czwartek, 31 marca 2011

(334). czyli przypadków pana m. część druga.

dzień bez nich - dniem straconym.



wiedziałem, że pan do mnie przyjdzie. słyszałem jak pan rozmawiał z promotorem. bardzo pana przepraszam, ale przeprowadzałem się dwa razy i zgubiłem tę książkę. a wstyd mi było pójść do biblioteki i się do tego przyznać. nic nie szkodzi. książki są po to by je gubić. tak oto ostatni fizycznie istniejący w obiegu do pożyczenia egzemplarz poszukiwanej książki okazał się jednak nieistniejącym. pozostaje mi tylko udać się do czytelni i w niej zgnić.
słońce świeci. ludzie siedzą na ławkach. na plantach. ptaki atakują z drzew. ja o tym wiem i zerkam w górę i na ławeczkach nie przysiadam. nie wiedzą o tym wszyscy. ku ich utrapieniu a mej radości albo przynajmniej ubawieniu. mijałem dziś taką ławeczkę od tyłu. siedziały na niej dwa chłopięcia. jedno miało biodrówki, pod nimi majtusie ck, kawałek rowa tez w sumie, tors przyobleczony był białym obcisłym i przykrótkim tiszertem, na którym to na plecach widniały dwa ptasie kleksy. uroczy widok. apeluję - strzeżcie się!


a jako że jest ciepło, ludzie w tramwajach zdążyli już przystąpić do wietrzenia swych pach niekoniecznie pachnących.

[...]

(333). czyli wiosenny deszcz.

z chmury, której nie było.



takie cuda tylko w krk, i to nie w prima-aprilis ani żaden innych dzień wspaniały a nadciągający. radośnie opuściwszy mieszkanie w okolicach wpół do 8, nic prócz słońca i przyjemnej porannej rześkości mi nie towarzyszyło szczególnego. (makulaturę taszczoną pomijam). o dziwo w tramwaju nikt nie śmierdział, nie jechały też dzieci małe i krzyczące ani inne straszne istoty.
ledwo wysiadłem spadło coś mokrego na mą twarz. najpierw obawiałem się ataku latających szczurów, wszak wszystko perfekcyjnie układać się nie może, a nie jest tajemnicą, że opanowały one pół krk i gruchają niemiłosiernie i przelatują gdzie nie trzeba, bombardując kiedy bądź ludzi. ale spadały kolejne i kolejne mokrości, na mnie i na innych ludzi, pokrywał się nimi też chodnik. spacerujący (raczej dreptający żwawo na zajęcia i do pracy) ludzie w okularach przeciw słonecznych i kobiety w świeżowyprostowanych włosach zaczęli nerwowo i z zaciekawieniem spoglądać ponad siebie. chmury ani pół, a coś z góry kapało. 
planty zielenieją, krokusy kwitną. nawet deszcz wiosenny nie popsuł poranka. to dziwne. tym dziwniejsze, że nawet mnie on ucieszył. podejrzewam, że ktoś mi musiał czegoś dosypać, gdyż posiadanie przez dość długi już okres dość dobrego humoru przeze mnie jest stanem nadzwyczajnym dość bardzo. hm.


nawet zdjęcie od razu znalazłem. szkoda tylko, że nie znalazłem jakiegoś sposobu na przedłużenie doby.

[...]

wtorek, 29 marca 2011

(332). czyli dziwne przypadki pana m.

ja - zupełnie jakby nie-ja.



najpierw małe sprawozdanie z dnia wczorajszego. skoro poniedziałki mam wolne, postanowiłem sprawić radość rodzince i pozostać na Końcu Świata pół dnia dłużej zamiast jak zawsze czmychać w niedzielne popołudnie. zatem grzecznie rano w poniedziałek wstałem. umyłem się. ba nawet śniadanie zjadłem, a nie samą kawę wypiłem. po czym wsiadłem w samochód by udać się na dworzec. jakież było moje zdziwienie korkami przed ósmą rano. i jakież ono było gdy dojechałem pod dworzec i ledwo gdy zaparkowałem ujrzałem wtaczający się na peron pociąg. w te pędy zatem z walizką podskakującą na bruku, żegnając się z dziadkiem, który zdążył z milion razy powiedzieć, że tak późno nie przyjeżdża się, zdołałem wskoczyć do wagonu. i to pierwszego z najwygodniejszymi siedzeniami. czemu się spóźniłem, choć zawsze na dworcu jestem pół godziny przed czasem? otóż tuż po 7 na z 5 minut zadzwoniła moja babcia tamując przygotowania do zebrania się. (dobrze, że mam choć na kogo to zwalić :D). w każdym razie dotarłem do krk, spotykając w pociągu pana śmierdzącego, chadzającego po składzie, śpiewającego pieśni religijne, dzwoniącego dzwoneczkiem i zbierającego pieniądze. gdyby mój wzrok mógł mordować - już byłby martwy.
dziś kontynuowałem wycieczki swe ulubione. za podpowiedzią promotora udałem się do biblioteki, po książkę, która nie wyświetla mi się w katalogu internetowym. okazało się, że bardzo zapracowane panie bibliotekarki, nie miały czasu jej tam wprowadzić, zatem figuruje tylko w katalogu namacalnym w odpowiedniej szufladce. nawet 5 egzemplarzy. aż podskoczyłem z radości. radość ma trwała jednak tylko kilka minut. okazało się, że ani pół tego egzemplarza nie ma na półce. 2 wyparowały i są w brakach, pozostałe są w rękach pracowników naukowych. pomyślałem, że pójdę do nich w pielgrzymkę błagalną bo ową pozycję. ale też nie, albowiem, jeden z nich już nie żyje kilka lat, kolejny nie pracuje w instytucie. obaj książkę pożyczyli... w latach 80. ostatnia nadzieja, że żyjący i pracujący jeszcze jeden pan doktor, który pożyczył książkę w roku 93, jeszcze jej nie zgubił, nie zapodział, nie sprzedał na makulaturę, nie uczynił z niej podstawki pod kubek albo przegrzewającego się laptopa albo pod krótszą nogę stołu. zastanawiam się jak można: 1) trzymać tyle książki; 2) pracując w bibliotece nie upominać się o ich zwrot. (nosz japierdole!). na czym ten świat stoi no! (już mi lżej marudności swe wylawszy :D).


i nadal się w lambercie kocham ;).

