środa, 30 czerwca 2010

(121) 37. czyli galeriowo.

galeriowo-handlowo oczywiście ;) (na dwa dni zmieniłem się w pustego pedała chyba :P)



[paris hilton: stars are blind]

nadrabiam w końcu ponad 3miesięczne zaległości w wizytach w tych przybytkach. dziś nadszedł czas na bonarkę. pomijając smutne fakty dotyczące jej położenia na końcu świata i trudności z dostaniem się tamże oraz że mokasyny to jednak nie był dobry pomysł, była to wycieczka udana. i co najważniejsze klimatyzowana. i znów z Najsłodszym Przyjacielem, z którym to zakupy robi się bardzo przyjemnie, choć długo i nie zawsze jego modowe rady mi się podobają i nie zawsze ich słucham, ale cóż. jest z nim pociesznie, w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
szafa wzbogaciła się o dwie koszule. ale nie jestem do nich w 100% przekonany, zapewne czeka mnie wycieczka do jakiejś wrocławskiej galerii, w celu zwrotu lub wymiany na inny rozmiar. mam na to cały miesiąc :D
przymierzanie samo w sobie setek wyprzedażowych tiszertów i lustra zawieszone w przymierzalniach uświadomiły mi, iż czas jednak na małą dietę, zero tolerancji dla słodyczy i te sprawy (właśnie kończę jeść krówkę). mierząc kolejne i kolejne rzeczy w pull&bear (dlaczego tylko 6 szt można wziąć ze sobą?!, co uświadomił mi miły pan z obsługi, skrupulatnie i dwukrotnie licząc wieszaki) nie znalazłem nic oczywiście, ale - wspomniany już pan - zachwycił się mymi spodniami i koniecznie chciał wiedzieć skąd one, czy jeszcze gdzieś są, i za ile i zaczął narzekać, że jego rozmiaru (jego najmnijesze 28) już pewnie nie ma. niebrzydkie to było stworzenie, ale jutro już mnie w krk nie będzie. jakby było inaczej może zaproponowałbym mu wspólne zakupy :P chyba, że zagadał do mnie, by wyciągnąć numer do Najsłodszego. ale tego się już nie dowiemy.


byłem także na mojej ukochanej uczelni, w mojej ukochanej przychodni, jechałem ukochanym mpk (ludzie, błagam, myjcie się. dezodoranty też istnieją, czemu o tym nie wiecie?!), wreszcie udało mi się kupić maliny i bób i za chwil kilka jadę oglądać mieszkanie. nareszcie jakieś się trafiło. szkoda że nie jest ono 1 przystanek od centrum, acz całe 15 min drogi tramwajem, ale jakoś to chyba przeboleję, jeśli będzie ładne.

[...]

wtorek, 29 czerwca 2010

(120) 36. czyli czereśnie.

koloru prawie-czerwonego.


[duffy: warwick avenue]

a u kogoś trzeba je kupić. a najlepiej u bardzo ładnego pana na straganie. bardzo bardzo ładnego. już któryś raz trafiłem na niego po drugiej stronie 'lady'. za każdym sprawia przyjemne wrażenie. i ma taki kojący głos. i takie brązowe, duże smutne oczy. i 2-3 dniowy zarost. i sprawia wrażenie bardzo przytulnego. heh. (materiał jak na zaczątek nowej serii harlequina - było leniwe poniedziałkowe popołudnie, znudzony życiem i poszukiwaniem mieszkania max postanowił wyskoczyć na zieleniak tylko po kilka deko czereśni, ubrany w powyciągany tiszert i za luźne krótkie spodnie raz-dwa zbiegł po schodach i znalazł się na targu by zamiar swój zrealizować. ludzie wracając z pracy leniwie czynili ostatnie zakupy i  kierowali się do domów. max stanął w kolejce przy pierwszym straganie i udawał, że pisze sms, by tylko zabić nudę i cokolwiek zrobić z rękoma, gdy nagłe usłyszał 'proszę? co dla pana?'. podniósł wzrok i zobaczył jego. mimo że wydawało mu się iż uśmiecha się tylko w myślach, uśmiech ten pojawił się także na jego twarzy. ich spojrzenia się spotkały wtedy pierwszy raz...). szkoda tylko, że odkryłem go tak późno i że za 2 dni już będę 350 km od owego straganu.
co prawda miałem ochotę - i z tym zamysłem szedłem - na maliny, ale no cóż mając do wyboru kalafiora i czereśnie (bo to ewentualnie wchodziło w grę), wybór padł na drugie. szkoda tylko, że każdą trzeba z każdej strony oglądać poszukując dziurki na robaczka, który się w środku czaić może. ale i tak warto.


