środa, 29 lutego 2012

(615). czyli bo można się udławić.

trzeba jednak uważać na swe żarciki własne ;).


w kancelarii mej 3 chłopców jest. w tym ja. przebrzydłe heteryki, które mają te swoje żarciki z podtekstami. a i radary też maja swoje popsute. może i na szczęście. dzięki temu mogę swobodnie z nimi ów żarciki uprawiać. o wspólnym lizaniu znaczków przed naklejaniem na list, zabezpieczaniu swoich tyłów etc. 
ciekawe czy gdyby wiedzieli, to też by tak żartowali. nie wiedzą, więc ubaw mam podwójny.
choć dziś chyba się nieco wkopałem.
max: (wpadając koło południa do kancelarii i rzucający okiem na stos papierów) ale mam wchuj roboty.
kolega: a mały to ten chuj czy duży?
max: (zrezygnowany) a są i małe i duże...
kolega: to od którego zaczniesz?
max: od małego, przynajmniej się nie udławię. (tylko o jednym myślę wszak)
mina kolegi bezcenna, ale potraktował to zdaje się jako żarcik, bo potem i kolejne w ciągu dnia padały. następnym razem jednak pomyślę dwa razy, zanim coś oczywistego dla siebie powiem :D



i byłem w kinie na 'róży'. mówiąc krótko - wielkie rozczarowanie. nie ruszyło mi. emocji pełno, ale pustych i przerysowanych. a szkoda, bo temat filmu bardzo ważki i mimo wszystko wdzięczny. 

[...]

wtorek, 28 lutego 2012

(614). czyli cel: wyspać się.

czas realizacji: natychmiast.


i planuję ów wykonać już jutro, a może i pojutrze. wstawaniu wczesnemu po 7 mówię stanowcze NIE oraz DOŚĆ. czas poleżeć w wyrku bez konieczności wygrzebywania się z niego na gwałt, w pośpiech, gdy godzina jeszcze młoda, wczesna etc a ja wciąż niewyspany i nie wystarczająco w radosnym z wyspania humorze by wyjść na świat.
od pewnego czasu średnio 4 dni w tygodniu prócz siedzenia i uśmiechania się w kancelarii odbywam też w kolejnych wydziałach pewnej bardzo ważnej instytucji pod patronatem temidy ślepej. tako i w tym tygodniu od poniedziałku do czwartku. jednak dobrotliwa pani sędzia postanowiła z jutra i pojutrza nas zwolnić i nie nakazała pojawiać się. i w to mi graj. skoro praktyki oficjalnie odbywam, to nikt o żadnych nieoficjalnych ustaleniach wiedzieć nie musi. ergo: witaj kołderko, witaj łóżeczko me kochane i witaj błogi śnie. 
ale żeby nie było żem leń wielki, jakoś po 11 za swym pięknym biureczkiem zasiądę. albo jakoś koło południa. akurat na kawę do drugiego śniadania ;).



spadł śnieg. DLACZEGO?!

[...]

poniedziałek, 27 lutego 2012

(613). czyli zdecydowanie lepiej...

zdecydowanie lepiej szukać szczęścia w czekoladzie niż ginie.
a może i  nie.
na dziś wybrałem czekoladę, krówki i w tejże czekoladzie śliwki.
ciekawe kiedy znajdę w nich wiosnę.


[...]

sobota, 25 lutego 2012

(612). czyli w wiecznym mieście poranek.

lub po polsku a nie po krakowsku mówiąc: wietrznym mieście.