[...]

poniedziałek, 28 marca 2011

(331). czyli odkrycie.

4 nowe ładne piosenki w łikend odkryłem. rychło w czas.



i bawię już w krk. więcej njusów z podróży i nie tylko - jutro.

[...]

niedziela, 27 marca 2011

(330). czyli herbatka.




jakiś czas temu nabyłem płytę maleńczuka i steczkowskiej z piosenkami starszych panów. leżała, czekała, kurzyła się. przesłuchałem bez większego zachwytu w sumie. a dziś losowo wybierając piosenki do słuchania włączyła mi się piosenka pt herbatka. słucham raz, uszom nie wierzę, drugi, trzeci... i z każdym razem szerzej się uśmiecham. zmieniła bowiem steczkowska tekst nieco dodając wersów kilka. wszak jest ona kobietą i ową herbatkę podaje jej nie pani kelnerka acz pan.
...i nadjeżdża stoliczek z aromatyczną herbatką
popychany przez ślicznego młodzieńca
w skromnych, ubogich niemal spodniach
pełnych jakże bogatej treści...
kelner ten musi przeuroczo wyglądać popychając ów stoliczek, tym piękniej że opowiada o nim jusia. ta opowieść jej się nawet udała i już się ma ochotę na herbatkę od ślicznego młodzieńca noszącego spodnie pełne - jakże bogatej - treści (ciekawe jak takowe wyglądają :D). posłuchajcie sami i się skuście.



białą z malinami polecam. w kubku lub filiżance jednak.


[...]

(329). czyli pomysł na...

a nawet pomysły dwa. choć w sumie niekoniecznie.



z cyklu domowe mądrości: jak mieć świeży i chrupiący chleb na niedzielne śniadanie nie wychodząc do piekarni? ani w ogóle nie ruszając się z domu? odpowiedź jest prosta, wieczorową porą dnia poprzedniego nastawić maszynę do pieczenia chleba ze wsypanymi odpowiednimi składnikami. unoszący się zapach doskonale dopełni atmosferę domowego ogniska. a grubokrojone pajdy posmarowane masłem i posypane solą wprowadzą na twój stół odrobinę swojskości. (anthea może być dumna).
myślałem, że mam jakiś sposób także na skradzioną godzinę snu. ale okazuje się, że nic nie pomoże na wielkie niewyspanie. można było rozważać wcześniejsze położenie się. ale co to za pomysł, by kłaść się przed północą w formie intelektualnej zdecydowanie zwyżkującej? 
pozostaje mi tylko polecić kubek aromatycznej kawy z miodem i cynamonem. oczywiście dopełnionej w 1/4 mlekiem.
(pan tylko trochę wczorajszy :D)

i gdzie u licha jest słońce?!

[...]

sobota, 26 marca 2011

(328). czyli tylko zimno i pada. i zimno i pada.

wstrętności same za oknem.



siedzę na Końcu Świata. jem na Końcu Świata. ba, nawet się obżeram na Końcu Świata. usiłuję czytać coś i pisać, ale tego na Końcu Świata robić się nie da. przychodzą do mnie do pokoju na przemian mama z babcią i z resztą i wypytują albo mówią na tematy przeróżne. czuję się trochę jak ojciec chrzestny przyjmujący na audiencjach swą rodzinę. z tą drobną różnicą, że ja jednak aż takich wpływów nie posiadam. ale mimo to i o mój święty spokój trudno.
pada. mży. wieje. chmury się przesuwają. patrzę z trwogą za okno. nawet zostałem obudzony bębnieniem kropli deszczu w okno. przez moment zastanawiałem się czy to przypadkiem nie jest śnieg. na szczęście nie był.
szukałem albo szukać próbowałem wiosny w ogródku. pogoda jednak skutecznie mi uniemożliwiała. donieść mogę jedynie o kwitnących krokusach, przebiśniegach, pierwiosnkach, mrozówkach, iryskach, śnieżycach i rannikach. oraz bratkach, ale one się chyba nie liczą, bo zostały w ziemi i doniczkach zainstalowane kilka dni temu maminymi rękoma. jest nawet kolorowo. szkoda, że te kolory nie grzeją niczego więcej prócz oczu.

nie mogłem się zdecydować...

bawiącym we wro Yomosie&Tahoe życzę udanego pobytu!
a leniowi Nemstowi, by opublikował wreszcie jakiegoś posta. o innym Brylantynowym leniu już nie wspomnę!

[...]

piątek, 25 marca 2011

(327). czyli pani w.

tym razem na imię nie jest jej Wiosna.



jak nie wiosna zatem jak? przypomniała mi się ona już podczas umieszczania teledysku brodki. teledyk pokręcony, pocięty, kolorowy, pełen kulturowych odniesień. co prawda ja pewnie wypatrzyłem ich mniej niż jest w rzeczywistości ale i tak jestem zadowolony. choć może nadinterpretuję, ale mniejsza o to.
w każdym razie przywiódł mi on na myśl m.in. kolaże tworzone przez panią w. pani w. gdy nie pisze, bierze w ręce klej i nożyczki, (a raczej nożyczki i klej) i cuda tworzy. lądują one potem na okładkach albo i we wnętrzach jej tomików. np. TU i TU.
poetka leniwa ciut jest, próbuje się ją zapraszać, ona zwykle odmawia. toczy życie niespiesznie i po cichu jak leniwy dym unoszący się z nieskończonej długości papierosa trzymanego w jej ustach. próbują doprowadzić od dłuższego czasu do jej przyjazdu mieszkańcy norymbergi. w sposób jak na niemców dość wyszukany:



czyż nie urocze? 
o zamieszczanie swego jednego z ulubionych jej tworów się nie pokuszę, acz odeślę doń.


a jak pokazuje przykład muzyczny z początku posta, można jej wiersze także śpiewać. (takie rzeczy, oczywiście, tylko w krk).

