i całe to zło przytrafia się oczywiście mi.
zaczęło się już w sobotę o poranku. choć ten dzięki Yomosie zapowiadał się całkiem przyjemnie. i niestety tym przyjemnościom dałem się zwieść. gdy tuż po porannej kawie, koło 11 udałem się do warzywniaka po truskawki w tymże pani zza lady, już ledwo gdy przekroczyłem próg zakrzyknęła: truskawek nie ma! zupełnie jakbym miał na twarzy wypisane po co przyszedłem. na szczęście w głowie miałem plan awaryjny - cukinia i pieczarki. awaryjny, jak się potem okazało, tylko do czasu. albowiem podczas gotowania i duszenia ciut za mało odparowałem powstający sos, w efekcie był za rzadki i całym swym pysznym w sumie obiadem, z racji tej drobnej niedoskonałości byłem rozczarowany.
na wieczór miałem w planach Lakmusowego. i to wbrew pozorom miłe wydarzenie, przyjemne i bezproblematyczne też urodziło kilka problemów. po pierwsze spodnie. wisiały wilgotne na suszarce; wkładając je do pralki o poranku zapomniałem, że potem będę musiał je znów włożyć. tym razem na siebie. inne ich pary zalegające w szafie nijak się miały do mojej koncepcji. ale cóż, trzeba było coś z nich wyczarować. o dziwo autobus przyjechał punktualnie, a i ja na niego się nie spóźniłem. niby ok, ale tramwaj na który miałem się przesiąść oczywiście odjechał za wcześnie, toteż na spotkanie się spóźniłem. w sumie nic nadzwyczajnego u mnie.
jeśliby ktoś myślał, że to koniec przygód z mpk, to jest w błędzie. wracając z Lakmusowym, po ekspresowo płynących 6 godzinach - podejrzewam że nieco dziwnych momentami - rozmów o świecie, rozpoczęliśmy polowanie na jakiś nocny zmierzający w kierunku domów. na jedynym słusznym przystanku nadzialiśmy się jeszcze - ot by było ciekawie - na Kudłatka z jakimś jego randkowym dupakiem. potem podjechał i śliczny nocny, całkiem duży bo przegubowy i całkiem zapchany. na tyle że nawet jego drzwi już się otwierać nie chciały, nie mówiąc o możliwości pomieszczenia kogokolwiek. radzi, nieradzi, choć pogoda w sumie była wyjątkowo spacerowa, postanowiliśmy udawać się piechotą w kierunku noclegu. nasza radość na widok rozkraczonego i z migającymi awaryjnymi na następnym przystanku nocnego, nie znała granic :D po kolejnym kwadransie spaceru zostaliśmy zgarnięci przez litościwego rodziciela Lakmusowego, który wybawił nas od kolejnej grubo ponad godziny spacerku ;].
piwo mi szkodzi, piwo powoduje kaca. szkoda że zawsze o tym zapominam. muszę wrócić do mocniejszych trunków.
niedziela co do zasady upłynęła bez większych niepokojących wydarzeń. cisza przed burzą. i to dosłownie. nie dość że się późno położyłem, usypiałem, wiercąc się nie miłosiernie, bardzo długo, to jeszcze chwilę po tym, zaczęło wiać, grzmieć, błyskać, walić po parapetach. (a burze spędzane samotnie w łóżku są zdecydowanie tym co lubię najbardziej). w sumie może ze 4h jakoś sobie przespałem. zombie w poniedziałkowy poranek jest zdecydowanie tym co lubię najbardziej.
także nieszczęsne praktyki o poranku przysporzyły mi wiele radości. ale jeśli chce się w stanie zaspanym wyjść bramką przeznaczoną do wchodzenia, to trudno nie wzbudzić wzburzonych okrzyków ochrony.
a do tego pada deszcz znowu.
na domiar złego dzisiaj zrzuciłem sobie patelnie na stopę, bo nieco nie trafiłem kładąc ją na blat. żyć, nie umierać!
a w ogóle to jest fajnie i mam świetny humor. naprawdę! Yomosa - Tobie to kiedyś nakopię do tej Twojej dupy! wiesz za co ;].
[...]
Dobry
OdpowiedzUsuńDużo złego dla Dobrego Maxa :P
Ja pewnie mam porównywalną ilość nieprzyjemności, ale ja ich nie dostrzegam. Poprostu znudziły mi się już niemiłe rzeczy, to przerzuciłem się na dobre i fajne. Naprawdę polecam :D
Optymistyczny Anonimek
ależ tu nic złego się nie działo:P
OdpowiedzUsuńWiesz po czym poznaje sie wspolczesna polska szlachte?
OdpowiedzUsuń- tankuja paliwo do pelna
- jedza jajecznice...
... I truskawki:)