chyba mój organizm przestawił się na amen na tryb wstawania wczesnego, roboczego i nie odróżnia już łikendów. dziś sam z siebie obudziłem się przed 8, powierciłem się, poprzewracałem z boku na bok. wystawiłem jedną nogę spod kołdry na świat, potem ją schowałem. to samo uczyniłem z nogą drugą. niczego innego nie wystawiałem. finalnie jednak wstać postanowiłem ogarnąć się etc, wszak skoro spać się nie chce to po co gnić w łóżku. samemu.
tuż po 10, w kilka minut po otwarciu, byłem już w budzącej się do życia galerii. w pół godziny obleciałem wszystkie interesujące sklepy, nic w nich nie znajdując prócz zaspanych sprzedawców. też żadnego ładnego nie wypatrzyłem, nawet mego ulubionego pana w spf. 
zastanawiam się czy osoby o rozmiarze xxl w ogóle nie kupują ubrań. zawsze tyle rzeczy w tych rozmiarach zostaje na wieszakach. przewalając bokserki, na ze 20 par, chyba tylko 4 były w innych rozmiarach. i to by najmniej w żadnym mi odpowiadającym...
na pocieszenie udałem się na poranną kawę z Lakmusowym do lokalu z widokiem na miasto nieco z góry. 



a wiatr nadal wieje, oby przywiał trochę choć wiosny.

[...]

piątek, 24 lutego 2012

(611). czyli taki porządny chłopiec.

a tu taka wpadka.


mowa oczywiście o niewinnym jak zawsze zakusiu. to o łagodnym spojrzeniu chłopięcie wszak nie może mieć myśli kosmatych, ani czynów takowych tym bardziej. skąd zatem w jego kieszeni znalazł się kondom? czy wie jak go używać? a może to czysty przypadek. taką mam nadzieję i wierzyć w to nie przestaję. takie rzeczy...
kondomy w ogóle bardzo dziwna rzecz. w rossmannach, niczym produkty pierwszej potrzeby - a może ostatniej - tuż przy kasach w kolorowych rządkach na półkach stoją. ot by przypadkiem wylądować w koszyku. każdy przypomina sobie o nich mimochodem, niby w ostatniej chwili dokłada do swoich zakupów, podczas gdy w rzeczywistości tylko po nie przyszedł, a inne rzeczy kupuje przy okazji. 
pudełeczka kolorowe skrywają zawartość różną. różnej długości i średnicy. każdy ma swoje ulubione najlepiej leżące. prążki i inne wzorki cudaczne. ciekawe kto wierzy w ich odczuwalne efekty. (chyba że te wyczuwalne są tylko przez kobiety, a my mamy dupy zbyt nieczułe...). i smaki różne i świecące końcówki wskazujące drogę. cuda cuda. choć jak wieść gminna niesie lepszy od nich stały partner i możliwość odczuwania ciała w ciele. nierozgraniczonych żadnym lateksem. ciąża wszak nam nie grozi. (choć kto to na dobrą sprawę wie).



ładni chłopcy w tym batumi! (niektórzy).

[...]

środa, 22 lutego 2012

(610). czyli kolejowe spostrzeżenia.

okiem mym poczynione.


wracałem w miniony łikend do krk pociągiem, którym jeździć nie powinienem z powodu niestosowności ceny biletu, a którym z konieczności oraz braku czasu podróżuję jednak. tym razem bilet kupiłem i rezerwacji dokonałem dzień przed wyjazdem a nie jak to zwykle czyniłem tuż przed wyruszeniem w podróż. być może właśnie to przyczyniło się do tego, iż wylądowałem w wagonie podczepionym do składu przed deutsche bahn a nie pkp intercity. okazało się to podwójnym co najmniej błogosławieństwem. po pierwsze z powodu cudowności siedzeń, idealnego ich dopasowanie do mej sylwetki, większej ilości miejsca na nogi oraz praktyczniej zaprojektowanych stoliczków, które po rozłożeniu nie opierają się jednak na kolanach ograniczając w ten sposób możliwości przyjęcia wygodnej pozycji. po drugie z pasażerowie byli ładniejsi niż ci, których zwykłem oglądać w polskiej części składu. od chłopców ślicznych aż się roiło. w dodatku wstawali, siadali, gdzieś sięgali,  a że spodnie nosili ciut luźniejsze lub biodrówki, to i co nieco mi pokazali :D co wprawnym okiem jak zawsze dojrzeć musiałem :D. twarze w sumie też całkiem przyjemne, momentami nie wiedziałem za którym się oglądać lub któremu przypatrywać. a miałem wszak spędzić podróż spokojnie zaczytany, zgłębiając przygody szelmowskie pewnej niegrzecznej dziewczynki.



coś mi się podróży i wycieczek do niemieckojęzycznych krajów zachciało. a wiedeń tak blisko!