[...]

czwartek, 24 marca 2011

(326). czyli kra-kra-kra.

przez takie głębokie, gardłowe RRR.



boję się chodzić po plantach. na chodnikach widać wyraźne ślady ataków przypuszczanych przez kruki, wrony i inne czarne ptaszydła posiadujące na drzewach na niewinnie przechadzających się. na szczęście są one niecelne, ale ślady w postaci białej mozaiki i tak wzbudzają grozę. i to donośne krakanie. brrr. na szczęście odpowiednie służby już się na drabiny wspinają, by gości czarnych z drzew pogonić i ich gniazda postrącać. oby skutecznie. choć to pewnie są me czcze nadzieje. skończy się tym że na wiosnę co rano będą z chodników ptasie guano spłukiwać, prowadząc przez to powstania pięknego zapachu gnojówki spowijającego centrum miasta. nie mogę się doczekać.
ale jest ciepło, jest wiosennie. nie narzekajmy zatem nawet na ptaki. narzekajmy na nadmierną biurokrację w czytelniach i bibliotekach. dziś wypełniłem ze 25 rewersów wpisując tam milion danych tylko po to, by móc wynieść publikację do ksero. eh.


a jutro... zabieram tony makulatury, pisaczki kolorowe i rozgaszczam się w pociągu zmierzającym na Koniec Świata.

[...]

wtorek, 22 marca 2011

(324). czyli kawa z glambertem, obiad z gessler.

oj jak mi dobrze jest!




(chociaż poranek tego nie zwiastował. mając na 8 nastawiłem budzik na na 6.26. nawet się obudziłem, przestawiłem budzik na drzemkę i poszedłem dalej spać. nie słysząc kolejnych dobudzań wstałem godzinę później. ekspresowe półkawy, losowe rzeczy przywdziane i w drogę na tramwaj. i nawet przed czasem byłem. sam się sobie dziwiłem).
Rainastic zgodnie z obietnicą zaopatrzył mnie w sposób pośredni w nową płytę glamberta. (dziękuję serdecznie!). jestem wielce urzeczony, zakochany, etcetc. nie wiem czemu do końca, ale dopełnia on mój radosny nastrój, a oglądając jego zdjęcia zastanawiam się jakiej cudownej metody użył był z lekkokrągłego chłopca stać się tym z lekkozapadłymi policzkami. w każdym razie w każdej odsłonie patrzę na niego z migającymi kurwikami w oczach mych. od porannej, tj poseminaryjnej już, kawy rozbrzmiewa na pół mieszkania. albo i nawet całe, bo nadal sam urzęduję. denerwujące to trochę, ale jak powróci reszta zacznę tęsknić za tym spokojem.
do obiadu, na który tym razem nie miałem pomysłu, do stołu dosiadła się madzia g. akurat na vod.onet wrzucili najnowszy odcinek. przynajmniej ktoś do mnie mówił ;). pozerkałem, posłuchałem, niezmiennie uwielbiam niezmiernie tą panią!

(oh, ah. czemu tylko ten pan ma tak okropne paski;/. powiększ by zobaczyć i się przerazić).

cóż przede mną? rano byłem w xero, teraz zatem biblioteka. eh, trzeba te kilogramy dźwigać i mięśnie ćwiczyć.

[...]

poniedziałek, 21 marca 2011

(323). czyli ciotodramę czas skończyć!

oj trzeba.



bo nie wypada tak w niej trwać. nigdy nie mówiłem, że moja huśtawka emocjonalna jest dość stabilna. małe rzeczy potrafią ją mocno rozhuśtać, a potem trudno ją zatrzymać. i tak było tym razem. nazbierał się stres związany z oczekiwaniem na wynik egzaminu mego ostatniego (który miał być dziś wieczorem), postszok po wizycie rodziny (wszak rzadko tyle osób na raz jest u mnie i robi zamieszanie) i przypadkowe wkurzenie przez 3D (wiem, że nieświadome z jego strony ale lekko zakłuwające). i tak to nosiłem w sobie dziś cały dzień. i powróciwszy z miasta ogarnęła mnie bezkresna dolina, której przejawem był poprzedni post. 
egzamin zdany. jestem przeszczęśliwy. choć odświeżanie strony z wynikami przyprawiło mnie dziś o z dziesięć minizawałów i miniwylewów, szczególnie, że wyników nie było i nie było. w rozedrganym oczekiwaniu i braku możliwości skupienia na czymkolwiek 2 razy byłem dziś na błoniach, 2 razy odwiedzałem biblioteki przeróżne, byleby tylko coś robić i nie myśleć. posiliłem się także niezdrowo w kfc. inne niezdrowe rzeczy też używałem.
ale zapanował już spokój. i radość też.


wracam (wszak przerwa miała być krótka). i mniej ciotodram obiecuję. choć dobra ciotodrama nie jest zła.

[...]

(322).




ZARZĄDZAM 
KRÓTKĄ
PRZERWĘ.


[...]

