.
tak więc odpowiedź na postawione w poprzednim poście pytanie 'kiedy?', brzmi: DZIŚ!

(i może kilka kwestii się dzięki temu wyjaśni).

(...)

piątek, 9 października 2009

17. czyli pomysłów brak.

ponieważ jest ich za dużo.



[kayah: nigdy się nie dowiem czy]

(z cyklu dygresji na początek. dygresji będących także tymi muzycznie inspirowanymi: ciekawe o czym myślał, jeśli myślał, Pan Bezpłciowy, gdy w oczy spoglądał mi głęboko, przez czas długi i wielokrotnie, leżąc koło mnie. i dlaczego patrzył ładniej niż mój ex. i dlaczego z tego jego patrzenia nic finalnie nie wynikło. oraz ciekawe, kiedy spoglądał tak będzie znów).

wspomnieniami nie należy się zbyt długo zajmować, choć niezaprzeczalnie drzemie w nich jakiś smak życie. walczyć zbyt z nimi też się chyba nie da. szczególnie jeśli są one miłe. mimo że ich obecność w głowie w danym momencie do pozytywnych, czy też radosnych refleksji nie prowadzi, to chętnie do pewnych momentów z przeszłości się wraca. i chyba bardziej niestety niż stety. chociaż podobno, jak bodaj marquez napisał, 'nie płacz, że coś się skończyło, tylko uśmiechaj się, że ci się to przytrafiło'.


ale miało być o planach i pomysłach. a jest ich wiele. jako że muszę napisać esej z filozofii amerykańskiej, wymyśliłem, że będzie on dłuższy niż wymagany, tak by się dało z niego zrobić potem publikację w jakimś mądrym i niskonakładowym zeszycie naukowym. takie same plany mam odnośnie referatu, który muszę przygotować na seminarium (padło na prawo konstytucyjne jednak).
szkoda tylko, że to wszystko będzie z pewnością bardzo czasochłonne, że wychodzę z domu rano a wracam wieczorem, że nie mam nawet czasu przeczytać świeżej wyborczej i teraz czeka na mnie stosik z całego tygodnia, że...

z dobrych rzeczy za to nabiłem sobie nabój do drukarki i kupiłem kilka książek z czarnego, których i tak pewnie nie będę miał czasu nawet napocząć. ale miało być o dobrych rzeczach... chyba nic takiego się więcej nie wydarzyło. za dużo do zrobienia, za mało czasu. ot co.

byłem dziś też na kawie z chłopcem Spotykam-Się-Z-Kimś-Od-Dłuższego-Czasu. trwało to całe 45minut, tyle ile moje - i jak się okazało - jego też, okienko między zajęciami. a miewamy zajęcia w tym samym instytucie. miło, miło, ale skoro się spotyka, to niech się spotyka. dzięki temu mogę nadal wzdłuż i wszerz przemierzać bezkarnie w poszukiwaniu 'tego, który będzie godzien' portale me ulubione.

(...)

poniedziałek, 5 października 2009

16. czyli poloneza czas zacząć...

nawet razy dwa.


[grzegorz turnau: idę cienistą stroną ulicy]

i w sumie na piosence mogłaby się ta notka skończyć. rok się zaczął. smutna to nowina. zajęć dzień pierwszy za mną. jako ponownie pierwszaczek pełen przerażenia w głosie rzecz mogę: 'bosh, ile kobiet. jedna brzydsza od drugiej'. mam na roku 80% takowych. masakra jakaś. kandydatów za to na przyszłego byłego - nie stwierdzono. póki co mam nadzieję.

a skoro rok się dziś zaczął był to i wiele wolnego czasu do marnowania takoż. tak oto umówiony kawo-obiad z moim wszystkich-znającym Chłopcem 3D przerodził się jeszcze w spacer oraz w 3godzinną inwigilację światka za pomocą pomarańczowych i niebieskich stron. jak się okazało (znowu) tutaj obieg facetów w przyrodzie jest bardzo szybki i rotacyjny. pomijając fakt, iż plotki są najniższą formą rozmowy, są one bardzo wciągające i niestety sprawiające wiele radości. tylko trzeba w odpowiednim momencie przestać, by za wiele się nie dowiedzieć, by nie móc potem za wiele powiedzieć. skomplikowane.


