wtorek, 31 stycznia 2012

(597). czyli w zalataniu.

potwornym i okrutnym.


wstaje człowiek rano, nie wie jaki dzień tygodnia. grunt że algorytm poranka ten sam za każdym razem. kawa, jogurt, myjemy, ubieramy i wychodzimy. na ten sam autobus, by spotkać te same twarze co zawsze. niektóre całkiem ładne, aż miło się zawiesić i zapatrzeć. i czas płynie i ani się obejrzę i już kolejny tydzień zlatuje i znów jest łikend. za krótki jak zawsze.
dziś miałem za dzień pełen rozrywek i atrakcji. mianowicie egzamin. trzeci w tej sesji, od teraz już górki, bo tylko trzy przede mną. ale już nie będzie tak prosto jak do tej pory. już nie czeka mnie żaden do pisania z notatkami, ani żaden, którego pytania poda uprzednio prowadzący wykład. teraz czeka mnie ciężka praca ;). ale to jeszcze trochę czasu mamy do 6, do 10 i do 16.
i nawet tego mojego całego zabiegania kalendarz nie pomaga ogarnąć, bo wszystko się miesza, zlewa, bo zapominam z tego zalatania do niego spoglądać.
kto mnie dziś przytuli?



a pan prawnik doczeka się i blogowej nazwy. od dziś zwany będzie Lakmusowym. a korespondencja z nim 'w toku'.

[...]

poniedziałek, 30 stycznia 2012

(596). czyli spodnie.

i inne takie trudne do wybrania rzeczy.


ile to razy zdarza się nam widzieć na kimś jakąś cudowną parę czy to spodni czy to butów, czy egzemplarz czegokolwiek innego. ile razy zdarza się nam w tym czymś zakochać i tego pożądać wielce. jest tylko szkopuł pewien, nie znamy ani marki ani tym bardziej modelu. krążymy więc po omacku po galeriach, sklepach, rozglądamy się dzielnie, pytamy, marudzimy, byleby tylko upolować wymarzony okaz.
marzą nam się spodnie (mi się właśnie marzą), cudownie zwężane, z lekko oryginalnym szwem, biodrówki koloru dżinsowoniebieskiego. i znajdujemy cudowne. zauraczamy się nimi i w garści je dzierżąc pędzimy do kasy. troszkę odbiegają jednak od naszego ideału. kolor szarawy, szew jak wszędzie, ale mają za to cudownie wszyte kieszenie. prawie tak świetne jak te, które nam od dawna po głowie chodzą. płacimy.
po powrocie do domu wyjmujemy z torby, oglądamy przymierzamy. okazuje się, że jednak nie pasują do koncepcji zestawu ciuchów, który byłby taki cudowny z tymi niebieskimi spodniami. w sumie to i te kieszenie to tylko powiększają pośladki. a nie o to chodziło. z lekkim skonsternowaniem przeglądamy się w lustrze, zdejmujemy je  z siebie i odkładamy do torby. i rozpoczynamy nerwowe poszukiwania paragonu, czy jednak nie zaginął, czy nie wywiał go wiatr. wszak jest 30 dni na ich zwrot. ufff. jest! 
szkoda tylko, że nie zawsze, nie każdy produkt możemy oddać. te najbliższe ciało zwrotowi ani wymianie nie podlegają. warto podejmować roztropne i przemyślane decyzje i pokusy i wszelkie przejawy spontaniczności schładzać. bo po co potem marnować czas na zwracanie lub zapychać sobie szafę produktami niepotrzebnymi.
ale czasem też zdarza się, że te najbardziej przypadkowe i mało przemyślane zakupy prowadzą do nabycia rzeczy, z którą potem jest nam trudno się rozstać i którą nosimy z największą radością. mimo swego początkowe sceptycyzmu wyrażanego jeszcze w sklepie, a czasem i przez pewien czas w domu.
i weź tu bądź zakupowo mądry!



i byle do piątku. i byle do wiosny!

[...]

niedziela, 29 stycznia 2012

(595). czyli 'widziałem Cię!'.

czy ty mnie też?


to chyba mój ulubiony dział na gejowie, gdzie ogłaszają się wszyscy, którzy dostrzegają tajemnicze znaki, które znakami nie są, albo Ci którym się wydaje, że coś widzieli, a nie widzieli, a także inni mistrzowie nadinterpretacji. wszak zwykle rzucamy spojrzeniami na lewo i prawo, szczególnie gdy napotykamy na chłopców ładnych. to i się zerka chętnie raz po raz, ot będąc żądnym wrażeń wzrokowych. i tego by ładny obrazem w głowie jak najdłużej nam pozostał. a i tak z niej umyka, gdy tylko kolejny obiekt znajdziemy.
autobusowe miłości, w które wpatrujemy się podczas podróży, panowie sprzedawcy w sklepach, którym marudzimy, prosimy o porady i lekko ich kokietujemy, chłopcy mijani na chodniku lub w drzwiach, stojący z nami w kolejce, których obdarzamy przydługimi spojrzeniami, za którymi się obracamy tylko po to by sprawdzić, czy i oni się obrócili.
ciekawe czy ktoś to czyta, a jeśli czyta, czy naprawdę się tacy ludzie spotykają. oto kilka próbek ;)

