środa, 31 lipca 2013

urlop

rzeczony właśnie się zaczyna.
całkiem długi i jakże ciekawy. zaplanowałem sobie tyle kolorowych atrakcji, że głowa mała. wszystkie w kolorach moich pisaczków.
zaplanowałem też sobie wiele pasjonujących lektur, szkoda że niektóre o działaniu nasennym.
nic tylko wyciągnąć nogi. i czytać sobie, głowę napełniając, zamiast zasypiać słodkim snem bez treści.

zanim jednak ów się zaczął początek tygodnia był iście gorącym okresem.
nałożone na siebie mój okres przedurlopowy = 'czyścimy się z zaległości' oraz okres szefa tuż po urlopie = 'sprawdzamy czy wszystko zrobione i co się działo jak mnie nie było' [a działo się niewiele, bo nikomu nic się robić nie chciało i wszyscy wszystko przesuwali na potem] nie są najszczęśliwszą mieszanką. na tyle marną, że jeszcze jutro z rana, nim ktokolwiek się pojawi, resztę trupów pod dywan pozamiatać trzeba.

a potem już tylko pozostaje mi się oddać intelektualnym rozkoszom.

a może by się przydał jakiś przerywnik... :>

poniedziałek, 29 lipca 2013

piekielna kuchnia

popierdoliło mnie dziś doszczętnie.

za oknem, na polu/dworze, gdziebądź, słońce praży niemiłosiernie. ile wskazuje termometr - nie mam pojęcia, gdyż takowy za oknem nie wisi, ale wg prognoz ponad 35 w cieniu. w słońcu pewnie z milion i można na parapecie jajka sadzić na obiad.
sałaty nie udało mi się zastać w sklepie, toteż moje letnie plany obiadowe się zawaliły. awaryjnie nabyłem zestaw warzyw inny i postanowiłem ugotować sobie makaron, potraktować go zielonym pesto, usmażyć kurczaka i domieszawszy kolorowych, podgrillowanych cukinii, papryk, pomidorków, oprószywszy pecorino, spożyć.
kuchnia od strony zachodniej jest, słońce centralnie do niej zagląda.
2 palniki i gotujemy, temperatura rośnie, przewyższała nawet tę za oknem.
osz kurwości.

[dobrze choć że całkiem smaczne wyszło, ale doznania te nie warte mąk, które cierpieć mi przyszło]

już wiem, że jutro obiad czy cokolwiek zimnego najlepiej zjem w klimatyzowanych wnętrzach.

sobota, 27 lipca 2013

zestaw

znalazlem zestaw idealny na sloneczne, leniwe letnie popoludnie i wieczor.
jego pierwszym elementem jest gin. ktory to juz dzis drink...


zamiast tego jednak powinienem jednak pochylic sie nad swoimi kolorowankami z paragrafami. eh.
dobrze choc ze wciaz w towarzystwie amj i ginu ;]
az szkoda ze nie mozna tamze sie przeniesc. nawet w towarzystwie swych ksiazeczek. a najlepiej jakiejs dupy do tego w zestawie.

piątek, 26 lipca 2013

przeszłość

przeszłość nie istnieje. są tylko jej niezliczone wersje. 
[ryszard kapuściński]
siedzę w domu, przeglądam książki. znalazłem pewną nową [jaką, o tym innym razem], którą zakupiła mama, a na początku której ów cytat się znalazł.

z autorem chyba trudno się nie zgodzić. każdy z uczestników danego zdarzenie, posiadając - co oczywiste - swój własny punkt widzenia, percepcję, punkty odniesienia, dostrzegając inny kontekst, czy wreszcie mając ze sobą swój bagaż doświadczeń, z tego samego może wyciągnąć zupełnie odmienne wnioski od innych. wrażenia te ulegają też zmianie wraz z upływem czasu, który czasem pozwala nam spojrzeć trzeźwiej lub chłodniej [krytyczniej?] na minione chwile.
czy w takich spojrzeniach różnych osób znajdą się jakieś punkty wspólne, po pewnym czasie, gdy wcześniej byli po przeciwnych stronach? szczegóły się zacierają niektóre, zostaje ogólne wrażenie z wyostrzonymi tymi punktami, które sprawiły nam najwięcej przykrości lub satysfakcji.

nigdy nie będzie dwóch takich samych wersji zdarzeń.
___

coś jak równolegle ciągnące się sinusoidy emocji, co pewien czas przesuwane o pewien wektor w ten sposób, by mogły się przeciąć.

