ja - zupełnie jakby nie-ja.
najpierw małe sprawozdanie z dnia wczorajszego. skoro poniedziałki mam wolne, postanowiłem sprawić radość rodzince i pozostać na Końcu Świata pół dnia dłużej zamiast jak zawsze czmychać w niedzielne popołudnie. zatem grzecznie rano w poniedziałek wstałem. umyłem się. ba nawet śniadanie zjadłem, a nie samą kawę wypiłem. po czym wsiadłem w samochód by udać się na dworzec. jakież było moje zdziwienie korkami przed ósmą rano. i jakież ono było gdy dojechałem pod dworzec i ledwo gdy zaparkowałem ujrzałem wtaczający się na peron pociąg. w te pędy zatem z walizką podskakującą na bruku, żegnając się z dziadkiem, który zdążył z milion razy powiedzieć, że tak późno nie przyjeżdża się, zdołałem wskoczyć do wagonu. i to pierwszego z najwygodniejszymi siedzeniami. czemu się spóźniłem, choć zawsze na dworcu jestem pół godziny przed czasem? otóż tuż po 7 na z 5 minut zadzwoniła moja babcia tamując przygotowania do zebrania się. (dobrze, że mam choć na kogo to zwalić :D). w każdym razie dotarłem do krk, spotykając w pociągu pana śmierdzącego, chadzającego po składzie, śpiewającego pieśni religijne, dzwoniącego dzwoneczkiem i zbierającego pieniądze. gdyby mój wzrok mógł mordować - już byłby martwy.
dziś kontynuowałem wycieczki swe ulubione. za podpowiedzią promotora udałem się do biblioteki, po książkę, która nie wyświetla mi się w katalogu internetowym. okazało się, że bardzo zapracowane panie bibliotekarki, nie miały czasu jej tam wprowadzić, zatem figuruje tylko w katalogu namacalnym w odpowiedniej szufladce. nawet 5 egzemplarzy. aż podskoczyłem z radości. radość ma trwała jednak tylko kilka minut. okazało się, że ani pół tego egzemplarza nie ma na półce. 2 wyparowały i są w brakach, pozostałe są w rękach pracowników naukowych. pomyślałem, że pójdę do nich w pielgrzymkę błagalną bo ową pozycję. ale też nie, albowiem, jeden z nich już nie żyje kilka lat, kolejny nie pracuje w instytucie. obaj książkę pożyczyli... w latach 80. ostatnia nadzieja, że żyjący i pracujący jeszcze jeden pan doktor, który pożyczył książkę w roku 93, jeszcze jej nie zgubił, nie zapodział, nie sprzedał na makulaturę, nie uczynił z niej podstawki pod kubek albo przegrzewającego się laptopa albo pod krótszą nogę stołu. zastanawiam się jak można: 1) trzymać tyle książki; 2) pracując w bibliotece nie upominać się o ich zwrot. (nosz japierdole!). na czym ten świat stoi no! (już mi lżej marudności swe wylawszy :D).
i nadal się w lambercie kocham ;).
[...]