sobota, 31 grudnia 2011

(568). czyli życzenia.

czytaczom i czytaczkom
 w nadchodzącym Nowym Roku życzę
wszystkiego co dobre
i
wszystkiego co lepsze.
no i wiele miłości.



oraz wystrzałowej nocy sylwestrowej ;).


[...]

(567). czyli 365 dni - MAX.

wygrzebałem gdzieś w blogowej przestrzeni pewną formę blogowego podsumowania roku, która dość mnie urzekła ;). nieco ją zmodyfikuję i spróbuję wcielić w życie. a będzie to bodaj pierwsze poważniejsze podsumowanie tu. aż się boję (bo muszę przejrzeć choć swe dawne notki. będzie to moje ich pierwsze czytanie, gdyż nie robię tego nawet przed publikacją). też się bójcie :P.


styczeń: rozpoczął się od powitania nowego roku w krk a upłynął generalnie pod znakiem sesji. w tym także miał miejsce egzamin u dra NN. z przyjemnych spraw: zostałem nawiedzony przez Nemsta (i jego cudownie czarcie kubeczki) - z nieprzyjemnych: kolejny rok stuknął na liczniku.
luty: dalszy ciąg sesyjnych przepraw, ale dużo już przyjemniejszych, bo polegających na oglądaniu filmów. rozpocząłem też kolekcjonowanie bibliografii do swej mgr to także czas blogowej aferki, która na zawsze zmieniła blogosferę (haha! a miałem o tym nie wspominać, ale no jednak wydarzenie to ważne). ale jednak przede wszystkim to czas gości. krakowskie progi nawiedzili równolegle Kordialny (okazało się, że po pijaku mówię nawet po hiszpańsku) i Brylantyna (za sprawką które wylądowałem na parkiecie. koniec świata!).
marzec: czas wiosny, ale tylko tej astronomicznej i pogodowej. dla mnie czas nauki do kobylastego egzaminu, z którym zmierzyłem się z sukcesem. to dalej nawiedzanie kser i bibliotek = kompletowanie bibliografii. pierwszy raz w życiu też omal nie spóźniłem się na pociąg!
kwiecień: 1 kwietnia - 1 słowa w pliku pt mgr napisałem. i tak pisałem cały miesiąc. z przerwą na święta oczywiście. odświeżyłem także kontakty ze swoją Byłą.
maj: majowy łikend, jak i rok temu spędziłem z nawiedzającym mnie Ajsem, kilka dni później wreszcie udało mi się poznać osobiście Tahoe (i wypić z Nim ekspresową kawę na dworcu pks), we wro z kolei spotkałem się z Brylantyną oraz upolowałem garnitur (pierwszy od czasów matury) na obronę. no i w połowie miesiąca skończyłem pisać mgr i radośnie oddałem ją do lektury swemu promotorowi.
czerwiec: ostatni egzamin na studiach zdany, praca mgr zaakceptowana, termin obrony wyznaczony. drugie studia toczą się leniwym acz sesyjnym rytmem. a Chłopiec 3D oznajmia, że wyprowadza się do wwa.
lipiec: Dzień Niepodległości i dzień mej obrony. 3literki zdobyte. zdany też został egzamin umówiony w prywatnym terminie u dra NN, który dał się nawet na kawę wyciągnąć. to też czas wrocławskiego, w końcu długiego spotkania z Tahoe. to także powrót na wakacje na Koniec Świata i czas rozpoczęcia nauki na konkurs na aplikacje (pod znakiem której upłynęły mi całe wakacje).
sierpień: czas wytężonej nauki. samotnej, bo cała rodzinka na prawie miesiąc raczyła pojechać sobie na wakacje, zostawiając mnie na pastwę pisaczków, strasznej burzy, którą przeżyłem będąc samemu w domu oraz konieczności przyuczenia się do fachu włamywacza. spotkanie z Bezpłciowym. kupiłem sobie też atlas linii kolejowych - najlepszą książkę tego roku :D. mój blog skończył 2 lata.
wrzesień: przeprowadzka do nowego mieszkania w krk, ekspresowa sesje na drugim kierunku i oczywiście nauka, nauka, nauka i egzamin na jedną z aplikacji. zakończony sukcesem. i dalsza nauka na kolejny :D (z przerwami na odcinki the voice mego ulubionego).
październik: intensywny początek w wwa - egzamin, spotkanie z Bezpłciowym, Aparatką, a przede wszystkim czas arcymiły u Ajsa. foch na 3D - oj zasłużył sobie. i wycieczka NLPS - kolejowa ze Spencerem po śląsku.
grudzień: powrót na kolorowe portale, po ponad 3 latach nieobecności. wysyłanie cv i lm oraz upolowanie patrona. no i święta w domu. oh, luka!


wybrałem też swoje ulubione wydarzenie z roku minionego.
nie potrafiłem za to wybrać ulubionej lub najbliższej mi w tym czasie piosenki. paru innych rzeczy też podsumować nie umiem. wiem jedynie, że bilans tego roku wypada zdecydowanie in plus
za arcyprzyjemne towarzystwo w tej całorocznej wędrówce (blogowej i rzeczywistej) podziękowania zechcą przyjąć (alfaberycznie): Ajs, Brylantyna, Krikrakren, Nemst, Pan McQueen, Spencer. specjalne wyrazy wszelakie na ręce (oczy) Yomosy i Tahoe składam (Wy już wiecie jakie). bez Was ten czas nie byłby taki jaki był.




a życzenia to Wam jeszcze złożę w kolejnym poście ;).

[...]

piątek, 30 grudnia 2011

(566). czyli boy-bait.

w wolnym tłumaczeniu: lep na chłopców.


przepis na taką potrawę poleca sama nigella, może będę musiał się zabrać za jej przygotowywanie. trzeba jeszcze tylko będzie znaleźć stadko ofiar, by móc ją na nich wypróbować ;) ale to już w nowym roku.
w nowym roku też na pewno... nie poczynię żadnych postanowień :D jedyne co wiem, to pewnie będę dbał o przypadkowe i nieprzypadkowe spotkania z NN. może jego warto tym lepem by potraktować :D.
a sylwester w domowych pieleszach. i w sumie jestem z tego zadowolony. szlafroczek, wełniane skarpetki i pewnie zalegnę na bujanym fotelu, grzejąc się przy kominku, będę zerkał na koncert na polsacie. chyba dziadzieję ;).



a już jutro post z podsumowaniem. naprawdę. poważnym takim. aż sam się sobie dziwię, że takowy powstaje :D. zapraszam od rana ;).

[...]

czwartek, 29 grudnia 2011

(565). czyli dziwne dziwności.

nawet bardzo dziwne.


na początek dwie głębokie refleksje. i bardzo krótkie w swej głębokości - 1) baby są jakieś inne; 2) geje są jakieś inne. inne i dziwne w sumie. skąd też się bierze w ludziach nadmiar pokładu zazdrości i braku zaufania i niechęć do pozwalania sobie na bycie szczęśliwym. skąd się bierze chęć do zatruwania sobie szczęścia szukaniem i prowokowaniem nieszczęścia. tego nie wie nikt, prócz samych czyniących to właśnie. ale widać pewnych spraw rozumieć nie muszę.




wysłano mnie dziś na zakupy do auchan. myślę sobie, spoko loko, po świętach jest, ludzie się spłukali, poobżerali, więc w sklepach ich nie będzie. poza tym godzina południowa, środek tygodnia. co najwyżej sami emeryci będą. i byli. ale nie oni jedni. parking pełen, sklep pełen, kolejki wężykiem się wiją. koszyki pełne. kryzys w pełni jak widzę ;). 
dłużej stałem w kolejce do kasy niż pakowałem produkty do koszyka, pół sklepu z wózkiem objeżdżając. i jeszcze dopadła mnie w jej jakaś stara baba, co coraz to coś zagadywała. omal nie oszalałem. już wiem, że miała kość biodrową połamaną i składaną, wiem w jakim szpitalu i u jakiego lekarza, wiem gdzie się urodziła, gdzie leży jej mąż i parę innych rzeczy. brrrr.!

[...]

wtorek, 27 grudnia 2011

(564). czyli poświątecznie.

w końcu. albo i nie.


jedzenie na umór się skończyło dzięki temu niby. ALE wciąż w lodówce i innych miejscach można natknąć się na jego pozostałości. i to całkiem spore. na dobrą sprawę, to można by z tego kolejną wigilię urządzić. szkoda, że babcia i mama wciąż aż tyle gotują. szkoda, że ten pułk wojska już wyjechał. na pewno miałby co jeść.
utyłem :|
wraz z mijającymi świętami jednak coraz bardziej nieubłaganie zbliża się nowy rok, a wraz z nim nowe obowiązki i nowe, nieznane i przerażające okoliczności przyrody, w których przyjdzie mi się obracać. póki co średnio mi się to podoba. ale może to już taki wiek, że czas zacząć być poważnym, zapracowanym i zorganizowanym. (oh jakby się sylwester też tak zorganizował jakoś, niby coś świta, ale wciąż nie potwierdzam, ale i szlafrok kusi. sam nie wiem, sam nie wiem :D).
odwiedziła mnie dziś (tzn. przywiozłem ją i odwiozłem ;]) Aparatka. na plotki, plotki i jeszcze raz plotki. poza tym to nie widzieliśmy się od października, to było co nadrabiać. niestety przywiozła mi w podarkach i ciasto. jakby mało mi było tego domowego eh. (nie omieszkałem jej na drogę własnego wcisnąć :D). wzbogaciłem się także o kilka zdjęć z moją osobą, jej autorstwa. może wrzucę na swój ulubiony portal, może się który skusi ;) może choć kijem :P.




