czwartek, 31 października 2013

wwa vol. 4

początkiem tygodnia znowu zdarzyło mi się przelecieć przez stolicę, załapując się na ostatnie dni ślicznej ciepłej, jesiennej aury.
to wciąż dla mnie teren mało znany. odkryłem tym razem bar prasowy. prawie zwykły mleczny, ino nieco odnowiony i podobno obecnie modny. ale to akurat mniej istotny aspekt. celowałem w odnalezienie dawnych smaków, zwykłych potraw, które pamiętam sprzed lat. spróbowałem kilku rzeczy - pomidorowej za 1,5 nic nie pobije, leniwych także [może mogły by być mniej 'luźne', a może tylko się czepiam]; strzeżcie się ruskich. dania nie stricte rodem z baru mlecznego też są całkiem przyzwoite. i kompot a la wymoczona truskawka też. całkiem ciekawa alternatywa dla równowagi innych knajp, tych z eleganciejszej półki.
promienie popołudniowego słońca nadal cudownie oświetlały ogród saski, żałuję że nie byłem tydzień wcześniej, drzewa stanowiłyby ładniejszy plener do zdjęć, ale i tak narzekać nie mogę na efekty.
zaskakujące jak łatwo można w ciągu chwili odciąć się od pędzącego tłumu. w mrówczym niemal ciągu przedreptałem spod dworca krakowskim pod zamek. by potem tam móc się oprzeć o balustradę ponad tunelem i oddawać tylko obserwowaniu ludzi, raz po raz podjeżdżających tramwajów lub innych mniej typowych i powtarzalnych zjawisk. tylko ja i kubek kawy. niby miejsce mało spokojne, ale mi jakoś pozwoliło złapać równowagę po nadpełnym wrażeń dniu.

hipster

zostałem nazwany eleganckim hipsterem. cokolwiek to znaczy.
w każdym razie nie poczuwam się.
zastanawiam się czy to mnie obraża :D

swoją drogą, ktoś może mi to zjawisko hipsterstwa wyjaśnić?

środa, 30 października 2013

miło-by-było

czasem myślę sobie, że miło by było gdyby po powrocie do domu czekał na mnie ciepły ktoś z ciepłym kubkiem np czekoladowego budyniu zamiast ino kubka niedopitej kawy z poniedziałkowego poranka.
możliwe, że miło by było też być odbieranym z dworca. choć tego do końca pewien nie jestem, bo co do zasady krępują mnie rozmowy o niczym w taksówkach, a takie po jakimś [choćby krótkim] okresie niewidzenia wypadałoby uprawiać.
choć wypatrywanie na peronie etc to już milszy aspekt. nawet pożądany i lubiany. we dwie strony.

nic no.

czeka mnie. teraz. miłe łóżko :D przynajmniej nikt się nie będzie rozpychał i ściągał kołdry ;)

sobota, 26 października 2013

masaz

nie wiem od czego, pewnie od nadmiaru pochylania sie nad ksiazkami lub z przewiania, bo zadnych akrobacji czy innych wyczynow z wyciaganiem szyi nie robilem, od dni kilku kark nie daje mi spokoju i ciagle o sobie przypomina. niby wygrzewalem go w domu opatulajac sie jak stara babcia kocem; przydalby sie masaz. karku, ramion, pleckow i nizej nizej.
wlasciciel czulych i mocnych dloni poszukiwany!

czwartek, 24 października 2013

nieodkryte

podróżuję palcem, podróżuję końcówką kolorowego pisaczka [to ostatnio mniej].
podróżuję przede wszystkim wzrokiem po nowych i nieznanych terenach, pełnych zaskakującej czasem [niestety] treści. odkrywam nowe lądy wiedzy, które usilnie staram się opanować lub choć pobieżnie spenetrować, by mieć ogląd, pogląd i kojarzyć.
im więcej podróżuję, tym więcej nowych lądów dostrzegam. możliwe, że zbyt bardzo w ich głąb się zapuszczam. ale skoro wszystko na wyczucie, to jak inaczej.
choć, przyznać trzeba czasem i trafiam w okolice znane. co i mnie zaskakuje. nieśmiało.

walczę dzielnie, jeszcze dni 4. potem małe starcie i... będzie można rozpocząć podboje nieco innych terenów [choć na szczęście z merytorycznej okolicy] na kolejne starcie.