(321). czyli słońce.

zaprowadza wewnątrz mnie spokój.



wczorajsze stany dziwnego rozmemłania i niezdecydowania połączonego z brakiem chęci na jakiekolwiek czynności życiowe minęły wraz z porannym dzisiejszym przebudzeniem i dojrzeniem promieni słońca przebijających się nieśmiało pod żaluzjami. okazuje się zatem, że mój organizm po niemal tygodniu pochmurności tak był spragniony odmiany, iż zaczął zwyczajnie odmawiać posłuszeństwa.
wczorajsze plany wizyty do kfc spaliły na panewce, mimo że nawet wyskoczyłem z dresu i przywdziałem dżinsy, to jednak po wyjściu na balkon i uderzeniu fali chłodu w me nozdrza czym prędzej plany niezdrowego żywienia zarzuciłem. nie umniejsza to jednak wagi spożytej paczki rafaello. tę jednak skończyłem. zastanawiam się tylko czemu nigdzie na opakowaniu - ani zbiorczym ani jednostkowym - nie jest umieszczona informacja dotycząca kaloryczności tegoż. osobiście obstawiam koło 800.
zassałem za to hichcocka okno na podwórze. spodziewałem się czegoś ciut bardziej trzymającego w napięciu niż leniwie tocząca się akcja i bezbarwna grace kelly. kiszka, proszę państwa. do psychozy i zawrotu głowy temu filmowi daleko. a nawet bardzo daleko.


tymczasem, pakujemy półmetrowy stos książek i zmierzamy do ksero. potem księgarnie może jakieś, może też coś do jedzenia znajdę. i wracamy przez błonia, bo na kopiec dziś jednak czasu nie mam, a spacer po słońcu będzie wprost idealny na pierwszy dzień wiosny!

[...]

niedziela, 20 marca 2011

(320). czyli uprasza się o...


nie robi mi dobrze magda gessler. nie robi mi dobrze nawet magda gessler w połączeniu z zajadaną paczką rafaello. nie zjadłem ich nawet 5, a już mi przeszła ochota na poszukiwanie ukrytego pod delikatnym wafelkiem obtoczonym wiórkami kokosowymi zatopionego w kremie serca z migdału.
nie robi mi dobrze helena. nie robi mi dobrze helena puszczona na pół bloku. czym prędzej zmieniłem ją na coś innego. i zmieniam tak w kółko nie mogąc znaleźć niczego na czym warto by ucho zawiesić albo w co warto się wciągnąć.
nie robi mi dobrze piasek. nie robi mi dobrze ania de. zbyt dobrze znam już teksty ich piosenek, by móc odkryć w nich na nowo coś co mnie porwie.
*
jak tylko zbiorę swe zwłoki, zrzucę dres ruszę na błonia lub do kfc. pierwsze otwarte całą dobę, drugie do północy tylko. (pewnie nie ruszę, choć kto wie).


uprasza się o niedrażnienie.

[...]

sobota, 19 marca 2011

(319). czyli o podróżach w czasie. między innymi.

a wystarczy tylko wyjść z domu.



i udać się na przystanek tramwajowy, by znienacka dojrzeć pędzące w stronę mą owe cacko widoczne tu z boku. zatrzymało się ono nawet tuż przy mnie. nie czekając na właściwy numer tramwaju postanowiłem się skusić na ten. i nie żałuję. wrażenia wprost nie zapomniane. i nawet zawiózł mnie przypadkiem tam, dokąd zmierzałem, czyli na kazimierz. doznałem później nieco oświecenie, iż rzeczywiście parę dni temu czytałem o 110 rocznicy wprowadzenia w krk tramwajów elektrycznych i że z tej okazji będzie stary tabor kursował, ale jakoś umknęło mi w ferworze zmagań z wizytą rodzinki, że ten wspaniały dzień jest właśnie dziś.
po ekspresowej kawie i oczywiście serniku (choć nie dorównywał temu babcinemu, ale zawsze to sernik) udaliśmy się - wreszcie, gdyż wybierałem się tam niczym sójka już od jesieni - do muzeum fabryka emalii oskara schindlera, czyli kraków czasów okupacji. (tu mógłbym coś komuś z okolic września wypomnieć, ale podaruję sobie tym razem). można się w nim momentami poczuć rzuconym o dziesiąt lat wstecz. odwiedzającym krk - polecam.


post miał być ciut inny, ciut bardziej zachęcający i reklamujący. ale jako że rodzinka już mnie zmęczyła, mój łikendowy dobry humor zdążył prysnąć. zaczyna mnie irytować ustawianie nie po mojemu szklanek i kubków, poukładane równo buty... 
irytują mnie także i w dziwny nastrój rzeczy, które przypadkiem mniejszym lub większym wynajduję w sieci. a nie powinny przecież. nie powinienem wszak zajmować się dopisywaniem i tworzeniem i dośpiewywaniem sobie czort-wie-czego.

[...]

(318). czyli ustalenia początkowokontrolne.

czyli nalotu inspekcji dzień 1 i 2.



ledwo zdążyłem wrócić z zajęć do domu wczoraj, robiąc po drodze zamówione zakupy na kleparzu w postaci dwóch oscypków od niby-góralki (w sumie średnio po polsku mówiła, więc może i coś wspólnego z górami miała) i iluśtam jakiśtam okropnych kabanosów dla babci w kiosku wskazanym, a już u bram niemal się pojawili. z pierwszych ustaleń wynika, że udało mi się mieszkanie do porządku doprowadzić i aż pachnie czystością (a jakże by inaczej?!). paczki żywnościowe dla głodującej ludności studenckiej także zrzucone zostały. nie ma na co narzekać. tym bardziej, że rodzice sami zajmują się sobą krążąc po mieście, a mój brat z jego lubą takoż, krążąc własnymi ścieżkami. ku obopólnego albo tripólnego, trójpólnego, czy jakiegoś innego zadowolenia. ja za to przeczesuję katalogi biblioteczne i przeglądam literaturę, wszak to nic że nastało małe postegzaminacyjne odprężenie, trzeba się brać za pisarstwo okołomagisterkowe, br!
z dialogów zasłyszanych na targu:
cyganka gabarytów słusznych chustką omotana: panu, tak parę groszy do jedzenia daj, tak parę groszy.
pan z kolejki: to trzeba wagę zrzucać, to niezdrowo.


jak donosi fejsbuka, prezentując słitaśne focie, związek Bezpłciowego z Wiosennym kwitnie. w sumie zgodnie z mymi przewidywaniami, ale i tak trochę mnie dziwi, że tak długo, mimo że są dość dobraną jednak parą indywiduów.

czwartek, 17 marca 2011

(317). czyli przygotowania przedkontrolne.

stan najwyższej gotowości.



Słoneczko na konferencji w krajach południowych, jo. spakowała się i pojechała na Koniec Świata. Słoneczko zostawiło kurzowe kołtuny i tumany w pokoju swym - gdy tylko pod drzwiami pojawia się przeciąg przemykają one bezszelestnie podłogę, niczym krzaki ulice na amerykańskich bezkresach. jo. pozostawiła za to wszystko. począwszy od nieumytych garnkach, skończywszy na niewyniesionych śmieciach. ah ten pośpiech i zabieganie! i ja biedny muszę to wszystko poogarniać, swymi biednymi rękoma. sam samiuteńki i samiusieńki. jutro albowiem popołudniową porą przygotowuję się na przyjęcie na siebie ataku zmasowanego rodziców własnych rodzonych, oraz brata własnego rodzonego z jego własną nierodzoną dziewczyną. br. będzie wesoło albo przynajmniej ciekawie.


jak ktoś chętny do pomocy w sprzątaniu, zgłoszenia przyjmuję w komentarzach. tymczasem czas iść do miasta na plotki z Aparatką.

[...]

środa, 16 marca 2011

(316). czyli emocje powoli opadają.

a potem znowu wzrosną w przyszłym tygodniu jakoś, gdy nadejdzie czas ogłaszania wyników. tymczasem wypada wybrać się do miasta i ciut odreagować to wszystko. za jakiś czas będzie można albo opijać sukces albo zapijać smutki. wolę chyba niczego nie zakładać, ani niczego nie prognozować, choć nastrój mam umiarkowanie pozytywny. może to i dobrze.
i ja też powoli opadam z sił. potrzeba mi urlopu od wszystkiego lub słońca zamiast tych szarości za oknem.


chcę: bokserki i brzuszek tego pana w magiczny sposób otrzymać czy też posiadać na sobie. czyli zamienić się z nim, o. za podesłanie zdjęcia podziękowania dla Tahoe!

[...]

wtorek, 15 marca 2011

(315). czyli radość o poranku.

jaaak dobrze wstać skoro świt!




choć może to nie najwcześniejszy świt z możliwych, ale dla mnie i tak. o dziwo cieszy mnie świat (choć momentami i dziwi i zastanawia). od pewnego czasu i bez powodu. nie ma to żadnych związków z marcowaniem się kotów ani innymi tego typu wydarzeniami. ot po prostu. tak jak w nocy z wielką chęcią wychyliłem się na balkon popatrzeć na uśpione miasta skąpane z lekka pierwszym wiosennym deszczem. rano idąc na zakupy jeszcze deszczu skutki w postaci większej wilgotności i tej wspaniałej rześkości powietrza połączonej z zapachem wreszcie rozmarzniętej na dobre ziemi. wiosnę, wiosnę czuć w powietrzu! i gdy tylko zakończę swe edukacyjne obecne przygody zamierzam czem-prędzej udać się na jakieś okrążanie błoń wieczorową porą. sam, ze słuchawkami lub wyciągając 3D.


bardzo też cieszy mnie, że niektórzy się przekonali do kolorowych bokserek ;D.

[...]

poniedziałek, 14 marca 2011

(314). czyli piosenka na dziś.




znaleziona na jakiejś płycie roberta chojnackiego, śpiewana przez andrzeja lamperta (tego z zespołu PIN), puszczona głośno pozwala mi mówić do siebie brzydkie rzeczy, własnego głosu przy tym nie słysząc. w końcu trzeba się ich jakoś na pamięć nauczyć. a środa już nadciąga coraz bardziej jakby. a gdy minie, wrócę do bardziej merytorycznego pisarstwa i lektur Waszych dzieł.


a wieczorowonocną porą i tak pewnie nadejdzie czas wiadomo kogo ;).
(i Yomosie dziękuję za piosenkę idealną na uspokojenie!)

[...]

niedziela, 13 marca 2011

(313). czyli muzyczna schizofrenia.

przypadek nieuleczalny. zdecydowanie.



nauka mi nie służy także. dziś co prawda spędziłem pół dnia na byciu wałkowanym i pytanym, ale już powracam do mych nauk samotnych w towarzystwie muzycznym. dość dziwnym. znacie piosenkę geri halliwell it's raining man. ja wykopałem wersję czeską. (śpiewa - oczywiście helena). przeplatam ją czasem innymi hitami. ale może już się nie będę nimi chwalił, bo okaże się, że naprawdę coś mi się w głowę w międzyczasie stać musiało.


i to nic że po czesku bardziej komicznie brzmi ja witam deszcz, aleluja; ja witam deszcz, a-men niż to co dla ucha znane, czyli zwyczajne its rejning men, aleluja, its rejning men, ej-men. w każdym razie - ja witam deszcz. (by zaraz potem móc przełączyć na maroon5 reklamowany kilka postów wstecz). póki co przynajmniej i tak słońce na przekór pragnie wiosennie świecić ;D.


[...]

sobota, 12 marca 2011

(312). czyli 'szanowny panie...'

sprawa błaha urasta sobie za sprawą słownej nad- i o-budowy.



