sobota, 30 października 2010

(196). czyli chryzantemy są jak...

choinka.



rok temu niecały poszukiwałem z mamą drzewka idealnego, mało-kującego, długo-zielonego, coby na nim bombki i inne cacuszka ponawieszać. dziś szukaliśmy chryzantem idealnych. musiały być białe - bo z białych babcia już stroik zaczęła świąteczny robić. zatem białe w donicy, koniecznie pełne, koniecznie puchate, koniecznie mało rozkwitnięte, by do poniedziałku dotrwały. do tego ileśtam ciętych do wazonki. też białych. i chodź i szukaj. od straganu do straganu. policjant pogwizduje ruchem sterując. i tu nie ma tam nie ma. a tu ktoś znajomy. i gadka-szmatka. a mnie trafia szlag mały. a potem coraz większy. tak wyrosłem. tak schudłem. tak studiuję. i ojej, jak ten czas szybko leci, mam już xy lat. tak. do widzenia. my tu kwiatków szukamy. zajęcie poważne bardzo. kwiatki są wszędzie, ale nie takie jak być powinny. a te krzywe, a te jakieś nijakie, a te za mało białe.
w końcu się udało. donica jest, kwiatów w niej 15, do tego 9 do wazonki. amen, amen, alleluja!
a chryzantemy mają takie pyszne płatki. takie gorzkawe, ale słodkie. i pachną tak intensywnie. mam nadzieję, że nikt braku kilku nie zauważy. kilku płatków, a nie kwiatów. żeby nie było. czemu nikt nie stworzył cukierków albo karmelków o takim smaku, albo lodów, albo czegokolwiek... mhmh...


w ramach muzycznych podróży zabrałem się za hey oraz nową kayah z renatą przemyk, które to zabrały się za piosenki starszych panów. takie nawet do kawy na popołudnie, choć bez szału.
śpiochom wszelkim (McQueen, sansi ;>) przypominam - dziś cofamy wskazówki o godzinę do tyłu i śpimy dłużej :DDDD.

[...]

piątek, 29 października 2010

(195). czyli metoda na bloga.

a może i na głoda. głoda komentarzy.



metoda blogera znajomego. może nie wskażę palcem, który to; jeszcze mi się obrazi. a szkoda by było. bloger ów, po napisaniu każdej notki, wysyła mi o niej informacyjne pm. miłe. bardzo miłe. a do tego wygodne. tym bardziej, że nie wiedzieć czemu informacja o tym w pasku mym bocznym pojawia się z pewnym opóźnieniem w jego przypadku akurat. dziś, po molestacjach ponad tygodniowych, notkę kolejną napisał. wyczerpał tym samym swój miesięczny limit 4 płodów.
i dziś otrzymałem takowe:
dodałem posta. [...] skomciaj ładnie! :D
jakże bym jego prośbie odmówić mógł. komcia spłodziłem. bloga polecam. jak i wszystkie ze swej prawej zakładki. a najbardziej swojego oczywiście. no i może tego McQueen'owego - ale czemu akurat tego, to nie wiem dlaczago ;].

 
płytę nową pana turnau polecam gorąco. powyższy teledysk niechaj zachętą będzie, by wraz z nim się udać na plaże zanzibaru czyli baru zanzi. pytanie: kto ze znanych osób w teledysku się pojawia? (tylko proszę nie szukać podpowiedzi w sieci tylko wzrok wysilić ;D). chcę także posiadać pojazd szynowy, którym się on porusza. bo skoro nie dane mi mieć własnego pociągu, cóż pozostaje ;).


no i do domu na Końcu Świata dotarłem. po 3 dniach pobytu mamy w krk. na odchodne stłukła mi kubeczek! na szczęście nie ten z zakusiem, ale zwykły biały z ikei. uff.
złota jesień jest zdecydowanie tym co lubię. McQueena jesienią o dziwo też lubię nawet. jakie to dziwne. bardzo dziwne. dziwnie przyjemne.

