niedziela, 31 stycznia 2010

58. czyli [brak tytułu].

nawet na to nie mam pomysłu ;)



[las ketchup: asereje]

coraz bardziej z górki, coraz bardziej mnie to cieszy. z 11 czy 12 ostało się tylko 4. co prawda 3 w przeciągu 5 dni nadciągającego tygodnia, ale widać już koniec. nareszcie. a im więcej egzaminów, im więcej do nauki i im mniej czasu, tym paradoksalnie lepsze oceny.
wiosna. czuję wiosnę! wstawszy sobie wczoraj rano i wybiegłszy do piekarni, mimo zalegających na targu hałd śniegu, mimo ciapki spod stóp się usuwającej przy każdym kroku, dało się ją wyczuć. ba, nawet jakiś zbłąkany ptak śpiewał. poza tym rozmarza mi rzeka za  oknem. nie może wiosna nie nadciągać!
ale żeby nie było, że samą radością emanuję z tego posta. Wiosenny Ch. (bo może słowo 'chłopiec' należy zastąpić słowem 'ch*j'). dalej wszystko z powodu i jego podwójnej sesji w miejscu stoi. z zasłyszanych wczoraj porad przy piwie 'weź mu napisz: fuck me albo fuck off'. może i jakaś głębia w tym jest, ale moja wrodzona kindersztuba zdecydowanie nie pozwala mi na postąpienie w sposób wskazany w radzie. więc dalej będę miał możliwość odgrywania miliona ciotodram na tydzień z nim związanych pewnie. póki mi się nie znudzi. a i me diabelniewielkie pokłady anielskiej cierpliwości są wyczerpywalne.


a teraz, do nauki marsz! ;)

(...)

poniedziałek, 25 stycznia 2010

57. czyli ten-tego-no.

no. (niniejszym też ogłaszam swą radość iż sansi jest znów z nami :) )



[gaba kulka: pilot]

kolejny egzamin poszedł był w niepamięć. przede mną najgorsze. F jak filozofia. samo to słowo brzmi gorzej niż zapowiedź najbardziej nudnego tasiemca, w którym i tak się choć coś dzieje. mnie czeka wielka nuuuda. a konkretnie 2.5 dnia z nudami, bo egzamin w czwartek, jutro się może dowiem o której, a w owy czwartek może będzie mi dane profesora ujrzeć. jeśli mnie oczywiście nie zabije żaden platon czy inny twór z jaskini jakiej.
dostałem dziś ss-mana od Wiosennego Pana. wysłanego w sobotę. już zatem więc skąd się biorą szumy komunikacyjne między nami. sieci komórkowe sabotują nasz niewinny póki co wciąż romas! w konkretnie taka wstrętna sieć, co się na E zaczyna.
a skoro do łikendu powróciłem jakoś. postanowiłem sobie z racji wszechogarniający mrozów i szerzącej się wiecznej zmarzliny ugotować rosół. pyszny wyszedł. ale by osiągnąć ten sukces musiałem sobie nieomal odmrozić paluszki. bowiem: wyszedłem rano do mego marketu, na którego drzwiach zastałem karteczkę 'inwentaryzacja 7-15' - jaki idiota robi inwentaryzację 24. stycznia i to w niedzielę, niedzielę, w którą chcę ja zrobić zakupy na rosół - pozostanie dla mnie wielką zagadką już na zawsze. musiałem iść aż 10 min do almy na zakupy. i 10 minut wracać. a wiatr wiał mi w twarz. choć świeciło słońce. a wisła zamarzła. a łabędzie jeszcze spały. a pjotruś już wtedy na zakupach był. :D


i muszę się do czegoś przyznać. sypiam z termoforem. :P

(...)

piątek, 22 stycznia 2010

56. czyli tygodniówka.

ekspressem przez życie. z madonną i jesusem.