[...]

wtorek, 21 lutego 2012

(609). czyli wszystko na raz.

a ja tylko jeden...


zaczął się nowy tydzień pełen atrakcji. kancelaria jak co dzień to akurat żadne novum. teraz jednak czas w niej spędzany muszę dzielić z obowiązkowymi praktykami w sądzie, które polegają na niczym moim skromnym zdaniem. niczym poza stratą czasu. może to się zmieni, ale póki co jakoś wątpię.
na przed 9 tamże, do czasu póki nie puszczą. potem pewien czas w kancelarii, w której jednak prac nie ubywa, same sprawy się nie załatwiają, koperty zaczynają się piętrzyć, a żółtych samoprzylepnych karteczek przypominających o sprawach ważnych porozklejanych po blacie biurka przybywa.
do tego jednak wypada także prowadzić - choć siłą rzeczy ograniczone - życie prywatne, towarzyskie. jak zwał, tak zwał, jest ono w stanie agonalnym. 
każde spotkanie po pracy oznacza powrót do domu po 8. sił brak na cokolwiek, szczególnie że wychodzę z niego zwykle koło 8, ale rano. wczoraj widziałem się z pmq, jutro się widzę z [uwaga nowa postać!] Chemikiem Młodym, pojutrze mam zajęcia, dziś... dziś miałem się widzieć z Lakmusowym, ale się nie widzę, gdyż dopadło mnie nieuleczalne w ciągu całego dnia przeziębienie. cóż spotkanie przesunie się o tydzień. może to i lepiej, dzięki temu ciut żywszy będę.




w kolejce do wejścia do mego kalendarza spotkać czeka kilka osób. o mojej braku bytności na gg i zaległościach mejlowych nie wspomnę... niech ktoś przedłuży tydzień, dobę. cokolwiek. albo da mi więcej sił.

[...]

sobota, 18 lutego 2012

(608). czyli skomórkowana babcia.

moja oczywiście.


rocznik 38. telefon komórkowy, z racji kończącej się umowy, właśnie ma 5 z rzędu. czyli skomórkowana jest już ponad dekadę. z całkiem pozytywnymi efektami. dzwoni, pisze, nawet używa emotek, teraz uczyła się robić zdjęcia :D.
a samo poszukiwanie nowego modelu było nie lada wyzwaniem. kryteria do spełnienia niby proste: długo trzymająca bateria, wyraźny wyświetlacz oraz niemałe klawisze na klawiaturze. skończyło się tradycyjnie jakąś nokią, bo obsługuje ją już w miarę intuicyjnie i nie wymaga zbyt wielu wskazówek. 
jednak po podaniu wyżej wspomnianych kryteriów pani w salonie, ta zaproponowała mej babci telefon dla seniora. posiadał on jako gadżet aż latarkę i czerwony przycisk emergency, po którego wciśnięciu można połączyć się ze 112. i wyglądał jak pilot do przedpotopowego telewizora. oburzona taką sugestią ze strony sprzedawcy babcia szybko wytłumaczyła, że jednak to nie o to jej chodzi.



i pączki dziś był. zniknęły razdwa. ciąża ma po nich wciąż jednak jest widoczna. eh.