życie ładna rzecz, a najbardziej w snach,
więc grunt to mieć gdzie spać.


[...]

poniedziałek, 26 grudnia 2011

(563). czyli kulinarne dziwactwa.

i inne zboczenia.


też te świąteczne. 
niektórzy już byli ze mną przepytani na okoliczność potraw na ich świątecznych potraw. tak jak pojawiają się w różnych regionach polski kulinarne cuda dość zbieżne - karpie, pierogi i pewnie jakieś sałatki; jak jak i zbieżne są podstawowe składniki - mak, miód, bakalie, kapusta, grzyby, ryby; tak potem tworzone z nich kolejne specjalności bywają totalnie różne.
stąd pytam każdego z Was o te właśnie cuda Wasze domowe, co mnie zadziwić mogą. póki co same już świąteczne zupy zdają się być w każdym domu inne. mamy barszcze czerwone z uszkami, zupy grzybowe, biały barszcz z grzybami (to u mnie :D) i hit największy - zupę (w sumie kompot) śliwkowy z makaronem. co dom, to inne zwyczaje. i co jedne to lepsze. a  te własne - najlepsze.



na koniec cytat z pewnego, hmm kulinarnie niełatwego, bloggera :D. (skoro dziś już tak kulinarnie jest):

krikrakren: bo my np mizerie jemy z pieprzem i sola,a slyszalem ze z cukrem niektorzy jedza ;|
max: tak; z cukrem i koperkiem
k.: brbrbrbr
m.: ale tez sie soli i pieprzy. pysznosci!
k.: koperek!! fuuuu :D
m.: o losie. Ciebie to karmic to masakra;P
k.: zielone cos co wlazi w zeby i smiedzi :D
m.: a pietruszka?
k.: a poczekaj to moze mi sie z pietruszka pomylilo :D
pietruszka to do rosolu mozna wrzucic?
i se plywa jak glupia?
m.: tak
k.: to tez fuj ;P
ale mniejsze :D

[...]

niedziela, 25 grudnia 2011

(562). czyli świąt dzień pierwszy.

w klimacie wciąż rodzinno-kulinarnym.


śniadanie zjedzone. ciasto po nim takoż. teraz trochę żołądek pocierpieć musi. ja pewnie wraz z nim słuchając i opowiadając. ale mimo tych narzekań wszelakich, to jednak te całe święta lubi. a co. zdaje się, że podobnie jak Ajs, mam zamiłowanie do masochizmu :P.
wczorajsza domowa wigilia, z prywatnymi dziadkami wypadła przyjemnie, rodzinnie, naturalnie i smacznie. pominę może - nie trafione tym razem - prezenty. jak to dobrze, że można je w 30 dni od zakupu oddać ;). cóż, muszę mamie przypomnieć, że moje sweterki nie powinny mieć takich wzorków, jak te kupowane memu dziadkowi :D. a również i torba, którą polowałem sobie w krk, przed świętami, nie przypadła w efekcie nikomu do gustu, zatem już została zwrócona :D. 
druga wigilia z ciotką, kuzynem mym ukochanym, i złą babcią upłynęła cicho i milcząco oraz sztywno co do zasady. taki urok corocznych spotkań lepionych lekko na siłę. ale z tradycją się nie walczy. dostałem od złej babci też prezent z okazji... obrony pracy magisterskiej. miło. szkoda tylko, że na bileciku na torbie było napisane imię mego kuzyna. ale może nie powinienem się czepiać ;). 



poza tym, to chyba dwunastą potrawą na stole powinien być... espumisan :D.

[...]

sobota, 24 grudnia 2011

(561). czyli najlepszości.

ponieważ jak wiadomo życzeń składać nie umiem i te będą koślawe:
jak najwięcej świętego spokoju 
na nadchodzące święta; 
spędzajcie je tak, by być 
szczęśliwymi!





[...]

piątek, 23 grudnia 2011

(560). czyli bez budzika.

pierwszy raz od nie wiem kiedy.


jakie to wspaniałe uczucie móc spać do oporu, nie nękany żadnymi dźwiękami płynącymi z telefonu i nakazującymi wstawania, wygrzebywanie się z pieleszy i rozpoczynanie czynności życiowych innych niż zimowy sen. słodki i bez treści. dziś pierwszy raz chyba od wakacji zdarzyło mi się nie nastawiać budzika. zero strasznych obowiązków w perspektywie, więc mogłem sobie na to pozwolić. wymęczony wczorajszymi pierogami na powitanie, ubieraniem choinki (całkiem żywej i kującej), padłem o północy w prawie 12godzinny sen zapadając. cuuuudownie! :D. obudziłem się sam, gdy zegar wybijał 11.30. poprzeciągałem się leniwie, ubrałem szlafrok i udałem się w poszukiwanie kawy. tym razem tej z cynamonem i miodem. idealna na święta.
w planie na dziś tworzenie sałatek (obrane warzywka już się gotuję, radośnie w garnkach podskakując), gotowanie barszczu, grzybów i kompotu z suszu. orgazm dla nosa gwarantowany! potem także dla ust, ale to dopiero jutro. póki co zapachy rozchodzą się wszędzie, swobodnie mieszając ze sobą, ku mej wielkiej radości. tym większej, że siedzę jeszcze wciąż sam w domu i mogę na  maxxxxa nastawioną swą ulubioną muzykę słuchać. i nikt się nie krzywi, i nikt nie każe zmieniać piosenek, i nikt nie każe ściszać.



a ja życzeń jeszcze nie składam, bo to bynajmniej nie jest mój ostatni post przed świętami :D

[...]

czwartek, 22 grudnia 2011

(559). czyli taaakie buty!

czytanie w podróży dostarcza wielu wrażeń.


już sama podróż w sumie też :D. wróciłem dziś na Koniec Świata. spodziewając się nie wiadomo jakich tłumów na głównych, postanowiłem wsiąść do pociągu już na płaszowie. okazało się to polowaniem armatą na motyla. nikt z pasażerów nie raczył wstać na tak poranny pociąg jak ja. a była to godzina 9. cóż miałem przynajmniej ciekawą wycieczkę o poranku. i wybrałem sobie na podróż przedział idealny :D. ciepły, spokojny, do czytania właśnie.
i nie tylko jak się okazało chwilę później :D. wsiadł, a raczej wpadł zdyszany, do mego przedziału chłopiec cudowny! grzyweczka lekko podlokowana, włoski ciemne, spojrzenie zawadiackie, zarost jedno dniowy i wyraz zaspania na twarzy. błękitne adidasy high top na nogach, do tego cudowne granatowe, zwężane wranglery, noszone na biodrach, czarny pasek, a tuż nad nim szaro-błękitna bluza z kapturem na gołe ciało. pomiędzy bluzą a spodniami jawiły się bokserki obciśnięte. szare co prawda, ale i tak nie zaburzało to całości. ah i brzuszek miał płaski. przespał prawie całą drogę. a ja całą drogę czytałem, raz po raz podnosząc wzrok na niego i niby to patrząc się przez okno taksowałem go wzrokiem, rozbierałem i robiłem brzydkie rzeczy. ciekawe czy kiedyś takie fantazje się spełnią ;).



cudowną w treściach, świąteczną 'politykę' polecam! mały cytat z tejże na koniec: im dłuższy czum, tym dostojniejsza osoba. spiczaste bowiem obuwie symbolizuje jurność, a także sadyzm, agresję i niezależność. okrągłe oznacza masochizm, słodycz, niewinność, uległość. owalne - elastyczność normalność. kwadratowe - wycofanie, alienację i bunt. a jaki obuw Wy nosicie ;>

[...]

środa, 21 grudnia 2011

(558). czyli tośmy się doigrali!

i nas pokarało. śniegiem.


kraków na odchodne się bieli. sypie to białe coś z nieba, nic człowiek nie widzi, gdy idzie. zimno, wilgotno nie przyjemnie. a jeszcze nie tak dawno, gdy było szaro narzekałem na jego brak. niniejszym z tych narzekań pragnę się wycofać :D. zdecydowanie wolę suchą nogą chodzić.
moja ukochana tajna kasa na dworcu pkp wciąż jest nikomu nieznana, kolejek przy okienku zero. podczas gdy do wszystkich innych po 20 osób stoi. powodzenia! a wystarczy się rozejrzeć ;). (czytaczom przypominam - peron 5, krk główny, tajna kasa maxa). szkoda tylko, że 1) zabrali mi bezpośredni pociąg do domu,  2) nie ma żadnych sensownych pociągów zaczynających swój bieg w krk, wszystkie przyjeżdżają z-nie-wiadomo-kąd i są pełne. a z okazji świąt byłyby przepełne. ale i tę kwestie rozwiązałem. :D.
odkryłem też cudowny pociąg na wycieczkę :D. gdy tylko nadejdzie styczeń i sobota wybiorę się w podróż pociągiem wokół krk, trasą, którą nie jeździł dotąd żaden skład, a teraz jedzie tylko jeden :D widoki szykują się niezapomniane, prędkość takoż -  w 50 minut pokonamy bodaj 18 km :D. ale ważna będzie sama podróż :).



a dziś z dzwoneczkami pozdrawiam i dzięki składam Tahoe :*

[...]

wtorek, 20 grudnia 2011

(557). czyli kapusta, cebula i naftalina.

czyli święta naprawdę już za pasem!


starsze panie masowo wylęgły się, ze swoich szaf powychodziły, przywdziały swe piękne futra naturalne, z norek, szynszyli i innych ukochanych przez joanne krupę zwierzątek, uszminkowały intensywnie usta, na policzki nałożyły róż, popryskały się intensywnymi i duszącymi perfumami marki 'opium' lub 'masumi' i wsiadły do autobusów. i tak sobie nimi podróżują. na targ, po karpia, do marketu. czort raczy wiedzieć po co jeszcze i dokąd. jednak ich maskarada nie jest w stanie ukryć prawdy. żadne opium, żadna szminka, tylko czosnek, cebula, kapusta, dusimy, smażymy, pieczemy. i tylko to o każdej porze dnia w autobusach można wyczuć.
co prawda czuć jeszcze napięcie przedświąteczne, czy zdążymy ze wszystkim, a tyle do roboty, a ciocia to, a kuzynka tamto. i plotki, wszystkim przy okazji tych świąt tyłki poobrabiają. święta to rodzinnie bardzo niebezpieczny czas ;).
kolejny cudownym na dzisiejsze dni miejscem są tłoczne galerie handlowe, gdzie wszyscy pędzą i szukają na urwanie głowy i złamanie karku prezentów. albo chcieliby pędzić, a pędzić nie mogą, gdyż przed nimi na wyyyysoooookich obcasach drepta blond dziunia, która z trudem utrzymuje równowagę przy każdym kroku, bo podłoga za śliska, bo obcas za wysoki, a głowa pusta. eh cóż poradzić. dłuższe tipsy dla lepszego balansu ciała.
i właśnie w męki człapania się po takich przybytkach wrobiła mnie własna rodzona matka, która umyśliła sobie, że pod choinkę kupi mi teczkę/torbę. taką ciut poważniejszą. wszystko fajnie, ALE ponieważ nie wie czy trafi w mój gust, to bym wybrał co mi się najbardziej podoba, muszę poszukać jej sobie sam. wszystko fajnie, ale u licha, czemu mówi mi o tym teraz a nie 3 tygodnie wcześniej?! z kobietami... ;)
a w krk pogoda dziś iście cudowna. słoneczna, mroźna, zachęcająca do spacerów. nie omieszkałem skorzystać. szkoda, że sam, ale choć dzięki temu nie stracę głosu od produkowania się na mrozie ;].



a Yomosie dzięki składam :*

[...]

poniedziałek, 19 grudnia 2011

(556). czyli Chłopiec z Grzywką.

i inne ciekawe przypadki.


zdarzyło się dnia wczorajszego kawowo-obiadowo-spacerowe spotkanie z Chłopcem z Grzywką. przy jego okazji złamałem kilka Spencerowych przykazać dotyczących randkowania - mianowicie spotkanie moje trwało prawie 6h zamiast nakazywanych 2-3, oraz oczywiście się spóźniłem, ale z winy mpk i korków, więc nie wiem do końca czy to się liczy ;).
już po rozmowie na gg spodziewałem się że może być on bardzo ciekawą, oryginalną, nietuzinkową, by nie rzecz dziwną osobą. mało rzeczy mnie u ludzi zaskakuje, powoduje, że chcę uciekać. więc i w tym wypadku słuchając jego różnych opowieści siedziałem dzielnie kawę sącząc. pytałem, drążyłem, jak to mam w zwyczaju, o sobie opowiadając ile bądź. od samego początku uwiodła mnie jego grzyweczka, i nieco specyficzny styl ubierania się, a potem także i kilka innych rzeczy. plusów zatem parę się nazbiera. ale nazbierają się także i minusy, i to zdaje się nieco większego kalibru. momentami także miałem wrażenie jakby siedziało przede mną kolejne wcielenie mego ex. a to chyba nie jest najbardziej pożądane wrażenie podczas takiego spotkania. ah, i nie nosi kolorowej bielizny. tego już nie zmaże nic ;).
a na serio to wróciwszy wczoraj do domu nie do końca umiałem wszystko wyważyć. stanęło na tym, że nic z tego, bo to nie TEN. teraz te radosne wieści  muszę mu przekazać. a on zdaje się nie znalazł u mnie takich zastrzeżeń jak ja u niego. cóż. polujemy dalej. 




i właśnie przeżywam mały szok. na kumpello napisał do mnie unikający mnie od 2,5 roku na korytarzu Chłopiec, z którym Mogło Wydarzyć Się Więcej. powalająca wiadomość, no proszę, max szuka chłopka. znając życie jest to pierwsza i ostatnia wiadomość od niego ;]

[...]

niedziela, 18 grudnia 2011

(555). czyli hm hm hm.

hmmmm. byłem dziś na randce z Chłopcem z Grzywką. ale szczegóły jutro zdradzę :D.
dziś zostawię Was z amy.



[...]

sobota, 17 grudnia 2011

(554). czyli jeśli chcesz się przespać ze mną...

jest mi wszystko jedno.


tak radośnie wieści przynajmniej tekst pewnej piosenki. (do posłuchania poniżej). w sumie wciąż nie wiem jakbym się we własnym życiu ustosunkował do tego typu twierdzenia.
ale zdaje się że chwilowo nie miałbym nic przeciw. w końcu zima jest. i każde 36.6 obok się przyda. szkoda, ze czasem musi starczać termofor ;).



to tak z głębokich rozważać znad kawy.
[...]

(553). czyli rozglądam się.

w sumie to bardzo przyjemne zajęcie jest.



chodząc po mieście - rozglądam się. to nic, że układ witryn sklepowych wzdłuż rynku znam już na pamięć i nic mnie w nich nie zaskakuje już - rozglądam się. bo tak rozglądając się po nich zawsze można coś ciekawego dostrzec. nawet na wystawie sklepu muzycznego. wszak czasem i tam trzeba zmienić zawartość wystawy. trzeba pozbierać płyty, zetrzeć kurze i poukładać je na nowo. a że by to uczynić, trzeba się schylić - tym lepiej. a jeśli czyni to całkiem ładny chłopiec - tym lepiej także, ale nie było by to ostatecznym argumentem, bym przystanął na dłużej, a potem przeszedł obok tej wystawy jeszcze 3 razy w te i na zad. tym argumentem były jego spodnie, biodrówki, a raczej to co miał pod nimi, a co się ukazywało przy każdym jego schyleniu się i wypięciu. nic tylko zerkać z wielką radością i iskierkami w oczach ;).
chodząc po sieci - także rozglądam się. tylko nieco wirtualnie. w sumie kumpello nie jest najgorsze. może i ja jestem bardzo leniwy i pierwszy do nikogo nie napiszę, ale są metody do prowokowania, tych którymi byłbym zainteresowany, by sami to uczynili. mniejsza już o ich poziom - grunt, że są dość skuteczne póki co. a co dalej się działo będzie - czas pokaże. znając me szczęście - pewnie nic ;).



nie wyobrażam sobie świąt bez śniegu. a tego ani widu, ani słuchu. why?