Przytrzymałem Ci przed chwilą drzwi od klatki przystojny blondynie:) Moze mieszkasz w tym bloku i może tu zagladasz??:) Niosłeś Fante albo cos takiego:)
Jechaliśmy dziś po 14stej w 501 kierunek N.Huta - stałeś na środku w przegubie autobusu, ja siedziałem na wprost Ciebie.Zerkaliśmy na siebie po kilka razy.Wysiadłem, a Ty pojechałeś dalej.Chłopaku z czarnym plecakiem w ręku i w czarnej kurtce chciałbym Cie poznać :)
Siema.Wczoraj ok. godziny 18.30 w Lewiatanie na [tu nazwa ulicy] przepuściłem Cię w kolejce do kasy. "Masz tylko chleb? To wskakuj".Zajebisty ziomek jesteś :) Chcesz się poznać? 
Dzisiaj widziałem Cię na przystanku pod AGH przy fontannie około 12:30. Ty niewysoki, miałeś pudełko podpisane avon. Podszedłem żeby na Ciebie popatrzyć. [bosh, jak w zoo] Może się spotkamy?
Czy to spojrzenie w tramwaju nr 20 gdy wysiadałem na Lubiczu coś oznacza? Jeśli tak zapraszam na piwko:)

czesc-dzisiaj ok 15 w kantorze, chcialem dolary, wyszedlem, nasz wzrok sie spotkal...
Dzisiaj, straszny tłok w 194 w strone ruczaju, po 18 tej, ja musiałem stać w rozkroku przy drzwiach, stałem ciągle obok Ciebie bo nie było się gdzie ruszyć, spoglądałeś często na mnie. Ty w zimowej czapce na głowie [a to ci znak rozpoznawczy!].... kojarzysz jeśli tak i masz ochote na kawe? 
Obdydwaj czekaliśmy dzisiaj na rynku w Krakowie około 19.00 - chyba nie na siebie ?ty byłeś wczesiej z koleżanką następnie wróciłeś i zagadaleś domnie ja odpowiedzałem, że raczej czekam na kogoś innego etc i że inaczej wygladałeś - to był śmieszne może umówimy sie tym razem ze sobą???
Znów Cię dziś spotkałem - ty wysoki, czarne spodnie dresowe, błękitna kurtka sportowa. Może chciałbyś się poznać?
W nocy z poniedziałku na wtorek około 0:30 schodziłeś z jakimś gościem w dół schodami w MC na Szewskiej. Zwykle pracujesz na kasie, ale wczoraj wydawało się jakbyś był kimś wyżej ;). Jeśli to czytasz napisz proszę :D [a ja wiem co to za pan jest :D]
Witaj przystojny piekarzu obsługiwałeś mnie dzisiaj koło 22. Ja wysoki miś w gajerku
rozmieniłem Ci dzisiaj 100 zł po 50. [moje ulubione]
Hej, czekaliśmy dziś do tego samego lekarza około godziny 10:00, na Armii Krajowej... Miałes skórzaną torbę, wchodziłeś po mnie... Fajny jesteś, w odpowiedzi napisz do jakiego lekarza czekaliśmy... [tajne odezwy jak w konspiracji]
We środę w pewnym barze wegetariańskim przyglądałeś mi się i znacząco uśmiechałeś. 
Dzisiaj w gabinecie na Wrocławskiej przeprowadzałeś u mnie zabieg chirurgii stomatologicznej. Masz piękne oczy :) Byłeś tak delikatny. Te ciągłe muśnięcia mojej wargi z uśmiechem i pod hasłem "Sprawdzam czy działa znieczulenie :)" miały coś znaczyć :) ? Wykonany przez Twoje dłonie zabieg był naprawdę przyjemnością. Jeśli to czytasz odezwij się. Chcę się jakoś zrekompensować :). [ciekawe w jaki sposób :D]
Widzieliśmy się dzisiaj w Lidlu przy stoisku z mrożonkami. Ja z kaskiem w ręku. Nie miałem odwagi zagadać :(
czerwony plecak który zmierzał wczoraj na dworzec o 18 , oglądał się na mnie ? [ja bym się z plecakiem nie chciał spotkać, ale co kto lubi...]
dzis na silce gadalismy troche ale jest tam gorąco no nie? jak to czytasz daj jakis znak. 
 a może też powinienem zacząć takie przesłodkie anonse produkować :>




a dziś mam pijama's day. wciąż się w bokserkach szwędam. mimo że już po obiedziem dawno. czasem dobrze jest się tak pobyczyć. a od jutra znowu wesołe przygody za biurkiem mnie czekają. (szkoda, że nie pod).


[...]

(594). czyli karnawałowa prywatka.



co powiecie na taką mieszankę hitów wszelakich?
+ zostałem fanem cudownych reniferowych rogów na głowę nakładanych, różowo-różowych ust i wszelkich scen na białym tle. 