[...]

czwartek, 16 lutego 2012

(607). czyli pączkowanie.

dziś odbyło się tylko w formie wstępnej.


oficjalne obchodzenie tłustego czwartku przesunąłem na sobotę :D. niby zjadłem dziś 3 pączki. 2 smaczne kupiłem sam sobie w mej ulubionej piekarnio-cukierni [miałem ochotę na swe przepyszne rogale półfrancuskie z czekoladą na drugie śniadanie, a ku memu zdziwieniu półki uginały się od pączków, co brutalnie uświadomiło mi co to za dzień dziś mamy. eh]. i ten trzeci niesmaczny, kancelariowy. gniotek taki w sumie.
w sobotę za to szykuje się przecudowne obżarstwo. skończy się liczenie kalorii [na te kilka chwil przynajmniej]. babcia zapowiedziała że usmaży 44 pączki. z tego pewnie z 10 zjem ja, reszta do podziału ;). pyszne domowe, na nieśmierdzącym tłuszczu, z prawdziwą, ręcznie ucieraną konfiturą z róży, posypane pudrem, cudownie mięsiste i w oka mgnieniu znikające. nie mogę się już doczekać! do tego pewnie ja stworzę jakiś pyszny obiad. więc oh i ah bardzo będzie!
dziś oficjalnie zakończyłem sesję. ostanie ustne starcie z panią doktor od pewnego nudnego fakultetu zakończone sukcesem. bardzo dobrym sukcesem. i gdyby nie drobne potknięcie [albo wredna forma] przy pierwszym egzaminie to by było po całej sesji 5.0 a tak to tylko 4.86. oh zapłaczę się. tym bardziej, więcej i obficiej, że już do niczego mi te oceny nie są potrzebne.



zatem jak łatwo się domyślić jutro udaję się na Koniec Świata.

[...]

środa, 15 lutego 2012

(606). czyli bałwanek.

tu i tam.


same bałwanki wokół w sumie. 
ledwo człek biedny wyjdzie z ciepła na dwór/pole/zewnątrz, jeszcze nie przygotowany jest on na zmianę warunków, jeszcze nie gotowy na zaskoczenia, jeszcze gdzieś wewnątrz tam jest mu ciepło, a tu mu śnieg prosto w twarz. prosto we wszystko. a czasem nawet od tyłu. przejdzie taki człowiek kilka metrów, kilkadziesiąt metrów, czy nie daj boże ciut więcej i bialutki z każdej strony. i wciska się to białe to-to wszędzie. i nie sposób się opędzić. i nóżki się rozjeżdżają a oczy nic nie widzą. parasole nie pomagają. nic nie pomaga. odwilż pomoże i wiosna.
czekam niecierpliwie.



i chodzą tak po świecie same bałwanki białe. brrr!

[...]

wtorek, 14 lutego 2012

(605). czyli dziwne telefony.

odbieram oczywiście zawsze ja.


dziś na zakończenie rozmowy telefonicznej, pewna pani (jak się potem okazało po 60), życzyła mi udanych walentynek. podziękowałem i roztropnie powiedziałem: wzajemnie. ciekawe co sobie o mnie pomyślała.
potem pewien pan się żalił, że jego - była już - teściowa go odwiedza wtedy gdy przychodzą do niego znajome i wyzywa je od dziwek. straszności.
dziś dzień jaki jest każdy wie, zatem i dziwne telefony dziwić nie powinny.
sobie życzę cierpliwości, zakochanym miłości, a szukającym wytrwałości. więcej życzeń nie będzie. nie lubię tego dnia i nie do końca widzę powody do specjalnego świętowania.
***
a wczoraj widziałem się z Lakmusowym. oczywiście się spóźniłem, bo tuż przed wyjściem mym z kancelarii milion ważnych spraw na teraz się pojawić musiało. zawsze tak jest! na szczęście i on miał opóźnienia. więc finalnie to jednak ja oczekiwałem niecierpliwie. wszak czekać nie cierpię. 
kolejne spotkanie pewnie niebawem ;].


