czwartek, 1 grudnia 2011

(539). czyli znowu zły dzień.

ojjj tak.


a mglisty poranek wcale, a wcale tego nie zwiastował.
1. na seminarium dotarłem przed czasem. tym razem doktor postanowił się spóźnić. siedziałem więc sobie czekając i w myślach mordując pół ludzkości. widać myśli te uwidaczniały się na mojej twarzy, gdyż doktor na dzień dobry rzucił do mnie chyba jest pan zawiedziony że jednak przyszedłem. a było wręcz przeciwnie; szlag by mnie trafił, gdyby się okazało, że seminarium nie ma, a ja wstawałem bezcelowo, czego to nie omieszkałem mu powiedzieć.
2. skończyło się seminarium 20 minut wcześniej. doliczając do tego pół godziny przerwy między zajęciami miałem 50 minut niepotrzebnie pustych. połaziłem po rynku. stragan świąteczny na straganie, a na tym straganie jeszcze jeden stragan a na tym krakowska szopka, na którą nadziany w dupę jest aniołek. do tego bigosik, kiełbaska, szaszłyki, grzańce. milion ludzi i drugi milion gołębi. sam już nie wiem co gorsze.
3. kolejne zajęcia. siedziałem znowu z żądzą mordu albo przynajmniej gwałtu. i znowu się skończyły kwadrans wcześniej. i znowu okienko się wielkie zrobiło. tego już było za wiele. zebrałem swoje zabawki i podreptałem na przystanek na autobus.
4. po drodze jednak na ów przystanek przejść musiałem przez przejście podziemne koło dworca. wszystkim tam pachniało. i 3dniowym żulem i pysznymi oscypkami uwędzonymi w spalinach i kebabami i góralkami serki sprzedającymi. cuda cuda. i jeszcze ulotki rozdają. i weź zrób tu slalom gigant. dobrze, że moja zła mina jeszcze działa na nich wszystkich odstraszająco.
5. myślałem, że choć podróż autobusem już nie będzie stawiała przede mną żadnych wyzwań. oh jak bardzo się myliłem. moje ulubione miejsce już było zajęte, więc usiąść musiałem na takim poczwórnym i ledwo to uczyniłem, naprzeciwko mnie usadowiła się matka z odczepionym od pioruna synkiem. który nie chciał siedzieć, tylko stać i się trzymać i mówił że na pewno mu się wtedy nic nie stanie. i baaardzo o to prosił i to wielokrotnie. mamuśka pozostawała nieugięta. a nóżki dziecka były bardzo rozmachane. raz po raz mnie szturchały. a z każdym szturchnięciem me ciśnienie oraz pragnienie mordu rosło. i rosło. gdy wydawało się, że już wyżej urosnąć nie może, mamusia wstała. już cieszyłem się, że wysiadają wreszcie. a ta postanowiła ustąpić miejsca kolejnemu małemu bachorkowi, który wsiadł z babcią do autobusu. bezradnie oparłem się o szybę i opuściłem głowę. od tej chwili było mi już wszystko jedno, byle jak najprędzej dojechać i opuścić to mordercze miejsce. 
6. do tej pory nie mogę dojść do siebie. 
7. a i jeszcze wypatrzony do zakupu produkt na allegro zniknął i przepadł. ;o
EDIT:
8. zamówiłem sobie pizze na obiad. panie odbierająca zamówienie chyba była skupiona na czymś innym niż słuchaniu mnie i pan dostawca pojechał pod numer 43 zamiast 40... na druga stronę osiedla. ciekawe czy pizza będzie ciepła. czekamy. czekamy. a może rozpłynie się we mgle.
EDIT2:
9. przyjechała pizza. i dostawca tejże. który okazał się karłem. dosłownie. 



niech mi ktoś pomoże znaleźć motywację do napisania listu motywacyjnego. eh.

[...]

2 komentarze: