środa, 30 grudnia 2009

48. czyli ...!

nosi mnie. nie jest to dobry stan. szczególnie w perspektywie nadchodzącej sesji. a ona dla mnie startuje już po nowym roku i potrwa do połowy lutego.
nerwowe zerkanie na komórkę. nerwowe zerkanie do sieci, jeden portal, drugi, trzeci. logował się. był, jest. czemu nie pisze jeszcze?!
zerkamy nadal. odświeżamy strony.
komórka wibruje. to nie on. nie odpisuję więc. czekam dalej. może coś z zasięgiem nie tak. wszystko działa. czemu nie pisze jeszcze więc?! czemu odpisuje tak długo?!

by wreszcie...
napisał :D

boję się swego stanu. bardzo. to się nie może dobrze skończyć.
to ostatnimi razy się dobrze nie kończyło, więc może tym razem...

hopes & fears z poprzedniej notki aktualne nadal. i to jeszcze jak.

(...)

47. czyli to i owo.

czas podsumować. podobno.



[will young: hopes and fears]

tylko mam wrażenie, że ja ich nie potrafię robić, bo ich po prostu nie cierpię. zupełnie podobnie jak z postanowieniami noworocznymi. bardzo zaskakujący to twór, gdyż po co planować wykonanie spraw awykonalnych albo tych co ziszczą się na pewno, tudzież zakładanie, że w nadchodzącym roku stanie się to i tamto, podczas gdy są to rzeczy całkowicie od nas niezależne. planujmy, planujmy - czy raczej - planujcie, planujcie, ja się od tego powstrzymam.
myślę, że bardziej na miejscu jest stworzenie listy życzeń, tego co byśmy chcieli by się nam - przy fortunnym zbiegu zdarzeń i z naszą pomocą - przytrafiło. mi chyba tradycyjnie już potrzeba:
a) większej ilości czasu (albo lepszej jego organizacji). mimo całego mego zaplanowania i uporządkowania, gdzieś on ucieka i za wiele spraw przesuwanych jest na mityczne 'jutro' czy inne 'potem';
b) cierpliwości i samozaparcia przy robieniu rzeczy, na które nie ma się najmniejszej ochoty lub ma się ochotę, ale taką malutką. przydałoby się także nie unikać ich jak ognia, bo chyba jednak problemu żadnego nie rozwiązuje;
c) zakończyć poszukiwania i znaleźć.
(ciekawe czemu tak bezosobowo te życzenia mi się napisały...)
trzy wystarczą, teraz okazuje się tylko, że nie warto konsumować złotych rybek zamiast karpia na wigilię ;) i znowu pewnie się spełnią one w stopniu niewielkim, chociaż ostatnio akurat to spod literki c) dziwnym trafem może znaleźć swój szczęśliwy finał. oby chociaż to ;)


była u mnie wczoraj jo. całe 8h. w nagrodę za dzielne wstawanie na jej spotkanie otrzymałem kocyk z motywem wiadomym :D

i jako że pewnie już mnie tu przed nowym rokiem nie będzie: wszystkim czytaczom, podglądaczom, tym co piszą/glosują i tym co nie, życzę wszystkiego najlepszego*.

* życzenia treścią konkretną wypełnić proszę sobie samemu, gdyż wtedy będą one najodpowiedniejsze dla każdego z Was :)

(...)

piątek, 25 grudnia 2009

46. czyli święty spokój!

nareszcie!



[anna maria jopek: teraz i tu]

już po! wigilia była, minęła, pieśnią przeszłości się stała. na kolejny rok. teraz tylko pozjadać resztki, pochować ozdoby, popopijać trochę ziółek na żołądek i można wrócić do codziennego życia. zastanawiające czemu wszyscy życzą sobie 'wesołych świąt' zamiast 'normalnego życia' (czymkolwiek ono dla każdego z nas ma być). ale z tradycją się nie dyskutuje, tradycję się kultywuje.
zadziwiającym jest tylko, że z moim ciotozblazowanym kuzynem byłem w stanie toczyć zwyczajne rozmowy o życiu wielkomiejskich gejów ;). (miło, miło. ciekawe kiedy z powrotem zaczniemy kopać pod sobą dołki. chyba niedługo, bo już po świętach przecież). plotki, ploteczki; jedyny pożytek z wigilijnego spotkania.

odpoczywajmy więc wszyscy!

(...)

czwartek, 24 grudnia 2009

45. czyli no ten tego; życzenia.

moja ulubiona świąteczna czynność.



[anna maria jopek: w zimowe dni]

wszystkim mi niepodpadniętym i tym podpadniętym, bo przecież święta to czas miłości oraz dobroci, i nawet ja mówię ludzkim głosem, życzę wiele spokoju, dużej ilości czasu tylko dla siebie, a także chwili, w której będziecie mogli powiedzieć, że jesteście szczęśliwi.
więc podsumowując - wszystkiego dobrego i frohe Weihnachnten!



czas mi lepić pierogi. sztuk: 120. dobrze, że przy mamino-babcinym wsparciu ;]

(...)

środa, 23 grudnia 2009

44. czyli zbliża się wielkimi krokami...

dzień wielkiego obżarstwa i serdecznych uśmiechów.



[ania dąbrowska: glory (acoustic version)]

zielony kujący potwór został obleczony światełkami, pozawieszany bombkami i łańcuchami. parę potraw się zrobiło. a nawet suszkowy kompot. całe kotły dwa wielkie. stół się powiększył był i liczy już 3metry z kawałkiem. dużo rzeczy się robi. większość z moim udziałem.
kocham święta.


zdjęcie obiecane wisi powyżej. jutro będzie cała wigilijna opowieść :D

(...)

poniedziałek, 21 grudnia 2009

43. czyli do domu czas na święta...

pierw tylko trzeba tam dotrzeć jakoś.



[sławek uniatowski: na święta czas do domu]

jeśli jedzie się 10 zamiast 6godzin, chce się świąt coraz bardziej.
jeśli 2h poszukuje się odpowiedniej choinki, chce się świąt coraz bardziej.
jeśli piecze się o kilka blach za dużo ciasteczek, chce się świąt coraz bardziej.
jeśli wiesza się wieniec iglasty, a on ciągle prosto wisieć nie potrafi, chce się świąt coraz bardziej.
jeśli wpada z zapowiedzianą 3min wcześniej rodzina, chce się świąt coraz bardziej.


już nie mogę doczekać się tej szopki. tzn wigilii.

(...)

wtorek, 15 grudnia 2009

42. czyli kilka słów.

to co miało być już kiedyś, ale mi się zapomniało.



[anna maria jopek: możliwe (duda trio)]

i kilka zdań z marcina kydryńskiego. trudno nie przytaknąć. trudno się nie zastanowić.


w każdym szczęściu tkwi ziarenko niepokoju, lęku przed utratą, żalem o chwilowość.

zawsze myśleliśmy, że będzie czas. nie odkładajcie niczego na później.


(...)

poniedziałek, 14 grudnia 2009

41. czyli na całej połaci...

... w przeróżnej postaci... śnieg...

(przed przejściem do dalszej części tekstu należy włączyć piosenkę!)


[anna maria jopek & jeremi przybora: na całej połaci śnieg]

ten dzisiejszy śnieg wygląda tak jakoś inaczej niż ten w łikend. wyszedłem z zajęć i oniemiałem - biało. skąd on się wziął. i prószył nadal rozkosznie, delikatnie opadając na spacerujących ludzi, pokrywając chodniki i ulice (drogowcy i tej zimy...).
i padał lekko, świeżo odciśnięte ślady butów po chwili znikały, blask świecących się wokół lampek i świątecznych dekoracji tylko dodawał uroku...
i to nic, że jak pada śnieg to nic nie widzę tylko latające wszystko dookoła, że jest ślisko wszędzie, butki i stopki się rozjeżdżają, że marzną mi paluszki i czerwieni się nos. dziś o dziwo było jakoś tak magicznie...
może to dzięki świadomości, że dwa eseje (jeden o niczym, a drugi jeszcze bardziej o jeszcze większym niczym) zostały napisane, niemal poprawione do końca czekają tylko na wydrukowanie i oddanie do lektury szanownym paniom i panom doktorom czy prawi-doktorom. oby i im się spodobały ;) teraz można spokojnie uczyć się na czwartkowy egzamin, w międzyczasie zaliczając 'zdalny' (cokolwiek to znaczy) kurs bhp.