a potem będzie można wsiąść i odpłynąć. w końcu łapiąc oddech.

niedziela, 20 października 2013

grzyby vol. 2

i wstałem wcześniej niż zawsze, czyli o 8.
ledwo się rodzina, o dziwo całkiem ekspresowo zebrała, przed 9 i ledwo ruszyliśmy, na przedniej szybie zaczęły pojawiać się delikatne krople deszczu. [a specjalnie oglądałem wczoraj prognozę, miało być ładnie, jesiennie, pochmurno, ciepło i przede wszystkim - sucho]. ale to nic, dzielnie dalej jechaliśmy licząc, że prędko przejdzie. i przeszło.
z koszykiem oraz nożami ruszyliśmy się przedzierać z mamą przez leśne knieje. i nic, i nic, i nic. zaczęło za to padać, pierw delikatnie; potem lać. ale to nic. nie po to ruszałem swe zwłoki by z tego powodu do domu wracać. tylko w koszyku prawie nic.
chodzimy chodzimy chodzimy. inni wariaci w taką pogodę też chodzili.
na szczęście trafiliśmy na siedlisko opieniek, co pozwoliło nam zakryć dno całkiem porządną ich warstwą. i potem wraz ze zniknięciem deszczu, zaczęły w oczy rzucać się bardziej błyszczące od liści kapelusze podgrzybków. ale to dla mnie też marne grzyby.
wg założenia chciałem znaleźć choć jednego borowika, jednego czerwonego kozaka i jedną kurkę. skończyło się na dwóch czerwonych. i z tego niczego w trzy godziny zrobił się ważący kilka kilo koszyk.
opieńki obgotowane już się mrożą, z pozostałych grzybów powstał sos oraz rezerwowa porcja na kolejną sosową zachciankę. yummie!

umysł uspokojony, miejsce na nowe porcje wiedzy się zrobiło. kolejne intensywne 8 dni przede mną. potem powiedzą sprawdzam.

sobota, 19 października 2013

D jak

d jak demobilizacja.
d jak dupa.
zamiast wytężenia sił oraz wzrostu skupienia i wzmożenia w efekcie nauk i efektów, które one przynoszą, tj. wzrostu zawartości merytorycznej w głowie, nastał kryzys. albo zmęczenie i przegrzanie materiału.
zero koncentracji, zero skupienia. wszystko wokół drażni, denerwuje, odciąga i rozprasza.
a zegar tyka.
pozostało 9 dni do dnia/godziny zero. a wciąż tyle przede mną. i samo się nie zrobi.

mobilizacjo, gdzie jesteś?!

środa, 16 października 2013

grzyby

dawno temu - i jeszcze całkiem nie dawno też, gdy tylko miałem więcej czasu porą jesienną - uwielbiałem wybierać się do lasu na poszukiwanie grzybów. uwielbiam nadal, choć już nie mam jak się tym przyjemnościom oddawać.
wyjazdy jeszcze o szarówce i wielkim ziąbie, pociągiem o 5.37 koloru zgniło zielonego, z wagonami piętrowymi, do stacji zagubionej po środku lasu, na której znajdował się tylko budynek dworca [jeszcze niemiecki], stara pompa i z daleka widoczny kolorowy już klon. [dziś to pierwsze prawie się rozpadło niestety]. ludzi wysiadały dziesiątki; po kwaransie wszyscy rozpływali się w porannej mgle i pierwszych promieniach słońca, tak by po kilku godzinach znowu tłumnie pojawić się na peronie i wypatrywać toczącego się przez las pociągu, który zapowiadany był tylko przez majaczące w oddali 3 światełka.
bawić się i czyścić też lubiłem, zapach suszonych zawsze szczelnie wypełniał dom. choć najlepszy pod słońcem jej sos grzybowy [lub też grzyby duszone w śmietanie]. im więcej gatunków tym lepiej. brak umiaru kończył się profilaktycznymi ziółkami na żołądek.

dziś zamiast wypraw do lasu wystarczy, że wyjdę do ogródka. w tym roku po raz pierwszy zawitały w nim poniższe okazy :D



smacznego! ;)

niedziela, 13 października 2013

sms

witaj chciałbym abyś mnie porządnie wyruchał.
powyższe przyszło do mnie wczoraj. z numeru nieznanego. ale na numer służbowy. zaskakujące skąd nadawca [płci męskiej] wie, że telefon ów jest też przez faceta użytkowany. skąd ma numer i kim jest.
kusiło odpisać i pobawić się w sextelefon. kusiło chwilę tylko; czym prędzej wróciłem do nauki.

