sobota, 30 lipca 2011

(430). czyli zapach świeżo upieczonego chleba.

i inne drobne przyjemności.



umilają nam one dzień znacznie, choć w pędzie codzienności nie zawsze zwracamy na nie uwagę. chleb w maszynie tajemnie działającej właśnie siedzi i rośnie. zapachy z niej wydobywają się nieziemskie wprost. i choć za oknem, gdy tylko głowę wychylę, czuję jesień, wciąż jednak liczę na nadejście na powrót wysokich temperatur. a jeśli już nie by miały one służyć, to choć tym urlopującym się.
ale wracając do chleba. jak tylko ostygnie, po pokrojeniu na słusznej grubości pajdy, nałożeniu masła i popruszeniu solą, powstanie genialne w swej prostocie śniadanie tudzież przegryzka.
przyjemności nieco większego kalibru planuję realizować też jutro. nawet podwójnie, gdyż dzisiejsze me plany pokrzyżowała pogoda i inne niespodziewane okoliczności.
a jedynym plusem obecnej deszczowej, chłodnej i wietrznej szarówki (Tahoe dzięki składam za podrzucenie tego słowa :D), jest fakt iż nie muszę chodzić w krótkich spodniach, gdyż moje łydki po spotkaniu z latającymi insektami są upstrzone czerwonymi krostami i w ogóle jakieś fuj są ;].

(zdjęcie z dedykacją!)

rano zasiadam w pociągu. nawet w podróż wezmę jaką mała książeczkę i kolorki, coby się nie nudzić. teraz czas na tą, którą bodaj i Hekate do poduszki czytywać lubi.

[...]

piątek, 29 lipca 2011

(429). czyli kolejny z cyklu.

troszkę muzyczny.



will young wypuścił właśnie teledysk do nowej piosenki wieszczącej nadejście albumu 'echoes'. to nic, że na przestrzeni lat mu się zbrzydło nieco, choć gwoli ścisłości, piękny to on nigdy nie był, willa się słucha raczej, a nie ogląda ;). piosenka utrzymana jest w jego klimacie, remixy wyszperana na yt też całkiem dobrze w ucho wpadają.
poza tym naukowo sobie gniję. w sumie to nie ma o czym pisać. nie morduję nawet kwiatków jak co niektórzy. co najwyżej komary. za pomocą odkurzacza w dodatku. pisaczków mam 5. kolory różne. do tego kolorowe żelopisy. i tak maź maź po kodeksach i ustawach. i maź maź. dopóki się nie wypiszą. a potem kolejne zarzynam. fajna zabawa. jedyna na jaką mogę sobie pozwolić. 
waham się między wyjęciem puzzli i klocków lego. dla higieny pracy i odprężenia umysłu. co wybrać ;>


i chyba się pisze kolejny epizod mojej ulubionej, nigdy niekończącej się opowieści.

[...]

niedziela, 24 lipca 2011

(427). czyli 'żeby znowu na mnie nie było'.

cytat obiecany. w tytule posta już stoi.