[...]

czwartek, 28 października 2010

(194). czyli różowy alarm!

mama w domu. moim.




boję się. czuję zagrożony. pousuwałem wszystkie brzydkie rzeczy z pokoju, nawet z szuflad biurka. nie ma. zniknęło wszystko. hen wysoko w pawlaczu w torbach dziesięciu, za dwudziestoma drzwiami.
owszem mam pyszne pierożki, mam szarlotkę i wszystko czego dusza zapragnie, ale nie czuję się pewnie. nie czuję się sobą.
zwykle wrażenie życia w światach równoległych miałem dopiero po powrocie na Koniec Świata, tymczasem teraz w krk jest podobnie. w mieszkaniu nie latają brzydkie słowa, nie fruwają tematy z chłopcami związane. nie fruwa nic. jesteśmy grzeczni, zorganizowani i poważni. jest fajnie. fajnie jest. muszę to sobie powtarzać.
alarm! achtung! pozor! uwaga! mieć się na baczności trzeba.


i McQueen nadal na tapecie. i tu też robi się niebezpiecznie. pcha chłopak swój jęzor gdzie popadnie. trzeba się bronić przed nim. a najlepszą obroną jest atak. a najlepszym atakiem atak prewencyjny. tak przynajmniej mawia mój promotor. znalazłem zatem na McQueena sposób pewien :D.

[...]

poniedziałek, 25 października 2010

(193). czyli zwłoczki.

dużo zwłoczek.


jedne to ja. piękna ma chrypa minęła niestety. nie ma po niej ani śladu. a tak lubię sobie pochrypieć. ale nie ma tak dobrze, by co dzień, albo choć dni kilka. zamiast tego stałem się nad-pociągający. masakra. nos czerwony niczym u spożywających hektolitry napojów denaturatopodobnych pijaka pod sklepem stojącego. źle, brzydko i nieładnie. i czuję się jakbym nie miał nosa, oddychać się przez niego nie da. ani nic. eh.
drugie zwłoczki, a nawet trzecie i czwarte nabyłem drogą kupna. te drugie na promocji w markecie. szponder wołowy a do tego numerek 3 i 4, czyli udka dwa kurczacze. jak ja nie cierpię surowego mięsa. jest takie zimne. takie przerażające. dlatego obchodzę się z nim bezdotykowo. nabiłem każdy kawał na widelec, opłukałem pod kranem, wrzuciłem do kotła, następnie dołożyłem przypraw, włoszczyzny w odpowiednim momencie i wyczarowałem gar pysznie pachnącego rosołu. tak pysznie pachnącego, że poczuwszy to McQueen z drugiego końca miasta przybieżył. biedactwo swą dietę zaburzy :D


słońce, wyjdź zza deszczowej chmurki. mam już dość pogody takiej!

[...]

niedziela, 24 października 2010

(192). czyli opisać to jest zabić.

jak to herbertowi zdarzyło się kiedyś napisać.



definicjom wszelkim należy umykać i się wymykać. każda definicja im dokładniejsza, tym mniej odmienności i odrębności dopuszcza. im szersza definicja, tym częściej pojawia się zagrożenie, że zmieści się w niej to, co nie zawsze chcielibyśmy, by się w niej zawierało. 
zdaje się zbytecznym być skupianie się na nazywaniu, tego co nazywać nie trzeba, skoro bez tego wiadomym jest, co po głowie chodzi.
dywagacje czysto teoretyczne powyżej tyczą się zakresu pojęcia 'randka'. i kwestii czy nie-randka, randką może być. i czy nazywanie i łatek przyklejanie, szufladkowanie, pudełkowanie, etykietowanie tak naprawdę jest konieczne.


w kwestii kolejnych njusów i plotek nt. Pana McQueena - nazbierane zostały fakty nowe. ów chrapie. przy tym śpi całkiem grzecznie, nie wierzgając prawie. posiada przy tym bardziej wyimaginowany i niewidoczny brzuchol niż ja. a myślałem, że to już niemożliwe. niemożliwość kolejna - marudzenie - w tym też mnie przewyższa. a wydawało się to zgoła niewykonalne przecież.
ciekawe jakie jeszcze zagadki w sobie skrywa.

skąd u licha w moim pokoju wzięły się biedronki?! sztuk: 3 (słownie: trzy)?!
EDIT: doliczyłem się jedenastu aż. zastosowałem odkurzacz. skąd te potwory się pojawić śmiały na mych włościach?!