takiego oto - mniej więcej - mejla otrzymałem:
Szanowny Panie Maxie,
mam do Pana uprzejmą prośbę by zechciał Pan zgłosić się do mnie w związku z [tu następuje wyjaśnienie sprawy]. Proszę wybaczyć, że niepokoję Pana jeszcze tymi kwestiami ale muszę uzupełnić pewien dokument Pana podpisem. Sprawa zajmie Panu dosłownie kilka minut. Czy zechce Pan wygospodarować czas np. w piątek? Będę miał dyżur między [tu następuje podanie godziny], będę także przed godziną [tu następuje podanie kolejnej godziny]. Jeśli ta pora lub dzień Panu nie odpowiadają, proszę o informację kiedy mógłby się Pan ze mną spotkać.
Łączę pozdrowienia,
Doktor NN.
a czyż nie starczyło napisać, że jestem konieczny by cośtam podpisać i bym się na najbliższym dyżurze pojawił? pewnie by starczyło. na powyższego mejla odpowiedziałem w podobnym tonie, a w piątek stawiłem się oczywiście w umówionym miejscu o umówionej porze. 
sprawa jednak nie zajęła kilku minut. choć owszem, sporządzenie, wydrukowanie i podpisanie jednej kartki a4 to chwila-moment. ale potem i tak dość trudno opuścić gabinet doktora. bo gdy już miałem to uczynić, rozpoczęty został kolejny temat rozmowy i staliśmy tak wpół drogi do drzwi. by po 10 minutach przestępowania z nogi na nogę padło pytanie doktora a czemu właściwie my tak stoimy? i potem na powrót siedzieliśmy. może i stwierdzenie z mojej strony wiele osób wybrało Pana fakultet... i wcale się temu nie dziwię choć wzbudziło uśmiech na twarzy dra, nie było  jednak 'komplementem' najwyższych lotów, ale dokładając do tego moją nieśmiałość i podstresowanie samym spotkaniem i tak najgorzej chyba nie było. i gdyby tylko nie przeszkodziła rozmowom naszym inna studentka chcąca załatwić jakieś sprawy, pewnie siedziałbym tam dłużej niż 45 minut. 
pewnie się niebawem pojawię. wszak mam jeszcze jedną sprawę. można co prawda załatwić ją mejlowo, ale kiedy szuka się pretekstu, zawsze się go znajduje ;].


przerwa internetowo-obiadowa zakończona. czas powrócić do nauk. bu!

[...]

piątek, 11 marca 2011

(311). czyli mhmhmhm.

kiedyś Spencer polecał, ja zapoznałem się - jak to ja - z opóźnieniem pewnym i to znacznym dość. muzycznie i estetycznie jestem na TAK!



[...]

czwartek, 10 marca 2011

(310). czyli zielono mi...

by było.



gdyby nie to, że cały poranek sypał dziś śnieg. płatki wielkie. całe śniegowe kołtunki nawet. a gdy wychodziłem rano-rano z domu, by zdążyć na 8 na zajęcia świeciło słońce i było pięknie i radośnie i można było nawet pokusić się o jakieś podskakiwanie po drodze ;). zatem i wybyłem w trampkach i szaliczki i katance, wszak wiosna to wiosna. a tu potem taki pogodowy fail. nic tylko zacząć marudzić!
btw. miał ktoś z Was świnkę. (bynajmniej nie zwierzątko i bynajmniej nie bałaganiącego człowieka). czekam na szczegóły i relacje ;].


jeszcze tylko parę dni nauk wytężonych. grrr. albo i jupi, bo wrócę pełniej na blogowe łono.

[...]

środa, 9 marca 2011

(309). czyli mądrości mcqueena.

pmq: wieesz, teraz pierwszy raz na kimś mi tak naprawdę zależy. czyli widziałem się z nim na plotkach i tym oto pięknym tekstem nt. jego obecnej sytuacji i planowanego spotkania zostałem uraczony. warto wiedzieć, nawet po pewnym czasie :D. (chyba że wierzyć jego późniejszym tłumaczeniom że się przejęzyczył).


to tyle ode mnie na dziś. czas na naukę z powrotem :D

wtorek, 8 marca 2011

(308). czyli jak za dawnych lat.

zainspirowany miłością muzyczną blogera wspominanego w notce poprzedniej już, nabyłem płytę gwiazdy. cóż za gwiazda to! jedyna i niepowtarzalna. i się zakochuję zasłuchując. lekturze wieczorową porą teledysk polecam; uwadze szczególnej - kubraczek czerwony i pewnie kreszowy, spódniczkę czarną do kolanka z rozcięciem hen w górę radośnie biegnącym i ujawniającym kolanko raz po raz, gdyż gwiazda się lekko, zalotnie kołysze w trzewikach swych czerwonych też stojąc dość rozkraczono jednak. i ta kula z dancingu u sufitu wisząca i wspaniałe świetlne dekoracje w formie rurek plastikowych a giętkich wypełnione kolorowymi żaróweczkami; tylko didżeja znad konsolety kły szczerzącego brak. cóż za blichtr!



i uruchomiono nowy fakultet z mym ukochanym Doktorem NN. już myślałem, że nie będę miał okazji mieć z nim do czynienia w tym roku, a tu taka miła niespodzianka. taka tiriri-riri.
(poza tym jestem zauczony, stąd zaległości czytelnicze ponadrabiam za tydzień).

[...]

(307). czyli wiedza ciąży.

czasem nawet podwójnie.



kursowanie między kserami a bibliotekami w pełni kwitnie. dziw że się nie pogubiłem jeszcze w oddawaniu i pożyczaniu książek - co, w której bibliotece i w jakim terminie i na czyje nazwisko :D. miliony karteczek, list, spisów. potem stosy kser i tomów opasłych albo mniej. ale to jeszcze nic. potem czeka mnie najgorsze, czyli po ich przeczytaniu, spłodzenie swej pracy mgr. brrr. jak mnie się nie chce! a jak sobie pomarudzę to i tak nie jest mi lżej jednak. dziwne. zawsze pomagało...
w każdym razie, kolejne 5 pozycji dotaszczonych, jutro jeszcze 8 wieczorową porą dojdzie. szkoda że nie samo, tylko pomocą mojej ręki, ale taki już mój los. od nadmiaru prac rączki boleć będą. w sumie myślałem, że są one bardziej wyćwiczone i przystosowane, a tu taki psikus. może jakiś wózeczek na kółkach do ciągnięcia sobie powinienem sprawić. pod rozwagę to wezmę.


o dzisiejsze fotoatrakcje zatroszczył się Brylantyna. w nagrodę mógłby dostać wazelinę (bez skojarzeń proszę tylko, cel jest tu czysto językowy) w brylantowym słoiczku, tylko skąd ja taki słoiczek wytrzasnąć bym mógł? no właśnie. zatem nagrody innej prócz mej wdzięczności i ewentualnych zachwytów czytelników - nie będzie.
i na zewnątrz panuje wiosenna rześkość. cudowna. pobudzająca. do życia. a nawet uśmiech jakiś nieśmiały. okulary słoneczne na nos i w drogę!