[...]

czwartek, 15 grudnia 2011

(552). czyli zdarzyło się wczoraj.

a zdarzyło się ono... wczoraj ;)


dość to zagoniony i całkiem przyjemny dzień był. i zaczął się co gorsza bardzo rano i dość jednak dziwnie. bowiem autobus o dziwo przyjechał punktualnie i kilka ostatnich metrów musiałem podbiec. a zawsze się tak miło spóźniał, że mogłem wychodzić 'na styk'. eh. 
zajęcia jakoś zleciały, jedne, drugie, trzecie. pierwsza kawa, druga, trzecia. potem zapowiadany na piątek, ale w końcu iszczący się dziś obiad z McQueenem. oczywiście był za wcześnie (co mu się zawsze zdarza, pomijając nasze ostatnie spotkanie :D), ja się oczywiście spóźniłem lekko, ale z powodu przeciągającego się wykładu. plotki, plotki. a co tu kryć. nie da się też ukryć, że rzeczony się wylaszcza coraz bardziej i pół krk wodzi za nim wzrokiem. jako że nadciągają święta nie obyło się także bez bajek o elfach. strasznie miłe i urocze to są wszak stworzenia! było też trochę tęczy i bursztynu, ale czego innego się spodziewać ;)
z pełnym brzuszkiem i głową udałem się złożyć świąteczne życzenia. wszak w tym tygodniu ostatnia okazja by dopaść doktora NN. całkiem się ucieszył, jednak na samej rozmowie się skończyło, gdyż musiał sprawdzić na jutro stertę kolokwiów. chętnie bym mu z tym pomógł, ale ugryzłem się w język :D. podobno słuchając pożyczonej ode mnie płyty myślał o mnie. dobre sobie.
by w końcu jakieś namacalne efekty miały miejsce, widzę się dziś wieczorową porą z moją love of the week.  przynajmniej wg kumpello :D. i wcale nie napisał do mnie z w/w powodu. ot po prostu kojarzył mnie z instytutu i chciał się przekonać, że ma dobre oko. a że chłopak to miły, spacerem i jakąś kawą się powinno skończyć. czas wrócić do randkowego trybu życia ;). chłopca nazwijmy Kudłatkiem.



gdzie jest śnieg?!

[...]

środa, 14 grudnia 2011

(551). czyli wszystkie nasze ciemne sprawy.

wychodzą zwykle na jaw po zmroku.


stąd też warto do tego zmroku cierpliwie czekać, by poznać skrywane oblicze. oblicze, które dodaje nam prawdziwości i tego ludzkiego pierwiastka. bo czy w końcu najciemniejsze sprawy właśnie nie są najfajniejsze? czy właśnie dzięki nim nie jesteśmy w pełni sobą. i czy dzięki nim właśnie życie nie jest dużo przyjemniejsze?
na ciemne sprawy wszelkie natrafiamy zwykle dość przypadkiem, lekko czepiając się słówka, które niczym początek nitki nawiniętej na szpulkę, za który pociągamy lekko, powoduje rozwinięcie. czasem tylko kilku metrów nitki, a czasem całej już szpulki. można próbować to rozwijanie się utrudniać. tylko po co. wszak pozwalając rozwijać komuś jego własną, czasem nieco poplątaną szpulkę, pozwalamy czasem też sobie na rozwinięcie własnej, na co pewnie byśmy sobie nie pozwolili nie mając pewności, że będzie owo rozwijanie całkiem bezpiecznym przedsięwzięciem, a przynajmniej nie będzie niebezpieczne.
krikrakren powiedział kiedyś, że jego rodzice mówili zawsze, że był grzecznym chłopcem, grzecznym krikrakrenusiem, tylko czasem wieczorową porą, gdy wszyscy szli spać, pojawiało się w nim nieco bardziej rozbójnicze oblicze ;). i chyba właśnie z każdym z nas jest tak. gdy gasną światła, gdy poczujemy się pewniej pokazujemy siebie od prawdziwej strony. tylko ktoś musi nam na to pozwolić.



a skoro przy krikrakrenie jestesteśmy, na jego ręce składam podziękowania m.in. za nowe zapasy obrazków. a skoro dziękuję, to już nie będę pytał o to filmowo-serialowego, o co powinienem go spytać :P

[...]

wtorek, 13 grudnia 2011

(550). czyli igranie z ogniem.

brylantynowym ogniem.


wracam dziś wreszcie do krk. wracam jak zawsze przez wro i tym razem znów zahaczam o kawę z Brylantyną. ciekawe czy i tym razem znów chłopaczyna zaśpi i będę musiał się sobą zajmować przez minut kilkanaście zanim raczy się w swoim pięknym płaszczyku i szaliczku pojawić i mnie zacznie zabawiać. oby tym razem obyło się bez tego typu wpadek. ale to się okaże niebawem :D. na wszelki wypadek zadzwonię do niego o poranku, mam nadzieję, że tym razem nie zastanę go w łóżku. a jeśli tak. oh, zemsta będzie jakże słodka. i lepka ;).
wiodę sobie żywot spokojny handlarza. śliwek oczywiście. przebieram wybieram. szkoda, że ostatnio trafiam w większości na te wciąż niedojrzałe, albo o wyjątkowo nudnym i monotonnym smaku. ale jestem cierpliwym w grzebaniu. zaklikał do mnie chłopiec, którego kojarzę z wykładów z mego instytutu. strasznie pozytywny człowiek. i pewnie wreszcie zaczniemy też sobie cześć mówić ;). dowiedziałem się od niego, że chodzę z wiecznie strutą miną i się nigdy nie uśmiecham. to prawda w sumie. ale to mam we krwi i odstraszam tym polujących na mnie grin pissowców :D. a z tej znajomości nic więcej prócz znajomości i tak nie będzie. dość że McQueenowi się szczęśliwie wiedzie związkowo. limit w krk wyczerpany ;).




i chyba znów się udam na jakieś allegrowe zakupy :D. Yomosa pokazał mi śliczną bieliznę!

[...]

poniedziałek, 12 grudnia 2011

(549). czyli a dziś zostawiam Was.

z piosenką tylko.



zwracając szczególną uwagę na annę marię od 1:30. a i z radością pochylając się na klimatem dawnego krakowskiego kazimierza i atmosferą knajpianą.

[...]

niedziela, 11 grudnia 2011

(548). czyli pomysły i domysły. a także propozycje.

w roli głównej moja rodzona matka.


pod moją nieobecność postanowiła pościerać w moim pokoju kurze. a czyniła to całkiem dokładnie, nawet półeczkę pod biurkiem wytrzeć jej się zachciało. a tam kiedyś wrzuciłem jakieś stare newsweeki, przekroje i inne takie, gdzie pisano czy to o homoadopcji, czy to na inne tęczowe tematy. zasiadła zatem ona jak gdyby nigdy nic w moim pokoju na fotelu i ni z gruszki ni z pietruszki zadała pytanie, co to za gazety trzymam pod biurkiem. wieszcząc nadciągające zagrożenie sięgnąłem na inną półkę, na której leżały jakieś gale i vivy z wywiadami z jopek. jednak nie udało się mi tego w ten sprytny sposób załatwić. 
padło zatem jakieś nie wprost pytanie, po którym się ślizgając odpowiedzi nie udzieliłem. potem dowiedziałem się, że jestem wybredny pod względem dziewczyn i że w każdej mi coś nie pasuje. oraz sakramentalne, czy lubię dziewczyny. no lubię, ale co z tego :D. na koniec powiedziała, coś, czego sens można oddać tym, że nawet jeśli bym się gejem okazał to spoko, ona i tak jest moja matką i to nic nie zmieni. no niech i będzie. a do tego to muszę sam dorosnąć i żadne ciągnięcie za język tu nie pomoże.
atrakcji zatem pobyt w domu dostarcza mi wiele. prócz tych powyższych także leczę swe przeziębienie, gardło ochrypłe oraz cieknący nos. awesome!
a finał voice nie skończył się tak jak chciałem :(. choć sam program jak zawsze dostarczył wielu wrażeń dla oka i ucha. i nawet mama się w niego wciągnęła i zaczęła żałować że wcześniej nie oglądałem. a mówiłem, a nakazywałem. tak to jest jak się mnie nie słucha ;).




jakiś czas temu pewien z miłych bloggerów napisał mi, że chętnie by mnie zgwałcił. kuszące, kuszące ;). choć jakże niebezpieczne a zarazem przyjemne :P.