za wszystkie mniej udane zakupy i wybory pewnie dostanę niedługo albo znienacka po głowie ;). od Tahoe. gdyż w jego towarzystwie dane mi było spędzić wczorajszy dzień w znacznej części. na szczęście udało się nam uniknąć współpracy z parasolami i parasolkami oraz przygód, o których wspomina się w powyższej piosence.
ale zanim udało mi się dotrzeć na spotkanie z nim trzeba było się wywlec z łóżka o porze nieznośnej, która tym znośniejsza się jednak robiła im więcej promieni słońca przez uchyloną roletę do mego pokoju wpadało. po ekspresowej kawie udałem się z Końca Świata do miasta ze stacją kolejową. pomny swej zimowej wpadki i prawie spóźnienia spowodowanego korkami, wyjechałem odpowiednio wcześniej. i zdążyłem. prawie. na ten wcześniejszy pociąg, bo do swego miałem jeszcze ponad pół godziny czasu. zdołałem obejść więc wszystkie perony i obejrzeć wszystkie stojące na nich pociągi, a także dworzec ze wszech stron. o 9 wysiadłem na wrocławskim bruku i labiryntem tuneli pozamykanych i pozalewanych deszczem udało mi się jakimś cudem wydostać do świata. zwiedziwszy także potem dworzec pks - wszak trzeba wiedzieć co w tym mieście piszczy w każdym jego zakątku ustawiłem się w jakimś charakterystycznym miejscu oczekują przybycia nie-ogórka, który przytelepał się Tahoe :D.
niepostrzeżenie dla mnie (wszak okularów ubierać mi się nie chciało) się zjawił. co prawda na powitanie zostałem podeptany z lekka (jak się potem miało okazać nie ostatni raz tego dnia) i już planowałem zemstę w postaci ochrzczenia jego śnieżnobiałych bucików, ale jakoś coś mnie przed tym działaniem powstrzymywało.
galeria jedna, druga, trzecia, czwarta i powrót do tej drugiej. (przy wtórze smsów Yomosowych). w międzyczasie rynek i inne okolice. przemieszczając się wszędzie spacerowo. zakupy poczyniliśmy odpowiednie, każdy z siatką podarków do domu powrócił. nawet zjedliśmy na obiad kawę i coś obiadowego następnie. i jak to na prawdziwej wakacyjnej wycieczce obfotografowaliśmy się na wszelkie możliwe sposoby. i cośtam okazję doradzać miałem. i teraz się boję o efekty... ;)
czas jednak płynął nad wyraz szybko i niepostrzeżenie. i ledwo pośród naszych plotek, faktów i innych wrażeń (skacząc dzielnie z tematu na temat. i oczywiście tylko na te grzeczne i poprawne. obserwując skrawki przeróżna a ładne i dech zapierające) obejrzeliśmy się a już wybiła godzina wieczorna, gdy trzeba było machać sobie i niedźwiadka na peronie robić. szkoda, że wszelkie tak przyjemne chwile i godziny mijają tak prędko. kolejne wypady już w planach :D
za aaaaarcy miłą sobotę dziękuję pięknie i kłaniam się nisko i macham paluszkami nie od rąk ;*. (w sumie zastanawiam się jakim cudem tak długo udało mu się ze mną wytrzymać, wszak istota ze mnie marudna dość :D). wróciłem do domu wielce zadowolony i z nowymi naukowymi siłami  :) (choć nogi mi niemal odpadły po tych chyba z 8godzinnych spacerkach).
ładniejsza wersja opisu sobotniej eskapady już wkrótce na blogu Tahoe :).


a dziś leniwa domowa niedziela od kawy do ciasta z obiadem pomiędzy. i z kodeksami w tle.

[...]

czwartek, 21 lipca 2011

(426). czyli anna maria.

tym razem bez smutnej twarzy.



tym razem przenosząca nas w stronę słońca, którego tak brak za oknem. i że ja na jego brak narzekam to jest tylko dowód na to, że naprawdę go brakuje i deszczu już mamy dość.
nowy potrójny album anny marii już jesienią. (szczegóły TU). czekam niecierpliwie wielce, odszukując raz po raz, nowe muzyczne wątki i akcenty w powyższej piosence. i marzy mi się siedzenie w zacisznej uliczce, w mieście ciepłym i cienistym, pośród przemykających w okolicy żółtych tramwajów. i sączenie czegokolwiek i wdychanie atmosfery miasta.
tymczasem jednak: kap-kap-kap.


bo tylko tak mogło być!

[...] 

