sobota, 30 czerwca 2012

(663). czyli parapety jak trampoliny.

choć tym razem nikt nie skoczył.


chyba. bo gospodarz wciąż znaków życia nie daje :O.
parapetówka u McQueena potwierdza li tylko twierdzenie, że świat jest bardzo mały i wszyscy znają wszystkich. nadziałem się nań na znajomego mego Bezpłciowego - nazwijmy go Różdżkarzem. konfrontacja plotek i wiadomości wypadła nad wyraz ciekawie. okazało się że we 3 - wraz z Lakmusowym, byliśmy w sumie najstarszym towarzystwem na tej imprezie.
przyznać trzeba, mieszkanie z widokiem na krk ma PMQ cudowne, a sam jest cudownym gospodarzem, któremu udało się pobić swój poprzedni rekord ;).
póki co wciąż zbieram informacje na potwierdzenie pewnych faktów, które miały, mogły mieć lub nie miały miejsca. limit imprez na najbliższe z pół roku wyczerpany :D
na koniec rzec trzeba jeszcze, że kraków o 3 w nocy, puste szerokie ulice, i chłód - prawie lipcowej nocy - są idealnymi warunkami na przydługi spacer.




a skoro o Bezpłciowym już mowa, powoli zaczynam rozumieć jego podejście do życia. jakże inspirujące.

[...]

środa, 27 czerwca 2012

(662). czyli konsultant.

i się zaczęło nękanie biednego maxa.


szefa nie ma, więc na wcześniejsze powroty do domu nikt nie zwraca uwagi. dobrze, że do mojego późniejszego przychodzenia się przyzwyczaili (jeśli niezauważanie tego z racji jego nieobecności przyzwyczajeniem nazwać można ;]).
i tak jak nienawidzę rozmów przez telefon, tak dziś gdy zobaczyłem na wyświetlaczu nr biura obsługi poniekąd się ucieszyłem na myśl o jakiejś świetnej ofercie, którą będą mi proponować. i skoro głos pana w słuchawce usłyszałem postanowiłem nie rozłączać się od razu. pan sobie pogadał pogadał, na jednym niemal wydechu, ja posłuchałem, jednak bez większego zrozumienia, wszak musiałem sobie w głowie ułożyć listę zakupów, a sklep był już coraz bliżej. zapytałem go więc czy by mi nie przesłał oferty drogą mejlową, bo nie mam czasu na dłuższe z nim rozmowy (wszak już u wrót marketu stałem), niestety nie mógł, zadzwoni za parę dni. czekam z niecierpliwością.
tylko pewnie znów się wyłączę w miarę prędko, cóż zawsze po kilkudziesięciosekundowym monologu mogę  beztrosko stwierdzić, że na początku rozmowy się jakoś wyłączyłem i poprosić grzecznie o powtórzenie oferty :D. chyba nikt mnie za to nie zabije, rozmowy są wszak nagrywane.
a na całkiem poważnie to szukam nowego telefonu lub oferty w różowej sieci ;].




i moje kochane wydawnictwo znowu mi dobrze zrobiło. oferta wszystko za pół ceny co prawda doprowadziła do mego zubożenia znacznego, ale taka okazja zdarza się tylko raz na rok. i czekałem na nią od zeszłych wakacji. jutro ważąca 100 kilo paczuszka powinna do mnie dotrzeć :D.

[...]

poniedziałek, 25 czerwca 2012

(661). czyli sale-srale.

marność, marność marność.