[...]

sobota, 28 stycznia 2012

(593). czyli spotkania.

przypadkowe i mniej.


mniej przypadkowe odbyło się dziś. na mrozie. prawie, że w samo południe. z ów adeptem prawniczych sztuk. potem czym prędzej na kawie skryć się trzeba było. pogoda okrutna. a będzie jeszcze gorzej. do minus 20 jak wieszczą prognozy. ja chce pod kołdrę. z kimś ciepłym ;).
zimowa pora wymaga wzmożonej dawki kalorii dla organizmu, by miał się czym ogrzać. skoro nie ma innego źródła ciepła niż centralne i termoforek, a na polu/dworze/zewnątrz mróz trzyma jemy tłusto. sos na kremówce z serem pleśniowoniebieskim (800kcal) do tego makaron, brokuł, kurczak. jedna porcja bombowa. z 1200 kcal pewnie najmniej. na zdrowie. rośniemy.
dziwne, że gdy gotuję tylko dla siebie mam zawsze problem z ocenieniem ilości potrzebnych mi produktów. niby biorę tylko trochę makaronu, trochę kurczaka, a powstaje potem kooooopa jedzenia. chyba czas najwyższy znaleźć jakiś pyszczek do karmienia. inaczej jeszcze nie daj bóg utyję. (albo trzeba garnki na mniejsze zmienić).
przypadkowo za to nadziałem się w tym tygodniu dwukrotnie na Doktora NN. akurat gdy już płytę odzyskałem od niego, wpadłem na niego w kanciapie doktorów, gdy poszukiwałem innej pani doktor; a potem gdy frunąłem na szkolenie bhp. i nie były to bynajmniej prowokowane przypadki.




w sumie ta notka miała być o czy innym. ale to może następna będzie :D.

[...]

piątek, 27 stycznia 2012

(592). czyli a śnieg skrzypi pod nogami.

innymi słowy zima przyszła.


tylko po co. tego nie wie chyba nikt. owszem biało, ładnie. ładnie, ale tylko gdy podziwia się ten widok zza okna, siedząc w cieple. bo gdy trzeba swe zwłoki ruszyć na trzynastostopniowy mróz już się nie robi wcale przyjemnie. a wręcz przeciwnie. jedyne co pociesza przy szybkim marszu pozwalającym się lekko rozgrzać i nie dać się mrozowi, to właśnie śnieg pod butami wesoło skrzypiący.
niektórzy jednak zimy się nie boją. np rdzenna ludność mego osiedla. chłopcy morowi, krótko obcięci i zakapturzeni. ubierają sobie dżinsy, adiki oraz skarpetki typu stopki. potem mogą rzucić w tramwaju do drugiego sobie podobnego: nogawę podniosłem to mi po pięcie przypiździło, bo kurwa stopki mam. (i tu powinna się wzmóc czujność pewnego bloggera i posypać się powinny pytanie a jakie to stopki i jakie stopy ;-)).



miałem sobie zrobić jutro kolejową wycieczkę wokół krakowa, ale nie chce mi się wstawać o porze wczesnej a i mróz odstrasza, więc może za tydzień ;).

czwartek, 26 stycznia 2012

(591). czyli różowy sweterek?!

dla mnie?!


nawiedziłem przedwczoraj przypadkiem galerię. ot udało mi się wcześniej wyjść zza mego wielkiego biurka, a że galeria tuż tuż, to podjąłem jedną z niewielu spontanicznych a ważkich decyzji - na zakupy! całość oczywiście udało mi się oblecieć w pół godziny. zwykle nic nie kupuję, bo nic mi się - oczywiście - nie podoba. tym razem było inaczej. trochę się do poszukiwań wytężonych zmusiłem w sumie, wszak to miał być zaległy gwiazdkowy prezent. ważne, że skutecznie. 
krążąc tak sobie wylądowałem w spf. oglądam sweterki rzeczone, cała gama kolorów, a że szukałem ciemniejszych do przymierzalni porwałem ciemnoszary. ot by zbadać czy s czy m. o dziwo s było nawet luźne, więc drugiego nawet nie mierzyłem. gdy oddawałem niepotrzebny sweterek przemiłemu panu, by go odłożył na półkę, zasugerował mi ów, że jest promocja i drugi sweterek okazyjnie, bla bla bla. stałem więc jak to ciele przy regaliku pełnym malowanych sweterków i się gapiłem. a pan doradzać próbował. pierwsze co zasugerował to był kolor różowy, i to pytanie 'a możę teeen?', i ten nadgarstek wygięty wskazujący na ten kolor. (ciekawe czy to było badanie mej orientacji, czy może aż tak spedalenie wyglądałem, że stwierdził, że tylko róże noszę. już mu miałem powiedzieć, że tak kolorową to tylko bieliznę noszę, a inne elementy garderoby raczej kolorów spokojnych, ale się powstrzymałem. chyba niestety). w końcu stanęło na śliwkowym, gdyż też był mało intensywny w barwie. w sumie 2 sweterki w cenie jednego. mama się cieszy, ja się cieszę. wszyscy się cieszą. szkoda tylko, że pana ze sklepu na żadnym portalu nie mogę znaleźć ;]. 
znalazł mnie za to i zaczepił na kumpello sprzedawca z innego sklepu w tejże galerii. ale to akurat nie mój typ, więc przykro mi :P.



oczywiście pada śnieg, a ja nie wziąłem parasola ;/.

[...]

