w sobotę przy okazji czynionych (z sukcesem o dziwo) z Lakmusowym łikendowych poszukiwań podarku na McQueenową parapetówkę, mieliśmy okazję do - plotek co oczywiste, ale także - spenetrowania sklepów ubraniowych. bieda z nędzą. nadzieja na pojawiające się powoli sale też okazała się płonna. coś-tam owszem było, ale oczywiście nie to co powinno, lub nie za tyle co powinno, by skromnej studenckiej kieszeni odpowiadało.
znalazłem cudowne szorty. och i ach. przeglądałem dzielnie wieszaczek w poszukiwaniu swego rozmiaru. jedno 36, drugie, trzecie, czwarte, piąte. w końcu trafiłem na swoje 38. radośnie je chwyciłem i pobiegłem do przymierzalni. poprzeglądałem się w lusterku. i w sumie bez szału. zrezygnowałem. pół niedzieli chodziłem potem struty że jednak ich nie kupiłem, obiecałem sobie nadrobić w czasie najbliższym te zakupy.
dziś zatem wybrałem się do innych galerii na poszukiwania. i co? i oczywiście nic. wiszą sobie spodenki, rozmiary: 29, 32, 33 i wzwyż w talii. a gdzie jakiś mój numerek? oczywiście wszystko źli ludzie rozkupili.
z innych ciekawostek wypatrzyłem koszule kroju slim fit w rozmiarze xxl. s mojego oczywiście też nie było.
i nie można nie przyznać Keramowi racji. powyższa piosenka z płyty bright light bright light jest najlepsiejsza.
[...]
Slim fit XXL? Wow :) chcialbym to zobaczyc :)
OdpowiedzUsuńa prezent na parapetówkę upolowałeś w końcu?:P
OdpowiedzUsuń