[...]

piątek, 22 października 2010

(191). czyli kamyk zielony.

kiedyś miałem.



nosiłem w portfelu albo ściskałem w dłoni czy bawiłem się nim między palcami przekładając. dziś patrzę na to co zostaje w tyle, nie z byle jakiego pociągu zmierzającego gdzie bądź, ale ostatniego wagonu tramwaju. tramwaj jeździ co dzień albo kilka razy dziennie na trasie tej samej. za każdym razem w tyle zostają sprawy uczelniane i osób napotkanych w mieście mniej lub bardziej przypadkiem. wraz z umykającymi spod kół szynami i trawnikiem między nimi, w tempie tym samym przelatują przez głowę myśli przeróżne.
lepszym jednak miejscem na gimnastykowanie umysłu w sprawach drobnych a ważkich jest świątynia dumania prywatna. toaletą zwana.
ale to chyba nie o tym miało być. miały być nadrobione zaległości i zrealizowane zapowiedzi. miały. ale będą tylko w części, gdyż kilka wątków należy z przyczyn obiektywnych pominąć.


Pan McQueen nosi płaszczyk i torebusię. w torebusi nosi wszystko a nawet jeszcze więcej. a wszystko to, by mieć nienaganną fryzurę w każdą pogodę. Pan McQueen mówi i słucha. dużo i uważnie. mówi w sumie więcej i częściej niż pisuje na swym blogu nawet. stało się także niemożliwe - marudzi więcej niż ja. przepędzony przez pół miasta, cały kopiec, pół błoń i okolic nawet się nie zająknął za to. zdawał się być nawet zadowolony. mimo wiatru, który misternie ułożoną grzywkę rozburzał był. Pan McQueen zostanie przeze mnie niedługo znów napotkany. całkiem nie przypadkiem. ciąg dalszy opowieści zatem nastąpi. chyba, że ja usnę wiecznym słodkim snem bez treści.
(w tym miejscu autor usnął. obiecał jednak wstać i kolejną notkę popełnić, coby marudy nie marudziły, że za krótko).

[...]

wtorek, 19 października 2010

(190). czyli skrawki jesieni.

w łikend miniony chyba ostatni raz dojrzałem tej jesieni słońce. w czasie słońca dzieci na wsi też się czasem nudzą. i szukają szczęścia w ogródku.












tymczasem biegam i latam.
już wkrótce będzie o: mniej niż bardziej przypadkowym spotkaniu z Panem McQueenem i zawartości jego torby, dlaczego czasem mniej a czasem bardziej lubię mieszkać w krk, dlaczego świat czasem okazuje się bardzo mały, a geje i plotki często idą w parze. i o tym że jest zimno też będzie!
może będzie też o tym, jak złym człowiekiem jestem, a do tego czasem przy tym uśmiechniętym i że pewnie niestety przytyło mi się ;].

[...]

sobota, 16 października 2010

(189). czyli pytanie dnia albo tygodnia.

czy słońce zajdzie nim wzejdzie?



odpowiedź na to frapujące pytanie odnajdę pewnie jakoś w środku albo pod koniec tygodnia. z pewnych źródeł wiadomo, że szykuje się...; że me marudzenia zostały wysłuchane albo rzeczywistość została skutecznie sprowokowana, tak by ułożyć się w fortunny dla mnie zbieg wydarzeń.


lektura statystyk osób odwiedzających bloga czasem dostarcza mi niezapomnianych wrażeń. z cyklu 'dziś pytanie, dziś odpowiedź': co trzeba wpisać w google, aby wejść w mego bloga? dziś hasłem jest: 'śmietan fix przeterminowany', o którym chyba nigdy jednak nie wspominałem. awesome! zatrważa mnie też gdy nieznane mi ip ma kilkanaście wejść jedno po drugim. rozumiem, ktoś znalazł, chce przeczytać. ale czemu śladu po sobie nie pozostawia żadnego? chyba że to moja mała lub ciut większa mania szpiegowania się odzywa.