kilkanaście dni wcześniej dostałem inną wiadomość, akurat od osoby, która była w książce kontaktów cześć kasiu, jak tam nasza kawa. chyba będę musiał przyjść do ciebie do firmy. kasia numeru tego nie używa od lat przeszło trzech, po niej użytkował go mój poprzednik; teraz przypadł mi.

ciekawe co jeszcze do mnie przyjdzie :D

piątek, 11 października 2013

warszawa vol. 3

początkiem tygodnia zdarzyło mi się pojawić w naszej ślicznej stolicy.
staram się za każdym razem polubić ciut bardziej to miasto - rzecz w moim przypadku chyba niewykonalna.
ledwo wyszedłem z dworca, na ulicy i przystanku uderzył mnie tłum pędzących ludzi. tramwaje pojawiające się gwałtownie jeden za drugim. i ludzie, ludzie, a za ludźmi pędzący gdzieś ludzie.
plątaniny tuneli w okolicy centralnego też nigdy nie ogarnę. choć tu akurat czynię postępy. te nad peronami już nie są dla mnie zagadkowe; potrafię też trafić na stację śródmieście oraz do złotych. wciąż jednak dziwi mnie jakim cudem czasem nagle ląduję na stacji wkd.
dworzec warszawski centralny ma jedną cudowną cechę - antresole wokół peronów, na których ulokowane są kawiarnie, z których można znad kawy obserwować to co się dzieje na peronach, przyjeżdżające i znikające pociągi etc. mógłbym tak siedzieć cały dzień. mają nawet miłą obsługę, kilka uśmiechów i rozbiegano zagubiony wzrok i pan zrobił mi kawę spoza karty.
lubię pączki na chmielnej; prawie jak domowe.
polubiłem ciut tym razem krakowskie przedmieście i nowy świat. ale tylko dlatego, że miałem okazję przespacerować się nimi w promieniach porannego słońca, gdy nie były jeszcze zapełnione pędzącymi ludźmi; niezmiennie za to uwielbiam jesienny park saski.

czwartek, 10 października 2013

uf

pierwszy etap szalonego konkursu zaliczony. teraz jeszcze drugi za jakieś dwa tygodnie. i nerwowe czekanie na wyniki.
w międzyczasie inne ważne, choć chwilowo ciut mniej, kolokwium.
było lato w książkach, czas na jesień w książkach - polecam!

blogowo więc pewnie będzie mnie mniej. musi być mniej.

niedziela, 6 października 2013

aaaaaaa

aaaaaaaa!
i tak bym sobie mógł co najmniej połowę posta wypełnić.
aaaa!
nie lubię swej zmienności nastroju pt umiem dość - nie umiem - umiem - nie umiem; lepiej chyba twierdzić nie umiem i walczyć dalej niż za prędko uwierzyć w posiadaną wiedzę. nie umiem.
aaaaa!

jutro 6.53 ruszamy w długą podróż koleją, trasą nieznaną, co samo w sobie będzie orgazmiczne. i na tym przyjemności na nadchodzące dni się kończą. potem będzie już tylko wszystkim dobrze znane aaaaa!
a potem... nie wiem co będzie potem. pewnie coś będzie.

choć może coś umiem. hm

aaaa!

środa, 2 października 2013

zimno-gorąco

przeziębienie się rozwija. by z nim walczyć wybrałem się do domu; w końcu mnie tu lepiej podkarmią, namoczą kompresik na głowę, no i dostanę kolorowe tabletki :D
wczorajszy dzień zamiast się nauczać spędziłem, po przyjeździe, albo pod kocem albo w łóżku. na przemian albo narzekając że za zimno, albo że za gorąco. aż udało się posnąć. i śnić różne dziwne rzeczy [Ajs, masz rację, tabletki są cudowne!].
póki co jestem na powrót choć w pół żywy, choć z czerwonym nosem. do książeczek marsz, oby mnie tylko nie dobiły :x
no i lepiej, że mnie dopadło teraz, niżli by miało za tydzień.