środa, 20 lipca 2011

(425). czyli bim bom.

czas płynie.



szybko płynie. bardzo szybko. dzień za dniem. i ani się człowiek spostrzeże mija rok. a nieco ponad rok temu (co odkryłem przeglądając dziś archiwum swej poczty), a dokładnie w imieniny miesiąca - całkiem niewinnie, bo od zachwytów nad blogiem (eh, skromność wrodzona nakazuje wszak o tym wspomnieć) - rozpoczęła się moja znajomość z Yomosą. (obrazek niegrzeczny w prezencie oczywiście od niego).
dziesiątki mejli i smsów, godziny rozmów w sieci oraz spotkanie w rz. w niezmiernie miły sposób miniony rok mi ubarwiły. w międzyczasie poznawawałem i Tahoe i ich wspólną historię. (tego ostatniego niedługo będę miał okazję osobiście wreszcie przez dłuuuuższą chwilę przemaglować i sobą zamęczyć :D). za minione dni wielce dziękuję, na kolejne radośnie czekam ;*.


lektura archiwum okazała się bardzo wciągająca. w imieniny kolejnego miesiąca stuknie mi Brylantynowa rocznica (rzeczony już mnie chyba z pewnego powodu troszkę nie lubi), nieco później Nemstowa, a w miesiąc po niej - na wspólny torcik z Sansim dwie świeczki wbić będziemy mogli. i oczywiście PMQ mój ukochany, on też wreszcie roczek skończy :D. 100lat temu w nieco innych okolicznościach poznałem w sieci też Negreya, ale nie będę mu już tu niczego wypominał, gdyż o wieku w pewnych sytuacjach mówić nie wypada, tym bardziej kiedy mieszka się z nim w jednym grodzie ;).
*
okazji do świętowania jeszcze przede mną ciut. czas wątrobę szykować ;).

[...]

(424). czyli jesień?

hm....



pada. nawet grzmi. chmury nisko wiszą. bębni w okna i parapety miarowo. szpaki pożerają już czerwoną jarzębinę na drzewach w ogrodzie. a palone przez sąsiadów ognisko spowiło dymem okolice, co w połączeniu z wilgotnością powietrza jaką jesienną i chryzantemową atmosferę zaprowadziło. tylko wszystko zamiast kolorów złotych wciąż zielone.
zbierając się do nauki włączyłem czekając na zagotowanie się wody telewizor. przypadkiem trafiłem na czterdziestolatka. miałem patrzeć tylko kilka chwil, ale obejrzałem cały odcinek. umorlaniające dialogi poruszyły mnie do głębi, stefan karwowski oraz kobieta pracująca ubawili po pachy. w sumie to ja bym się chętnie na tydzień, turystycznie tak, w czasy zamierzchłe przenieść chciał. nie wiem tylko czemu.


art. 33 (uchylony); art. 34. (uchylony). jakby tak wszystko pouchylali ;).

[...]

wtorek, 19 lipca 2011

(423). czyli retro.

jeśli lata 60.-80., to już na retro zakrawa.



wzięło mnie nie wiedzieć czemu na zgłębianie archiwów polskiej muzyki tego okresu. i właśnie ona rozbrzmiewa na pół domu ostatnimi czasy. już się mama pozachwycała, że retro klimaty. może, może. ale jakoś mam wrażenie, że mają te piosenki i lepsze teksty, a przede wszystkim, osoby je śpiewające mają głos.
pojęcia retro w kontekście mojej osoby używają też Yomosa i Tahoe, ale w nieco szerszym znaczeniu. powiedzmy, że odnośnie podejścia do życia i pewnych kwestii związanych z chłopcami. no w sumie racja, wszak ja najgrzeczniejszy pod słońcem jestem :D.



poza tym siedzę na Końcu Świata. namalowałem sobie plan nauk wakacyjnych i już go realizuję. to straszne.
straszne jest, że dziekanat wydał mi złe zaświadczenie i teraz muszę mejlowo i telefonicznie kombinowac jak je poprawić, by mnie nie ścigali za to z innej instytucji, do której składałem dokumenty. grrr. nie lubię takich sytuacji. miałem już wypoczywać i o tym nie myśleć.
i powoli za zaległości blogowomejlowe może się wezmę. może...

[...]

sobota, 16 lipca 2011

(422). czyli chłopak z drewna.

to pewnie ja.