[...]

niedziela, 6 marca 2011

(305). czyli suprajs!

blogowy. szablon nowy spłodzon. max umęczon. czytacze mam nadzieję, że będą zadowolon.
teraz się trzeba jakoś nagrodzić.


tylko mój kodeks w łóżku czeka i stygnie. cóż...

[...]

(304). czyli nosiciel.

ja, w osobie własnej.



nosi mnie. a raczej - nosiłoby, gdybym sam się nie dał ponieść nogom gdziekolwiek. nie potrafię siedzieć cały dzień w domu bez wyjścia na zewnątrz. dziś zaplanowałem zakupy w rossmannie. zestaw tradycyjny: chusteczki, patyczki i - oczywiście - waciki. (tylko tamponów w tym higienicznym zestawie w sumie brak). cokolwiek, byleby mieć cel opuszczenia mieszkania. nawet wiatr urywający głowę mi nie przeszkadzał. (o dziwo). nawet nie zdenerwowało mnie, iż rossmann okazał się zamkniętym w niedzielę być. zakupy niepalące wszak były. nabyłem w losowowybranym kiosku wyborczą i po umieszczeniu jej pod pachą pomaszerowałem na tramwaj powrotny (w którym oczywiście musiały jechać drące się małe potwory). w pół godziny z hakiem mały obróciłem wte i we wte. gdybym tego nie zrobił zapewne chodziłbym teraz po mieszkaniu nie spokojnie szukając słodyczy, pijąc kawy, herbaty, spoglądając przez okno na tramwaje i ludzi albo szukając arcypotrzebnych rzeczy na allegro. bo nawet nie mam już co sprzątać po wczorajszej akcji czystościowej.
mam już plan wyjściowy także na jutrzejszy poranek. odkąd poniedziałki mam wolne - nawet zaczynam je lubić :D.


i drobne wyjaśnienie w kwestii poprzedniego posta, pierwszego dzieła wspólnego popełnionego nocną porą z Nemstem. ponosi on odpowiedzialność za zdania nieparzyste, zaczynające się dużą literą, ja natomiast za parzyste pisanie oczywiście bez ich użycia. podpisuję się pod wszystkimi. efekt jest co najmniej ciekawy. całość w miarę składna. jak widać przeplatanie myśli udaje się czasem całkiem dobrze. a nawet jeszcze lepiej.

[...]

(303). /557/ czyli na 4 ręce.




Lubię patrzeć na mężczyzn. najchętniej spoglądam im w oczy, poszukując ukradkiem ich spojrzenia. Oczy zawsze najpełniej wyrażają, to co tkwi w człowieku. (chyba że są skryte za słonecznymi okularami). Oczy smutne bardziej przykuwają uwagę. tym bardziej, im więcej tajemnic w sobie zdają się skrywać. Kiedy w nieosłoniętych odbija się migotliwe światło słoneczne zdają się krzyczeć wprost do mnie – zobacz ten ból. i wtedy człowiek zaczyna się zastanawiać, czy jest uprawnionym do próby dostania się do cudzego świata za oczyma skrywanego. Czy mam prawo zadać pytanie o powód bólu, czy tylko na obserwacji mam poprzestać? im dłużej patrzę, tym oczy bardziej kuszą. Mam chęć podejść, ale boję się reakcji. w końcu rezygnuję, śmiałość nie jest moją najmocniejszą stroną; poza tym nie wiem czy chciałbym by ktoś w podobnej sytuacji wypytywał i mnie; a może właśnie przypadkowa osoba, której wiem, że nigdy więcej nie spotkam, pozwoliłaby mi na odrobinę szczerości nawet przed samym sobą? Pozostaje jednak to „kuszenie”, że ten mężczyzna, który pozwala sobie na to by jego oczy pokrywały się zaszkleniem, może być kimś kto mnie porwie, zaczaruje swą historią, a może nawet wpłynie na moje życie. w końcu sprawa rozwiązuje się sama - obiekt naszych potajemnych rozmyślań znika z pola widzenia. Jednakże ów blask jego oczu tak mocno odciska ślad w mej pamięci, że już pierwszej nocy po tym spotkaniu śni mi się. nie tyle on, co same oczy; próbuję wniknąć w historię w nich opisaną lecz bezskutecznie; budzę się. Wracam do nich przez kilka wieczorów, aż pochłonięty codziennością zapomnę ich blask, do czasu kiedy spotkam inne, lecz tam samo urzekające.


czego szukamy w cudzych oczach? Czy tak naprawdę szukamy innych, czy może próbujemy odnaleźć siebie? może poznając cudze historie znajdujemy przypadkiem rozwiązanie własnych spraw? Nam przecież także zdarza się chodzić z takimi smutnymi oczami. maskujemy nasze nastroje dość skutecznie - tak przynajmniej nam się zdaje, tymczasem ci, którzy nas znają lepiej - mimo naszych zaprzeczeń - i tak szybko odkrywają, że coś jest na rzeczy.
Spoglądam więc w oczy, zaglądam w ich głębię. czym prędzej odchodzę jednak od lustra - sama świadomość wystarcza, widok można sobie już podarować. I znowu załączam muzykę, która pozwala zagłębić się w siebie i tajemnicę mych oczu. dzięki niej tajemnica ta znów przez pewien czas będzie mogła pozostać tylko moją. Tak jak pozostała tajemnicą tego chłopaka z białymi słuchawkami na uszach. swoją drogą ciekawe czego słuchał.