[madonna: shoo-bee-doo]

a działo się. miałem to ładnie wszystko z podziałem na dni rozpisać, ale już mi się nie chce. po kilku dniach emocje opadają i minione problemy wydają się błahe. zatem spróbuje raczej użyć zdań-kluczy do opisania tego co się działo było.

(PP pjotruś pan; WP - wiosenny pan)

pp ma focha na wp bo ten nie odpisuje. pp nie odzywa się podczas połowy podróży pociągiem i się uczy a wp śpi. do krk wracają obaj w dobrych humorach jednak. pp idzie przed południem w poniedziałek na drinka, we wtorek też. powód? wp nie pisze. potem okazuje się, że wp miał 'ogólnego doła'.
w środę pp chce się w spokoju uczyć do egzaminu, ale niepiszący po raz kolejny wp nie daje mu spokoju. tym bardziej, że wp wyłączył telefon. pp zaczyna czarne myśli mieć. egzamin zdaje na 4.5. wp się zaczyna odzywać. humor mu wraca, a tym samym i pp też. dziś piszą już sobie obaj grzecznie do siebie. ciekawe jak długo.
ciotodrama na 102. proszę się nie śmiać tylko!


dziś miałem kolejny egz. tym razem ustny. czyli coś czego nie cierpię ponad miarę. skończyło się dobrze, nawet bardzo dobrze, choć zapowiadało się wręcz przeciwnie, gdyż nie znałem odpowiedzi na 1z3 pytań i z niego zrezygnowałem. a potem, gdy pani doktor zastanawiała się, o co by mnie tu jeszcze... zasugerowałem jej dziedziny, które wybitnie mi leżały. niestety pani dr, nie skorzystała z mych sugestii i zadała pytania jakieś z głowy swej. po czym orzekła, że należy mi się 4, skoro na jedno pytanie nie odpowiedziałem, ALE, że mogę podjąć ryzyko i odpowiedzieć na pytanie dodatkowe (czyli albo będzie lepiej albo gorzej), na co po namyśle przystałem i zostałem zapytany o to co sugerowałem pani dr kilka chwil wcześniej. 5. (chyba na stare lata zmieniam się w kujona).

i niech się wreszcie wszystko weźmie i powyjaśnia, bo podchody oraz zabawy w kotka i myszkę brzydną mi. książę poluje na księcia. bleh.

(...)

sobota, 16 stycznia 2010

55. czyli spojrzenie.

chciałbym skraść. swoje skraść także pozwolę...


[andrzej piaseczny: gdybym nie zdążył]

serdecznie pozdrawiam z końca świata :D. uprzejmie donoszę iż pociąg opóźnił się tylko 40 minut. co prawda od wrocławia nie paliła się ani jedna świetlówka i jechaliśmy w półmroku, ale nie narzekajmy. pociąg widmo dotransportował pjotrusia pana do celu w miarę szczęśliwie.
w sumie to nawet do samego wro bardzo szczęśliwie. w efekcie zmiany planów przez Wiosennego Pana, zdążył on był na mój pociąg i udało się nam przegadać 5h. nie muszę wspominać chyba, jak wiele podczas tej podróży udało mi się przeczytać podręcznika na egzamin. miło, aż za chyba, bo powoli zaczyna mi się - mimo prób utrzymywania dystansu - radość podczas każdego z nim spotkania coraz bardziej udzielać i uśmiech się pojawia. a to źle mej sesji wróży. szczęśliwe numerki to: 20-22-25-28-31 oraz 2-4-5-10. just enjoy the show.
upiekłem kolejną czekochmurę. tą zaległourodzinową tym razem. trzeba będzie chłopca nią uraczyć. wszak przełykiem do serca, jak mawia violetta k.

***

jestem dziś tak rozdrażniony, że nie mogę nigdzie usiedzieć dłużej niż kilka chwil. wszystko mnie irytuje totalnie. szkoda, że nie ma mnie w krk, chociaż bym na spacer wokół błoń/błoni wybrał...
i czasem myślę sobie, że to wszystko co się ostatnio dzieje nie ma najmniejszego sensu i gówno z tego wyjdzie. w sumie co dzień tak mam, szczególnie gdy wcześniej wydaje mi się, że wszystko jest ok i skończy się happy endem. dupa. :(

(...)

czwartek, 14 stycznia 2010

54. czyli wszystko wre!

a pjotruś pan niedługo się zagotuje i ugotuje.



