piątek, 20 maja 2011

(382). czyli podróże.

te duże. i te mniejsze.



i sam nie wiem które bardziej wyczerpujące.
ale po kolei i z koleją w tle, a nawet w jej środku. wczorajszym popołudniem pociąg relacji krk-Koniec Świata, na rzeczony mnie dowiózł. 6h. początkowo w piekarniku, przyklejając się do siedzenia. cały czas z pootwieranymi wszystkimi oknami, zatem z przeciągami głowę urywającymi i wwiewającymi pyłki, które katar wywoływały. coś poczytałem, coś popodkreślałem. kolejne akapity zakończonej mgr myślę że w domu powstaną. a co. jak szaleć to szaleć :D. rozpocząłem także przygodę z balladynami i romansami karpowicza, wszak trzeba było się nań wreszcie skusić. a do samych kato towarzyszył mi mój dawny współromansowicz. nazwijmy go Szpulka. i o dziwo nie nudziło się nam przez ten czas, po ponownej wymianie numerów telefonów ustawiliśmy się na piwo z plotkami. bo przecież czym się geje innym zajmować mogą ;).


dziś za to - skoro magisterkę posiadłem - posiąść postanowiłem i garnitur na obronę. w tym celu udałem się z mamą do wro. kolejowym szlakiem oczywiście. po śniadaniu u dziadków, o 10 w drogę ruszyliśmy. pociągiem niby niemieckim, stąd z założenia wspaniałym i cudownym i klimatyzowanym. ale jak się okazuję nie wtedy, gdy obsługuje go polska załoga, która nie umie regulować temperatury i jedzie się jak w saunie ;o. 
we wro mama udała się na spotkanie firmowe, a ja pognałem na spotkanie z Brylantyną. udało mi się także poznać (czy raczej wymieć cześć i zostać wzajem przedstawionym) jego boyfriend-to-be, czyli Jima. całkiem ładny to chłopiec. i tak cudownie szczupły!
a lato było upalne tej wiosny.
nie da się z Brylantyną usiąść i siedzieć. chodzić trzeba. zwiedzać trzeba. a potem posty pochwalne nt jego miasta tworzyć. co niniejszym czynię. czynię, mimo że bałem się, że tramwaj ze mną z szyn na każdym zakręcie wypadnie. okolice nieznane poznałem, parki zielone, choć trawa z nich jak na łąkach wysoka, chwalmy łąki umajone!, akacje pachniały przecudnie, ptaki świergoliły, takoż i my informacje o świecie wymieniając przeróżne. i tak krążąc drogami nie zawsze znanymi i wytyczonymi, dotarliśmy do celu mej wyprawy czyli pasażu grunwaldzkiego, gdzie miałem poszukiwać swego garnituru. zanim jednak to nastąpiło, co poniektórzy zdążyli ubabrać galeriową podłogę lodem i spąsowieć zaraz po tym, z miejsca zdarzenia czym prędzej się oddalając. za towarzyszenie i spotkanie dzięki serdeczne składam!
oto nasza trasa:

LEGENDA: trasa Maxa = przemieszczenie; trasa Brylantyny = droga.

pędem po sklepach. przymiarki i odkładamy. grunwaldzki, renoma, arkady. kawa lodowata w międzyczasie oczywiście, bo jeść coś trzeba. i wreszcie koło 16 mama do mnie też dołączyła. i znów powrót do pasażu, akceptacja wybranego kroju garnitury i podróż do magnolii, celem nabycia odłożonych telefonicznie spodni odpowiedniego rozmiaru. tyle ile podróży różnymi środkami transportu dziś odbyłem we wro, nie poczyniłem nigdy.
efekt choć porządny, garnitur jest. wszyscy szczęśliwi. a ja nawet lekko opalony :D.
a jutro pierogi ruskie babcine!! :D.

[...]

5 komentarzy:

  1. nocia bardzo ładna :D a do tego zdjęcie cudowne, i mapka autorstwa mego!
    pąsowiejące pozdrowienia
    dzięcielina pała przesyła.

    OdpowiedzUsuń
  2. No to się nachodziłeś. Ale jak jest się w towarzystwie, to kilometry się nie liczą. Ciekaw aż jestem, jak Max w gajerze wygląda ;> I Karpowicza polecam bardzo bardzo raz jeszcze! Ach... I jeszcze pisząc o wszystkim na raz, pragnę życzyć reniojusisowych motylków z Panem Szpulką ;> :*

    OdpowiedzUsuń
  3. ''pierogi ruskie babcine'' tylko takie są pyszne :>

    OdpowiedzUsuń
  4. się byś pochwalił jak ten gajerek na Tobie leży :P

    OdpowiedzUsuń