szkoda tylko, że korespondencja ma leży...

(...)

sobota, 12 grudnia 2009

40. czyli śnieeeeg.

pada sobie bezczelnie.



[anna jantar: tyle słońca w całym mieście]

a nuż piosenką da się do zakląć, by padać przestał, by nie było go, by zniknął , by wyszło słońce i było ciepło, bym nie musiał chodzić omotany szalikiem, bym nie wciągał na głowę czapki a na dłonie rękawiczek. marzenia...
wraz ze śniegiem w mieście pojawił się - jak donosi ma ukochana fejsbuka - Pan Bezpłciowy. mam dziwne podejrzenie, ze to białe coś spadające bez ustanku z nieba to jego sprawka. w sumie żadne jego pojawienie się tu, nie wieściło nigdy niczego dobrego. ciekawe, jak będzie tym razem.
na złość - bo nieszczęścia chodzą stadami albo przynajmniej parami - oprócz wspomnianej panoszącej się bieli, moja skromna osoba stała się pociągająca. nie znoszę kataru, nie znoszę bólu gardła, nie znoszę zimy.


coby pozytywnym akcentem zakończyć, tworzenie esejów o niczym z filozofii i kulturoznawstwa ma się całkiem dobrze. juz 2/3 tego drugiego gotowe, potem pozostanie tylko zmierzyć mi się z najgorszą najgorszością. może do wtorku zdążę. chyba że zapatrzę się przez okno na wisłę i jeżdżące raz po raz tramwaje.

(...)

środa, 9 grudnia 2009

39. czyli rosnę!

niestety.



[izabela trojanowska: wszystko czego dziś chcę]

niestety, bo chyba w szerz. ale jak się je - przykładowo dziś - 2 kremówki (dość miałem już po połowie pierwszej, nie wiem co mnie podkusiło by nabyć aż dwie... w sumie sprzedawczyni była kobietą ;) ). zasłodziłem się totalnie. więc smak trzeba zmienić. czym? oczywiście megapaką czipsów. po nich chce się pić. co pijemy? oczywiście kolę. tyle dobrze że lajt. ale to w moim przypadku chyba niewiele już zmienia.


gdzie można taniej kupić pudło rafaello: w żabce, czy w rossmannie? oczywiście w tym drugim. (to tak z cyklu 'proza życia', tym razem ta pokryta wiórkami kokosowymi).

(...)

poniedziałek, 7 grudnia 2009

38. czyli mężczyzna na skraju załamania nerwowego.

to ja.



[alicja janosz: zmień siebie]

wstałem. nie wiedziałem co ubrać. ubrałem co popadło. zapomniałem zjeść śniadania. oczywiście spóźniłem się na ćwiczenia. potem postanowiłem z nich wcześniej wyjść czując bezsens nań siedzenia. kupione w piekarni kapuśniaczki okazały się niedopieczone. wróciłem do domu na śniadanie. zjadłem. z lekka za późno wyszedłem z domu i tramwajowi mogłem pomachać. kolejny był za 15 minut, a zajęcia już za 5. pomyślałem - może autobusem. takowego też nie było. postanowiłem iść piechotą. po kilku krokach uświadomiłem sobie bezsens tego. nie wiedziałem co robić. zadzwoniłem do przyjaciółki z pytaniem 'co robić: spóźnić się na zajęcia czy poczłapać się do domu?'. tak oto wróciłem. zaopatrzywszy się w sklepie obok w breezery, które spożywać kończę. na 13 kolejne zajęcia. czy tym razem dotrzeć się uda?

