radości i ogólnieogarniającej wesołości.
co dziwniejsze mi nie zaszkodziła, a przyjęła się całkiem dobrze na naturalnie smętnym organizmie. i organizm domagał się jeszcze i jeszcze, a łikend niestety nieubłaganie szybko raczył się skończyć. ale po kolei i od kolei zaczynając.
dnia pięknego i słonecznego, o porze poranne i temperaturze mroźnej, po nocy dość nie dospanej (przez nich) i podróży odmrażającej kończyny, na krakowskim dworcu pojawili się (w kolejności wyskakiwania z wagonu) -
Yomosa &
Tahoe. tym razem udało mi się stawić na peronie przed przyjazdem pociągu a i sam skład nie zrobił psikusa i za wcześnie się wtoczyć nie raczył. zatem sam akt wypatrywania i powitania przebiegł bez zakłóceń :).
realizując misternie ułożony plan, plątaniną tuneli pognaliśmy na autobus i prosto do mnie, by móc przystąpić wreszcie do realizacji właściwej jego części. czyli tej lekko turystyczno-krajoznawczej ;). nawiedzono i odwiedzono zatem (w kolejności losowej): pewien kopiec, pewien duży trawnik, deptak nad rzeką, galerie handlowe (oj się poobławiali chłopcy, na co zerkałem z wielką zazdrością, bo mi albo nic się nie podobało, ja jak już spodobało, to nie było oczywiście rozmiaru). na ulicy, na której zawsze pada, tym razem było całkiem sucho, ale nie odejmowało to jej uroku.
jako że kuchnia jest centrum każdego domowego świata, i tym razem nie odbyło się bez czynionych tamże plotek. plotek opływających winem i sosem śmietanowo-jakimśtam (nie będę zdradzał swych kulinarnych sekretów :P), w którym to skąpane były makarony. zestaw osób w kuchni idealny do wspólnego gotowania, spożywania i zmywania ;).
i wreszcie muszę się cudownymi darami pochwalić :D. przecudownym, zaczarowanym kubeczkiem skrywającym, ukazującego się po napełnieniu ciepłym płynem, zacusia w postaciach dwóch :D. wreszcie nie będę musiał się obawiać, że podczas porannej kawy przypadkiem moje usta zetkną się z vanessą ;). i dwa. oh oh. cudownie leżące i układające się na mnie majtki :D. krój i wzór nie sekretem pozostanie. mrrr!
ani się człowiek obejrzał a łikend niczym z bicza strzelił dobił do końca i rad-nierad (a raczej bardzo nierad) musiałem odprowadzić gości na dworzec i odesłać ich na wschód, by tam spędzili kolejne przyjemne wspólne chwile.
za wspaniałe towarzystwo i wspaniałe wszystko dzięki serdeczne składam łącząc odpowiednio okraszane buziaki ;].
teraz zostaje mi tylko robić wieeelkie pranie i czynić wielkie porządki :D.
i chyba przekonam się też do latynosów. a zwłaszcza do antonio.
[...]