wiem że pan na foto ma przeraźliwie chude nogi, ale tu nie o nogi chodzi, acz o jego pupę, czy raczej o to co na niej ma przywdziane, a co ma związek z mym nowym-nienowych, ale z perwersyjną przyjemnością uprawianym hobby.
mianowicie z wielkim rozpędem przemierzam ostatnimi czasy wszelkie galerie (te handlowe) w poszukiwaniu kolorowych bokserek. (pan ich na sobie też nie ma. ale bokserki zawierają się z pewnością w zbiorze desygnatów nazwy 'majtki', a o nich szeroko tu mowa). im kolorowsze i bardziej wzorzyste tym lepiej. a że rozmiar ich noszę jaki noszę, to zwykle ostają się takowe na wyprzedażach nawet oraz na dziale dziecięcym również. (hm, może to nie powinien być powód do dumy). toteż tracę dla nich głowę i bez opamiętania nabywam. całe szczęście, że galerie są tylko 2 - w porywach 3 - a ja jestem bardzo wybredny i marudny. jak w życiu, tak i w kwestii bielizny.

(...)

czwartek, 1 października 2009

15. czyli kto szuka nie błądzi

chyba że nie wie czego szuka.



[agnieszka włodarczyk - bez makijażu]

tak, znowu mam problem. znowu mam okazję do marudzenia i narzekania. ale nie wykorzystuję w tym celu - jak co niektórzy - pogody i nachodzących chłodnych jesiennych wieczorów i poranków, acz bardzo poważne powody.

nie wiem co z moimi studiami. bo się w kulturoznawcę młodego zaczynam bawić, ale jakoś bez większego przekonania. a i w prawniczej piaskownicy ciągle siedzieć trzeba. a skoro już w niej jestem to trzeba by się wreszcie na jakieś seminarium zdecydować. stosując oczywiście zasadę mniejszego zła. jeśli ona w tym wypadku będzie choć trochę skuteczna. w każdym razie jak nie miałem pojęcia na co iść, tak nie mam go nadal. nawet najbledszego. stąd proponuję sondę w komentarzach: 'prawo konstytucyjne vs. prawo ochrony środowiska'. co pjotruś wybrać ma?! głosujcie misie pysie ;)


zgodnie ze starą maksymą: 'jeśli nie wiesz jaki obrazek wrzucić, wrzuć zaka', takowy ląduje i dzisiaj. a brak pomysłu bierze się tylko i wyłącznie stąd i znajduję się obecnie w ferworze walki ze stertami ubrań, przetworów i innych cudów koniecznie potrzebnych mi na nadchodzący rok. tak zwane pakowanie w toku. sama radość, sama irytacja, bo oczywiście części rzeczy nie mogę znaleźć, nie pamiętając gdzie zostały schowane na początku lipca. istna apokalipsa!

z dobrych rzeczy, dopiąłem wreszcie mój harmonogram, co ma swe złe strony oczywiście także, albowiem okazało się, że mam zajęcia pięć (cyferkowo: 5) dni w tygodniu, a co za tym idzie nie mam wolnych piątków :( co najstraszliwsze trzy razy mam na 8 a dwa na 9. jeszcze się rok nie zaczął, a mi się już odechciewa. apokalipsa do kwadratu!

apokalipsy do sześcianu póki co chociaż na horyzoncie nie widać :)

ale jest zimno i deszczowo. nie tak wyobrażałem sobie złotą, polską jesień. może wraz z przetransportowaniem się na stałe do krk pogoda zacznie mi sprzyjać i nie będę musiał radośnie nad kałużami z parasolem w ręku przeskakiwać. (wiem, miałem na ten temat nie narzekać).

(...)

piątek, 25 września 2009

14. czyli głupi ma zawsze szczęście

i więcej szczęścia niż rozumu. tak, to o mnie mowa.



[łukasz zagrobleny: kilka chwil]

czego się pjotruś nie nauczy, to mu za ładne oczęta dadzą. punkta mi dali mianowicie. tego jednego. tego co mi brakowało do pełni szczęścia. co prawda kosztowało mnie to 3h stania i siedzenia w towarzystwie szanownych pracowników szanownej katedry (i kilkunastu innych, mi podobnych straceńców), ale warto było. mam cały tydzień wakacji, podczas którgo muszę zebrać kilka wpisów i załatwić z panem sekretarkiem w dziekanacie, by mnie 'zaliczył ręcznie' bez oddawania mu indeksu w terminie. to akurat nie problem ;)
(szkoda, że na te ładne oczęta nikogo jeszcze nie upolowałem. tak, to jest mała desperacja wczesnojesienną porą).