[zapamiętać: mniej pić]


środa, 24 lipca 2013

bj

literki dwie ze skrótu powyższego podobno można rozwijać różnorako. tym razem jednak można obyć się i bez tego.
BJ - mówi samo za siebie.
ów pojawił się w krk początkiem tygodnia a mi przypadła radosna rola oprowadzacza po mieście [na miano przewodnika chyba nie zasługuję], co z mniejszym lub większym powodzeniem udawało mi się czynić. co widział, jeśli spamiętał, powinien sam opisać lub przynajmniej wymienić. w kolejności losowej zapewne, gdyż spamiętać naszych poplątanych szlaków nie sposób.
szwędając się wczoraj w promieniach zachodzącego słońca w okolicach błoni, także po okolicznym parku, podziwiając ciała różne oraz taksują te, których podziwiać się nie dało; a następnie lekko rześką, ale jednak ciepłą, letnią nocą przez pustą alejkę z kopca oraz nad wisłą, krokiem lekko chwiejnych, wygłaszając swe mniej mądre i pewnie lekko bełkotliwe monologi na tematy najwyższej wagi, wyrwany z codziennej rutyny, udało mi się poczuć iście wakacyjnie. tnx bj!

zatem za dzisiejszego porannego kaca i stan bezmózgie zombie po kilku godzinach snu, a także inspirujące i urocze towarzystwo początkiem tygodnia przez godzin dzieścia - dzięki! i mam nadzieję, że nie będę kojarzył się tylko z kościołami, porzeczkami oraz gimnazjum ;)

na marginesie należy także wskazać, iż udało mi się zaliczyć pozytywnie trzy sekundowy test bj'a. uzyskany rezultat napawa mnie nawet dumą.

wszedłem też w posiadanie słynnego likieru waniliowego. relacja z testów już niebawem ;)

a na dowód wizyty, to oto zdjęcie z pewnej bj'o-ulubionej sieciówki, z przepyszną, przesłodką, przekaloryczną kawą.


niedziela, 21 lipca 2013

warzywka

wiosenno-letni okres jest cudowny.
[pomijając oczywiście fakt, iż wszystko w tym czasie kwitnie, pyli co prowadzi do transformacji liama w liama kichająco-pociągającego-wiecznie-na-prochach]
cudowny ze względu na pojawiające się sezonowe smakowitości.
truskawki już minęły, teraz nastał czas czereśni, malin [!] i jagód vel borówek [w każdym razie tych czarnych]. śliwki powoli na horyzoncie też :D.
nastał czas wyczekiwanego od dłuższej chwili bobu, groszku, szparagówek, chrupiących marchewek, świeżego szczawiu i szpinaku.

nadmiar leżenia na łóżku i czytania mądrych pozycji w pozycjach różnych i co raz to mniej wygodnych, powoduje wzrost chęci zajęcia czymś ust i zapchania żołądka.
chwilowe dbanie o linię i wagę wykluczyło z kategorii przegryzek żelki, czipsy i inne drobne czekoladowe kuleczki. grillowana cukinia z odrobiną aromatycznego rozmarynu jest wprost cudowna [kalorii ma tyle co oliwa do posmarowania patelni] i całkiem sycąca.
a kolejce już czeka bakłażan!

jest jednak jedna rzecz, której nie umiem sobie odmówić. mrożony smakuje lepiej. KLIK!

piątek, 19 lipca 2013

zakupy

bawią mnie zagubieni heterycy [choć zdecydowanie nie wszyscy się gubią] w marketach spożywczych, gdy dzierżąc w dłoni kartkę z listą zakupów przygotowaną przez jakąś ich kobietę, usiłują znaleźć na półkach odpowiednie produkty, a biorąc każdy kolejny w dłoń spoglądają nerwowo to na kartkę, to na opakowanie, porównując czy oby na pewno jest on tym pożądanym, by potem z troską wsadzić ów, niczym kolejny cud nieznanego im świata, do koszyka.

ci ładni są nawet w tym zagubieniu uroczy na swój sposób i aż proszą się o pomoc; pozostałych przemilczę.