[podrzucone przez Spencera]

dotyczącą pokręconych historii z chłopcami, spotkaniami i umawianiem się przez internet, notkę Karema polecam. na marginesie wypada dodać, iż mnie ów dziś całował. co prawda wirtualnie, ale chyba też się liczy? zwłaszcza w taki dzień jak dziś :P

[...]

niedziela, 12 lutego 2012

(604). czyli najbardziej urocza randka świata.

wg pewnej osoby znanej mi bliżej.


w dodatku z moim udziałem. to tak, by zabawniej było ;).
kilka lat temu, pewnie tak ze cztery, porą jesienną, ale jeszcze ciepłą rzecz się działa. spotykaliśmy się od całych kilku dni, ale była to jedna z tych znajomości szybko się toczących, spontanicznych i dziejących się ot sama z siebie. liście nabierały już barw, pachniało dymem i lekko gnijącymi owocami (didaskalia: ogródki działkowe były niedaleko). spotkać się mieliśmy tylko na kilka chwil, pewnie jakieś kolokwium nade mną wisiało. po kawie jednak udaliśmy się tramwajem na pętlę a następnie wspinać zaczęliśmy się na kopiec kościuszki, którego oczywiście nie osiągnęliśmy. zasiedliśmy na ławeczce z widokiem by podziwiać miasto z góry i zachodzące nad min słońce. rozmowa toczyła się leniwym rytmem. z przerwami, by móc posłuchać odgłosów świata. powoli zmierzchało. rozmowy stawały się przerywane coraz dłuższymi pauzami przeznaczonymi na wpatrywanie sobie w oczy (co siedzenie naprzeciw siebie po turecku wielce nam ułatwiało). wciąż onieśmieleni sobą woleliśmy jednak udawać, że nie wiemy do czego to zerkanie i przypadkowe muśnięcia dłoni zmierzać mają. robiło się coraz ciemniej i zimniej. choć wciąż temperatura była bardzo przyjemna. tramwaje już dawno przestały jeździć. czas było powoli się zczłapywać ze spokojnej krainy. jednak zanim wróciliśmy niewinna aura spotkania, spotkaniem warg przełamana została.
później działy się różne rzeczy między nami.
dobrze, że to już za nami - powiedział, gdy pewien czas temu o tym wspominaliśmy sobie. cieszę się że Cię mam. i ja się cieszę. tak jak z - pozornego chyba jednak - uporządkowania wszystkiego między nami. 
***
i żeby nie było, już taki romantyczny nie jestem. wyrosłem trochę. co nie oznacza bynajmniej, że czasem się nie cofam dość chętnie by podobne rzeczy wciąż czynić. jednak w sposób bardziej zaplanowany i uporządkowany. a może się nie da jednak wszystkiego przewidzieć, zapisać, zaplanować. i pewne rzeczy wychodzą same w praniu. czy tego chcemy czy nie. tylko się trzeba odważyć i przestać myśleć i analizować. 



a jutro spotkanie nr 4. wciąż z tą samą osobą. zadziwiające.

[...]

sobota, 11 lutego 2012

(603). czyli świat się kończy!

McQueen zaspał na spotkanie ze mną!


akurat jak już miałem na autobus wychodzić zadzwonił ze straszną nowiną, że mu się zaspało i nie zdąży być punktualnie. głos zaspany usłyszałem, więc to prawdziwa tragedia być musiała. stwierdziłem, że niech mu będzie i dałem dodatkowe pół godziny czasu na doprowadzenie się do ładu, a sam udałem się załatwiać różne sprawunki.
muszę także dokonać sprostowania treści posta poprzedniego. jednak z PMQ nie plotkujemy. rozmawiamy o życiu. kilku ciekawych rzeczy się dowiedziałem. także tego, że jednak to co mówię, to nie jest grochem o ścianę i do puszczy wołanie i trafia jednak :D. radość ma bez granic. znowu krzywię komuś psychikę na swą modłę ;).
świat się miał też kończyć z innych powodów, ale już zapomniałem jakich.




i niech ktoś za nie pójdzie na zakupy, bo market duży daleko a mi się nosić nie chce :D

[...]

piątek, 10 lutego 2012

(602). czyli numerek szybki i przypadkowy.

i to nie jeden.