[w nieco zwariowanej opolskiej wersji z 77 roku - TU. wraz z jedną najsłynniejszych walk na kapelusze w ówczesnym szołboznesie]

szczególnie biorąc pod uwagę moje taneczne zdolności oraz skłonność do wszelkich spontanicznych działań. tylko jak kłamię to nic mi nie rośnie. co innego też wtedy się nie powiększa. ale to chyba nie o tym miało być.
dotarłem ze swym cygańskim taborem, wozy ze cztery, bogactwa ze wszystkich stron świata na każdym, na Koniec Świata. panicz na włościach dokarmiany jest, choć podobno całkiem dobrze wygląda. także przyjąć mi było dane po raz kolejny - choć pierwszy raz na żywo gratulacje. i nawet na drzwiach domu napis 'witamy młodego prawnika' widniał. nic tylko się rozpływać i wzruszać.
ale zanim to nastąpi należy manele wszelkie porozporządzać, pochować, popakować, poprać, etc, etc. także plan nauk wakacyjnych opracowuję. jeszcze 3 egzaminy wrześniowe (powiedzmy, że to pikuś) i potem najważniejszy wielgaśny, powiedzmy, że związany z przyszłym zawodem. o!


a dziś spędziłem cały dzień na Wsi. cisza, spokój. kojąco po całym roku zgiełku. a racuchy z papierówkami - jedno z kulinarnych, prostych mych, pragnień - zrealizowane i orgazmem zakończone.

[...]

czwartek, 14 lipca 2011

(421). czyli alpha...

beat.

za zdjęcie Yomosie dziękuję :*



pogniwam ostatkiem sił w krk, poszukuję dzielnie mieszkania, którego nie ma. hmmm. jutro już będę na Końcu Świata. no i może coś zacznę wreszcie tu pisać :D.

[...]

poniedziałek, 11 lipca 2011

(420). czyli echo słów niewypowiedzianych.

dudni w głowie.



i się wie, co się chce powiedzieć. i powiedzieć by się to chciało. jednak, gdy przychodzi co do czego nie mówi się nic, albo mówi coś, co jest tylko półśrodkiem, który w dodatku wypacza intencję pierwotną.
w każdym razie nigdy zbyt dobrze nie szło mi mówienie o siedzących gdzieś tam we mnie uczuciach, teraz wcale lepiej nie jest. zatem niektórzy pewnie się domyślają głębokiego mego przywiązania do nich, czy tego, że mi na nich zależy na podstawie tego jak się zachowuję w stosunku do nich. ale żeby cokolwiek padło z moich ust więcej. blokada. samoobronna chyba.
w sumie mnie to wkurza. słowa na 'k' przez usta mi nie przechodzą, a gdy je słyszę, to się usztywniam. może kiedyś wyrosnę z tego, albo trafi się ktoś kto otworzy wór zbieranych we mnie emocji.
tak, to wszystko na kanwie przygód z 3D i naszego wczorajszego pożegnalnego spaceru.


nieeeeech mi ktoś poszuka mieszkania...
[pogodowe wieści dla Brylantyny: wczoraj w krk ani pół kropli deszczu nie spadło].

[...]

sobota, 9 lipca 2011

(418). czyli pusto.

cicho, głucho wszędzie.



nie lubię tak. siedzę sobie w krk. bo do połowy miesiąca kilka spraw wypada ogarnąć. krk stał się jednak pusty. polowanie na znajomych jest dość utrudnione, a i pogoda polowaniom nie sprzyja.
wypadałoby napisać życiorys, by z innymi papierami go złożyć, by edukację kontynuować, czy do zawodowego przedsionka piekieł wstąpić. mieszkania nowego można by poszukać. lenia mam. nawet uczyć mi się do mego mega październikowego egzaminu nie chce. a już pora się za to brać.
a może by tak pojechać jutro na jednodniową wycieczkę... tylko dokąd...


i za czas nie długi (relatywnie) na spotkanie z Bezpłciowym dla odmiany się umawiam.

[...]

piątek, 8 lipca 2011

(417). czyli kawa? kawa!

