środa, 30 listopada 2011

(538). czyli szpagat.

czy kiedykolwiek się uda?


bo czy można chcieć i nie chcieć. albo podjąć decyzję, a potem ucieszyć się, że chwilowo z powodu okoliczności zewnętrznych jest ona niewykonalna. coś jakby chcieć i się bać tego chcenia. bo niby dobrze jest tak jak jest, ale może być jeszcze lepiej, choć nie musi. a czas decyzji i wyborów zbliża się nieuchronnie ;).
albo co wybrać gdy głosy rozkładają się pół na pół, a po cichu żadnej z opcji się nie kibicowało.
to chyba odwieczny problem jak zjeść ciastko i mieć ciastko. choć w sumie to można dość prosto rozwiązać... kupując dwa ciastka. 
i tak nie napiszę o co mi chodzi, więc koniec tematu :D.
a od poniedziałku załamanie pogody i koniec jesieni :(( i początek chlapy, ciapy, śniegu. bu! :((



i skoro czas świąteczny nastaje i ja odpowiedni kolor bielizny przywdziewam :D. dziś premierę miały moje adwentowe bokserki ;).

[...]

poniedziałek, 28 listopada 2011

(537). czyli północ-południe.

i z powrotem.


na szczęście tę podróż nie mi przyszło odbyć. a może niestety, bo po terenach widokowo dla mnie nowych by ona była. i przede wszystkim kolejowa. w każdym razie z północy na południe przybył na dni i noce trzy prawie w osobie własnej krikrakren. tłumacząc ów imię z pomorskiej gwary można dowiedzieć się, iż oznacza ono ten, który nie jada słodyczy. i w sumie niewiele co jada :D. pyta człowiek, wypytuje, wyciągnąć usiłuje czym karmić i.... wszystkie propozycje są odrzucane jedna po drugiej. osiwiałem i wyłysiałem doszczętnie niemal już przez to ;). ale mimo to udało mi się go czymś jakoś nakarmić i uniknąć krzywienia się i pojawiającego się za słodkie!
jednak od początku zaczynając ;]. w piątkowy wieczór na krakowskim bruku i w mych skromnych progach wylądował krikrakren właśnie (pozostając w nich do dzisiejszego poranka). turystycznie w przeciągu dwóch pełnych dni zobaczyliśmy wszystko co się znajdowało na jego 15punktowej liście a nawet jeszcze więcej (gdyż nie byłbym sobą nie dodając czegoś od siebie). innymi słowy pół krakowa zostało zdeptane i zjechane i w ten magiczny sposób naznaczone na wieki. trasa niech pozostanie tajemnicą. udało się mi dzięki temu odwiedzić miejsca, w których nie byłem od kilku długich lat; miejsca, których nie sposób było nie odwiedzić, nie okraszając ich opowieściami z życia wziętymi.  były miejsca smaczne i słodkie (ku utrapieniu mego gościa). perfekcyjnie także spisała się pogoda, racząc nas i mgłą i cudownym słońcem i pogodą iście momentami - sic! - wiosenną. plotkarskie zakątki także odwiedziliśmy. no nie da się ukryć ;). kogo swędział nos, ucho, czy inne miejsca, niech się obgadany czuje :P.
w międzyczasie padało raz po raz pstryk i pstryk a potem znowu pstryk. możecie w komentarzach zgadywać ile razy ów dźwięk wydał z siebie krikrakrenowy aparat i z iloma pięknymi zdjęciami wraca ów do siebie na pónoc ;]. jak ktoś będzie bliski prawdziwej odpowiedzi pomyślę o nagrodach ;).
ale już nie marudzę, choć uwielbiam :D. za przemiły łikend dziękujemy i pozdrawiamy!




nemstuś! żyję! :P

[...]

piątek, 25 listopada 2011

(536). czyli kra, kra!

złowieszczo wczoraj czarne ptaszyska znać o sobie dawały.


i wykrakały. wczoraj się dwa cuda wianki zdarzyły. oba związane z gazem, kuchnią i moją skromną osobą. nie odkręciłem bynajmniej kurków i nie oddychałem głęboko. co to to nie. 
nastawiłem sobie wodę na pierogi wczoraj. i wróciłem dzielnie do pokoju coś pogrzebać w necie. i poklikać z takim jednym zagadywaczem. Yomosą konkretnie. i tak mnie zagadał, że o obiedzie mi się zapomniało i gdy po półtorej godzinie wróciłem do kuchni połowa wody z kociołka się wygotowała. a i czas obiadowy minął. życie. wieczorową porą do czekoladowego muffinka na kolację zalałem sobie herbatę toffi-waniliową. zostawiłem by się zaparzyła, bo chciałem dopełnić mlekiem. muffinka w sumie zjadłem w tak zwanym międzyczasie, gdy wróciłem do kuchni herbata była już zimna, a przecież, tylko chwilę mnie nie było. dziwna dziwność. 
dzisiaj rano nastąpiło za to zdarzenie kulminacyjne, kumulujące całą złośliwość świata. chociaż tym razem opatrzność czuwać musiała. albo może naprawdę złego licho nie bierze :D. jadąc rano na zajęcia autobusem czasem zdarza mi się przesiadać na inną linię. tak było i dziś. stoję czekam wypatruję. zwykle wsiadam w ostatni drzwi, gdyż tam najmniej ludzi się tłoczy. dziś autobus był zadziwiająco niezapełniony. wsiadłem zatem drzwiami przedostatnimi i dzięki temu uniknąłem nadziania się na swego ex, który czaił się chytrze przy ostatnich. spojrzał na mnie, ja na niego i udaliśmy że się nie widzimy. wcale mnie to jakoś nie dziwi. a jak widać krk to bardzo niebezpieczne miasto, a nieszczęśliwe przypadki czają się wszędzie, nawet w żółtych autobusach.