na chybił - trafił. 3 razy po 6 numerków. i jeszcze walentynkowa zdrapka. wszak jakoś trzeba znalezioną dychę spożytkować było. postanowiłem więc nieco pomóc szczęściu i podrażnić się z losem ślepym. mimo czynionych z nudów planów co by było gdyby, planów które i losowi do gustu by pewnie przypadły ;), tym razem szczęście pisane mi nie było. w sumie to się nie dziwię. po zakupieniu kuponu wsunąłem go od razu do kalendarza, nie spoglądając nawet na wytypowane przez komputer cyferki. zobaczyłem je pierwszy raz dopiero gdy porównywałem je z tymi wylosowanymi. całe dwie się zgadzały. szaleństwo. następnym razem spróbuję za kradzione :D.
ale może kto nie ma szczęścia w grach losowych, ten ma szczęście w miłości? a może nieszczęścia chodzą param i tu też nie jest mi szczęście pisane :P
po dzisiejszym późnopopołudniowym egzaminie w końcu jakoś dobrnąłem do łikendu. oczywiście bardzo leniwego i bez głębszych planów. jutro tylko szkolenie dotyczące informacji niejawnych, potem nauka powolna do kolejnego, czwartkowego egzaminu. żyć nie umierać. z przyjemniejszych aspektów wybieram się na kawę z McQueenem. a to, jak wiadomo, oznacza tylko jedno - plotki.



i niech już przyjdzie wiosna. mam zdecydowanie dość ciaparygi na ulicach!

[...]

środa, 8 lutego 2012

(601). czyli zestaw awaryjny.

warto mieć. i to nie jeden.

[za podesłanie zdjęcia dziękuję Yomosie ;*]

bo gdy zbyt dobrze leży się o poranku w łóżku i przesuwa raz po raz kolejny dzwoniący budzik w stan drzemki, a potem spostrzega z przerażeniem, że za pół godziny powinno się już być w autobusie, otwiera się szafę i ubiera na siebie, to co się pod rękę nawinie. 
dziś był ten straszny poranek. gdy mnie moja kochana kołdra na mróz wypuścić nie chciała. w końcu się wygrzebałem, snułem w stanie wielkiego zaspania po mieszkaniu. bez celu, ładu i składu. a robiło się coraz później. kawa, potem jeszcze Keram na gg mi przeszkadzał, a potem jeszcze jedna piosenka do posłuchania na dobry dzień i jeszcze jedna, by się w nastrój wprawić. 
aż wreszcie otworzyłem szafę. i patrzę. zestaw niebieski (mój ulubiony) był w poniedziałek, szary wczoraj, eh. więc padło na fioletowy, bo ciemnoszaro z koszulą w kratę niebieską jakoś mi się nie spodobał. dziś jestem więc śliwką. i całkiem mi z tym dobrze i ciepło.
w międzyczasie na straty spisałem swój autobus o tradycyjnej porze i wybrałem się na następny. i jak się okazało, był to całkiem dobry wybór, gdyż na ziemi koło mego ulubionego miejsca, leżało 10 zł. potraktujmy to jako dobry znak na nadchodzący dzień. może się wreszcie rozbudzę i nie będę przysypiał. choć będzie to trudne, bo w pracy kawa się skończyła :(.



wczorajsze kino z marilyn i Lakmusowym było nad wyraz przyjemne. i z racji oglądanego obrazy, pełnego świetnych ujęć i z racji całkiem bardzo przyjemnego towarzystwa. co do filmu - jednak oryginalna marilyn miała dużo więcej ciała i wdzięku z tego płynącego, niż grająca ją michelle williams, ale i tak oh i ah. i polecam wizytę w kinie. koniecznie w dobrym towarzystwie ;).

[...]

poniedziałek, 6 lutego 2012

(600) czyli kolejna setka.

przede mną.