[...]

sobota, 10 grudnia 2011

(547). czyli jak być domową boginią?

niedługo mam nadzieję nią zostać.

za zdjęcie dzięki Brylantynie składam!

a wszystko za sprawką i boża pomocą nigelli lawson! 
powróciwszy do domu, odkryłem sadzę przy kominku, w otworze kominowym tkwił zaklinowany czerwony potwór. czym prędzej podłożyłem ogień by go wykurzyć :D. w końcu paczkę już zostawił, to może zniknąć, tym bardziej, że już nie pierwszej młodości to pan :D.
zawartość paczuszki była za to przecudowna! pominę nowego llosę - tym pewnie zajmę się w pociągu w najbliższym czasie, pominę stos słodyczy, które w sumie uwielbiam, ale nie mogę ich jeść niewinnie, bo moja waga dość łatwo dzięki nim się zmienia. i to nie w tę stronę w którą bym chciał. póki co wszystkie pozostają zapakowane w firmowe opakowania. najgorzej bowiem otworzyć, potem trzeba całą paczuszkę, czy to rafaello, czy śliwek w czekoladzie, czy jajek kinder suprise, czy czekolady czy innych frykasów doprowadzić do końca. tak by opakowania się pozbyć i ślady zamaskować. choć potem i tak widać je w coraz bardziej obciśniętych spodniach ;).
najważniejszym punktem paczuszki była właśnie nowa książka nigelli lawson jak być domową boginią. zawiera ona z milion, a przynajmniej kilkadziesiąt przepisów na wypieki i przysmaki kojące duszę - tak przynajmniej wieści napis na okładce. a ja po przejrzeniu zawartości księgi, polizaniu kilku obrazków, radośnie potwierdzam i już zaczynam snuć plany związane ze swą kulinarną aktywnością. podejrzewam, że arcyrozkucharzony w przepyszny sposób Tahoe do tej księgi też by się chętnie przyssał ;). na co ja bym Mu chętnie pozwolił :D



a dziś o 20 finał the voice! :D

[...]

piątek, 9 grudnia 2011

(546). czyli rejs to nasz ostatni.

tym razem - rejs pociągiem.


wchodzi w łikend nowy rozkład jazdy, a wraz z nim znika bezpośrednie połączenie krk - Koniec Świata. jestem załamany i zdruzgotany, nie wiem ja dalej żyć. dziś zatem w pożegnalną trasę tym składem się udaję.
ciekawe po jakim czasie od przyjazdu do domu, będę chciał z niego już do krk wracać, i jak szybko mnie wkurzą domownicy czymkolwiek, albo pytaniami na tematy, których nie lubię. na pewno w każdym razie nie omieszkam na to zmarudzić. czy to w formie posta, czy to w formie tweeta.
otworzę też chyba nowy dział na blogu - wieści ze świata tęczowego portalu. w ramach pierwszego odcinka: portal kumpello jest co najmniej dziwny. można dołączać się do grup, można zostawiać ślady w formie jakiś krzywych emotek. inne dziwne rzeczy też można. ale pierwsza śliwka napisała. pożyjemy zobaczymy. ale nawet nie chciało mi się odpisać za bardzo. ale się zmusiłem :D. może coś się z tego portalu urodzi, gdy tylko więcej entuzjazmu włożę.



oh, ja nie wiem jak ja dziś te 6h wysiedze ;o. czy warto było szaleć tak...

[...]

czwartek, 8 grudnia 2011

(545). czyli łowy.

czas na nowo rozpocząć.


i to pomimo, że wciąż wierzę w spotkania przypadkowe, których występowanie zawdzięcza się losowi. losowi, który jak wiadomo jest ślepy, a do tego pewnie złośliwy, więc nigdy nie wiadomo jaką ofiarę pod nogi nam rzuci. jednak szkoda chyba biernie czekać na moment, gdy przypadkiem wpadnę na kogoś w sklepie, na rozsypujące się pomarańcze, przypadkiem złowione spojrzenia, numer napisany na paragonie, czy inne tego typu filmowe sceny. choć jak się zdarzą w międzyczasie polowań prowadzonych metodą tradycyjną - cóż no - nie pozostanę na nie ślepy.
zdjęcie wybrane, teraz tylko czas wypełnić kilka szalenie interesujących rubryk i już można przebierać. zupełnie jak w śliwkach robaczywkach, nawet wśród nich można trafić na jakąś całkiem zdrową i smaczną. obym tylko nie musiał za długo tam grzebać ;). portalu randkowy, tęczowy, po X miesiącach przerwy powracam. (X jest liczbą dwucyfrową. o zgrozo. ale na lenistwo me nic poradzić w stanie nie jestem).
a na koniec zalecam wywiad z piasecznym. jak zawsze rzucającym złotymi myślami, a krikrakrenowi dziękując za piosenkę, pytanie zadaję czy już zabrał się za qaf? :P



a tabletki są fajne, takie kolorowe jak lentilky, trzeba tylko wiedzieć, które i w jakich ilościach się bierze, bo potem się mieszają różne rzeczy i tożsamości ;).
a bliźniaki są takie fajne!

[...]

środa, 7 grudnia 2011

(544). czyli zaginiony brat.

telenowela południowoamerykańska.


było ich czterech. czyli pięciu:
- ciemnoskóry mulat imieniem tsonga;
- o latynoskiej, zwyczajnej urodzie rafael;
- syjamskie bliźniaki - nikolaj I i nikolaj II (o urodzie dość słowiańskiej);
- antonio, który z kolei wyglądał na włocha.
cóż może łączyć tą egzotyczną grupę? wspólna krew. a przynajmniej w połowie wspólna. było to albowiem przyrodnie rodzeństwo. pochodzące z jednego łoża, acz z różnych matek. ojciec ciut oryginalny gust i potrzeby miał. i tak sobie podróżował i skakał białe ślady zostawiając. i jak to w południowej telenoweli bywa, wszyscy chłopcy w końcu przypadkiem się spotkali i zamieszkali w sumie razem. w sumie, gdyż rafael zmuszony był do pozostania na zachodzie kraju. ale i tak pobyt tam mijał mu całkiem przyjemnie. tworzyli przy tym chłopcy całkiem zgraną paczkę. spotykali się w miarę regularnie, ku wielkiej radości ich rodziców.
aż pewnego dnia, podczas rodzinnego zjazdu zastukał do ich drzwi Luca. wyglądał jak wypisz wymaluj antonio. jak się potem okazało był to jego zagubiony dawno temu brat bliźniak. nie zagrzał on jednak długo miejsca w świeżo odnalezionych rodzinnych pieleszach, gdyż musiał wracać do swej, już posiadanej, rodziny. jednak zwyczaj wspólnych spotkań i wymiany wrażeń pozostał im na długo już.
i jak patrzeć na nich wszystkich z boku, nie wiadomo, który z nich jest najfajniejszy. póki co miałem okazję poznać tylko bliźniaków (antonio i luce). jestem zachwycony!




ah! i odwiedził mnie w końcu listonosz! :D

[...]

wtorek, 6 grudnia 2011

(543). czyli orgazm i szpinak.

to podobno sekret piękna skóry lady gagi (TU).


może w końcu i ja powinienem bardziej o siebie zadbać, w końcu jestem tylko niecały rok młodszy od niej. szkoda tylko, że nie mogę zajadać tyle szpinaku, ile bym chciał. mogę za to popracować nad tym drugim elementem ;). chyba, że w ten sposób to działa tylko u kobiet. ale chyba nie zaszkodzi spróbować :].
dziś mikołajki - zachowajcie w czystości swoje kominy, przeczyśćcie je jeszcze z raz na wszelki wypadek, coby mikołaj nie miał żadnych problemów z dojście. tzn. z dotarciem do Was z workiem pełnym prezentów. chyba, że nie byliście grzeczni. to wtedy czeka Was rózga. ale i to w sumie może być całkiem fajnym prezentem ;). wszystko zależy od mikołaja :D.



a markowi dziękuję za wczorajszą przesyłkę ;).

[...]

poniedziałek, 5 grudnia 2011

(542). czyli pułapki.

post stylizowany.


codziennie podejmujemy różne decyzje. mniejsze lub większe, ważniejsze lub błahsze. te małe zapadają spontanicznie, większe poprzedzamy dogłębną analizą, by dokonany wybór jak najbardziej odzwierciedlał nasze oczekiwania. a im mniej czasu do podjęcia decyzji, tym stres z tym związany większy i łatwiej tym samym o pomyłkę. i łatwiej wpaść w pułapkę. NP:

  • pułapka definicji problemu - zbytnie przywiązanie do pierwotnie sformułowanej definicji problemu i niedostosowywanie do zmiany warunków, w miarę gdy problem poznajemy coraz bardziej;
  • pułapka zakotwiczenia - gdy przywiązujemy zbyt dużą wagę do pierwszej otrzymanej informacji lub do tej, którą bezpodstawnie uważamy za najważniejszą, np. sugestie znajomych, statystyki, trendy, które nie pozwalają nam swobodnie myśleć;
  • pułapka przywiązania do statusu quo - unikanie wyborów, ryzyka i odpowiedzialności;
  • pułapka asekuranctwa - gdy bojąc się popełnić błąd sytuację oceniamy i nasze działania planujemy tak by się zabezpieczyć;
  • pułapka powrotu do przeszłości - gdy nasze przewidywania opieramy na negatywnych zdarzeniach z przeszłości;
  • pułapka kosztów utopionych - zakładamy, że gdy raz nam się nie udało, kolejnym razem będzie tak samo niekorzystnie. w związku z tym nie podejmujemy kolejnej próby, pośrednio broniąc własnej złej decyzji.
co prawda przykładowe pułapki pochodzą ze świata biznesu, jednak z powodzeniem można się do nich odnosić w codziennym życiu. przyglądając się nim bliżej, łatwo zauważyć, że choćby podczas poszukiwania chłopaka, po raz kolejny wertując strony portali, bardzo często mniej lub bardziej świadomie w część z nich popadamy. a przy najmniej mi się to zdarza. jak ze wszystkimi uprzedzeniami i błędnymi podstawami decyzji w życiu walczyć trzeba. kto wie, może i na mnie czas nadejdzie ;).