poranek spędzony w galerii był także bardzo owocny. za całe 50zło mam nawet-całkiem-ładne krótkie spodnie (ale przyzwoite, bo kolan niepokazujące) i 2 pary bokserek (takich kolorowo-wzorzystych do noszenia pod zsuwającymi się spodniami, więc też przyzwoicie). zakupy w towarzystwie mego Najsłodszego Przyjaciela upłynęły bardzo miło, szukał on perfum, nawąchaliśmy się  z 30 rodzajów, a potem już nikt nie wiedział  co i jak pachnie i co kupić. z okazji imienin podarował mi nawet banana. pracujący w galerii Chłopiec 3D napisał mi potem ssmana, że ładnie wyglądamy razem i pasujemy do siebie. tak, wiem nie od dziś i na tym poprzestaję.

dobrze, że w krk mostów wiele, będę miał choć dach nad głową.

[...]

poniedziałek, 28 czerwca 2010

(119) 35. czyli serduszko.

jako towar na handel wymienny przeznaczony.


[nada surf: blonde on blonde]

wiem, że narzekam od lat miliona na brak sieroty, która chciałaby się dać przeze mnie przygarnąć, wiem że często takowe odstraszam, wiem że takowym często nie odpisuję, wiem że może nie zawsze wie się co pierwszym razem napisać i pisze się rzecz strasznie biedną czy banalną. wiem. ale bosh. co ja mogę odpisać na wiadomość o treści 'dzięki za serduszko, jak Ci na imię' skoro imię stoi jak byk w profilu? mam nakazać uważne czytanie, wizytę u okulisty, czy jednak przymknąć oko, nie wpić ani pół szpilki z powodu faktu, iż koleś na dzień dobry robi z siebie 'dziecko nierozgarnięte' a może dodać, że serduszko dałem z automatu, bo mi się nudziło. podcinać skrzydła niemiłym pm, urąbać kawałek jego odwagi i wiary w siebie nie odpisując, czy może jednak spuścić na to zasłonę miłosierdzia i udawać, że wszystko jest ok. tylko w sumie po co, skoro za 3 dni i tak będę już na końcu świata na 2 miesiące. heh.

zawsze można narzekać. to mi chociaż dobrze wychodzi.


pierwszy poniedziałek wakacji. co robi zmęczony całym rokiem student w taki dzień? wstaje o 7 by na 8 dostać się na krwi pobieranie. (brr!). po jeden wpis, po drugi, do urzędu miasta. i znowu do domu, do miasta. i jeszcze truskawki niesmaczne na dobicie kupiłem :(

a mieszkania ani widu ani słychu. eh.

[...]

niedziela, 27 czerwca 2010

(118) 34. czyli szukam i szukam i...

i szukam.