[...]

piątek, 15 października 2010

(188). czyli tutti-frutti.

czas na łikend na Końcu Świata. ale zostawiam Was z dwoma wykopaliskami. bawcie się dobrze!


 

zastanawiam się, czy nie przebijają one samego stachursky'ego.

[...]

czwartek, 14 października 2010

(187). czyli czasem z dnia na dzień zmienia się wszystko.

post o tym tytule już kiedyś się ukazał. ale jakoś nie mam pomysłu na tytuł bardziej adekwatny na dziś. pozostaje zatem odgrzać kotleta. na pocieszenie - treść posta będzie inna niż poprzednim razem.


wreszcie udało mi się wstać prawą nogą. wreszcie wystawiając swe stopy spod ciepłej kołdry trafiłem na stojące nieopodal łóżka papcie/kapcie/pantofle (w zależności, gdzie mieszkacie, nazwijcie jak zechcecie), zamiast na zimną podłogę. nawet mgła za oknem i przebijające się przez nią promienie słońca - mimo konieczności wybrania się na poranne zajęcia - zdawały się jednak optymizmem napawać. i mimo że nie wziąłem czapki ani szalika, a wracać się nie było już czasu, chłód tylko dodawał jakiejś dziwnej chęci do stawiania kolejnych kroków w kierunku tramwaju. pierwszy raz w tym tygodniu udało mi się nie spóźnić na zajęcia. (a robiłem to permanentnie, niezależnie od tego czy miałem na 8.00, 9.45, czy 11.30.) a ja tak bardzo nie lubię się spóźniać.


jedyne co się nie zmieniło to moja cierpliwość. tzn. jej brak. dziś omal nie wymordowałem pół kolejki do kasy na dworcu a także trzech-czwartych pasażerów tramwaju, który wiózł mnie do domu.

(mają rację uważni czytacze, pan niebieskomajtkowy już był. w ramach promocji - nowy)

ale załóżmy, że nadeszła ta lepsza połowa października ;].

[...]

wtorek, 12 października 2010

(186). czyli serce.

wciąż do wynajęcia. nawet bezterminowo. (nie jest to oferta w rozumieniu k.c.)

i nie pytaj się, dlaczego...

 

a błąkający się wśród kwiaciarek grechuta - niezastąpiony.

[...]

poniedziałek, 11 października 2010

(185). czyli bracia zza południowej granicy.

 

w sieci są także dostępne wersje niemiecka i angielska, ale ta powyższa wzmaga uśmiech najbardziej. czeski język sam w sobie przecież jest zabawny ;).

na życzenie yomosy - taylorek.
 

dziś kolejny dzień z cyklu, weźmy swoje zwłoki i zanieśmy na kopiec i w okoliczne lasy. poprzez pola, poprzez łąki, poprzez leśne ścieżki wąskie. jakoś od tak zwanej dupy strony, na kopiec kościuszki się wdrapałem. ścieżki porosłe trawą i liśćmi zasypane, choć wyasfaltowane. latarnie nawet przy nich stały. nocami się palą. miejsce na spożywanie napojów alkoholowych idealne, wszak tam najciemniej. ale nie o % miało być. krążąc między drzewami a ludźmi, trafiłem wreszcie na polanę. pan emeryt oparłszy rower o modrzew zaczął z nagła wykonywać skłony, panie emerytki na ławce obok rozprawiały o kowalikach i sikorkach oraz ich środowiskach bytowania, starsi panowie o piłce. wśród nich ja. lat..., lat niewiele, nie dawno jeszcze naście. zestaw dziwny a ciekawy. znudzony zapętlonym i odsłuchiwanym po raz milionowy 'śniadaniem do łóżka' piasecznego, odważyłem się zdjąć słuchawki i zacząć wsłuchiwać w to, co dookoła. co do zasady w ciszę, ptaki, insekty, emerytów, samoloty oraz karetkę, która jechała nie wiadomo gdzie, bo wokół tylko zieleń.
kasztanów nie ma. ani na ziemi ani na drzewach. tragedia :( z czego ja teraz ludziki porobię. kasztanowym skrytobiorcom mówię stanowcze nie!