miał być ten post o czym innym, ale oczywiście nie mam czasu na tworzenie żadnych pogłębionych treści, planuję pozostać w swej skrybiarsko-pamiętnikarskiej formie.
łkend minął naukowo, dziś zwieńczony został egzaminem, który ani mnie uradował, ani zasmucił. ta cała sesja w ogóle średnio mnie jakoś wzrusza i obchodzi. i mało mi na rękę też jest. w sumie to chętnie etap studiowania zostawiłbym jednak za sobą i zajął na 100 albo choć 90% aktywnościami poważniejszymi i okołozawodowymi. aż się sobie dziwię, że takie poglądy wygłaszam, bo dotychczas marzyło mi się być wiecznym studentem ;)
kolejny egzamin w piątek, potem za półtora tygodnia. porozkładałem je jak tylko się da, w sumie sesja zajmuje mi ponad miesiąc, ale dzięki temu nie zarywam nocy i udaje mi się pogodzić wszystko jakoś. w miarę tak, bo już ambicji na śliczne oceny nie mam. bo w sumie do czego mi one.
i po tygodniowej ponad nieobecności wróciła moja współlokatorka. i się skończy latanie w samych bokserkach. albo i bez ;).



a jutro się wybieram do kina. na film o marilyn m. z Lakmusowym.

[...]

piątek, 3 lutego 2012

(599a). czyli taki numer.

bo czemu by nie.


ale też dlatego, że jeden numerek pominąłem po drodze, a gdy się zorientowałem, okazało się, że zbyt wiele postów musiałbym edytować by numerki im zmienić. a jak wiadomo jestem leniwy. by statystyce było zadość zatem, prowadziłem ów konstrukcję z literką 'a'. w sumie jest ona także przydatna z innego powodu - odwleka w czasie post numer 600, w którym nie wiem za bardzo co napisać, albo nie wiem jak napisać, albo nie wiem czy napisać. ale to w kolejnej notce dopiero. (chyba że pojawi się '599b' ;)).
miał wczoraj urodziny 3D. urodzinowo naskrobałem mu ślicznego sms długaśnego. powinienem pewnie zadzwonić, ale wiem, że wtedy by się skończyło na wszystkiego najlepszego. nie umiem rozmawiać przez telefon. nie umiem rozmawiać przez telefon z nim. potem się okazało, że on ze mną też nie umie. i że jestem jedyną osobą, z którą ma problem z rozmowami o uczuciach. i to działa w drugą stronę też. choć ja w ogóle o tym rozmawiać nie umiem. albo przynajmniej nie lubię. 



i w końcu dostałem swą upragnioną legitymację. już mogę się legitymować członkostwem w organizacji. jupi-jupi!
minus 21 rano. syberia.

[...]

środa, 1 lutego 2012

(598). czyli integracja.

tu następuje [pusty śmiech].


jutro po zabawie w siedzenie za biurkiem i pisanie mądrych rzeczy, po zajęciach arcyciekawych, czyli jakoś po 19, a przed 20 czeka mnie wyjście na spotkanie integracyjne mojej aplikacyjnej grupy. wprost nie mogę się doczekać. póki co nie widziałem ani jednej ciekawej twarzy. wszak trudno ciekawą twarz dostrzec jeśli na 60kilka osób w grupie 2/3 to dziewczyny, 25 % to chłopcy brzydcy, głupi, zajęci albo w jakikolwiek inny sposób wybrakowani, do tego doliczmy mnie i zostaje może 3-4 którzy mogliby być fajni. pewnie ich nie poznam i tak. wszak jestem aspołeczny i rozmawiać i poznawać ludzi nie lubię. ale może się przemogę i ruszę na to wspaniałe spotkanie. w sumie nie tyle, że wypada, ale powinno się pójść. oj jak mi się nie chce. a potem jeszcze polować na autobus do domu. w mrozie oczywiście.
a na mrozie to ja się swoje dziś nastałem już. autobus odjechał mi sprzed nosa, a kolejny był aż za 12 minut. było to 12 minut spędzone na 15 stopniowym mrozie przy wietrze okrutnie wiejącym i odczuwalną temperaturę obniżającym o pierdylion stopni. na pocieszenie przed wizytą w (ciepłym) sądzie (w którym miałem do załatwienia same ważne sprawy), kupiłem sobie pyszne zapiekane w cieście jabłko. tyle dobrego dla ust, języka, przełyku i żołądka. do tego lukrowane to to było i z cynamonem. oh i ah! 



na koniec kilka mądrych słów od marii czubaszek oraz felieton prof. środy.

[...]