[natalia lesz: radioactive]

czy ulubioną mą czynnością zajmująca czasu mi arcywiele musi być poszukiwanie tego, co nie istnieje, tego co nieosiągalne i niedostępne, tego co mimo wszystko jednak musi gdzieś być i znaleźć się musi? nowy serial 'm jak mieszkanie' rozpoczęty. czytam, dzwonię, chodzę, oglądam, zawsze coś mi się nie podoba. nie wiem co gorsze, nieudane poszukiwania, czy momentami mniej niż bardziej udana sesja :P
zamieszkałem na gumtree, zawisłem na telefonie. gdyby nie to, że mam ciekawsze powody, by stwierdzić 'żyć się odechciewa', pewnie zdanie to padłoby nie raz w minionych i nadchodzących dniach.
zatem szukam.


podczas gdy jedną z moich ulubionych czynności stał się wreszcie sen. niczym nielimitowany. wreszcie nie muszę nastawiać i przestawiać - jeszcze kilka minutek - budzika, wreszcie nie muszę się zrywać, wreszcie mogę leżeć w łóżku na dowolnie wybranym boku i dowolnie długo. całe szczęście, że nie mam w nim jeszcze laptopa, a obok termosu z kawą. wtedy pewnie nic by już mnie nie wyciągnęło z niego. i tak jak na ulicy sezamkowej mieszkał gnijący oskar w śmietniku, tak w mieszkaniu przy pewnej krakowskiej ulicy mieszkałby gnijący max w łóżeczku. a tego chyba jednak nie chcę. w zielonym mi zdecydowanie nie do twarzy.

wnioski: są WAKACJE.

[...]

środa, 23 czerwca 2010

(117) 33. czyli the boy who murdered love.

a trup w szafie, bo nie dało się go zamieść pod dywan.


[jamie cullum: everlasting love]

i ta miłość, czy jej zwłoczki leży sobie w tejże szafie. i tylko miejsce zajmuje. ma pewnie jeszcze kilka żyć albo baterie jej zmienić by trzeba. ciekawe kiedy znajdę na to siłę i ochotę, tudzież odwagę na kolejne inwestycje. chociaż może przeniesienie terenu swoich działań z krk na dolnośląski koniec świata spowoduje zapalenie się światełka w tunelu. (potem się okaże, że to kolejny pędzący ekspress, który ma na celu owe miłosne zwłoki poturbować jeszcze bardziej).
dobra. nie robię z siebie więcej męczennika w imię miłości i cioty wiecznie nieszczęśliwej. mogę być co najwyżej tą rozchwianą emocjonalnie :P. tak trochę. trochę bardzo. to chyba też nie za dobrze.



w czwartek chwila prawdy, która może mnie kosztować w wypadku porażki 5 i pół stówki. br! 3mać kciuki! :P


w sumie każdy chłopiec vel facet napotkany na drodze mej miał w sobie mordercę. może prawie. i pewnie czasem i ja mordowałem. (głębokie rozważania na poważne tematy chyba nie są dziś moją mocną stroną).
hm....

(i za muzyczną, cullum'ową inspirację sansenoi'owi niech będą dzięki!)

[...]

poniedziałek, 21 czerwca 2010

(116) 32. czyli ...

zwiastujące wszystko i nic. [ver. 7.051]


poszedłbym na takowy. teraz. ktoś chętny...

choć może lepiej i bez kogokolwiek, gdyż jakbym się rozmarudził na zło otaczającego mnie świata, to końca by nie było. 
nieodpowiednie myśli kołaczące się po głowie ze zbyt wielką częstotliwością bywają niepokojące nawet dla mnie. (bynajmniej nie chodzi tu o żadnego osobnika płci męskiej. ani żadnej innej.) życie. jakie ono jest męczące. szkoda, że nie można wziąć od niego dziekanki. tak na rok. z prawem do zdawania egzaminów wedle kaprysu.

powstać by mogła marudzenia litania, ale chyba wam daruję.

kiedyś chyba musi nadejść jakiś lepszy dzień.

(EDIT: wróciło także praarchiwum. bo dobrze mieć przecież wszystko w komplecie.)