Spencer! pozdrawiam!

[...]

niedziela, 4 grudnia 2011

(541). czyli 'sympatyczny'.

podobno jestem.


ktoś z Was w to wierzy? że ja osoba aspołeczna, antypatyczna i socjopatyczna na pierwszy rzut oka może być właśnie za 'sympatyczną' uznaną? i to w dodatku przez osobę obcą i widzianą pierwszy raz w życiu niemal. a jednak tak się stało. ku memu wielkiemu zdziwieniu. ale po kolei :D.
wczoraj wieczorową porą na końcu miasta, u jo. odbyła się parapetówka, na którą zaopatrzony w tonę serów, alkohole i prezent na wejście, raczyłem się udać ;]. prócz gości znanych mi już dobrze od kilku lat pojawił się gość specjalny, co do zasady mi nie znany. obecnie jest on dupakiem gospodyni. i weź tu się odważ i mów z takim. i co ważniejsze mów z sensem i nie popełnij żadnego faux pas. skończyło się tym, że rozmawiałem z nim nawet o... piłce nożnej (sic!). wszystko to za sprawą mego ukochanego ginu ;). summa summarum, na koniec - wychodząc nieco wcześniej, by jak sam powiedział nie psuć nam imprezy - zdradził gospodyni zwanej gospodarką, że właśnie jestem sympatyczny. ciekawe czy przekaże to doktorowi NN, z którym się przyjaźni.
ciekawe ile z rzeczy, które mówiłem, mówiłem naprawdę. i co mówiłem. a co mi się już dziś śniło. mam nadzieję, że to co wydaje mi się, że mówiłem, tylko mi się śniło ;). zbyt dawno nie piłem chyba :D ale to się okaże niebawem, gdy usłyszę relację z imprezy. eh, chyba trzeba częściej gryźć się w język czasem.
(chociaż jak twierdzi pewien blogger o podwójnej tożsamości jestem zły i okropny i chciałbym go wypatroszyć. oh! miód na moje serce!)



a teraz czas na the voice, gdyż wczoraj zabawiając się nie miałem okazji oglądać.
i Yomosie za mejlowe przesyłki dziękuję pięknie :*

[...]

piątek, 2 grudnia 2011

(540). czyli ognisko.

czas chyba powoli rozpalać.


własne i prywatne. zapasy drewna chyba mam duże. udało się je przez miniony czas nieco odbudować. teraz trzeba tylko zbudować stosik. i odważyć się potrzeć zapałkę i wzniecić iskrę, by ta płonąc, zajęła i inne patyczki :D. zadanie wydaję się dość proste. choć przy tym bardzo trudne. bo z jednej strony starczy tylko 1 zapałka, ale z drugiej konstrukcja drewniana musi być perfekcyjnie ułożona, by ogień płonął równo, długo. dawał dużo światła i ciepła. a może by przede wszystkim wieczorami wabił ćmy.
ale to się jeszcze zastanowię. choć zima zdaje się być bardzo dobrym okresem na tego typu działania.




spłodziłem wreszcie cv i list motywacyjny. jestem z siebie dumny! a nawet go trochę porozsyłałem :D. niech się teraz tylko zachwyci, ten co zachwycić powinien ;).

[...]

czwartek, 1 grudnia 2011

(539). czyli znowu zły dzień.

ojjj tak.


a mglisty poranek wcale, a wcale tego nie zwiastował.
1. na seminarium dotarłem przed czasem. tym razem doktor postanowił się spóźnić. siedziałem więc sobie czekając i w myślach mordując pół ludzkości. widać myśli te uwidaczniały się na mojej twarzy, gdyż doktor na dzień dobry rzucił do mnie chyba jest pan zawiedziony że jednak przyszedłem. a było wręcz przeciwnie; szlag by mnie trafił, gdyby się okazało, że seminarium nie ma, a ja wstawałem bezcelowo, czego to nie omieszkałem mu powiedzieć.
2. skończyło się seminarium 20 minut wcześniej. doliczając do tego pół godziny przerwy między zajęciami miałem 50 minut niepotrzebnie pustych. połaziłem po rynku. stragan świąteczny na straganie, a na tym straganie jeszcze jeden stragan a na tym krakowska szopka, na którą nadziany w dupę jest aniołek. do tego bigosik, kiełbaska, szaszłyki, grzańce. milion ludzi i drugi milion gołębi. sam już nie wiem co gorsze.
3. kolejne zajęcia. siedziałem znowu z żądzą mordu albo przynajmniej gwałtu. i znowu się skończyły kwadrans wcześniej. i znowu okienko się wielkie zrobiło. tego już było za wiele. zebrałem swoje zabawki i podreptałem na przystanek na autobus.
4. po drodze jednak na ów przystanek przejść musiałem przez przejście podziemne koło dworca. wszystkim tam pachniało. i 3dniowym żulem i pysznymi oscypkami uwędzonymi w spalinach i kebabami i góralkami serki sprzedającymi. cuda cuda. i jeszcze ulotki rozdają. i weź zrób tu slalom gigant. dobrze, że moja zła mina jeszcze działa na nich wszystkich odstraszająco.
5. myślałem, że choć podróż autobusem już nie będzie stawiała przede mną żadnych wyzwań. oh jak bardzo się myliłem. moje ulubione miejsce już było zajęte, więc usiąść musiałem na takim poczwórnym i ledwo to uczyniłem, naprzeciwko mnie usadowiła się matka z odczepionym od pioruna synkiem. który nie chciał siedzieć, tylko stać i się trzymać i mówił że na pewno mu się wtedy nic nie stanie. i baaardzo o to prosił i to wielokrotnie. mamuśka pozostawała nieugięta. a nóżki dziecka były bardzo rozmachane. raz po raz mnie szturchały. a z każdym szturchnięciem me ciśnienie oraz pragnienie mordu rosło. i rosło. gdy wydawało się, że już wyżej urosnąć nie może, mamusia wstała. już cieszyłem się, że wysiadają wreszcie. a ta postanowiła ustąpić miejsca kolejnemu małemu bachorkowi, który wsiadł z babcią do autobusu. bezradnie oparłem się o szybę i opuściłem głowę. od tej chwili było mi już wszystko jedno, byle jak najprędzej dojechać i opuścić to mordercze miejsce. 
6. do tej pory nie mogę dojść do siebie. 
7. a i jeszcze wypatrzony do zakupu produkt na allegro zniknął i przepadł. ;o
EDIT:
8. zamówiłem sobie pizze na obiad. panie odbierająca zamówienie chyba była skupiona na czymś innym niż słuchaniu mnie i pan dostawca pojechał pod numer 43 zamiast 40... na druga stronę osiedla. ciekawe czy pizza będzie ciepła. czekamy. czekamy. a może rozpłynie się we mgle.
EDIT2:
9. przyjechała pizza. i dostawca tejże. który okazał się karłem. dosłownie. 



niech mi ktoś pomoże znaleźć motywację do napisania listu motywacyjnego. eh.

[...]

środa, 30 listopada 2011

(538). czyli szpagat.

czy kiedykolwiek się uda?


bo czy można chcieć i nie chcieć. albo podjąć decyzję, a potem ucieszyć się, że chwilowo z powodu okoliczności zewnętrznych jest ona niewykonalna. coś jakby chcieć i się bać tego chcenia. bo niby dobrze jest tak jak jest, ale może być jeszcze lepiej, choć nie musi. a czas decyzji i wyborów zbliża się nieuchronnie ;).
albo co wybrać gdy głosy rozkładają się pół na pół, a po cichu żadnej z opcji się nie kibicowało.
to chyba odwieczny problem jak zjeść ciastko i mieć ciastko. choć w sumie to można dość prosto rozwiązać... kupując dwa ciastka. 
i tak nie napiszę o co mi chodzi, więc koniec tematu :D.
a od poniedziałku załamanie pogody i koniec jesieni :(( i początek chlapy, ciapy, śniegu. bu! :((



i skoro czas świąteczny nastaje i ja odpowiedni kolor bielizny przywdziewam :D. dziś premierę miały moje adwentowe bokserki ;).