środa, 25 stycznia 2012

(590). czyli egzamin - radość bez granic.

naprawdę.


brzmieć to może dziwnie, ale cóż - jednak! i kto by nie chciał. mając do wyboru test czy opisówki co byście wybrali? test pewnie, ja też. ale jeśli przy opisówkach, mimo że przekrojowe, można korzystać z notatek, to wybór już nie staje się taki oczywisty. padło na opisówki, tak kolektywnie dzieci z roku, wraz ze mną postanowiły. a że notatki mieliśmy w formie elektronicznej w pdf, kombinacja klawiszy ctrl+f jest nam znana źle być nie mogło. ba, było nawet dobrze, bo w instytucie jest internet także. lap na stół, kartka i długopis obok i piszemy. oby więcej takich egzaminów. jeszcze do tego bez konsekwencji :D.
a jeszcze kilka przede mną. na kolejny pani profesor podała już zagadnienia. dość szczegółowo. skądinąd wiem, że potem stają się one pytaniami ;).



chciałem dziś z Ajsa na lody wyciągnąć, bo mu się od jakiegoś czasu marzyły i po głowie chodziły. nie miał już ochoty i smaka. eh z tymi facetami! do dupy no! :P

[...]

poniedziałek, 23 stycznia 2012

(588). czyli łikend pełen niespodzianek.

kalibru różnego, ale znacznego.


po kolei je zbierając, szeregując względem sprawiającej mi radości albo poziomu zaskoczenia. czyli w kolejności najbardziej subiektywnej z możliwych, wg klucza tylko mi znanego :D.
1. spadająca gwiazda. wracając w piątek koło północy z rodzicami samochodem z wro na Koniec Świata podróż dłużyła mi się przeokrutnie. zwykle trwa koło 45 minut, a tu się jechało i jechało. pooglądałem maminy nowy telefon do macania (nawet ona wyprzedza mnie technologicznie!), pokazałem jej do posłuchania kilka piosenek piaska z nowej płyty i zacząłem gapić się przez okno. był lekki mróz, niebo totalnie czyste, gwiazdami wyjątkowo upstrzone. ciekawe czy któraś wreszcie spadnie i czy w końcu uda mi się to zobaczyć i czy zdążę pomyśleć jakiekolwiek życzenie. i tak się patrzę i patrzę i patrzę. aż nagle jedna spaść ku memu zdziwieniu raczyła. (widok wprost cudowny!) a ja ku jeszcze większemu zdziwieniu pomyślałem życzenie. a nawet dwa. ciekawe, czy się spełni(ą). w każdym razie zamierzam im w tym pomagać :D.
2. Słoneczko na kumpello. to chyba mówi samo za siebie. największy kryptogej jakiego znam, po kilku latach bycia podejrzewanym przez wszystkich, ale oczywiście wg niego samego nikt ku temu powodów nie miał, założył sobie profil na w/w portalu. linka podesłał mi niezastąpiony Chłopiec 3D (który znowu mówi do mnie używając czasowników na 'k'. boję się.). kliknąłem nań i zamarłem i padłem. i wciąż nie mogę wstać. i w sumie nie tylko ja :D. oh jakie to on ciekawe rzeczy lubi ;).
3. 'to co dobre'. czyli nowa płyta piasecznego. póki co mnie rozczarowuje, ale liczę na odwrócenie się tej passy i na to że w końcu uda mi się w niej odkryć to, czego szukam. ot jedyna negatywna póki co niespodzianka na tej liście.



do krk wczoraj dotarłem całkiem wygodnie. stara miłość nie rdzewieje i nie warto się z nią rozstawać. kolei nic mi nie zastąpi!

[...]

niedziela, 22 stycznia 2012

(587). czyli zagubiony w czasie.

czasem i w przestrzeni.


latka lecą, trzeba się upoważniać. parę dni temu kupiłem sobie kalendarz. taki do noszenia w torbie na co dzień ze sobą. by wszystko było zanotowane, zapisane, zapamiętane bez użycia pamięci, wszak ważnych wydarzeń coraz to więcej, a pamięć tylko jedna i już nie ta co kiedyś. radośnie przystąpiłem do wypełniania w nim ważnych rubryk oraz wpisywania adresów (by w końcu nie walały się na milionie karteczek) oraz dat urodzin (wszak komórki bywają zawodne i czasem mogą nie przypomnieć, a i fb nie zawsze pomocnym jest). oderwałem kilka rogów, zakładkę w odpowiednie miejsce włożyłem i zadowolony z siebie, dumą rozpierany, poważniejszy nieco przystąpiłem do codziennego z nim obcowania.
co dzień odrywałem kolejny róg, przekładałem zakładkę, notowałem ważne wydarzenia. co dzień też w kancelarii obcowałem z pocztą, pisałem daty, stawiałem pieczątki. i jakoś nie doprowadziło to do pojawienia się w mej głowie jakichkolwiek podejrzeń co do daty w kalendarzu. bo przecież to normalne, że w rzeczywistości jest 20, a w mym kalendarzu 13. i że wszystkie wydarzenia bieżące notuję tydzień wcześniej. co ciekawe, o niczym nie zapomniałem, niczego nie zawaliłem zerkając w swe notatki. dziwne dziwności. zdaje się że po prostu tylko chciałem być tydzień młodszy ;)
ostatnio już nic roztrzepanego w moim wydaniu mnie nie dziwi.



a dziś zmierzamy na wawel z powrotem. pociągiem. 36h na Końcu Świata dobiega do finiszu.