[...]

piątek, 18 czerwca 2010

(115) 31. czyli głosujemy!

wszyscy!
(w niedzielę, od 6 do 20. jakby kto zapomniał. a jak ktoś nie pójdzie/nie poszedł niech się głośno nie przyznaje, bo nie lubię tych, którzy ideę społeczeństwa obywatelskiego mają w dupiu ;]).


by potem nikt nie narzekał i nie marudził.
a ja się grzecznie uczę. to tak poza tym :D

[...]

środa, 16 czerwca 2010

(114) 30. czyli nic.


[grzegorz turnau: struna]

są dni, gdy odechciewa się żyć i nie ma na nic ochoty.

dziś jest  ten dzień.

czas zacząć słuchać depresyjnych piosenek.

(rozważałem utopienie się w wannie, ale to jakoś mało spektakularne mi się wydało... skończyło się tylko na kąpieli).

[...]

wtorek, 15 czerwca 2010

(113) 29. czyli to lubię!

nóż lubię.


[edyta górniak: i'm every woman]

lubię mieć ten nóż na gardle. te goniące terminy, coś do zrobienia na jutro, szczególnie, gdy jutro już jest dziś. efektywność pracy wzrasta wtedy o 666%. wreszcie udaje mi się powstrzymywać przed odświeżaniem bardzo-fajnych-i-interesujących stron co 270 sekund, wreszcie jak usiądę z pisaczkiem w dłoni nad książką, to nie ruszam się od niej. 
nadmiar czasu do godziny W powoduje, iż ona sama staje się bardzo odległym punktem na horyzoncie, tak odległym, że nienamacalnym, o konsekwencjach też nieznanych. migocze gdzieś daleko jako niewielki punkt. dopiero wraz ze zmianą perspektywy na bliższą i bliższą zaczyna rosnąć i rosnąć, a gdy wydaje się, że już osiągnął on dość przerażające rozmiary, nie przestaje on rosnąć tylko powiększa się nadal. 
pojawiająca się wtedy stresosraczka naukowa jest bezcenna.

bardzo też lubię. wprost nie wymownie bardzo roboli napierdalających od samego rana - podobnie jak i wczoraj - w piwnicy młotkami i wiertarkami - łącznie lub przemiennie. od piwnicy po ścianach pięknie na poddasze me się to niesie. i nawet muzyka nie jest w stanie tego zagłuszyć. zamiast niej w głowie i zamiast tekstu czytanego - tylko łubu-dubu i jebut w głowie słyszę.
inteligent chce pracować a tu od poranka...


i tak oto:
środa: postępowanie administracyjne
czwartek: kultura audiowizualna
piątek: historia usa (przełożona z dziś)
sobota: polityka zagraniczna usa

wnioski proste - do soboty nie istnieję. haha. na bank się tu nie pojawię.

[...]

niedziela, 13 czerwca 2010

(112) 28. czyli let's play!

tym razem sam ze sobą.


[edyta bartosiewicz: opowieść]

i z szablonem. mam albowiem dziwne wrażenie, iż ten może się w najbliższym czasie zmieniać wielokrotnie. całkiem przyjemna zabawka owe projektowanie własnego i zmiany milionów ustawień. szkoda tylko, że odkryłem ją w środku hot sesji (szt: 2). bo może ten jest za różowy, może tło powinno być monokolorowe, może wszystko powinno być ciemniejsze i bardziej jednolite kolorystycznie. eh. tyle poważnych dylematów przede mną. w środę egzamin? hmm, ale przecież szablon musi mi się choć w 99% podobać. a moje nowe dzieło, to nie wiem w sumie jak bardzo mi się podoba albo nie podoba. ale chyba bardziej podoba niż nie podoba. a to chyba dobra informacja.
bosh. gratuluję sobie wielkości i poważności problemów.