[...]

niedziela, 10 października 2010

(184). czyli jeśli dziś niedziela, to max jest...

w pociągu.



pociąg zmierza bardzo powoli do stacji końcowej. a tlk (zwane kiedyś pospiesznymi) jadą tam dłużej niż regio (czy też osobowe). niemal 2h. dziś nadszedł czas na towarzysko-kulinarną wyprawę na śląsk. i to ten smogowy i szary - górny. stacja katowice - dzień dobry.
kulinarny finał wyprawy mieści się aż w chorzowie. manana bistro & wine bar - polecam gorąco, wraz z moimi kupkami smakowymi, językiem, przełykiem i żołądkiem; nozdrza też rekomendują. po lekturze menu już wiem czym się uraczę. możecie zgadywać ;] i zazdrościć, albo samemu się wybrać i zachwycać :)


nieporadność życiowa w sprawach kuchennych ale technicznych bywa chyba zaraźliwa. nie dalej jak wczoraj czytałem o niespodziewanych kontaktach Ajsa z rybami, które były spragnione kontaktów z nim bardziej niż rzeczony i wylądowały, gdzie wylądowały. tymczasem na śniadanie tworząc sobie tosta (lenistwo o poranku) - cytując klasyka - upierdoliłem się i stół keczupem, który z nadmiernym wigorem z butelki pod wpływem pracy mych palców wystrzelił. muszę bardziej uważać. albo zdejmować do tego spodnie. i obrus. a najlepiej zaścielać wszystko wokół folią. o!
i czas chyba zrezygnować z podwójnych numerków postów.

* wiem, literówka. kubki a nie kupki. ale już nie będę psuł Wam zabawy i polewki ze mnie.

[...]

piątek, 8 października 2010

(183) 99. czyli śmietnik.

dziś będzie o wszystkim. będzie kulturalnie. będzie wspomnieniowo, a zatem nostalgicznie i jesiennie, a przy tym pewnie marudnie. czyli jak zawsze ;)

zainspirowany kasztanowym postem yomosy uprzejmie donoszę, iż mi na głowę jeszcze nic nie spadło. ani kasztan, ani ptasi suwenir z nieba. pogoda słoneczna, co prawda jutro sobota i ludu pełno będzie, ale chyba znowu się pokuszę na wyprawę na kopiec kościuszki albo w inne miejsce, gdzie kasztany też będą do znalezienia a ludzi będzie ciut mniej.
chwilowo kasztanowokojarząca się EG:



nagrywa nową płytę seweryn krajewski. wszystkie teksty napisał mu oczywiście piaseczny, liczę na jakiś duecik. sam piaseczny z kolei popełnił z sewerynem oczywiście, piosenkę do nowego szmirowatego pewnie filmu - śniadanie do łóżka.
polecam!



czas kończyć także marudny tydzień. czas kończyć swój nowy związek przelotny z czerwonym półwytrawnym. może jakiś romans z ginem teraz :> humor pokaże, czas pokaże.

komentując Was gdzieś, któregoś wieczora kazano mi udowodnić, że nie jestem maszyną. wpisać więc musiałem słowo pewne, a było to piękne i znamienne: 'cioton'. widać blogspot wie z kim ma do czynienia. zmyślnikujący Sylwek wykopał inną ciekawostkę. polecam również.

chłopca żadnego dziś nie pokażę Wam nowego. ot, co by było inaczej.


[...]

(182) 98. czyli bezsenność.

cierpię na nią ostatnio i tego nie cierpię. tym bardziej, gdy następnego dnia mam na 8 rano zajęcia.
a podobno:

od snów najpiękniejszych bezsenność cenniejsza 
im więcej się nie śpi tym moc jest ciemniejsza
a nie śpi się dłużej im noc dłużej trwa
 
(...)

ale to tylko bezsenność we dwoje.




EDIT o poranku: jak się okazało Słoneczko, też dziś nie mogło spać. szkoda zatem, że cierpieliśmy na bezsenność wspólnie, ale przez ścianę ;).

[...]

wtorek, 5 października 2010

(181) 97. czyli ocalić od zapomnienia.

albo nacisnąć ctrl+alt+delete.