a nadchodzący weekend w ogóle jakiś kraczący się zapowiada ;]

czwartek, 24 listopada 2011

(535). czyli kupa :P.

motywem wykładu.

Yomosa, dzięki za foto!

wszak siła kupą, czyli kupa siłą. coś mi tu śmierdzi. w składni tego wyrażenia, ale mniejsza o to. pani doktor była nad wyraz roztrzepana dziś. ale choć można było się pod nosem uśmiechnąć. a i skończyła pół godziny wcześniej. możliwe że powinienem tego posta zadedykować osobie, której temat ten jest dość bliski, i która chętnie doń nawiązuje ;). niniejszym to czynię :D. mój drogi, ten post jest dla Ciebie!
dzień dziś wielce jesienny. szary, powolny. nijaki. próbowałem prócz zajęć znaleźć trochę czasu na odwiedzenie jednego z moich trzech krakowskich uspokajaczy. na kopiec było za daleko, na błonia jakoś mi się nie chciało a i pogoda pizgająca z lekka zniechęcała. skończyło się... przelotem przez perony dworca kolejowego, posłuchaniu monotonnych zapowiedzi nadciągających składów, tych opóźnionych i już gotowych do odjazdu. oraz przyglądaniu się pędzącym pasażerom, niewiedzącym co-gdzie-jak. może to nieco dziwne miejsce - jakby ktoś z boku spojrzał - ale na mnie działa w sposób magiczny. 



poza tym dziś czwartek, dzień noszenia moich ulubionych ostatnio majtek ;). aż się napatrzyć nie mogę. raz jeszcze dzięki! :)

środa, 23 listopada 2011

(534). czyli zmiany, zmiany.

i to jedne z poważniejszych ostatnimi czasy ;).


firefox mi zwariował. zaktualizował się, następnie wyskoczył błąd podczas aktualizacji flasha, a potem było już tylko gorzej. nie działał youtube, nie działały inne strony z filmikami różnymi, nie działała wrzuta. w sumie i dzięki temu reklamy się nie wyświetlały, ale jakoś mało mnie to cieszyło. a potem pojawił się niebieski ekran. i nie było niczego. przynajmniej na chwilę. potem się zresetował laptop i zaczął na nowo działać. mniejsza o mój prawie zawał, ale moja internetowa swoboda została poważnie ograniczona!
zacząłem szukać alternatywy. IE jakoś mnie nie przekonywał. zassałem chrome... i się zaczęło. moje kręcenie nosem. wszystko inne, wszystko nie takie jakie znałem. brrr i grrr. i dramatyczne 3 kropki! ale powoli go oswajałem. importowałem zakładki i zapisane hasła z FF, szkoda, że historii się nie dało i teraz muszę na nowo wpisywać każdy adres. udało mi się także udomowić pasek zakładek do szybkiego uruchamiania i teraz jednym klikiem na ikonkę przenosi mnie w wybrane miejsce sieci. nie podoba mi się jeszcze wyszukiwarka. oferuje za mało opcji wyszukiwania, ale może i to się mi uda na własną czy też firefoxowa modłę przerobić. odwrotu już nie ma. nie będzie źle chyba.
chociaż z przerażeniem stwierdziłem jak bardzo odmiennie, jak bardzo brzydziej wygląda mój layout w tej przeglądarce. grr!



prezentacja przeklęta zrobiona. odfajkowana. teraz się czas zająć poważnymi sprawami. może wreszcie spłodzę sobie cv jakieś :D.

[...]

wtorek, 22 listopada 2011

(533). czyli cytuję.

tworząc swą piękną prezentację, na podstawie lektury poniższej.
W rezultacie unikam pochopnych sądów i zwyczaj ten uczynił ze mnie powiernika wielu interesujących ludzi, a także ofiarę niejednego nudziarza. Umysły nienormalne szybko wykrywają taką skłonność u człowieka normalnego i chętnie ją wykorzystują: stąd w czasie studiów niesłusznie bywałem podejrzewany nawet o dwulicowość tylko dlatego, że zdarzało mi się poznać bolesne tajemnice różnych dziwnych, bliżej mi nie znanych typów. W większości wypadków wcale nie zabiegałem o zaufanie - udawałem, że śpię czy nie mam czasu, albo stawałem się odpychająco wyniosły, gdy, wnosząc z nieomylnych znaków, czułem w powietrzu czyjeś zwierzenia; bo zwierzenia młodych ludzi albo przynajmniej forma, w jakiej je czynią, mają zazwyczaj charakter plagiatu i psuje je brak szczerości. Aby powstrzymać się od sądzenia bliźnich, trzeba mieć ogromny zapas ufności. Do dziś pozostała mi obawa, że coś istotnego przeoczę, że coś mi się wymknie, jeśli nie będę pamiętał, iż poczucie fundamentalnych zasad przyzwoitości nie wszystkim przy urodzeniu jest równo dane.
F. Scott Fitzgerald "Wielki Gatsby"

i coby za głęboko nie było - chłopcy na koniec ;).


