sobota, 2 stycznia 2010

49. czyli witamy nowym roku...

...



[agnieszka chylińska: powiedz]

sylwester przeminął jakoś dziwnie szybko, dziwnie jakoś w ogóle tak. może z powodu nadmiaru heteroosobników płci męskiej w okół, a ci z definicji nie są mym ulubionym towarzystwem. zatem udało mi się imprezę miło przegadać, przepić winem, powitać nowy rok na polu/dworze, poskładać życzenia a także jeszcze przed całym tym party upiec czekochmurę, by móc pokryć ją kołderką z bitej śmietany, która nie chciała się za nic w świecie dać utrzepać o 3 w nocy, ale odkrywszy przeterminowany śmietan-fix sukces udało się osiągnąć :D a ciasto furorę zrobiło było.
o północy zadzwonił też do mnie Wiosenny Pan (tak będzie się bowiem nazywał kandydat na przyszłego byłego), złożył mi ładnie i grzecznie życzenia, ja jemu. i sobie pogadaliśmy. całe 28 sekund. ale i tak się cieszę, bo przed imprezą wymyśliłem, że tego wieczoru, tylko właśnie od niego telefonu bym chciał. spełniło się. oby więcej pomyślnych faktów z nim związanych w czasie najbliższym! i może jestem bardzo niecierpliwy (a kiedy nie jestem...), ale mam wrażenie, ze nasze poznawanie się toczy się arcypowoli, a ja tymczasem chętni bym już usidlił tu kogo...
wróciłem z sylwestra do domu wczoraj o 18, o 20 już wykąpany leżałem w łóżeczku, ku spaniu się skłaniając. zasnąłem nawet. ale o 22 wrócił mój współlokator - pan x., nie dało się nie usłyszeć. dwie godziny później dzwonił przez minutę domofon, łaskawie ruszył on potem dupę by odebrać, gadał ze 2 min głosem wzburzonym, po czym otworzył. wkroczyła pani x. - moja była współlokatorka, a jego była laska. najpierw gadali w pokoju, potem przenieśli się do kuchni, obcasy stukały, głosy coraz bardziej podniesione i ten motyw przewodni noworocznej kłótni: 'ty musisz zawsze wszystko rozgrzebywać' - krzyczała pani x. razy milion chyba. o 1 zniknęła trzaskając drzwiami, ale jej szczoteczka wciąż w łazience leży sobie. może czeka mnie kolejny odcinek tej uroczej do zarzygania telenoweli, rodem nie z kolumbii czy meksyku, tylko raczej jakiegoś wietnamu czy indonezji, bo poziom godzien... niczego w sumie nie jest godzien. nawet pożałowania i politowania.
dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem pożegnania jo., która na sylwestrze w krk takoż była. oczywiście się spóźniłem, bo źle zrozumiałem godzinę, ale cóż. na szczęście była już reszta towarzystwa, więc mój brak w jakimś stopniu - nieudolnie, bo nieudolnie - rekompensowała. potem musieliśmy wsadzić jo. do pociągu. już pani w kasie nas nastraszyła, że to może się nie udać. grupowo udaliśmy się na peron, otoczyliśmy jo. kordonem, a pociąg raczył zatrzymać się ze swymi drzwiami idealnie przed nami. ludziom dostęp kordon do drzwi co prawda odciął, no ale no... jo. dziarsko wskoczyła do środka i udało jej się zająć miejsce stojące. na szczęście w nie-przedsionku. teraz czekam tylko lutego by się w ciepłej bcn u niej pojawić (jak się wszystko powiedzie może z Wiosennym Panem już) :).


plan na nadchodzące dni: nauka, nauka, nauka. czekają mnie tylko 2 kolokwia i egzamin. w między czasie mam nadzieje na jakiekolwiek progresy z sami-wiecie-kim.

edit:

niech mnie ktoś trzepnie w głowę! tak porządnie!

(...)

2 komentarze:

  1. no proszę, jak się rozpisał na nowy rok :P pan z obrazka cudny i rozprasza... no ale już próbuję zebrać myśli, widzę zatem, że nowy rok rozpoczął się poprawnie z całkiem niezłymi perspektywami na przyszłość... to nawet lepiej niż dobrze ;) a w głowę mogę Cię bić jak chcesz i ile razy chcesz, lubię być pomocny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. rozpisał, bo miał wenę. u mnie zawsze sami ładni panowie się pojawiają ;)
    co wyjdzie z perspektyw nadal nie wiem, chwilowo znów nabrałem dystansu do tego wszystkiego, więc chwilowo nie bijemy ;P

    OdpowiedzUsuń