(tak z okazji 4 rocznicy śmierci marka grechuty)

poniedziałkowa passa zdarzeń dziwnych trwa. co prawda już wczorajszy wieczór zdawał się nieść poprawę. dotarł Chłopiec 3D, przesiedzieliśmy kilka godzin, przegadując je i oglądając grzecznie na łóżeczku 'samotnego mężczyznę'. film skróciłbym o połowę; zostawiał by większe wrażenie, składając się z luźniejszych obrazków i scen; owszem bardzo estetyczny, podobno jest w nim wiele emocji, ale wg mnie są one doszywane grubymi nićmi i ledwo się trzymają całości. po lekturze książki - która w sumie zbyt nie zachwyca - jestem mimo wszystko lekko adaptacją rozczarowany. niby smaczne dziełko, ale pozbawione tego smaku głębi.
natknąłem się też na plantach na swego Ex. za dawno się nie widzieliśmy by swobodnie rozmawiać. rwane 2 minuty, lekko podstresowane.


zastanawiam się o czym miał być ten post w sumie. zacząłem go pisać ze 3h temu, potem wyleciałem na zajęcia. teraz zachodzę w głowę.
chyba o tym, że z jednej strony chcemy zatrzymać wspomnienia, a z drugiej czasem przydałoby się móc wcisnąć w głowie symboliczny zestaw 'ctrl+alt+delete' i nie wracać do irracjonalnych sentymentów i nie siać sobie nimi niepotrzebnego zamieszania czasem, nie prowokować się do niepotrzebnych rozmyślań i rozgrzebywań.

czas chyba na spacer w towarzystwie słuchawek i mp3. pogoda zachęca, a na kopcu tak dawno nie byłem :]

[...]

poniedziałek, 4 października 2010

(180) 96. czyli ulubiony dzień tygodnia.

to oczywiście poniedziałek.



nie dość, że się nie mogłem zwlec (to nic, że na 11.30). miałem przed zajęciami dotrzeć do sekretariatu z pismami, wnioskami i innymi papierzyskami. i co? okazało się że w poniedziałki sekretariat nieczynny, można stukać-pukać, dobijać się i całować klamkę. drzwi pozostają niewzruszone. pierwsze zajęcia porwały mnie za to. albo nawet rozerwały tudzież rozrywające doktora mogło być moje spojrzenie. dawno nie słyszałem tak idiotycznego planu wykładu z częścią praktyczną. przedmiot zwie się PR. do ów dra, na którego przy swym marnym wzroście z góry jest mi dane spoglądać; o ego wyższym niż on sam, muszę jeszcze udać się dziś na dyżur. nie mogę się doczekać.
w rossmanie oczywiście nie dane było mi skorzystać z obsłużenia przez pana kasjera (obecnego mego Ex), tylko trafiłem na jakąś niepociumaną paniusię. ale czego można było się spodziewać, skoro nie było nawet moich ulubionych płatków kosmetycznych. na dobicie w papierniczym było tyle ludzi, że odechciało mi się wchodzić dalej niżli tylko za próg.
ciekawe co jeszcze równie pociesznego jak powyższe spotka mnie dziś...


już wiem, spotka mnie Chłopiec 3D, bo się z nim nieopatrznie jak się okazuje umówiłem. nie przewidywałem wczoraj, że dziś wszystko będzie przeciw mnie. dobrze, że innym profilaktycznie poodmawiałem i odmawiam spotkań w dniu dzisiejszym nadal ;]. dla ich własnego dobra.