[...]

sobota, 21 stycznia 2012

(586). czyli kac moralny.

bo skoki w bok jednak mi nie służą.


autokar owszem fajny. klimatyzacja też. pan na fotelu obok w sumie też. (jak usnął to mu to rączka spadła, to się ciepła nóżka przysunęła. a że ja też spałem, to było mi doskonale obojętnym, co pasażer ów czynił. jakby było mniej ludzi, i jakby było ciemniej i pasażer mi bliższy ;)). ale cóż z tego. wszystkie te udogodnienia na koniec odbiły mi się tylko czkawką. do wrocławia dotarł opóźniony o ponad kwadrans, a co za tym idzie, nie zdołałem się przesiąść na ostatni pociąg na Koniec Świata. a zatem musiałem zawezwać wybawicieli. zwróciłem twarz ku zachodowi i wziąłem w dłoń telefon i wybrałem odpowiedni numer. po godzinie rydwan się pojawił. i wraz z rodzinką mknąłem autem, by po północy, a tuż przed pierwszą wylądować w swej cudownej pościeli.
dziś za to dzień pod znakiem urwania głowy. po śniadaniu mini o 10, po 12 już jadłem w mieście u babci pyszne ruskie, a po 2 godzinach na swej cudnej wiosce zaległy urodzinowy tort, teraz zbieram siły na kolejne pyszne posiłki. oh, jak mój żołądek to przetrwa :(
z dobrych wieści (dla mnie przynajmniej) udało mi się w ciągu tych 2 tygodni minionych - mam nadzieję, że to jeden z pozytywnych skutków kancelarii - 2 kg zgubić. oby tak dalej!



spokojnego i pysznego łikendu życzę :).

[...]

piątek, 20 stycznia 2012

(585). czyli ZDRADA!

chyba w końcu do niej dorosłem.


dziś jest ważny dzień w moim życiu. czas spróbować czegoś nowego. czas na ZDRADĘ! nigdy nie przypuszczałem, że będę w stanie takiego czynu dokonać, ale zmuszają mnie do niego okoliczności. cierpliwość moja ma swoje granice, dupa swoją wytrzymałość, a czas swoją cenę. wobec drobnych przegięć z drugiej strony, postanowiłem spróbować z kimś innym. czy będzie to stały układ, czy tylko jednokrotny wyskok - się okaże. i tak dziś zamiast pkp, do domu wybieram się busem, który ma wygodne fotele i klimatyzację.
poza tym: dobrze, że wczorajszy, senny dzień się skończył. od rana do nocy chodziłem pół przytomny z wyrazem totalnej niechęci na twarzy. mam nadzieję, że niewprawni obserwatorzy jednak tego nie dostrzegli i uznawali to za stan naturalny i nie wieszczący chęci zrobienia komuś krzywdy i powrotu do łóżka.
dziś wstałem rześki i świeży. nawet bardzo. zdążyłem spokojnie ze wszystkim, nawet na autobus nie biegłem.



a przede wszystkim: dziś w empiku w me łapki trafi nowa płyta piasecznego :D.

[...]

czwartek, 19 stycznia 2012

(584). czyli to nie mógł być dobry dzień.

dzień wczorajszy.


a dzisiejszy w sumie lepiej się nie zapowiada. póki co nie ma jeszcze 10 rano, a ja już zdążyłem się obudzić pełen niewyspania i z wielkim trudem. na nic zdało się wcześniejsze zawitanie i otulenie różową kołdrą. na nic ponad 8h snu. czuję się jakbym nic nie spał. w dodatku za późno wygrzebałem się spod rzeczonej kołdry, przez co ledwo zdążyłem się wyszykować, ledwo dopiłem kawę, i ledwo co skleciłem jakiś w miarę sensowny zestaw ubrać, oraz ledwo co dotruchtałem na autobus. ale udało się sukces osiągnąć dotarłem na czas. i w sumie nie wiadomo po co, gdyż siedzę sam, owszem mam coś do dziobania i pisania, ale nieco dłuższe spóźnienie też pozostałoby niezauważonym.
wczorajszy dzień lepszy nie był. choć może lepiej się zaczął. nie zaspałem, nawet się wyspałem, mimo że spałem krócej i mimo że na 8 musiałem się zebrać jeszcze na arcyciekawe zajęcia. udało się. jednak potem 4h z hakiem siedzenie za biurkiem w sukcesy obfitowało już mniejsze. trzy drobne zjebki z pewne błędy w mych tworach pisanych. ale cóż, ja tu tylko sprzątam. tzn. dopiero się wdrażam i uczę. więc może się zdarzyć. ale pałam wciąż, mimo to, zapałem i optymizmem do zgłębiania tajników wiedzy.
przez drobne podpadnięci nie wypadało mi wymknąć się tyle wcześniej, ile sobie zaplanowałem by zdążyć na spotkania, które oczywiście musiałem o kwadrans przesunąć. ale nie byłbym sobą, gdybym był punktualnie :D.



ale zawsze mogło być gorzej. mógł/może przecież padać śnieg.

[...]

wtorek, 17 stycznia 2012

(583). czyli monotematycznie.



i wiem że już macie dość tego tematu pewnie, ale obiecuję, to już jeden z ostatnich postów o tym. ale zachwycam się wielce i zachwytami dzielę, klip wrzucając. (a TU making of) płyta już w piątek. (a jutro obiecuję porządną notkę, a teraz czeka mnie rzeźnia numer 5).