[...]

poniedziałek, 28 listopada 2011

(537). czyli północ-południe.

i z powrotem.


na szczęście tę podróż nie mi przyszło odbyć. a może niestety, bo po terenach widokowo dla mnie nowych by ona była. i przede wszystkim kolejowa. w każdym razie z północy na południe przybył na dni i noce trzy prawie w osobie własnej krikrakren. tłumacząc ów imię z pomorskiej gwary można dowiedzieć się, iż oznacza ono ten, który nie jada słodyczy. i w sumie niewiele co jada :D. pyta człowiek, wypytuje, wyciągnąć usiłuje czym karmić i.... wszystkie propozycje są odrzucane jedna po drugiej. osiwiałem i wyłysiałem doszczętnie niemal już przez to ;). ale mimo to udało mi się go czymś jakoś nakarmić i uniknąć krzywienia się i pojawiającego się za słodkie!
jednak od początku zaczynając ;]. w piątkowy wieczór na krakowskim bruku i w mych skromnych progach wylądował krikrakren właśnie (pozostając w nich do dzisiejszego poranka). turystycznie w przeciągu dwóch pełnych dni zobaczyliśmy wszystko co się znajdowało na jego 15punktowej liście a nawet jeszcze więcej (gdyż nie byłbym sobą nie dodając czegoś od siebie). innymi słowy pół krakowa zostało zdeptane i zjechane i w ten magiczny sposób naznaczone na wieki. trasa niech pozostanie tajemnicą. udało się mi dzięki temu odwiedzić miejsca, w których nie byłem od kilku długich lat; miejsca, których nie sposób było nie odwiedzić, nie okraszając ich opowieściami z życia wziętymi.  były miejsca smaczne i słodkie (ku utrapieniu mego gościa). perfekcyjnie także spisała się pogoda, racząc nas i mgłą i cudownym słońcem i pogodą iście momentami - sic! - wiosenną. plotkarskie zakątki także odwiedziliśmy. no nie da się ukryć ;). kogo swędział nos, ucho, czy inne miejsca, niech się obgadany czuje :P.
w międzyczasie padało raz po raz pstryk i pstryk a potem znowu pstryk. możecie w komentarzach zgadywać ile razy ów dźwięk wydał z siebie krikrakrenowy aparat i z iloma pięknymi zdjęciami wraca ów do siebie na pónoc ;]. jak ktoś będzie bliski prawdziwej odpowiedzi pomyślę o nagrodach ;).
ale już nie marudzę, choć uwielbiam :D. za przemiły łikend dziękujemy i pozdrawiamy!




nemstuś! żyję! :P

[...]

piątek, 25 listopada 2011

(536). czyli kra, kra!

złowieszczo wczoraj czarne ptaszyska znać o sobie dawały.


i wykrakały. wczoraj się dwa cuda wianki zdarzyły. oba związane z gazem, kuchnią i moją skromną osobą. nie odkręciłem bynajmniej kurków i nie oddychałem głęboko. co to to nie. 
nastawiłem sobie wodę na pierogi wczoraj. i wróciłem dzielnie do pokoju coś pogrzebać w necie. i poklikać z takim jednym zagadywaczem. Yomosą konkretnie. i tak mnie zagadał, że o obiedzie mi się zapomniało i gdy po półtorej godzinie wróciłem do kuchni połowa wody z kociołka się wygotowała. a i czas obiadowy minął. życie. wieczorową porą do czekoladowego muffinka na kolację zalałem sobie herbatę toffi-waniliową. zostawiłem by się zaparzyła, bo chciałem dopełnić mlekiem. muffinka w sumie zjadłem w tak zwanym międzyczasie, gdy wróciłem do kuchni herbata była już zimna, a przecież, tylko chwilę mnie nie było. dziwna dziwność. 
dzisiaj rano nastąpiło za to zdarzenie kulminacyjne, kumulujące całą złośliwość świata. chociaż tym razem opatrzność czuwać musiała. albo może naprawdę złego licho nie bierze :D. jadąc rano na zajęcia autobusem czasem zdarza mi się przesiadać na inną linię. tak było i dziś. stoję czekam wypatruję. zwykle wsiadam w ostatni drzwi, gdyż tam najmniej ludzi się tłoczy. dziś autobus był zadziwiająco niezapełniony. wsiadłem zatem drzwiami przedostatnimi i dzięki temu uniknąłem nadziania się na swego ex, który czaił się chytrze przy ostatnich. spojrzał na mnie, ja na niego i udaliśmy że się nie widzimy. wcale mnie to jakoś nie dziwi. a jak widać krk to bardzo niebezpieczne miasto, a nieszczęśliwe przypadki czają się wszędzie, nawet w żółtych autobusach.



a nadchodzący weekend w ogóle jakiś kraczący się zapowiada ;]

czwartek, 24 listopada 2011

(535). czyli kupa :P.

motywem wykładu.

Yomosa, dzięki za foto!

wszak siła kupą, czyli kupa siłą. coś mi tu śmierdzi. w składni tego wyrażenia, ale mniejsza o to. pani doktor była nad wyraz roztrzepana dziś. ale choć można było się pod nosem uśmiechnąć. a i skończyła pół godziny wcześniej. możliwe że powinienem tego posta zadedykować osobie, której temat ten jest dość bliski, i która chętnie doń nawiązuje ;). niniejszym to czynię :D. mój drogi, ten post jest dla Ciebie!
dzień dziś wielce jesienny. szary, powolny. nijaki. próbowałem prócz zajęć znaleźć trochę czasu na odwiedzenie jednego z moich trzech krakowskich uspokajaczy. na kopiec było za daleko, na błonia jakoś mi się nie chciało a i pogoda pizgająca z lekka zniechęcała. skończyło się... przelotem przez perony dworca kolejowego, posłuchaniu monotonnych zapowiedzi nadciągających składów, tych opóźnionych i już gotowych do odjazdu. oraz przyglądaniu się pędzącym pasażerom, niewiedzącym co-gdzie-jak. może to nieco dziwne miejsce - jakby ktoś z boku spojrzał - ale na mnie działa w sposób magiczny. 



poza tym dziś czwartek, dzień noszenia moich ulubionych ostatnio majtek ;). aż się napatrzyć nie mogę. raz jeszcze dzięki! :)

środa, 23 listopada 2011

(534). czyli zmiany, zmiany.

i to jedne z poważniejszych ostatnimi czasy ;).


firefox mi zwariował. zaktualizował się, następnie wyskoczył błąd podczas aktualizacji flasha, a potem było już tylko gorzej. nie działał youtube, nie działały inne strony z filmikami różnymi, nie działała wrzuta. w sumie i dzięki temu reklamy się nie wyświetlały, ale jakoś mało mnie to cieszyło. a potem pojawił się niebieski ekran. i nie było niczego. przynajmniej na chwilę. potem się zresetował laptop i zaczął na nowo działać. mniejsza o mój prawie zawał, ale moja internetowa swoboda została poważnie ograniczona!
zacząłem szukać alternatywy. IE jakoś mnie nie przekonywał. zassałem chrome... i się zaczęło. moje kręcenie nosem. wszystko inne, wszystko nie takie jakie znałem. brrr i grrr. i dramatyczne 3 kropki! ale powoli go oswajałem. importowałem zakładki i zapisane hasła z FF, szkoda, że historii się nie dało i teraz muszę na nowo wpisywać każdy adres. udało mi się także udomowić pasek zakładek do szybkiego uruchamiania i teraz jednym klikiem na ikonkę przenosi mnie w wybrane miejsce sieci. nie podoba mi się jeszcze wyszukiwarka. oferuje za mało opcji wyszukiwania, ale może i to się mi uda na własną czy też firefoxowa modłę przerobić. odwrotu już nie ma. nie będzie źle chyba.
chociaż z przerażeniem stwierdziłem jak bardzo odmiennie, jak bardzo brzydziej wygląda mój layout w tej przeglądarce. grr!



prezentacja przeklęta zrobiona. odfajkowana. teraz się czas zająć poważnymi sprawami. może wreszcie spłodzę sobie cv jakieś :D.

[...]

wtorek, 22 listopada 2011

(533). czyli cytuję.

tworząc swą piękną prezentację, na podstawie lektury poniższej.
W rezultacie unikam pochopnych sądów i zwyczaj ten uczynił ze mnie powiernika wielu interesujących ludzi, a także ofiarę niejednego nudziarza. Umysły nienormalne szybko wykrywają taką skłonność u człowieka normalnego i chętnie ją wykorzystują: stąd w czasie studiów niesłusznie bywałem podejrzewany nawet o dwulicowość tylko dlatego, że zdarzało mi się poznać bolesne tajemnice różnych dziwnych, bliżej mi nie znanych typów. W większości wypadków wcale nie zabiegałem o zaufanie - udawałem, że śpię czy nie mam czasu, albo stawałem się odpychająco wyniosły, gdy, wnosząc z nieomylnych znaków, czułem w powietrzu czyjeś zwierzenia; bo zwierzenia młodych ludzi albo przynajmniej forma, w jakiej je czynią, mają zazwyczaj charakter plagiatu i psuje je brak szczerości. Aby powstrzymać się od sądzenia bliźnich, trzeba mieć ogromny zapas ufności. Do dziś pozostała mi obawa, że coś istotnego przeoczę, że coś mi się wymknie, jeśli nie będę pamiętał, iż poczucie fundamentalnych zasad przyzwoitości nie wszystkim przy urodzeniu jest równo dane.
F. Scott Fitzgerald "Wielki Gatsby"

i coby za głęboko nie było - chłopcy na koniec ;).