[...]

poniedziałek, 21 listopada 2011

(532). czyli wrocław.

całkiem przypadkiem w sumie.


od pewnego czasu usiłuję się terminami zgrać z Brylantyną, coby na plotki się umówić. wreszcie w ten łikend terminy zgrać się udało. w sobotę umówiliśmy się na 11.30 w...  i tu zaczynają rodzić się problemy. wg niego na niedzielę, a wg mnie na poniedziałek :D. on wypatrywał na dworcu wczoraj mnie. dziś kiedy ja wysiadłem - w nowo umówionym i potwierdzonym terminie i godzinie, jego na peronie 9 i 3/4 nie dostrzegłem. standard - pomyślałem. pewnie spóźni się jak zawsze ;]. profilaktycznie jednak sięgnąłem po telefon, by sprawdzić, jak mu jeszcze daleko do mnie ;). i co się okazało? że bardzo daleko i oczekuje mnie w swoim łóżku, gdyż dopiero się obudził. oczekuję, go zatem cierpliwie w jednej z galerii handlowych, smarując posta o tym jakże zaskakującym i skandalicznym wydarzeniu.
chyba że to zemsta za wczoraj ;).



śniadanie na Końcu Świata, kawa we wro, obiad w krk ;). to może kolacja u Yomosy & Tahoe na wschodzie ;>

[...]

niedziela, 20 listopada 2011

(531). czyli ku końcowi.

łikend sobie zmierza.


całkiem nie postrzeżenie. ledwo chwilę temu był piątek i się tłukłem na Koniec Świata pociągiem, a dziś już niedzielny wieczór i swe zabawki trzeba pakować, by jutro na nowo zasiąść w boskim interregio. i ów pociąg też zmierza ku końcowi, albowiem od nowego rozkładu jazdy zniknie i wyparuje. tym samym Koniec Świata straci jedyne bezpośrednie połączenie z krk. tzn zostanie jeszcze eurocity, ale kto przy zdrowych zmysłach płaciłby 4x więcej za bilet ;].
z dobrych domowych wieści, po 3 tygodniach niestawania na wadze, ta wskazała iż ważę ciut mniej niż ostatnio. uff. ale to wciąż o 3-4 kg za dużo w porównaniu z mą wagą optymalną i pozwalającą bez problemów na wciśnięcie się w co poniektóre ubrania ;).
ledwie tydzień temu łikend był mega radosny i mega przyjemny. i też był minął raz dwa. a nawet prędzej. aż za prędko. jak wszystko co dobre.



ania rusowicz, córka swej matki, czyli ani rusowicz, wydała płytę. lekko nawiązującą muzycznie do dawnych big bitowych rytmów, estetycznie do dawnych lat. bardzo radosną i pozytywną. nigdy nie przypuszczałem, że mi się spodoba. polecam gorąco!

[...]

piątek, 18 listopada 2011

(530). czyli dobra mina do złej gry.

na pewno warto?


lepiej udawać, że wszystko ok, czy jednak dać znać o swoim niezadowoleniu. wybierając pierwszą opcję zyskujemy święty spokój (ten w otoczeniu i chyba jednak pozorny, gdyż powierzchowny), nie wszczynamy czasem niepotrzebnych kłótni lub sprzeczek ale z drugiej nie postępujemy do końca w zgodzie z sobą choć próbujemy zamaskować swoje urazy, które się pojawiły właśnie podczas złej gry lub gry, której zasady nie do końca nam odpowiadają. czasem może i akcentowanie własnego zdania choćby świeczki nie jest warte. ale może i o takie drobne rzeczy warto nauczyć się walczy, po to by potem także umieć walczyć o ważniejsze. nvm. ;).
zimno na polu! przezimno! arktyka i syberia to przy tym pikuś. zamarzłem czekając na pieroński autobus. no ale trudno. pozostaje tylko mieć nadzieję, że pociąg do którego niebawem zasiądę, udając się na Koniec Świata, będzie ogrzewany. a przy tym nie będzie on sauną ;).



i chyba jestem trochę przewrażliwiony. a może i nie :D.