czwartek, 18 lipca 2013

kielce

w sumie sam tytul posta idealnie wypelnialby i jego tresc.
miasto piaska i scyzorykow nawiedzic musialem sluzbowo. niby straszne ale wyjezdzajac ciut wczesniej mozna i pouzywac sobie prywatnie. na wyprzedazach.
majac ciagle w glowie dzwieki piosenki z posta wczorajszego i w rytm jej pruszajac sie po ck glowa mimowolnie kiwajac, moge w koncu i ja sam zaspiewac i found you w kierunku moich poszukiwanych w odpowiednim rozmiarze od hoho czerwonych chinosow :D

dworzec tez maja sliczny a ja przy okazji zaliczam nowy kolejowy szlak :D

środa, 17 lipca 2013

the wanted

z cyklu wakacyjnych opętań [oglądać!]:



oto chłopcy:

od lewej: nathan - jay - siva - max - tom

zadnie: ułóż w kolejności od najładniejszego.
[max-jay-nathan-tom-siva]

chyba że zwracacie uwagę na bieliznę i to wpływa na zmianę zdania ;)



wtorek, 16 lipca 2013

podkolanówki

to lubię.
i rajstopy też lubię.
wiszące nad wanną, w której się kąpię. gdy skapuje z nich zimna woda wprost na me rozgrzane ciało.
powyższe to niechybny znak, że pojawiła się matka mej współlokatorki.
ostatnio o północy prała firanki, ciekawe na co tym razem wpadnie :D

niedziela, 14 lipca 2013

trzynastego

trzynastego czyli wczoraj, wszystko zdarzyć się mogło - i zdarzyło się. i nie wiem czy stety czy niestety. bardziej przychylam się do tej pierwszej opcji.
w połowie tygodnia zdecydowałem się odpisać na jedną z nastu wiszących pm-ek na portalach. cośtam poklepaliśmy, pan wydawał się nie najbrzydszy, pisał też w sumie nie najgorzej, nawet całkiem składnie, co ważniejsze wyczuwał subtelną różnicę między 'obydwaj' a 'oboje'.

wczoraj było trzynastego, może nie piątek, ale trzynastego.

parasola nie wziąłem - oczywiście podczas dreptania na miejsce spotkania musiało zacząć mżyć. ale to w sumie było całkiem przyjemne preludium do tego co dziać się miało dalej.
pan się spóźnić raczył minut 10 - uprzedził, więc ujdzie. gdy jednak wychylił się zza rogu, na którym na niego czekałem okazało się, że cyferki na portalu jego lekko kłamią - i niższy i bardziej wieloryb. wieloryb w przymałym wdzianku.
następnie otworzył usta. jego cześć było jednym z bardziej przegiętych jakie słyszałem w życiu - jak na aktywa przystało, głos miał do tego też odpowiedni; jakby na profilu nie stało, nigdy bym nie zgadł.
zdolności jego pisarskie na te oralne też się przekładać nie chciały. bredził. merytorycznie, składniowo, semantycznie. podkładał się co raz, ja z radością w maliny wpuszczałem go coraz bardziej.
w którymś momencie spytał jakie studia skończyłem - jakby zaświeciła się w jego głowie jakaś lampka. uzyskawszy odpowiedź w mgnieniu oka z wieloryba stał się wielorybkiem.

nuda.

dzięki temu wiem, że moje największe uczucie w te wakacje zapłonie pod adresem moich ukochanych książeczek i pisaczków.
pomarańczowym i niebieskim chłopcom, wszystkim razem i każdemu z osobna, mówię krótkie acz treściwe spierdalaj. ani nie mam czasu ani w sumie nie chce mi się zbyt.
za zadane kiedyś pytanie po co mi tam konta, skoro i tak nikomu nie odpisuje, odpowiedzi do dziś nie znam.

czwartek, 11 lipca 2013

koniec swiata

wszem i wobec czas obwiescic - swiat sie konczy o zmierza ku upadkowi.
ja, liam, posiadacz niezliczonych zasobow bokserek kolorowych, z ktorych kazda para jest inna, nabylem dzis druga taka sama jak juz posiadam.
byly tak sliczne ze wprost oprzec ssie nie moglem, a jakis czas temu kupiwszy pare pierwsza, zalowalem ze nie wzialem wiecej.
w koncu nadrobilem, ale lamiac swe bokserkowe zasady. eh...

wtorek, 9 lipca 2013

lato szkodzi



nie wiem co to, nie wiem kto to - trafiłem przypadkiem na yt.
oglądałem jak urzeczony.

lato szkodzi chyba.

poniedziałek, 8 lipca 2013

rozpraszacze

siedziałem dziś rankiem na spotkaniu w miejscowości m.
toczyło się ono swoim rytmem, nie co poza mną.
działo się tak gdyż naprzeciwko, acz po stronie przeciwnej, siedział pan prześliczny - 3dniowy zarost, ciemniejsza karnacja, oczęta błyszcząco brązowe, całkiem przyzwoicie zbudowany, w ładnie opinającej się na torsie koszuli [że lekko mu się spociło pomińmy, dla śliczności obrazka - ot takie skutki gdy takową się nosi jednak zbyt na styk]. pan nosił też spodnie koloru wiśniowego, co wspaniale współgrało z kraciastą czarnobiałą koszulą oraz karnacją. aż żal było spotkanie opuszczać.

wracając, co prawda telepiąc się busem, trafiłem na bonusa w postaci kierowcy.
w bucikach śnieżnobiałych [aż dziwne że pociskając pedały się nie pokopał i nie ponadeptywał!] - choć to akurat - dla mnie - mniej istotne, ubiór w miarę przyzwoity, wiek całkiem świeży.
obiekt idealny do łapania wzrokiem, całkiem łapalny nawet. i całkiem uroczo się przy tym peszył i co raz ręką po brodzie ni to drapał ni skrobał lub nerwowo poprawiał włosy by mu się jego postroszone ślicznie koguciki w wersji nieład artystyczny nie stały zbyt przyklapnięte.

kolejne zdarzenia z cyklu miłych i przyjemnych oraz nic do życia - prócz może wrażeń estetycznych - niewnoszące ;)
jak co dzień.

niedziela, 7 lipca 2013

per 'Ty'

zawsze niemiłosiernie irytowało mnie, gdy w sklepach, kawiarniach, pubach, ktoś z drugiej strony zwracał się do mnie po imieniu co dla ciebie. i nie robiło na nikim wrażenia cedzone w starbucksie L-i-a-m skierowane w stronę ręki piszącej ów na kubeczku.
przywykłem - trochę z racji tego czym się zajmuję - do stosunków, szczególnie tych wertykalnych, odbywających się za pomocą słowa Pan Liam.

dziś siedząc w autobusie i czekając niecierpliwie na jego odjazd, z pełnego zanurzenia nosa w telefonie, wyrwał mnie głos dziewczyny [szkoda że nie chłopca] usadawiającej się naprzeciwko: nie wiesz za ile odjeżdża?
pierwsze co mi na myśl przyszło - młodo chyba wyglądam wciąż skoro na ty się do mnie zwracają. w sumie to nawet miłe.
jak to wszystko zależy od perspektywy.

piątek, 5 lipca 2013

rozjazdy

czwartek był całkiem szalony.
wczesna pobudka, wycieczka do nowego sącza służbowa [oh jaką cudowną mają tam cukiernie!], powrót, zahaczywszy o dom i walizkę, powrót do pracy na godzinę, i wio dalej do wro i do krainy kumkajacych żab w domowe pielesze.
puff.
łiken pełen jedzenia pysznego znów przede mną ;)
szkoda tylko że te wszystkie podróże mnie tak męczą i tak długo trwają.

środa, 3 lipca 2013

plażowo

nie tylko casual friday, ale w moim wykonaniu także tuesday i wednesday - przynajmniej w tym tygodniu.
na upały krótkie spodenki i zwiewne tiszerty zamiast spodni [najlepiej w kancik lub przynajmniej chinos] do tego trampki zamiast butów eleganciejszych ciut, to rozwiązanie idealne.
szkoda tylko, że przez ten niemal plażowy strój mnie nie wszędzie rozpoznają i każą okazywać kartę wstępu. eh...

skoro już przy okołoplażowych sprawach i terenach jesteśmy.
zwyczajową pogodą na openera jest deszcz, który powoduje dużo błota - tego też wszystkim uczestnikom życzę. wszak pogoda ich zawieść nie może!

poniedziałek, 1 lipca 2013

i co jeszcze?!

nie wiem jakim cudem o poranku stawiając sobie kubek (mój ulubiony z zackiem efronem) z kawą na biurku, ten nagle zaczął w mej dłoni się kołysać próbując wyślizgnąć, po czym połowę swej zawartości raczył opróżnić zalewając pół biurka, mocząc głośniki, ale o dziwo lapa stojącego tuż obok niego oszczędzając.
nie wiem jakim cudem wychodząc z domu zapomniałem portfela. musząc wrócić się po niego spóźniłem się na tramwaj, co spowodowało kolejne spóźnienia. to już nie był żaden cud.
nie wiem jakim cudem koło mnie w tramwaju usadowiła się pani z wiechciem kwiatów, prowadząc zamach na me życie, wywołując lawinę kichnięć i strumienie kataru, co skutkowało koniecznością ucieczki na drugi koniec składu.
nie wiem jakim cudem istnieją ludzie, których owłosienie na plecach - wystające spod koszulki - jest dłuższe od tego co posiadają na głowie, mimo iż jedno w drugie płynnie przechodzi na karku.

z niecierpliwością czekam na kolejne zdarzenia wpisujące się w ten jakże fortunny ciąg.