[...]

poniedziałek, 21 listopada 2011

(532). czyli wrocław.

całkiem przypadkiem w sumie.


od pewnego czasu usiłuję się terminami zgrać z Brylantyną, coby na plotki się umówić. wreszcie w ten łikend terminy zgrać się udało. w sobotę umówiliśmy się na 11.30 w...  i tu zaczynają rodzić się problemy. wg niego na niedzielę, a wg mnie na poniedziałek :D. on wypatrywał na dworcu wczoraj mnie. dziś kiedy ja wysiadłem - w nowo umówionym i potwierdzonym terminie i godzinie, jego na peronie 9 i 3/4 nie dostrzegłem. standard - pomyślałem. pewnie spóźni się jak zawsze ;]. profilaktycznie jednak sięgnąłem po telefon, by sprawdzić, jak mu jeszcze daleko do mnie ;). i co się okazało? że bardzo daleko i oczekuje mnie w swoim łóżku, gdyż dopiero się obudził. oczekuję, go zatem cierpliwie w jednej z galerii handlowych, smarując posta o tym jakże zaskakującym i skandalicznym wydarzeniu.
chyba że to zemsta za wczoraj ;).



śniadanie na Końcu Świata, kawa we wro, obiad w krk ;). to może kolacja u Yomosy & Tahoe na wschodzie ;>

[...]

niedziela, 20 listopada 2011

(531). czyli ku końcowi.

łikend sobie zmierza.


całkiem nie postrzeżenie. ledwo chwilę temu był piątek i się tłukłem na Koniec Świata pociągiem, a dziś już niedzielny wieczór i swe zabawki trzeba pakować, by jutro na nowo zasiąść w boskim interregio. i ów pociąg też zmierza ku końcowi, albowiem od nowego rozkładu jazdy zniknie i wyparuje. tym samym Koniec Świata straci jedyne bezpośrednie połączenie z krk. tzn zostanie jeszcze eurocity, ale kto przy zdrowych zmysłach płaciłby 4x więcej za bilet ;].
z dobrych domowych wieści, po 3 tygodniach niestawania na wadze, ta wskazała iż ważę ciut mniej niż ostatnio. uff. ale to wciąż o 3-4 kg za dużo w porównaniu z mą wagą optymalną i pozwalającą bez problemów na wciśnięcie się w co poniektóre ubrania ;).
ledwie tydzień temu łikend był mega radosny i mega przyjemny. i też był minął raz dwa. a nawet prędzej. aż za prędko. jak wszystko co dobre.



ania rusowicz, córka swej matki, czyli ani rusowicz, wydała płytę. lekko nawiązującą muzycznie do dawnych big bitowych rytmów, estetycznie do dawnych lat. bardzo radosną i pozytywną. nigdy nie przypuszczałem, że mi się spodoba. polecam gorąco!

[...]

piątek, 18 listopada 2011

(530). czyli dobra mina do złej gry.

na pewno warto?


lepiej udawać, że wszystko ok, czy jednak dać znać o swoim niezadowoleniu. wybierając pierwszą opcję zyskujemy święty spokój (ten w otoczeniu i chyba jednak pozorny, gdyż powierzchowny), nie wszczynamy czasem niepotrzebnych kłótni lub sprzeczek ale z drugiej nie postępujemy do końca w zgodzie z sobą choć próbujemy zamaskować swoje urazy, które się pojawiły właśnie podczas złej gry lub gry, której zasady nie do końca nam odpowiadają. czasem może i akcentowanie własnego zdania choćby świeczki nie jest warte. ale może i o takie drobne rzeczy warto nauczyć się walczy, po to by potem także umieć walczyć o ważniejsze. nvm. ;).
zimno na polu! przezimno! arktyka i syberia to przy tym pikuś. zamarzłem czekając na pieroński autobus. no ale trudno. pozostaje tylko mieć nadzieję, że pociąg do którego niebawem zasiądę, udając się na Koniec Świata, będzie ogrzewany. a przy tym nie będzie on sauną ;).



i chyba jestem trochę przewrażliwiony. a może i nie :D.

[...]

czwartek, 17 listopada 2011

(529). czyli plotki, fakty i akty.

i nie tylko.


o poranku dziś. bladym świtem. w centrum miasta. przy deptaku. wymarłym jeszcze wtedy. umówiłem się na widzenie z McQueenem. i ów spóźnił się. koniec świata. to mu się prawie nigdy nie zdarza. a to jeden z widocznych skutków jego wielkiego zakochania. wysłuchałem więc historii jego pięknej miłości, narzekań na brak czasu i zły świat, kilka plotek, faktów i prawie aktów z jego życia. szczegóły jednak zachowam dla siebie ;]. co przyznać - nawet publicznie trzeba - miał przecudowny płaszczyk!
potem postanowiłem kontynuować kreowanie zbiegów okoliczności. o dziwo z sukcesem. i choć nie miałem już ochoty na kawę, pognałem po nią o porze odpowiedniej. i akurat minąłem NN pod drzwiami kawiarni. jednak tym razem poszedł dalej. po czym zawrócił i jednak zdecydował się na zakup kawy. potem dzielnie podreptraliśmy do instytutu. on na zajęcia, ja w sumie też :D. oh. cóż za wspaniały przypadek. jeszcze jedno takie spotkanie i na ślubnym kobiercu na pewno wylądujemy!



i dobranoc chwilowo mówię :D.

[...]

środa, 16 listopada 2011

(528). czyli zły tydzień!

uwaga! będę marudził.


jaki poniedziałek, taki cały tydzień. poniedziałek był bardzo jesienny. późno jesienny nawet. i tak ot sobie minął. 
wtorek dla odmiany był pełen wydarzeń. przy wtórze niedziałającego jak trzeba internetu. który jakby chciał, ale nie mógł. wieszał się i rozłączał, potem działało gadu, a potem dla odmiany wczytywały się w iście konduktowym tempie strony. i tak na przemian. i tak w kółko. byłem też odebrać pewien świstek w sądzie i zanieść go do swej przyszłej korporacji. okazało się, że nie potrzebnie. już nic mnie nie dziwiło wczoraj. zatem także pewna kuchenna wpadka nie wprowadziła mnie do grobu, a ino postawiła nad przepaścią, nie sugerując nawet czynienia kroku na przód. wciąż mogłem się cofnąć. i dlatego też z sukcesem zrobiłem dwa prania. i to nic, że podczas wirowania pralka z nagła postanowiła sobie rozpocząć wędrówkę po łazience. kiedyś ten pierwszy raz nastąpić musiał!
na wieczór, by uspokoić skołatane brakiem sieci nerwy i szybko zasnąć, coby z łatwością wstać na 8, zaparzyłem sobie meliskę. z pomarańczą. nawet z dwóch maczałek. dawno nie byłem tak pobudzony. gdzieś koło 1 wreszcie skończyłem się przewracać z boku na bok.
dziś środa. na 8 miałem. budzik hmmm może i dzwonił, ale zdaje się, że zamiast w drzemkę, to go wyłączyłem i obudziłem się jakoś kwadrans po 8. w sumie to tylko wykład. postanowiłem się zatem zebrać na kolejne zajęcia. na 10. tam już pojawić się musiałem, wszak to bardzo ważne ćwiczenia. dotrzeć dotarłem. lekko spóźniony, bo postanowiłem jeszcze wdepnąć do cukierni na śniadanie. dotarłem ubrany jak 'idź i nie wracaj'. mam nadzieję, że nikt nie zauważył jak fatalnie dobrałem spodnie do butów i jak okropnie się układały. brrrr! i aaaaa! tragedia.
teraz jeszcze jakiś nudny wykład. może się nie potnę. i w sumie już nic mnie nie zaskoczy dziś. nawet śnieg. choć w sumie ten już rano usiłował prószyć. 
pufff!



kolejny ciąg relacji walki przegrywanej ze złym światem nastąpi zapewne wieczorem...

[...]

wtorek, 15 listopada 2011

(527). czyli cicho, pusto.

i głucho.


od początku listopada siedzę sam w mieszkaniu, gdyż moja współlokatorka najpierw bawiła w ciepłych krajach, a po powrocie z nich pojechała do siebie do domu i tam się kuruje na jakieś przeziębienia. a ja budzę się sam (to nawet i jak ona była, miało miejsce :D), kawę robię sam i wszystko inne robię sam. gdzieśtam kogoś na mieście dopadnę. chwalę pod niebiosa internet i czające się w nim dobre dusze.
tym puściej, że w łikend było przyjemnie pełno. a skoro do łikendu mi się dotarło, wspomnieć muszę to co obiecałem. yomosa bezkonkurencyjnie dokładnie, z uśmiechem na twarzy i radością w sercu oraz wielką gracją zmywa naczynia! podziwiam szalenie, ja tego czynić nie cierpię!



marudząc na koniec: poszukuję płaszcza. ktokolwiek widział. ktokolwiek wie.