[...]

poniedziałek, 16 stycznia 2012

(582). czyli złota myśl na dziś.

i nie tylko dziś.


kiedy chcesz się uspokoić, sięgnij po coś co uspokaja, zamiast myśleć o tym co cię stresuje.
trąci nieco wiadomo kim, ale tymczasem ów bon mocik jest autorstwa naszego swojskiego andrzeja piasecznego, z którym wywiad do poczytania w najnowszym numerze magazynu 'gentleman'. a nowa płyta już w piątek w empikach.
a spokój wewnętrzny jest najważniejszy.



a poniedziałek minął całkiem przyjemnie. w środę umówiłem się na kolejne zapoznawcze spotkanie z pewnych chłopcem. tym razem prawnikiem. ciekawe, ciekawe :D

[...]

niedziela, 15 stycznia 2012

(581). czyli już czas na sen.

i czas zbierać siły na kolejny męczący, ale i przyjemny tydzień.




...i wszyscy do czysta wymyci... to nie w krakowskim mpk niestety ;|

[...]

sobota, 14 stycznia 2012

(580). czyli zaświaty.

a ja tamże, ale już wracam, wieko bezpowrotnie zatrzaskuję.


pani: biblioteka, słucham.
max: dzień dobry chciałem prolongować książkę.
pani: numer karty proszę.
max: 123456.
pani: a mogę zapytać skąd pan dzwoni, bo brzmi pan jak z zaświatów.
max: z nowej huty.
pani: heheh, to wszystko wyjaśnia :D. książka przedłużona, dziękuję, do widzenia.
max: do widzenia.

to że wczoraj trochę wypiłem, trochę za dużo gadałem, nie oznacza chyba, że mam grobowy głos. a nawet jak mam, to bardzo go lubię. tak samo jak lubię swą chrypkę, której co prawda nie mam za często i której nie mam teraz, ale ją lubię :D.
a wczoraj spędziłem 8h, czyli w sumie drugie tyle co siedziałem w kancelarii i trzecie tyle co spałem, z Kudłatkiem na piwie. czy też raczej piwach. bardzo pozytywny, lekko pieprznięty, chłopak. spoglądanie na niego prowadziło do prowadzenia i snucia różnych fantazji w mej głowie. potem jednak włączyła się ma racjonalna część, mówiąca, że to nie jest odpowiednia półka dla mnie. a jego kolega zachłopczony, ale to nic. będę miał w każdym razie, jeśli się to nie potoczy w żaden głębszy sposób, dwóch bardzo miłych etc kolegów w instytucie.



a tymczasem: pada śnieg - idę na sanki!

[...]


piątek, 13 stycznia 2012

(579). czyli co by tu...

napisać.


czas płynie dzień za dniem. właśnie zaczął się ostatni w tym tygodniu poranek, który spędzam w kancelarii. kawa już się parzy, siedzę sobie sam, jest cieplutko, nie zamknęła mnie jeszcze ochrona - jakoś udało mi się odpowiedni kod do alarmu wprowadzić. jestem taki z siebie dumny! ale nie obyło się bez przygód. podczas otwierania drzwi, kółko od kluczy zaplątało mi się w wełniane rękawiczki. ale mimo to dałem radę :D
dziś widzę się na późno popołudniowym drinku z Kudłatkiem i jego ślicznym kolegą z roku, którego obserwuję od dłuższego czasu. może być całkiem przyjemnie. z Kudłatkiem udało mi się już pogadać w instytucie, ma całkiem przyjemny głos, i wydaje się ładniejszy niż na zdjęciach. o! (szkoda, że w moim wypadku jest na odwrót :D).
pisują do mnie i jacyś inni chłopcy na kumpello. dziwny urodzaj to jakiś. niechaj pisują, jak będę miał czas to odpiszę, a że czasu nie mam, to odpisuję z kilkudniowym opóźnieniem. kochają, to poczekają.
mam też podejrzanie dobry humor. mimo codziennego wstawania i uśmiechania się, mimo robienia czegoś związanego z zawodem. dziwna dziwność.



w nocy padał deszcz, rano świeciło słońce, a teraz sypie śniegiem. czym jeszcze pogoda nas zaskoczy? jaki biomet? trzeba włączyć radyjo i posłuchać ;).

[...]

środa, 11 stycznia 2012

(578). czyli :P



a keramowi za dużą, białą przesyłkę dziękuję pięknie :) tego to się naprawdę nie spodziewałem! Yomosa - Ciebie pozdrawiam :P spiskowcu! :P

[...]

wtorek, 10 stycznia 2012

(577). czyli pa, pad, pada, ...

padam.


dosłownie. wieczorem przykładam głowę do poduszki i już śpię, a rano coraz trudniej mi się wstaje. chociaż... dziś obudziłem się godzinę przed budzikiem i długo zastanawiałem czemu nie dzwoni jeszcze, zanim sobie uświadomiłem, że jeszcze nie czas. potem kawa, śniadanie, truchtamy na wiecznie będący za wcześnie autobus, siedzimy kilka godzin na krześle, wracamy, uczymy się (bo przecież sesja nadciąga). i tak w kółko.
czasem wypada też pojawić się na zajęciach, pouśmiechać i nie odzywać by nie pokazywać, że jest się zajętym w wolnym czasie (którego brak) czymś innym niż bieżące czytanie lektur.
od wczoraj jestem oficjalnym i pełnoprawnym członkiem tajnej loży. pasowanie w jej szeregi odbyło się dla niepoznaki w pewnej przykościelnej auli, do której trafić było niełatwo. (mój nieskazitelny charakter został już niejako oficjalnie potwierdzony). wypatrzyłem nawet ładnego chłopca. wiem jak ma na imię, wczoraj pamiętałem jak ma na nazwisko, ale ledwie wróciłem do domu, umknęło mi ono. a było takie proste do skojarzenia. gr!!