[natalia kukulska: w biegu]

s jak sesja. s jak ssie. i na tym się notka powinna skończyć. albo nawet nie zacząć, gdyż czasu brak i to bardzo. i to na wszystko. a w szczególności na to co najważniejsze dla każdego grzecznego chłopca, lat 20kilka, studiującego poważne i mniej poważne rzeczy na zacnej i znamienitej uczelni. kolokwium jutro, a ja gdzie? a ja w lesie. sama radość. a jutro będzie jej jeszcze więcej...
na łikend powracam na koniec świata. na tak mniej więcej półtora dnia. ku radości rodzinki, pkp - które już szykuje pułapki na mnie - i swej oczywiście. możliwe, że w dwie strony pojadę z Wiosennym Panem/Chłopcem (jakkolwiek ja go tam ochrzciłem), który udaje się do znajomych. czyli dwie randki odbędę w trasie. romantisch, sehr romantisch nawet... w tygodniu za to byłem z nim na avatarze (ładne, kolorowe, trochę pocachontasowate, ale trochę pozbawione emocji i momentalnie zbyt amerykańskie, ale polecić mogę), kawie i spacerze.


oby wszystko zmierzało w kierunku dobrym. i oby trochę szybciej się to toczyło. eh.

(...)

poniedziałek, 11 stycznia 2010

53. czyli pomysł!

miałem byłem.


[bajm: lola, lola]

na notkę pomysł, plan, temat. wszystko w głowie ułożone. skończyłem pisać napoczętego mejla (może i kiedyś s. do mnie napiszesz :P) i pomysł mi uciekł, prysł i zniknął. stanę się zatem konradem czy innym dziadek i coś poimprowizować będę próbował, mniej lub bardziej udolnie.
jak się okazało Doktor_Kurdupel egzaminy ocenił bardzo szybko i oceny z nich wisiały w sieci już w sobotnie popołudnia, ja tymczasem dowiedziałem się o tym dopiero dziś w południe, będąc szczerze zaskoczonym, że już, że wyniki, że jakie niby wyniki. ale pozbierawszy myśli do kupy, okazało się, że zaiste - wyniki miały być w łikend. a że był to bardzo poważny egzamin, to mi się zwyczajnie o tym zapomniało. bo i nauki jakoś specjalnie nie odczuwałem. 5.
jutro widzę się znowu z Wiosennym Chłopcem - to popołudniem późnym (btw był ktoś na avatarze? warto/niewarto?), a wcześniej za to umówiłem się wreszcie na obiad z ex (czy raczej Ex, skoro do tej pory dorobiłem się tylko jednego). pomijając iż mam na 8, a na filozofię mam przeczytać jeszcze jakiś tekścik dziwny w obcym języku - zapowiada się całkiem miły dzień.



nie marudzę za wiele ostatnio. dziwnie się z tym czuję.

(...)

piątek, 8 stycznia 2010

52. czyli zmiany, zmiany, zmiany.

i jeszcze raz zmiany.



[miley cyrus: party in the u.s.a.]