[...]

niedziela, 3 października 2010

(179) 95. czyli nastał czas pozłacany.

i zapluty babim latem.



czyli, wbrew krakaniom co poniektórych, nadeszła - może owszem na dni kilka - złota jesień. świeci słońce, nitki pajęcze przyklejają się do twarzy; czas wyjść na spacer. ostatnie stwierdzenie prowadzi do konstatacji tej co zwykle, zatem wątek urwać należy. (EDIT: jo. dała się wyciągnąć).
pisał Rainastic, czy nazywając po ludzku - Deszczowy ;), o muzycznych ciekawych produktach popkultury wartych połknięcia. było o brodce - w nią zaopatrzyłem się dawno już; wspomniał o czarnopaznokciastym adamie lambercie, znanym głównie z 'whataya want from me'. nabyłem więc i jego płytę. rzeczywiście pochłania bez reszty. a w szczególności piosenka powyżej. i leci w kółko, po raz nie wiem już który. 


skręcanie regału ikeowego o konstrukcji cepa jest dużo przyjemniejsze niż taszczenie takowego ze sklepu. zajmuje kwadrans i nie wymaga prawie żadnego wysiłku. regał stoi. nie chwieje się. póki co przynajmniej. mam nadzieję, że gdy go obłoże makulaturą nie zechce się przewrócić na mnie. w każdym razie, gdybym nagle przestał pisać, to będziecie wiedzieć dlaczego - przygnieciony przez wiedzę poległem na polu walki nierównej toczonej we własnym pokoju z widokiem na dzwoniący często, głośno i donośnie kościół.
a jutro marsz na zajęcia. piąty rok z rzędu, a nie wiem czemu jakoś tym razem jest to dla mnie powód do małego stresu i zdenerwowania. śnił mi się też doktor NN, może to jakiś dobry omen. 
(where are you? i need someone to be my lover).

[...]

piątek, 1 października 2010

(178) 94. czyli samotny w wielkim mieście.

(a samotność o smaku słodko-kwaśnym).



po planowych 6h19min, a rzeczywistych 6h39min podróży pięknym piętrowym wagonem, podziwiając świat z poziomu niskiego, dotoczyłem się ja, dotoczyła się moja torba (pewnie cięższa ode mnie, gdyż ledwo ją ruszyłem; całe szczęście, że ma kółka) oraz mrożone grzyby do krk. toczyli się także tym samym składem kibice (czy raczej 'kibice') pewnej drużyny. uroczy chłopcy. bardzo ładnie śpiewali, z każdym piwem coraz ładniej.
ale dotarłem. porzuciwszy torby pognałem na zakupy i obiad do ikei. może i zdrowe tamtejsze jedzenie jest niczym w każdym innym fastfoodzie, ale z braku czasu i pomysłu wyjścia innego nie było. bierze człowiek tackę, serwetka, sztućce, dostaje talerz ze swoją porcją od bardzo ładnego pana kucharza, jeszcze kubeczek na kawe, do kasy - tu niebrzydki pan także i znalazłwszy sobie wolną przestrzeń przy stoliku zasiąść można. samemu. tylko ja i tacka. i spoglądać znad okularów na ludzi - tych mniej ładnych, by wrażeń estetycznych nie psuć, wszak w ikei wszystko gładkie, spod igły; albo zza okularów - na tych, na których wzrok na dłużej zawiesić warto, cóż że zajęci, cóż że hetero, niech się cieszą że się na nich patrzy człowiek obcy, cóż że płci tej samej, połechtani czuć się oni powinni! 
człowiek i jego tacka. kolejny człowiek - kolejna tacka. i tak w okół. każdy skupiony na jedzeniu i współbiesiadnikach, jeśli biesiadą to nazwać można. klopsiki-żurawina-frytki. łosoś-brokuły. następny. następny. dziękuję. do widzenia. po spożyciu tacki na stojak odłożyć. nie nabrudzić i wyjść. nieskazitelnie. jak w szpitalu. jak w ikei.
cel wyprawy niemniej jednak osiągnięty został. regał znaleziono. na zasadzie 'co-mni-kurwa-podkusiło', postanowiłem tylko dwa przystanki przenieść ów mebelek samodzielnie, bo autobus akurat uciekł był. od dziś będę myślał dwa razy i częściej odmawiał sobie tego typu dziwnych uciech. gdybym miał tragarza. na przykład takiego...


jutro wycieczka do ikei ponowna, po jakieś bibeloty i duperele. może tragarza po drodze gdzieś zagubionego napotkam :D

krk generalnie mimo wszystko dobrze na mnie wpływa. a i jesień też czuć w powietrzu. jutro będzie piękny słoneczny i złoty dzień. musi być!

[...]