[...]

czwartek, 17 listopada 2011

(529). czyli plotki, fakty i akty.

i nie tylko.


o poranku dziś. bladym świtem. w centrum miasta. przy deptaku. wymarłym jeszcze wtedy. umówiłem się na widzenie z McQueenem. i ów spóźnił się. koniec świata. to mu się prawie nigdy nie zdarza. a to jeden z widocznych skutków jego wielkiego zakochania. wysłuchałem więc historii jego pięknej miłości, narzekań na brak czasu i zły świat, kilka plotek, faktów i prawie aktów z jego życia. szczegóły jednak zachowam dla siebie ;]. co przyznać - nawet publicznie trzeba - miał przecudowny płaszczyk!
potem postanowiłem kontynuować kreowanie zbiegów okoliczności. o dziwo z sukcesem. i choć nie miałem już ochoty na kawę, pognałem po nią o porze odpowiedniej. i akurat minąłem NN pod drzwiami kawiarni. jednak tym razem poszedł dalej. po czym zawrócił i jednak zdecydował się na zakup kawy. potem dzielnie podreptraliśmy do instytutu. on na zajęcia, ja w sumie też :D. oh. cóż za wspaniały przypadek. jeszcze jedno takie spotkanie i na ślubnym kobiercu na pewno wylądujemy!



i dobranoc chwilowo mówię :D.

[...]

środa, 16 listopada 2011

(528). czyli zły tydzień!

uwaga! będę marudził.


jaki poniedziałek, taki cały tydzień. poniedziałek był bardzo jesienny. późno jesienny nawet. i tak ot sobie minął. 
wtorek dla odmiany był pełen wydarzeń. przy wtórze niedziałającego jak trzeba internetu. który jakby chciał, ale nie mógł. wieszał się i rozłączał, potem działało gadu, a potem dla odmiany wczytywały się w iście konduktowym tempie strony. i tak na przemian. i tak w kółko. byłem też odebrać pewien świstek w sądzie i zanieść go do swej przyszłej korporacji. okazało się, że nie potrzebnie. już nic mnie nie dziwiło wczoraj. zatem także pewna kuchenna wpadka nie wprowadziła mnie do grobu, a ino postawiła nad przepaścią, nie sugerując nawet czynienia kroku na przód. wciąż mogłem się cofnąć. i dlatego też z sukcesem zrobiłem dwa prania. i to nic, że podczas wirowania pralka z nagła postanowiła sobie rozpocząć wędrówkę po łazience. kiedyś ten pierwszy raz nastąpić musiał!
na wieczór, by uspokoić skołatane brakiem sieci nerwy i szybko zasnąć, coby z łatwością wstać na 8, zaparzyłem sobie meliskę. z pomarańczą. nawet z dwóch maczałek. dawno nie byłem tak pobudzony. gdzieś koło 1 wreszcie skończyłem się przewracać z boku na bok.
dziś środa. na 8 miałem. budzik hmmm może i dzwonił, ale zdaje się, że zamiast w drzemkę, to go wyłączyłem i obudziłem się jakoś kwadrans po 8. w sumie to tylko wykład. postanowiłem się zatem zebrać na kolejne zajęcia. na 10. tam już pojawić się musiałem, wszak to bardzo ważne ćwiczenia. dotrzeć dotarłem. lekko spóźniony, bo postanowiłem jeszcze wdepnąć do cukierni na śniadanie. dotarłem ubrany jak 'idź i nie wracaj'. mam nadzieję, że nikt nie zauważył jak fatalnie dobrałem spodnie do butów i jak okropnie się układały. brrrr! i aaaaa! tragedia.
teraz jeszcze jakiś nudny wykład. może się nie potnę. i w sumie już nic mnie nie zaskoczy dziś. nawet śnieg. choć w sumie ten już rano usiłował prószyć. 
pufff!



kolejny ciąg relacji walki przegrywanej ze złym światem nastąpi zapewne wieczorem...

[...]

wtorek, 15 listopada 2011

(527). czyli cicho, pusto.

i głucho.


od początku listopada siedzę sam w mieszkaniu, gdyż moja współlokatorka najpierw bawiła w ciepłych krajach, a po powrocie z nich pojechała do siebie do domu i tam się kuruje na jakieś przeziębienia. a ja budzę się sam (to nawet i jak ona była, miało miejsce :D), kawę robię sam i wszystko inne robię sam. gdzieśtam kogoś na mieście dopadnę. chwalę pod niebiosa internet i czające się w nim dobre dusze.
tym puściej, że w łikend było przyjemnie pełno. a skoro do łikendu mi się dotarło, wspomnieć muszę to co obiecałem. yomosa bezkonkurencyjnie dokładnie, z uśmiechem na twarzy i radością w sercu oraz wielką gracją zmywa naczynia! podziwiam szalenie, ja tego czynić nie cierpię!



marudząc na koniec: poszukuję płaszcza. ktokolwiek widział. ktokolwiek wie.

poniedziałek, 14 listopada 2011

(526). czyli podwójna dawka.

radości i ogólnieogarniającej wesołości.


co dziwniejsze mi nie zaszkodziła, a przyjęła się całkiem dobrze na naturalnie smętnym organizmie. i organizm domagał się jeszcze i jeszcze, a łikend niestety nieubłaganie szybko raczył się skończyć. ale po kolei i od kolei zaczynając.
dnia pięknego i słonecznego, o porze poranne i temperaturze mroźnej, po nocy dość nie dospanej (przez nich) i podróży odmrażającej kończyny, na krakowskim dworcu pojawili się (w kolejności wyskakiwania z wagonu) - Yomosa & Tahoe. tym razem udało mi się stawić na peronie przed przyjazdem pociągu a i sam skład nie zrobił psikusa i za wcześnie się wtoczyć nie raczył. zatem sam akt wypatrywania i powitania przebiegł bez zakłóceń :).
realizując misternie ułożony plan, plątaniną tuneli pognaliśmy na autobus i prosto do mnie, by móc przystąpić wreszcie do realizacji właściwej jego części. czyli tej lekko turystyczno-krajoznawczej ;). nawiedzono i odwiedzono zatem (w kolejności losowej): pewien kopiec, pewien duży trawnik, deptak nad rzeką, galerie handlowe (oj się poobławiali chłopcy, na co zerkałem z wielką zazdrością, bo mi albo nic się nie podobało, ja jak już spodobało, to nie było oczywiście rozmiaru). na ulicy, na której zawsze pada, tym razem było całkiem sucho, ale nie odejmowało to jej uroku. 
jako że kuchnia jest centrum każdego domowego świata, i tym razem nie odbyło się bez czynionych tamże plotek. plotek opływających winem i sosem śmietanowo-jakimśtam (nie będę zdradzał swych kulinarnych sekretów :P), w którym to skąpane były makarony. zestaw osób w kuchni idealny do wspólnego gotowania, spożywania i zmywania ;).
i wreszcie muszę się cudownymi darami pochwalić :D. przecudownym, zaczarowanym kubeczkiem skrywającym, ukazującego się po napełnieniu ciepłym płynem, zacusia w postaciach dwóch :D. wreszcie nie będę musiał się obawiać, że podczas porannej kawy przypadkiem moje usta zetkną się z vanessą ;). i dwa. oh oh. cudownie leżące i układające się na mnie majtki :D. krój i wzór nie sekretem pozostanie. mrrr!
ani się człowiek obejrzał a łikend niczym z bicza strzelił dobił do końca i rad-nierad (a raczej bardzo nierad) musiałem odprowadzić gości na dworzec i odesłać ich na wschód, by tam spędzili kolejne przyjemne wspólne chwile.
za wspaniałe towarzystwo i wspaniałe wszystko dzięki serdeczne składam łącząc odpowiednio okraszane buziaki ;].
teraz zostaje mi tylko robić wieeelkie pranie i czynić wielkie porządki :D.


i chyba przekonam się też do latynosów. a zwłaszcza do antonio.

[...]

czwartek, 10 listopada 2011

(525). czyli zbieg okoliczności?

czy ktoś w nie w ogóle wierzy?


gdy coś się przydarza pierwszy raz - i owszem. ale każdy kolejny raz powinien być już podejrzanym. gdyż zbiegi okoliczności można kreować samemu. i druga strona wcale wiedzieć o tym nie musi. dziś kupując po zajęciach kawę w pewnej sieciówce, o 11.30 nadziałem się na doktora NN. cóż za zbieg okoliczności! powitał mnie gdy przepuszczałem go w drzwiach. rzeczywiście - odparłem bardzo błyskotliwie. co robi Pan tak rano w mieście? jako że bylem na zajęciach, odpowiedziałem zgodnie z prawdą i pożałowałem i doktora, że o tak nieludzkiej porze musi też jakieś ćwiczenia prowadzić. co my byśmy bez kawy zrobili, panie doktorze? spali cały dzień :D odpowiedział z rozbawieniem i życząc sobie wzajem miłego dnia każdy z nas pognał do swych spraw.
za tydzień powtórka z historii się zdarzy. i to dopiero będzie zbieg okoliczności. dla niego. nie dla mnie.



a od jutra podejmuję gości. długowyczekiwanych. goście lepsi od dwóch zakusiów na raz :D. 9.36 na dworcu. oh jak ja uwielbiam pociągów wyczekiwać przywożących takie osoby :D.
Yomosie i Tahoe z okazji siódmej czyli szóstej rocznicy życzę... już Wy wiecie czego :).

[...]

środa, 9 listopada 2011

(524). czyli cukru?

mało, dużo?


a może soli? byłem dziś między zajęciami w ikei na zakupach drobnych, a przy okazji na obiedzie. niezmordowane klopsiki/pulpeciki z frytkami i żurawiną a do tego szarlotka z kawą. nic nadzwyczajnego. do tego na tacce położyłem nóż, widelec, łyżeczkę, mieszadełko, 2 opakowania cukru i także 2 soli. zapłaciłem majątek. bez dwóch groszy. i zasiadłem koło okna przy pustym stoliku z dala od dzieci. pierwsze co należy posolić frytki. rozrywamy saszetkę z solą i wsypujemy... do filiżanki z kawą. zabieram się do jedzenia. frytki nic nie słone. jakież było moje zdziwienie... mam nadzieję, że nikt nic nie widział :D. i całe szczęście, ze na frytki nie wsypałem sobie cukru. moja głowa widać została jeszcze przy stanowisku nakładania pulpecików na talerze, co czynił całkiem ładny i dobrze zbudowany pan kucharz. a przynajmniej pan za takiego przebrany.
powróciłem potem do centrum i zaczaiłem się w instytucie na doktora NN. jakiś czas temu pożyczyłem mu nową płytę jopek 'sobremesa'. trzeba zatem było sprawdzić, czy się spodobała i zbadać kiedy można ją odzyskać, co będzie okazją do kolejnego polowania. niestety jednak doktorek zaziębiony i zakaszlany. zatem szału nie było. ale - co ciekawe - powiedział, że się odezwie to się umówimy. powiedzmy, że w to w 50% wierzę ;).



teraz czas na wielkie porządki i wielkie zakupy. i zaklinanie słońca na łikend.

[...]

wtorek, 8 listopada 2011

(523). czyli do stu razy sztuka.

a może nawet do 101!


poszukuję - czy raczej poszukiwałem po części - trzech ważnych rzeczy do życia na najbliższy czas mi koniecznie potrzebnych. a dzieje się to od ponad tygodnia.
1. szpinak mrożony w liściach. towar zdaje się deficytowy w całym krk. odwiedzałem w łikend różnorakie sklepy żywnościowe, zaglądałem z nadzieją do zamrażarek. i nic. był szpinak, owszem, ale. albo już w sosie śmietanowym - po kiego grzyba mi dodatkowa chemia? albo już w formie rozdrobnionej. czyli mówiąc po ludzku w formie papko-sraczki za przeproszeniem. ani to to wygląda. ani smakuje. wczoraj wreszcie sukces osiągnąłem. zielone dobro spoczywa już w mej własnej zamrażarce. potem dobre różne takie tam z jego udziałem powstaną.
2. cynamonowa kora. wszędzie nic ino mielony. nie wiem co więcej napisać jestem prawie załamany ;).
3. buty jesienne. to chyba najgorsza sprawa. choć sklepów z butami na pęczki wszędzie, to jednak mój dziwny gust jest jeden jedyny i niepowtarzalny. i trudno go zadowolić. chodziłem niemal co dzień po galeriach, licząc że za którymś razem, po kolejnej wizycie w tym samym sklepie, któraś z par butów jednak się do mnie uśmiechnie lub choć oko puści. nic. galeria jedna, druga, trzecia, piąta. nic. aż wczoraj stał się cud. spodobał mi się jeden model. z radością pognałem do pani sprzedawczyni z zapytaniem o mój rozmiar. i już witałem się z gąską, gdy okazało się oczywiście że 42 nie ma. damn. jak się dziś okazało, dobrze, że nie było. dziś po kolejnej gehennie znalazłem inne ładne. w dodatku tańsze. i pan sprzedawca był nad wyraz miły, choć i nad wyraz bez wyrazu. nie podbił mego serca.



z napoczętego kiedyś cyklu łowię w środkach komunikacji miejskiej; jadąc dziś autobusem dość pustym, dane mi było siedzieć. zagapiłem się bezmyślnie przez okno. aż wreszcie na kolejnym przystanku wsiadł całkiem ładny chłopiec. zmierzyłem od stóp do głów. okazał się mniej ładny niż na pierwszy rzut oka, zatem wróciłem do rzucania okiem za okno. w pewnym momencie jednak spojrzałem i na niego, stał na przeciw mnie. i gdy tylko przeniosłem swój wzrok na niego, ten gwałtownie obrócił głowę, pokrywając się rumieńcem. ciekawe jak długo się na mnie gapił. uśmiechnąłem się pod nosem i przed jego nosem przeparadowując, na kolejnym przystanku wysiadłem.

[...]

poniedziałek, 7 listopada 2011

(522). czyli o wódce i zakąsce.

i to całkiem żywych.


zdaje się wódka i zakąska zestaw doskonały i idealny. nic odjąć nic ująć. a także nic dodać. i pomiędzy nimi też nic się znaleźć nie powinno. nie rozbijaj pisał Spencer w jednej z notek (rodem prosto z kazalnicy, rzec by się chciało). czyli i nie wchodź między wódkę i zakąskę.
a co jeśli zakąska sama pcha się ci w usta? a do tego wódkę jakoś nie za bardzo lubisz? a zakąska w sumie całkiem smaczna jest, czego miałeś już okazji swego czasu spróbować?
będą ostatnio w jednym z pięknych polskich miast miałem okazję spotkać się z osobą, którą darzę wielkim sentymentem (z wzajemnością). od roku jest w związku z osobą, której nie darzę (prawie) żadnym sentymentem, a w każdym razie jest to osoba doskonale mi obojętna. poszliśmy we dwóch na drinka. drugiego, trzeciego, czwartego. dawno nie słyszałem tylu komplementów (a że jestem człowiekiem dobrze wychowanym odpłacałem się tym samym. kto wie, może właśnie tego ów oczekiwał). dawno też rozmowa z nikim nie była najeżona taką ilością podtekstów. gdy zaczęliśmy się zbierać, by udać się na przechadzkę, po mieście lekko już uśpionym i pustym, pomógł mi przywdziać katanę, poprawił kołnierz koszuli i szalik. przypadkiem dotykając zbyt długo, w sumie całkiem nie przypadkiem. przypadkiem podczas spaceru wpadł we nie, przypadkiem się potknął i mnie objął. na pewno to był przypadek. przecież jest u licha w związku. 
na do widzenia, gdy lekko już otrzeźwieliśmy, odwiózł mnie do mieszkania mego. na pożegnanie pogłaskał policzek i dał buzi. także w policzek. 
dnia następnego także mieliśmy się widzieć. jednak nasze wolne terminy w efekcie się rozminęły, a żadne nowe nie pasowały już. szedłem tego dnia z moim serdecznym znajomym do kina (niniejszym Cię pozdrawiam marudo! ;*), gdy z naprzeciwka wyłonił się zagadanym przez telefon, towarzysz wieczora poprzedniego. pokiwaliśmy sobie ręką i każdy poszedł do swych spraw. dostałem potem uroczego sms-a. pisał: uważam, że towarzyszy nam zła gwiazda, skoro mogę Cię spotkać w 2milionowym mieście, gdy randkujesz z innym mężczyzną zamiast ze mną; mam nadzieję, że szybko się znów spotkamy! potem dzwonił. za wskazane uznałem telefonu nie odbierać. wszak byłem zajęty. kawę piłem z mym gospodarzem. odpisałem równie pięknie, z nadzieją, że krk, pod lepszą gwiazdą jest położony. ów nie krył dalej rozżalenia, że miałem ważniejsze obowiązki niż rozmowa i spotkanie z nim.
pewnie za jakiś czas się spotkamy znów.
i cóż z taką zakąską zrobić ma biedny konsument? nie pierwszy i ostatni raz przychodzi mi przed takim dylematem stawać ;). eh.




lecz gdy i wódkę i zakąskę lubię strasznie i uwielbiam ich połączenie, nie sposób mnie zmusić do jego zmącenia. warto wszak być przyzwoitym :). i przyzwoitym aż być się chce. bo to jeden z jaśniejszych punktów na horyzoncie.

[...]

niedziela, 6 listopada 2011

(521). czyli dialog oh oh!

wybacz drogi x. ;).

gdzie jest max? :P

x: bo prawda jest taka że jestem cholernym oportunistą. i tu mam kolegę od chodzenia na wernisaże, tu kolegę który pracuje w kinie i załatwia wejściówki, tu kolegę z opery itp
max: okropny jestes! to do czego ja Ci sluze? :PP
x: Ty akurat się nie wliczasz ;P bo ja z tamtymi się nie pieprzyłem nigdy hahaha
max: hahah. to jestem lewel nizej czy wyzej :PP
x: ciężko ocenić. w każdym razie z Tobą gadam z własnej woli i częściej. a nie tylko jak czegoś potrzebuję albo jak mi się nudzi xd
max: zaszczycony sie czuje!
x: no ej
max: no co
x: po prostu zastanawiam się czy nie traktuję facetów przedmiotowo.
max: i jakie wnioski z tej jesiennej rozkminy?
x: właśnie nie wiem.



pozostaje tylko westchnąć: eh ta dzisiejsza młodzież! i jak jej przy tym nie uwielbiać ;).
[i niech mnie młodzież za ten dialog nie zamorduje :D]

[...]

(520). czyli lepiej nie wychodzić.

niebezpieczne rzeczy za oknem.


dziś w krk derby i to podwójne. piłkarskie i jeszcze jakieś. mniejsza o to jakie (nie umniejszając im oczywiście). byłem na zakupach i już na 3h przed meczem panów kibiców pewnej drużyny widziałem. w szaliczkach. dzięki temu choć wiem wreszcie, kogo na mym osiedlu wspierać należy i za kogo oddawać życie i krew przelewać.
zatem zaszywam się w domu. nie wychodzę. posłucham potem śpiewów smutnych albo radosnych za oknem wykonywanych przez chłopców krótko obciętych, dresoodzianych i pewnie całkiem ładnie zbudowanych. ciekawe ilu pośród nich to geje :D. i gdyby...
dziś obiadowa wersja z kurczakiem i cukinią. wczorajsza opcja z brokułem i sosem serowym wyszła wspaniale!
[w międzyczasie obiad się zrobił. ja już leżę i odpoczywam i czekam na marysię ;)].
i przyznam, że dawno nikt tak dobrze mi nie zrobił. choć wielu się starało. nie ma jak to własna ręka. w kuchni rzecz oczywista. kolejny po wczorajszym, kulinarny orgazm zaliczony! mmmmmhmmm!



a Yomosie i Tahoe życzę udanych wypieków!

[...]

sobota, 5 listopada 2011

(519). czyli to już ostatnie chwile...

to już ostatni podrygi.


zgodnie z zapowiedzią, drogi krikrakrenie. obwieszczam koniec. taki prawdziwy. koniec jesieni. nie ma słonka dziś. zrobiło się niemiło i niespacerowo. (choć prognozy na przyszły tydzień napawają optymizmem). stąd też odwiedzam dziś tylko markety. w dwóch już byłem, zaraz wybieram się do kolejnych dwóch. trzeba zapasy przed zimą jakieś małe choć zrobić. a także coś nowego na patelni spróbować stworzyć na obiad. tym razem bezmięsnego, a całkiem konkretnego w smaku. smaku pleśniowoserowo-brokułowego z makaronem. jeśli się powiedzie, nie omieszkam się pochwalić; jeśli nie - sprawę przemilczę.
jeśli macie jakieś proste pomysły na potrawy z makaronem, piszcie, zdradzajcie. a nóż się skuszę i pobawię w kuchni :D




no i może buty znajdę też. ale tych w krk jakoś nie ma nigdzie :(.