czasem przychodzi tak dzień, że człowiek sobie rano wstaje, robi kawę, otwiera okno, zawiesza się oparty na parapecie i patrzy przed siebie. i patrzy. kawa w kubku w dłoni stygnie powoli, a wzrok błądzi po krajobrazie, po przemykający spacerem lub truchtem po bulwarach ludziach, po mknących samochodach, tramwajach i rowerach czy płynących łódkach lub innych śmieciach po rzece. z zapartym tchem obserwuje latające albo szukające pożywienia ptaki, których na co dzień przecież nie znosi, gdyż przecie one tylko fajdają na wszystkich i wszystko. w tle gra coś smętnego, co pozwala być mu obok wszystkiego, będąc jednocześnie przecież gdzieś w toczącej się rzeczywistości. tej albo równoległej. dla pełni melancholijnego obrazu brakuje tylko trzymanego między palcami papierosa, którym zapomina się zaciągać, bo chodzi przecież o nastrój lub dym i by czymś dłoń zająć.
czasem myśli o prawdopodobnym świecie. o tym, czy gdyby zrobić albo nie zrobić, powiedzieć albo nie powiedzieć tego albo tamtego, byłoby inaczej. lepiej lub gorzej. czy gdyby... 

podobno lepiej żałować, że się coś zrobiło i się nie udało, niż żałować, że się nie zrobiło. mi się wydaje, że lepiej mieć chyba jednak świadomość niewykorzystanej okazji, świadomość, że miało się wybór i podjęło pewną decyzję, niż żałowanie, że się nie udało.

chyba nie powinienem rozmyślać o poranku...

[...]

piątek, 11 czerwca 2010

(111) 27. czyli puff!




gorąc.

pyłki.

parno.

katar.

nienawiść do komunikacji miejskiej i niedomytych ludzi w niej.

komary, pająki & co.

sesja.


(aa. i wykład się udał. najważniejsze, że pani dr zadowolona. moje gardło trochę mniej. [+ podziękowania dla n. za wsparcie techniczne :)])

[...]

wtorek, 8 czerwca 2010

(110) 26. czyli pobudka.

bo rano trzeba wstać!


[wham!: wake me up before you go-go]

a co rano budzi mnie lady gaga śpiewając, że to jest 'speechless' i wywlekać mi się każe. i tak mi śpiewa po kilka sekund co 7 minut, bo ilekroć zaśpiewa, to ja ją w drzemkę i tak w nieskończoność, dopóki nie okaże się, że za 30 minut muszę być na zajęciach albo dopóki nie wyłączę budzika na amen i nie wstanę po 3 godzinach od pory zaplanowanej.
dziś się jakoś nawet udało wstać. słońce nawet też wstać raczyło. szkoda tylko, ze nikt nie podaje mi kawy do łóżka. i śniadania. choć w sumie kawą bym się w zupełności zadowolił. chociaż... nie wiem czy chciałbym by ktoś obcy dotykał mego kubeczka z zacusiem e. ;D


jutro wreszcie - ku memu szczęściu albo utrapieniu - wykład mój. udało mi się odzyskać niemal do końca już utracony w łikend głos, udało mi się wysmarkać przez łikend też pół mózgu. ale co tam. damy radę. chyba. oby.
btw. ciekawe czy zdążę, a raczej ile się spóźnię dzisiaj. mam na 8. :D zatem na tramwaj marsz!

[...]

sobota, 5 czerwca 2010

(109) 25. czyli rady nie od parady.

w wykonaniu mojej babci. oczywiście.


[lady gaga: summerboy]

czyż babcie właśnie nie reprezentują najfajniejszego podejścia do życia? każda z nich swoje przeszła, każda z nich swoje wie, każda z nich wie wszystko i na każdy temat nawet. wczoraj rozmawiając ze swoją Dobrą Babcią (bo mam jeszcze Złą, z którą się raczej nie lubimy) omawiając kwestie naiwności i drobnej niezaradności życiowej na przykładzie mego brata (świeży maturzysta), usłyszałem: 'mówienie prawdy może wiele skomplikować, a małe kłamstwa wiele ułatwiają. nie można żyć przecież bez kłamstwa'. skwapliwie przytaknąłem; mój brat za to podobno na tego typu stwierdzenie zrobił wielkie oczy i zapytał 'ale jak to?'. ano takto.
ja nade wszystko cenię sobie święty spokój. pewne nieistotne fakty przemilczeć czasem należy, inne ukazać w odpowiednim świetle. i wilk będzie syty i owca cała. cytując nazwę fejsbukowej grupy 'wobec rodziców wyznaję zasadę - mniej wiesz, lepiej śpisz'. i wszystkim żyje się lepiej. 
wcielając się w ministra ds. czystego sumienia przestrzegam: kłamanie nadmierne brudzi sumienie!


a w okularach naprawdę widać więcej. jestem w szoku :D a babcine pierogi - polecam :D

[...]

piątek, 4 czerwca 2010

(108) 24. czyli pewność.

po niemiecku brzmi nawet poważniej - sicherheit. można rzec - nawet strasznie.


[andrzej piaseczny: pozostawiasz ślad]

kupiłem wreszcie oprawki. wreszcie zacznę uchodzić za inteligenta ;) gdybym tylko miał 100% pewność, że to są te, które na pewno i na długo mi się podobają. a jej nie mam. co do zasady najlepszy to był wybór z tego co u optyków się naoglądałem... ciekawe kiedy mi się znudzą. studia pierwsze - tak wyszło, kulturoznawstwo moje kochane - trochę zapchajdziura, ale chociaż wciągająca i rozwijająca. tylko jak długo można się rozwijać? gdybym to ja wiedział, co bym chciał w życiu robić. prócz tego, że być.
chciałbym... planuję... a gdzie realizacja? i czemu, gdy do niej dochodzi, zwykle ma miejsce w ograniczonym zakresie? czas może wreszcie spiąć pośladki i mieć pewność, że kolejnym razem już będzie lepiej, że się uda dokładnie to, co zaplanowałem.
ee...


uruchamiam właśnie swój toster. jak się okazało można w nim robić także gofry. chyba się trochę upasę w nadchodzące dni.
aa. i w ogóle jestem megapociągający dziś. ciekawe co zaczęło pylić...

[...]

środa, 2 czerwca 2010

(107) 23. czyli boskie ciało.

w boże ciało.


[kylie minogue: all the lovers]

chociaż tytuł notki chwytliwy w miarę może jest, treść pewnie już taka nie będzie.
kilka seriali, w których biorę udział, należących do kategorii 'życie codzienne' zaprząta mi głowę i wypełnia czas całkowicie. egzaminy się toczą, wizyty u lekarza odbywają, brzydkie strony z braku czasu omijam łukiem szerokim. NIE! dla zauroczeń w czasie sesji!



brak telewizora wynagrodziłem sobie oglądając prawie całe toptrendy na jutjubie. (tak, wiem, nie mam na nic czasu, bo się uczę :D). nie ustaję nadal w swej żarliwej miłości do piasecznego (tak, wiem, nie wypada się przyznawać), ponownie odkrywam edytę g. (tak, wiem, że to głupia dzikuska). penetrując cudze lastfm i inne internetowe przestworza dokonuję kolejnych muzycznych odkryć albo udaje mi się odkurzyć zapomniane fascynacje.


miałem na koniec jeszcze na coś zmarudzić, ale za bardzo nie mam pomysłu na co by tu... zakończmy może bosko-cieleśnie. z okazji wspomnianego święta nawiedzili mnie rodzice i dostarczyli toster i 3 tony słodyczy. teraz już nie ma możliwości bym w okresie sesji znowu nie przytył.
oh i jest jeszcze jedna dobra wiadomość. znalazłem wreszcie oprawki! :D. szkoda, że jutro galerie pozamykane, bo chętnie bym się udał zamówić okulary, bo dziś oczywiście nie wziąłem ze sobą nań recepty. życie.

[...]