(o prezentacji na jutro nie wspominam już, bo jest hen głęboko).

(...)

niedziela, 6 grudnia 2009

37. czyli czas rozprostować myśli.

i znaleźć lek na lęk.



[anna maria jopek: czułe miejsca (bosa 2005)]

przez okres ciszy spowodowany brakiem czasu i - jakby nie było - lenistwem oraz brakiem cierpliwości do skończenia czegokolwiek, miały miejsce następujące wydarzenia:
1. zbierałem plony na farmie, siałem, orałem, czochrałem renifery i koty, doiłem krowy, odbierałem świnkom trufle, zbierałem jajka i owoce, a także robiłem bukiety z kwiecia. czyli rozwijałem się.
2. znowu chodziłem nieprzygotowany na zajęcia. dlaczego? patrz punkt 1.
3. pewnego dnia poczułem też się staro. mam prawie 23 lata, czy jak raczej powinienem mówić - wciąż 22, a czuję się na wiele więcej. i zacząłem się przez to zastanawiać, co ja za te kilka lat (całe 2), po skończeniu studiów mogę/będę robił. i doszedłem do wniosku, że nie wiem. tzn wiem, ale jest to raczej opcja pt. przedłużmy stan, w którym nie trzeba podejmować żadnych decyzji. jak pozbyć się tych natrętnych myśli? patrz punkt 1.
4. udało mi się umówić wreszcie z arcyzabieganym i unikającym mnie (mimo, że on sam zaprzecza, jakoby tak miało być) ex. zjedliśmy obiad, skserował sobie moje notatki (ciekawe czemu nie przychodził na wykłady...), ponasłuchiwałem się historyjek z jego związku (rzyg, rzyg), dowiedziałem się, że popełnia te same błędy, co jak był ze mną (niektórzy się nie uczą. nigdy) oraz zostałem odwieziony do domu (w między czasie dyktował mi esa do swego obecnego, a ja dzielnie to pisałem na jego telefonie. czy to nie jest patologia?).
5. oglądałem rewers (polecam). o dziwo byłem na nim z chłopcem (nazwijmy go Chłopiec). wizyty w kinie są miłe. piwo potem takoż. spacer nad wisłą również. po paru dniach oglądaliśmy film u mnie. i został do rana.
miło jest mieć kogoś w łóżku. tym milej, że wydziela ciepło, głaszcze, tuli, etc, etc. tym ciekawiej, że wiem, iż nic z tego nie będzie, bo nie oczekuję tego, bo nie chcę, - i przede wszystkim - bo to nie jest ktokolwiek dla mnie.
wnioski - co by nie było, że ich nie wyciągam - przydałby się ktoś (chłopiec sensu largo), ale nie Chłopiec (ten akurat). wybrednym.
6. w ramach leczenia złego humoru w międzyczasie, gdzieś pomiędzy punktem 4 a 5, wybrałem się dla ukojenia na spacer wieczorową porą na błonia. z domu w autobus - 2 przystanki - 45 minut spaceru = 16 powtórzeń 'nigdy nie mów nigdy' anii dąbrowskiej - w autobus - 2 przystanki - do domu. po drodze, już pod samą klatką kupiłem sobie rafaello. całą wielką paczkę. po pokonaniu schodów na me poddasze, odechciało mi się spożywać choćby jednego i zastanawiałem się po jaką cholerę w ogóle kupowałem. po czym zająłem się czymś pożytecznym. patrz punkt 1.
7. jak widać robię właśnie prezentacje na zajęcia. nawet nie wymyśliłem tematu. a muszę spłodzić ją dziś. a tymczasem... punkt 1 jest ponad wszystko póki co ;]


chyba potrzebuję kopa w mój piękny tyłeczek na obudzenie.
(patrz: punkt 1).

(...)