raz. nie ma rajana/brajana. nawet go nie było. zamiast niego zamieszka nijaka mariola. na pierwszy rzut oka na mariolę taką przysłowiową nie wygląda, więc chyba tragicznie nam się współdzieliło kuchnie i łazienkę nie będzie.
dwa. odbębniłem, napisałem cudowne kolokwium, które okazało się być równie miłe jak i pan doktor, który je przeprowadzał. także za sobą mam egzamin, tu mam uczucia mieszane, gdyż Doktor-Kurdupel nie mając o czym wykładać, zrobił jedne zajęcia poświęcone rysowi historycznemu praw własności intelektualnej, by potem za 18 pytań testowych, móc z tegoż rysu ułożyć całe 5. bardzo proporcjonalnie. po co komu znajomość dat na takim przedmiocie - nie mam zielonego pojęcia. ale brawo dla pana doktora i brawo dla przedmiotu za cały 1ects.
trzy. jak się okazało wybrałem się dziś do miasta bez portfela. jego brak stwierdziłem już w samym centrum jak chciałem kupić bilet na pociąg. kocham wracać na piechotę w śnieżycy (parasola bowiem też nie wziąłem byłem) i wdrapywać się na poddasze, tylko po to by zaraz z niego móc zejść na dół i powrócić do centrum (tym razem już tramwajem i z parasolem).
cztery. kolejny dzień z rzędu na obiad zjadam kremówkę hiszpańską popijając kawą. to się nie może dobrze skończyć. i nawet już pani w cukierni zaczyna mnie kojarzyć, jako tego co kupuje zawsze całe jedno ciacho, bo drugiego i tak nie ma z kim zjeść.
pięć. byłem na randce z Wiosennym Panem. ciąg dalszy nastąpi. ku obustronnej radości :).



na koniec apel: zima jest - ubierajcie czapki :D

(...)

wtorek, 5 stycznia 2010

51. czyli oj, oj, oj.

choć powinno być radośniej raczej...




[andrzej piaseczny: miłość pod księżycem (live 2006)]

powinno, ale kiedy stuka komuś kolejny rok życia, to coraz pewniej wchodzi się w dorosłość. a takie wejście powinno iść w parze z większym zdecydowaniem, samodzielnością, planami na przyszłość etc, a to wszystko jest u mnie bardzo szczątkowe, dlatego chciałbym jak najdłużej zatrzymać czas studiowania albo do liceum się nawet cofnąć, byleby tylko wszelakiej odpowiedzialności uniknąć. by lekko żyć. nie myśląc i nie martwiąc się. ale tak się nie da. po prostu nie da.
na liczniku 23. nie wygląda przerażająco jakoś, ale jakoś tak dziwnie. tak nowo. muszę się przyzwyczaić. zawsze jak myślałem o kimś, że jest moim rówieśnikiem, dawałem mu tak ze 20 lat, a jakieś 23, a co dopiero 24 wydawało mi się jakąś totalną abstrakcją, a tymczasem...

już po północy Wiosenny Pan złożył mi przeurocze życzenia. odpuszczę sobie cytowanie, musicie uwierzyć na słowo. więcej takich chłopców. a jutro idziemy sprawdzać jak dobre mojito robią w...


dziś pani moja ukochana obwarzankowa - widziana pierwszy raz w nowym roku - odkąd tylko mnie ujrzała, uśmiechnęła się promieniście i życzyła zdrowia, szczęścia i wszystkiego dobrego, tuptając na mrozie przy tym. miło :)

niedziela, 3 stycznia 2010

50. czyli someone new.

bardzo nju.


[kayah: wiosna przyjdzie i tak]

pan x. postanowił się wyprowadzić i wynająć swój pokój. powiedział mi o tym dziś rano. znika jutro. na jego miejsce pojawi się jakiś Rajan/Brajan czy inny tego typu. rzekomo ma 24/25 lat naucza angielskiego i z anglii i okolic pochodzi. i jest SPOKO. ta ostatnia informacja mnie całkowicie uspokaja i wszelkie wątpliwości rozwiewa.
teraz na moje głowie będą rachunki, właściciel i inne śmiecie. oraz nawet we własnym domu będę musiał mówić w obcym języku oraz jeszcze będę musiał zapoznać się tym owym obcym, by się swojsko poczuł. zajebiście. dobre wieści na początek roku.
możecie mi podziękować i pogratulować, że nie zrobiłem panu x. krzywdy łyżeczką, którą spożywałem budyń. kocham niespodzianki. a te w czasie sesji i okolicach - najbardziej.



eh...