[...]

piątek, 4 listopada 2011

(518). czyli i kropka!

bo wielkich i długich bojach szablon nowy wraz  z logo już wisi :D.
że też jest mi siebie tak trudno samemu zadowolić. ale chyba nie umiałbym oddać tego w cudze ręce, bo okazałoby się wtedy, że jest to jeszcze trudniejsze, by stan ekstatyczny i me pełne zadowolenie osiągnąć.


[...]

(517). czyli dziwa!

tudzież 'dziwy'.


w dodatku łóżkowe i o poranku. świat staje na głowie. to wszystko przez zmianę czasu. albo przez poranne i nocne cudowne mgły w krk. a może poprzez słońce zaglądające rano przez okno. czort jeden wiedzieć raczy.
mając na 10, budzik dzwoni pierwszy raz o 08.08, potem co 7 minut do skutku. i zwykle wywlekałem się tak by mieć pół godziny na przywołanie się do porządku i wypicie kawy oraz dobiegnięcie na autobus. od kilku dni budzę się sam o 7. wyspany. to jest przerażające. to się nigdy nie zdarzało. nie wiem jak mam to rozumieć i co w związku z tym ze sobą zrobić. zatem póki co przekręcam się na drugi bok i zmuszam do zaśnięcia. póki co - skutecznie.
i żeby nie było, wcale nie chodzę spać zaraz po wieczorynce, tylko tradycyjnie w okolicach północnych.



i czas na na dawno nie czynione wizyty w galeriach dziś. choć wolałbym na spacer przez jesienny park pójść, to jednak wyląduję w galerii, gdyż jeśli tego nie uczynię, gdy przyjdą chłody nie będę miał w czym chodzić. ino w trampkach, a to za przyjemne chyba nie będzie.

[...]

czwartek, 3 listopada 2011

(516). czyli raz, dwa, trzy i...

obrót!


jak co dzień mierzyłem wzrokiem od stóp do głów chłopców co ładniejszych, którzy mnie mijali. wzrok swój zatrzymywałem na ich twarzy nieco dłużej niż powinienem. wszak oczom zawsze warto się przyjrzeć. rozpocząłem już o poranku w autobusie. nadzwyczaj wiele ciekawych osobników napotkałem. potem gdy spacerowałem po plantach pośród spadających liści, noga za nogą się włócząc, nadal proceder swój czyniłem.
schodząc po schodach po zajęciach naprzeciwko mnie w górę wspinał się całkiem ładny, nieznany mi jeszcze choćby z widzenia chłopiec. radar się mój uaktywnił. zatem postanowiłem po minięciu go policzyć do trzech się obrócić i spojrzeć nań po raz ostatni. w tym samym momencie, gdy się obróciłem, ów uczynił to samo i się uśmiechnął. a potem... nie było już niczego potem, nie wylądowaliśmy w żadnym zakamarku by zrywać z siebie jednym ruchem koszule i sweterki, całować łapczywie i miarowo kopulować :P taki rzeczy tylko w filmach. tylko po 23. dziś każdy z nas poszedł w swoją stronę.



siłą Waszych głosów, mocą Waszych smsów, w programie zostaje para numer... już niebawem wybrane logo zawiśnie. za aktywność dziękuję :)

[...]

środa, 2 listopada 2011

(515). czyli runda druga!

tak jak niektórzy w sumie przewidywali.
zliczając głosy komentarzowe i te zdobyte innymi drogami osiągnąłem remis. poczwórny nawet. a to prowadzi do kolejnej rundy głosowania ;). wiem, wiem. nic wciągającego, ale ja sam naprawdę nie umiem się zdecydować :(.

1

2

3

4


kolejny post, obiecuję, będzie już merytoryczny! :).

[...]

wtorek, 1 listopada 2011

(514). czyli wsz. św.

skrót rozwijając - wszystkich świętych.


o tym jak zwykło kiedyś się obchodzić u mnie ten dzień pisałem rok temu. dziś także odwiedziłem cmentarz. ale raczej ekspresem. gdyż jest to jeden z tych dni, gdy nie lubię na nim bywać, gdyż z powodu natłoku osób odzierany jest z aury intymności. jedyne co mi się podobało - spadające na udekorowane groby liście złociste, brązowe, żółte. lekko. delikatnie przykrywały rzeczywistość o przemijaniu przypominając. wybaczcie porównanie, ale było to wszystko bardzo przyjemne. 
z większą chęcią odwiedzam przodków w ciągu roku niż akurat dziś. i kropka. cała moja rodzina z resztą ma podobnie.
tymczasem w polsce zdają się te święta trwać dobrych kilka dni. od ponad tygodnia zniczy w sklepach pełno. prawdziwe i na baterie. także (chyba, że to sprytny fotomontaż) takie: 


tymczasem zachęcam do dalszego udziału i pomocy w dokonaniu wyboru logo, albowiem póki co... głosy rozkładają się równomiernie. zatem z rozstrzygnięciem się jeszcze chwilę powstrzymam.

[...]