a wszystkich uprasza się o cierpliwość. muszę się ogarnąć ;]

[...]

niedziela, 8 stycznia 2012

(575). czyli między krk a wwa.

niezwykłe nicie kontaktów się rozpinają.



o poranku pożegnałem Brylantynę. sam dzielnie trafił na dworzec. a przynajmniej mam taką nadzieję. nadzieja nie bezpodstawna, gdyż już nie raz pokazał, jaki dzielny i zaradny z niego chłopiec ;).
o poranku także, jednak nieco późniejszym, wybrałem się na kawę ze swym ukochanym kuzynem. jak to wszelcy ludzie ze stolicy, których spotykam na swym terenie, mają w zwyczaju - spóźnił się, gdyż zaspał. niech mu będzie. pogrzałem się w ciepłym i bezpiecznym (gdyż do środka nie przenikali orkiestrowi agenci atakujący serduszkami i puszkami, a żądający pieniędzy) empiku. kawa nad wyraz długa, rozmowa nad wyraz ciekawa, a sernik zwyczajowo pyszny.
dziś w końcu samodzielnie urzęduję w kuchni, obiad się robi. pranie się pierze. szkoda, że nie ma ochotników do późniejszego jego uprasowania ;].




a jutro planuję na poniedziałek narzekać, szykujcie się :D.

[...]

sobota, 7 stycznia 2012

(574). czyli bierny kucharz.

to dziś ja.


pod mym czujnym okiem dziś obiad robi Brylantyna. po kolejnym pełnym dymu i iskier śniadaniu trochę się tego obawiam. tym bardziej, że co kilka chwil słyszę ooooł!. patrzę bacznie. kroi, miesza, otwiera, wpije, rozbełtuje, panieruje. właśnie otwiera. puszkę nożem. palce o dziwo całe. ciekawe co jeszcze mnie czeka. 
w sumie trochę dziwnie się czuję pozwalając na to by ktoś coś robił w mojej kuchni. sam bym wiele rzeczy zrobił inaczej, ale nakazano mi się gryźć w język. zatem jedyne co, to ukradkiem rzucam pełne zdziwienia spojrzenia. czasem też pełne przestrachu. mimo że co do zasady wszystko przebiega sprawnie dość. mam nadzieję, że efekty gotowania będą zachwycające. i to bardziej niż wczoraj, gdy rozgotowałem znowu brokuła i się załamałem. 



a jutro już niedziela, a po niedzieli znów poniedziałek, bu!

[...]

piątek, 6 stycznia 2012

(573). czyli kacper, melchior, baltazar...

i brylantyna.


w grodzie kraka znowu zawitał. a ja znowu nie zdążyłem na peron by go powitać osobiście jak z wagonu wyskakuje. ale to znowu pociąg za wcześnie się pojawił. powitałem go za to u wylotu ruchomych schodów, gdzie wpadł prosto w me objęcia ;).
i była już drama, bo bilecik mpk z rąk wiatr mu wywiał, i była już drama bo nie mógł znaleźć swojej małej parasoleczki. zdołał zadymić też pół kuchni smażąc sobie śniadanie, ale to przemilczę chwilowo, bo podobno obiady mu lepiej idą. ale nie wiem czy będę chciał zaryzykować ;). chyba jednak swe kulinarne skrzydła będę wolał rozwijać :]. poza tym nie ma na co narzekać, nie ma na co marudzić, miło jak zawsze.



dziś z kolei swe kolejne urodziny obchodzi piaseczny. w sumie z każdym rokiem coraz fajniejsza dupa się z niego robi! ;). a już za 2 tygodnie nowa płyta! (a tu making of teledysku).

[...]

czwartek, 5 stycznia 2012

(572). czyli ćwiartka.

fajna lub nie.


ćwiartki wódki dawno w sumie nie miałem w ręku, a co dopiero w ustach. dziś oglądałem w sklepie, wyglądała całkiem kusząco. rozważałem też wybór soku odpowiedniego, po czym skusiłem się na... wino. bo nie chciało mi się człapać po gin do innego marketu.
ćwierć doby by do 24h można dopisać, gdyż wspomniana ilość to zbyt mało dla mnie czasu by wyrobić się ze wszystkimi sprawami, które bym chciał załatwić. kancelaria zabiera mi zbyt wiele wolnego mego czasu. eh, eh, dorosłość jest taka męcząca ;), ale póki co wbrew pozorom nie narzekam, ba nawet mi się podoba, i nadal się sobie dziwię. oj dziwię.
ćwierć wieku, ciekawe czy to to samo co ćwierć życia. to pierwsze właśnie dziś mi stuknęło. nie odczuwam żadnej zmiany :D. prezenty jakiś już czas temu sobie wybrałem, ba nawet zamówiłem własnoręcznie, za pewien czas, po wpisaniu dedykacji pewnie je od rodzinki dostanę. a książki najlepszymi prezentami zdecydowanie są. no może, może się do nich równać jeszcze bielizna ;).
z okazji dzisiejszego dnia specjalnie zablokowałem ścianę na fb, by uniknąć zalewu życzeń od osób pamiętających dzięki wirtualnej przypominajce. kto chciał napisał prywatnie, kto chciał zadzwonił. i choć musiał włożyć w to trochę więcej wysiłku niż li kliknięcie jedno ;).
ciekawe kto mi w tym roku życzeniowo podpadnie. mam już jednego kandydata. kandydata, któremu i tak zawsze wszystko wybaczam. EDIT: ów napisał. że tak powiem z pierdolnięciem. eh. ale ciepło się robi :)