a wczesnojesienna pora zaiste nastała. zrobiły się wieczory bardzo zimne. tak bardzo bardzo... byłem popołudniem późnym w cieple słonecznych promieni na spacerze na kopcu w poszukiwaniu kasztanów (a zbieram tylko takie z płaskim bokiem i kanciastą krawędzią jedną gdyż są idealnie gładkie wtedy. przyjrzyjcie się im sami :D. a takie znaleźć nie łatwo, ale sukces tym większy z tego powodu, kiedy jednak się uda.), których napchawszy kieszeń marynarki całą udałem się na błonia, by szukać i wdychać jesień. a widać ją i czuć już naprawdę.


niestety wracając jesień dała się odczuć na całym ciele. czas chyba zacząć zamiast okularów przeciwsłonecznych przywdziewać jakiś sweterek.

nie wiem czemu dreptając przez te coraz bardziej zajesienione okolice pojawił się w mojej głowie - po kilku latach nieobecności - wiersz k.k. baczyńskiego, którego jakoś dziwnie z niej pozbyć się wciąż nie potrafię.

Unieś głowę jak źródło,
z niej powstanie kolor
i nazwanie wszechrzeczy,
i płynienie porom.

Widzisz, wszystko spełnione,
czas po brzeg nalany
i niebo syte żaru
jak złote fontanny.

A wszystko możesz spełnić
od nowa i począć
widowiska w obłokach
tryskające oczom.

I wszystko co przypomnisz,
będzie jak czas głuchy,
nad którym jak nad ciałem
zawirujesz duchem.

Bo kochać znaczy tworzyć,
poczynać w barwie burzy
rzeźbę gwiazdy i ptaka
w łun czerwonych marmurze.

powiedzmy, że ciut powiało romantyzmem. i to ciut niech będzie dość.

(...)

poniedziałek, 21 września 2009

13. czyli nie dzieje się nic

naprawdę.



[mika: we are golden (calvin harris rmx)]

po ostatnim nalocie wszystkiego co złe, po zawaleniu się wszystkiego, co zawalić się mogło, po wszystkich burzach, wichurach, trzęsieniach ziemi i innych takich, które się przetoczyły w minionych dniach, nastała dziwna cisza, spokój i takie nic.
jedyne co mi zostaje to spoglądanie przez okno albo wyjście na spacer do ogrodu w poszukiwaniu oznak jesieni, której panoszy się już coraz bardziej i bardziej. i liście kolorów nabierają innych niż zielone, i lecą i leżą na trawniku spokojnie, w coraz mniej ciepłych słońca promieniach dojrzewają ostatnie owoce, a nawet gdzieniegdzie wyrastają zbłąkane jakieś grzyby. chociaż takie spacerki bywają ciut niebezpieczne, gdyż zaplątać się w babim lecie można, ale chyba jednak unoszący się wokoło zapach gnijących owoców i dymu palonych chabazi wszelakich, jest na tyle niepojęty i ulotny, że zapewne niedługo na taką wędrówkę się skuszę...


(tak, tak. jakbym był w krk zapewne narzekałbym, iż nie mam z kim na spacer przez jesienny park iść.)

udało mi się przebrnąć przez 'margot'. nie wiem w sumie na co liczyłem kupując tą książkę i zabierając się do jej lektury. może słowo masakra, to nawet za dużo powiedziane, bo nowy witkowski po spędzeniu nad sobą iluśtam minut, nie zostawia po sobie NIC. przeczytaj i zapomnij, że czytałeś, bo czytałeś o niczym. (chyba, że jest to pozycja przerastająca mnie o kilka poziomów i do niej po prostu nie dorosłem i nie znalazłem, a tym samym nie zrozumiałem ukrytej w niej głębi. niewykluczone). jedynym jej plusem jest oczojebna różowa okładka, książki w takim kolorze jeszcze na mej gay-themed półeczce nie miałem. będzie się choć w oczy rzucała i kusiła niespodziewających się literackiej porażki, kryjącej się w jej wnętrzu, potencjalnych ynteligentów spragnionych lektury.

udało mi się też (to już drugi sukces :D) wyszperać, iż jednak w krk także odbędzie się jeden z koncertów krajewskiego&piasecznego. dzięki temu zakończyły się moje dylematy, czy udawać się na występ tych panów do kielc, katowic, czy może innego rzeszowa. jednak jak nie miałem z kim iść, tak nie mam nadal, albowiem o ile na nazwisko krajewskiego wszyscy kiwają głowami, tak na piasecznego, a nie daj bosh 'piaska' kiwają głowami co prawda nadal, ale już z politowaniem.
gdybym był mężaty szczęśliwie, mąż taki chcą-niechcąc, pójść by ze mną musiał. a skoro jesień pomarańczowa nadchodzi, to może i czas poszukać szczęścia na pomarańczowego portalu łonie.
a tak mi się nie chce...

(...)