Szanowny Panie Doktorze!



pokrótce streszczając historię dnia dzisiejszego. miałem ostatni egzamin tej sesji. Doktor NN dotarł. a ja go oczekiwałem. po kurtuazyjnej wymianie uprzejmości, gratulacjach (dla mnie), podziękowaniach (jemu), moment egzaminowania dało się wyczuć w powietrzu. uprzedzając atak, zacząłem opowiadać o roku 56 i tym co się wtedy działo. nawiązując przy tym do swego dzieciństwa i pierwszej encyklopedii multimedialnej, w której z wielką radością słuchałem przemówienia premiera cyrankiewicza o odrąbywaniu rąk. (w wersji śpiewanej - powyżej).
po czym żegnając się już - mimo iż doktor na egzamin przyszedł z kubkiem kawy - na takową (lub jej ekwiwalent) go zaprosiłem. przystał z radością i gdy już miałem jej termin precyzować, powiedział bym minutę poczekał i że pójdziemy  na nią zaraz. 
trwała półtorej godziny. od spraw okołoakademickich do podróży, kuchni i kultury droga krótka i raczej mało wyboista. do tego całkiem przyjemna. zapraszałem - więc i siłą rzeczy płaciłem. na kolejną kawę zaproszę Pana ja stwierdził na odchodne życząc mi udanych wakacji. 
zobaczymy jak się sprawa potoczy. 
tymczasem pisuje mi cośtam Szyszek i najprawdopodobniej w lipcu spotkam jeszcze Bezpłciowego - wszak długo się nie widzieliśmy, a pragnie on osobiście pogratulować mi moich 3literek. i chyba na pożegnanie przedwakacyjne krk wypada spotkać się wreszcie ze Szpulką. 
kiedy tylko znajdę na co czas...


a teraz wpada Chłopiec 3D.

[...]

wtorek, 5 lipca 2011

(416). czyli dialogi.

trochę z trzeciej ręki, ale jakże miłe!



Ex: hej, długo się nie odzywałeś, kiedy się znowu spotkamy?
Szyszek: nie spotkamy się, nie ma mnie w krakowie.
Ex: mhm, czemu jesteś z Maxem znajomym na fb?
Szyszek: bo się poznaliśmy.
Ex: spotykacie się?
Szyszek: można tak powiedzieć. [po czym się rozłączył]
gwoli naświetlenia kontekstu sytuacyjnego: Ex zaprosił go dawno już do znajomych na fb, Szyszek go nie dodał i generalnie nie lubi i ma dość i uważa za swego prześladowcę. Ex ma wciąż swego dupaka prawdopodobnie.
podobno też ma się Ex ze mną skontaktować i spytać skąd znam Szyszka. póki co polubił coś na moim fb. świat jest za mały.
z Szyszkiem się nie spotykamy.


umówiłem się też z Doktorem NN. póki co na egzamin. potem trzeba go jakoś na kawę wyciągnąć. po wymianie mejli mam wrażenie, że to powinno się udać ;]

[...]

poniedziałek, 4 lipca 2011

(415). czyli pan mag.

czy też w wersji dłuższej - magister.



obrona zakończona sukcesem. cóż więcej powiedzieć. padam z nóg. na wszystko co się da. i jedyne o czym marzę, to zmrok i zapadający zmierzch i za nim nadchodząca noc.
niby raz dwa trwa taka zabawa. ale tu oczekiwanie na własną kolej, tam rozmowa face-to-face z komisją, siedząc przed nią za wielkim biurkiem umieszczoną, na małym pojedynczym krzesełku. niemal jak oczekiwanie na wyrok ;).
całe szczęście, że takie cuda tylko raz w życiu. chyba, że coś jeszcze do głowy mi strzeli ;).
i chyba wynika z tego wszystkiego, że jestem już niby dorosły... bu!


plotki i nowości w kolejnych postach :D.

[...]

niedziela, 3 lipca 2011

(414). czyli niespodzianki.

póki co tylko zapowiadam. te blogowe.


ale jutro pewnie, albo na początku tygodnia jakieś będą. tymczasem jestem kłębkiem nerwów. zatem już mnie tu nie ma. a niespodzianki będą jeśli ze stresu gdzieś po drodze nie padnę ;).



poniedziałkową porą, o 11 kciuki trzymać za me 3literki można :).

[...]