- a kochasz mnie jeszcze?
- tak, a czemu by nie? a Ty?
- bo ja lubię być zapewniany. oczywiście że kocham
- jak często mam pisać w tej sprawie?
- nie musisz, czasem dobrze to usłyszeć.
- to może i dobrze, bo jestem kiepski w wyznaniach tego typu ;)
uwielbiam tego typu pytania.

[...]

środa, 4 stycznia 2012

(571). czyli na gorącym uczynku.

złapał Was ktoś kiedyś. a może był tuż tuż. a może jak w filmiku :>.



a tymczasem byłem pierwszy dzień w mej cudnej kancelarii. nie zjedli mnie. nawet straszno nie było. zadziwiające trochę. jutro dzień drugi, może też najgorzej nie będzie.
mam własne biureczko, krzesełko, komputer. kawy zapas też jest. i nie jest na 8 :D. to mi do minimalnego szczęścia starcza ;). choć stresy siły ze mnie wszelakie wyssały. bu. ale nie na tyle by nie spotkać się potem na kawę z McQueenem.


bez brzydkiego obrazka na koniec, nie może się obyć ;).

[...]

wtorek, 3 stycznia 2012

(570). czyli dobry wtorek.

to aż dziwne, ale jednak.


na śniadanie umówiłem się z McQueenem. na porę niezwykle nieprzyzwoitą, bo jeszcze przed 10 to było. nie wiem co mnie podkusiło, by na tę godzinę się zgodzić eh. to nic, że połowa miejsc, w których miałem ochotę zjeść była albo nieczynna jeszcze albo zadymiona nieprzyzwoicie, to nic że konieczne były ponad kwadrans spaceru by wylądować na powrót niemal w miejscu spotkania i tak się udać do bunkra. to nic. ważne że był McQueen.dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy, plotek i faktów (to już w sumie standardowo :D). i chyba zostanę fanem McQueenowej fryzurki. codziennie nowa wersja :D.
ale zanim wybrałem się na to śniadanie musiałem odwiedzić pocztę. wczoraj w skrzynce odkryłem tajemnicze awizo na me nazwisko, wieszczące że do odebrania mam list polecony duży i biały - jak dopisał nań listonosz. jakaż to miła ta ma poczta, kolejek nie ma w niej w ogóle! aż padłem ze zdziwienia na samym początku. jeszcze bardziej padłem zerkając na kopertę, gdyż pismo mi znane, a znaczki walentynkowe już i wykrzykujące słowo na k... jej roztwarcie pozwoliło mi stwierdzić obecność arcymiłych niespodzianek do czytania z okazji nadchodzącego dnia ćwiartki mej. raz jeszcze buziaki Yomosa i Tahoe :*




ale to w sumie preludium do złej środy. środy, w którą wszystko się zacznie. tzw. dorosłe życie. brr!

[...]

poniedziałek, 2 stycznia 2012

(569). czyli przypadki kolejowe.

może dziś i mnie spotkają ;).


pewien mój znajomy (nazwijmy go D.) podróżujący koleją z zachodu na wschód polski przeżył iście filmowe chwile w pewnym tlk. w sumie to mu zazdroszczę, bo do czasu usłyszenia o tych przygodach, nie wierzyłem iż w ogóle mogą się one kiedykolwiek komukolwiek przydarzyć. ale do rzeczy.
ów siedział sobie w przedziale zaczytany w książeczce, ze słuchaweczkami w uszach (zupełnie jak ja to mam w zwyczaju), aż nagle zajrzał tam chłopiec szukający kogoś, kto mógłby użyczyć mu ognia. D. się wspaniałomyślnie zaoferował i przystał też na zaproszenie na papierosa. ot taka forma podziękowania. chłopcy udali się do wagonowej palarni mieszczącej się w toalecie. zamknęli zamek i oddali zgubnemu nałogowi. i oczywiście rozmowie. od słowa do słowa, aż tu nagle chłopiec poszukujący ognia przyssał się do ust D. i swym jęzorem zaczął jego jamę gębową penetrować... (do innych aktów nie doszło. podobno :P)
gdy opowieść usłyszałem, powiedziałem WOW. też tak chcę. ale znając życie mi się to nigdy nie zdarzy.
a może właśnie dziś? wszak się tłukę do krk. to w sumie też na wschód jest. i też tlk. muszę nadstawić uszu i oczka wytrzeszczyć :D



a na koniec: panie - panowie, przedstawiam z wielką radością nowy blogowy twór autorstwa pewnego cudownego chłopaka: myśli się myślą. i zachęcam - jako chyba ojciec chrzestny poniekąd - do lektury :).

[...]