[...]

sobota, 5 marca 2011

(302). czyli zalatany prawie-poranek.

czy tam dopołudnie. jakkolwiek.



w każdym razie... wywlokłem się, gdy tylko budzik zadzwonił. było jeszcze ciemno - żaluzje wszak zaciągnięte. tak po 9. szusss. w górę i nawet słońce okazało się także wstać, na me przebudzenie nie czekając. jedna kawa i druga. wygrzebana naprędce wiosenna katana i szaliczek i w drogę. na ikeę marsz. na piechotę oczywiście, bo okolice rozkopane i w autobusie spędziłbym więcej czasu niż zaliczając poranny spacer. byleby tylko zdążyć przed pielgrzymkami zmierzającymi by przejść 14 stacji męki. pochylają się nad łóżkami, regałami, szklankami. przystają. dalej wio. pluszaki, wieszaki. przystają. zawracają. patelnie, pudełka, lampki. przystają. tylko dzieci odbiegają od przyjętego rytmu i podniosłej atmosfery. hasają bez ładu i składu pod nogami wydając nieartykułowane dźwięki. gdyby tak któryś z pluszowych potworów wreszcie ożył i je wszystkie pożarł! eh, marzenia ściętej głowy.
czym prędzej chwytam kubeczki kolorowe (tym razem biały i czarny), co mi je mama kiedyś przypadkiem wytłukła oraz inny wpadający w oko. do tego jakieś segregatory i wte pędy do kas. 20 minut na maraton, slalom, kombinację alpejską, czy inny bieg przez płotki, które się w dodatku ruszały. dość!
w domu za to jeszcze 2 prania i wielkie porządki w szafie poczyniłem. prawie-perfekcyjna prawie-pani domu.


mówił kiedyś Brylantyna, że nowa płyta rihanny to powtarzający się w każdej piosence motyw na-na-na-na. tymczasem jak odkryłem właśnie po przesłuchaniu całości - to nie prawda. w jednym z utworów pojawia się inny wysmakowany bardziej tekst. rum bum bum bum rum bum bum bum rum bum bum bum. i nawet na na na na tam ani razu się nie pojawia! robi wrażenie, nieprawdaż? głęboko tak. rum bum bum. bum!

[...]

piątek, 4 marca 2011

(301). czyli powiew wiosny.

nowości miało być wiele. z braku czasu szablonu nowego nie będzie. będzie zatem - tylko - nowe logo. oraz pewien przewodnik po postaciach pojawiających się na blogu, gdyż doszły mnie słuchy, że czasem się można w nich trochę zagubić. zapraszam do lektury działu KTO jest KIM?

[...]

czwartek, 3 marca 2011

(300). czyli cud tłustego czwartku.

czekam na kolejne.



cud, jak to cud. zadziwiający i na co dzień wydający się wprost niemożliwym. zajęcia na 8, a ja byłem na nich aż 10 minut przed czasem. nie wiem jak to się stało. gdy zerknąłem na zegarek po opuszczeniu tramwaju z zadziwieniem spostrzegłem jaka wczesna pora jest. wolny czas postanowiłem wykorzystać na nabycie kawy, coby na zajęciach nie usnąć. jakież było me zdziwienie, gdy okazało się, że mcdonald otwarty jest od 8 dopiero. zatem pozostawała druga i ostatnia deska ratunku - sieciówka po drodze. i tu też psikus - zamknięte. szkoda, że nie otwierają jednak kwadransa wcześniej. a dam sobie uciąć to i owo, że mak wcześniej był otwarty o tej porze już. grr! za dużo dobrego by było tego poranka, gdybym i dotarł o czasie na zajęcia i z kawą.
(swe dzisiejsze niewyspanie dedykuję Nemstowi).
wracając z zajęć zahaczyłem o mą ulubioną cukiernię, w której pączki smakują prawie jak w domu. z tą tylko różnicą, że są one szprycowane marmoladą prawie-różaną już po upieczeniu, i są ciut mniej chrupiące; ale z tego co można nabyć - jedne z lepszych. zdążyłem jeszcze przed sformowaniem się kolejki wystającej przed cukiernię. (jak za dawnych lat). sztuk 10 nabyte, udaję się z nimi zaraz do Chłopca 3D, celem ich konsumpcji. chyba zaciążę lekko. domowych zjadłbym z półtora tuzina, a kupnych tyle w siebie jednak nie wcisnę. Wy jednak nie żałujcie sobie słodyczy pączkowych dziś!


i post niby okrągły, ale ja zw świętowaniem muszę trochę poczekać, gdyż nie jestem jeszcze do niego przygotowany. a małe niespodzianki planuję. już za dni kilka :D.

[...]

środa, 2 marca 2011

(299). czyli lekko z południa.



helena. czeska wersja maryli. może trochę szczuplejsza tylko. nie wiem co mnie wczoraj na nią wzięło, ale do dziś nie puszcza ;]. muzyczne kaprysy bywają niezbadane.

[...]

wtorek, 1 marca 2011

(298). czyli wiosenne przesilenie.

to już?



nic specjalnego dziś nie robiłem (tak, tak i śmiem o tym pisać), a nie ma jeszcze 17, a jestem wypluty jak co najmniej po kilkunastu okrążeniach truchtem błoni. a miałem w rzeczywistości tylko jedne zajęcia na 8, po których odwiedziłem galerię w poszukiwaniu sam-nie-wiem-czego i tego o dziwo nie znalazłem. a tak chciałem sobie jakiegoś ciuszka kupić. eh. skończyło się tylko na kawie, bo tego nie umiem sobie odmówić a i kawy nigdy dość. dla równowagi - biała herbata popołudniową porą. i już proszę na me niezdrowe nawyki i mnie nie krzyczeć ;).
odwiedziłem także kolejną bibliotekę (nazwijmy ją biblioteką instytutu X), która mieściła się - jak wieściła strona internetowa - w przybudówce instytutu Y. dotarłem tam zatem. znalazłem się na podworcu vel podwórku, gdzie zlokalizowałem też pawilon. po dotarciu do niego okazało się, że owszem jest tam biblioteka ale instytutu X. ta poszukiwana z kolei - jak wytłumaczyła mi miła pani - mieści się w głównym budynku, trzeba iść wzdłuż muru a potem będzie taka dziura w ścianie. dziura okazała się wnęką, w której były drzwi, a za drzwiami mieściło się to czego szukałem. uff.


czas na drzemkę, czy czas na naukę...

[...]