(...)

sobota, 2 stycznia 2010

49. czyli witamy nowym roku...

...



[agnieszka chylińska: powiedz]

sylwester przeminął jakoś dziwnie szybko, dziwnie jakoś w ogóle tak. może z powodu nadmiaru heteroosobników płci męskiej w okół, a ci z definicji nie są mym ulubionym towarzystwem. zatem udało mi się imprezę miło przegadać, przepić winem, powitać nowy rok na polu/dworze, poskładać życzenia a także jeszcze przed całym tym party upiec czekochmurę, by móc pokryć ją kołderką z bitej śmietany, która nie chciała się za nic w świecie dać utrzepać o 3 w nocy, ale odkrywszy przeterminowany śmietan-fix sukces udało się osiągnąć :D a ciasto furorę zrobiło było.
o północy zadzwonił też do mnie Wiosenny Pan (tak będzie się bowiem nazywał kandydat na przyszłego byłego), złożył mi ładnie i grzecznie życzenia, ja jemu. i sobie pogadaliśmy. całe 28 sekund. ale i tak się cieszę, bo przed imprezą wymyśliłem, że tego wieczoru, tylko właśnie od niego telefonu bym chciał. spełniło się. oby więcej pomyślnych faktów z nim związanych w czasie najbliższym! i może jestem bardzo niecierpliwy (a kiedy nie jestem...), ale mam wrażenie, ze nasze poznawanie się toczy się arcypowoli, a ja tymczasem chętni bym już usidlił tu kogo...
wróciłem z sylwestra do domu wczoraj o 18, o 20 już wykąpany leżałem w łóżeczku, ku spaniu się skłaniając. zasnąłem nawet. ale o 22 wrócił mój współlokator - pan x., nie dało się nie usłyszeć. dwie godziny później dzwonił przez minutę domofon, łaskawie ruszył on potem dupę by odebrać, gadał ze 2 min głosem wzburzonym, po czym otworzył. wkroczyła pani x. - moja była współlokatorka, a jego była laska. najpierw gadali w pokoju, potem przenieśli się do kuchni, obcasy stukały, głosy coraz bardziej podniesione i ten motyw przewodni noworocznej kłótni: 'ty musisz zawsze wszystko rozgrzebywać' - krzyczała pani x. razy milion chyba. o 1 zniknęła trzaskając drzwiami, ale jej szczoteczka wciąż w łazience leży sobie. może czeka mnie kolejny odcinek tej uroczej do zarzygania telenoweli, rodem nie z kolumbii czy meksyku, tylko raczej jakiegoś wietnamu czy indonezji, bo poziom godzien... niczego w sumie nie jest godzien. nawet pożałowania i politowania.
dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem pożegnania jo., która na sylwestrze w krk takoż była. oczywiście się spóźniłem, bo źle zrozumiałem godzinę, ale cóż. na szczęście była już reszta towarzystwa, więc mój brak w jakimś stopniu - nieudolnie, bo nieudolnie - rekompensowała. potem musieliśmy wsadzić jo. do pociągu. już pani w kasie nas nastraszyła, że to może się nie udać. grupowo udaliśmy się na peron, otoczyliśmy jo. kordonem, a pociąg raczył zatrzymać się ze swymi drzwiami idealnie przed nami. ludziom dostęp kordon do drzwi co prawda odciął, no ale no... jo. dziarsko wskoczyła do środka i udało jej się zająć miejsce stojące. na szczęście w nie-przedsionku. teraz czekam tylko lutego by się w ciepłej bcn u niej pojawić (jak się wszystko powiedzie może z Wiosennym Panem już) :).


plan na nadchodzące dni: nauka, nauka, nauka. czekają mnie tylko 2 kolokwia i egzamin. w między czasie mam nadzieje na jakiekolwiek progresy z sami-wiecie-kim.

edit:

niech mnie ktoś trzepnie w głowę! tak porządnie!

(...)