w sobotę przy okazji czynionych (z sukcesem o dziwo) z Lakmusowym łikendowych poszukiwań podarku na McQueenową parapetówkę, mieliśmy okazję do - plotek co oczywiste, ale także - spenetrowania sklepów ubraniowych. bieda z nędzą. nadzieja na pojawiające się powoli sale też okazała się płonna. coś-tam owszem było, ale oczywiście nie to co powinno, lub nie za tyle co powinno, by skromnej studenckiej kieszeni odpowiadało.
znalazłem cudowne szorty. och i ach. przeglądałem dzielnie wieszaczek w poszukiwaniu swego rozmiaru. jedno 36, drugie, trzecie, czwarte, piąte. w końcu trafiłem na swoje 38. radośnie je chwyciłem i pobiegłem do przymierzalni. poprzeglądałem się w lusterku. i w sumie bez szału. zrezygnowałem. pół niedzieli chodziłem potem struty że jednak ich nie kupiłem, obiecałem sobie nadrobić w czasie najbliższym te zakupy.
dziś zatem wybrałem się do innych galerii na poszukiwania. i co? i oczywiście nic. wiszą sobie spodenki, rozmiary: 29, 32, 33 i wzwyż w talii. a gdzie jakiś mój numerek? oczywiście wszystko źli ludzie rozkupili.
z innych ciekawostek wypatrzyłem koszule kroju slim fit w rozmiarze xxl. s mojego oczywiście też nie było.



i nie można nie przyznać Keramowi racji. powyższa piosenka z płyty bright light bright light jest najlepsiejsza.

[...]

czwartek, 21 czerwca 2012

(660). czyli jak przyprawić o zawał panią na poczcie.

bardzo prosto oczywiście.


choć akurat ja uczyniłem to całkiem nie świadomie, a z paniami pocztowymi - jako stały klient - relacje mam całkiem dobre. wczoraj był zły dzień, dziwny dzień, dzień męczący. jako że szef wyjeżdża na urlop wszelkie sprawy w toku należało pozakończać, co oczywiście wiązało się z zostaniem przez czas nieplanowo długi na stanowisku dowodzenia za swym biurkiem. w stanie niemal 'helikoptera w ogniu' udałem się na moją ulubioną pocztę. pani bije jeden lis, drugi, treci, eny. ja zbieram te potwierdzenia nadania za każdym razem i zerkam tępo na cyferki stemplem nabite i coś mi nie pasuje. 20061219. myślę sobie jaki u licha dzięwiętnasty, przecież jest dwudziesty, jaki u licha grudzień skoro czerwiec i jaki - w końcu 2006 skoro jest 2012. co też uprzejmie pani wskazałem. pani stan przedzawałowy przeszła gdy zawisła nad nią możliwość iż biła trochę nieodpowiednią datę cały dzień na listach. tymczasem wszystko okazało się w porządku, tylkom spojrzał na datę od dupy strony i tak 20.06 stał się rokiem 2006. ciekawe czy ta pani jeszcze mnie lubi :D
do domu jakoś przed 20 zlądowałem, a czekały mnie śliczne notateczki do czytania. egzamin odbył się dziś o poranku, po bardzo krótkiej nocy. jak na ilość poświęconego czasu na naukę wynik oceniam nad wyraz dobrze :D. i w ten piękny sposób przeleciałem przez me kulturoznawcze 3 lata nie spostrzeżenie prawie. jeszcze tylko egzamin licencjacki i finalito.


i coś czuję, że jutro szybko pracę skończę, skoro będę w niej w sumie cały czas sam siedział ;]

[...]

wtorek, 19 czerwca 2012

(659). czyli rozpraszacze.

ale jakże cudowne!



spóźniłem się prawie na poranny autobus przez nich. w sumie nic dziwnego ;).

[...]

niedziela, 17 czerwca 2012

(658). czyli pidżamowo.

w sumie nie spodziewałem się tego po sobie, ale ciiiiii...


wstałem gdy wszyscy nieprzyzwoici ludzie jeszcze spali, jakoś po 9. wstałem w sensie przebudzenia, bo z łóżka po poprzewracaniu się na wszystkie możliwe boki, wyszedłem jakieś pół godziny później. bez kawy obyć się nie mogło. potem poszukując smaków z dzieciństwa sięgnąłem po kolejny homoserek waniliowy, kolejnej firmy. i to nadal nie było to. eh. zdaje się, że żadne smaki z dzieciństwa nie są już do powtórzenie i pozostają już na zawsze w naszej mitycznej nieco pamięci.
dzień minął jakoś nie spostrzeżenie. i w niespodziewany sposób gdyż w łóżku. egzamin nadciąga wielkimi krokami, czas zatem czytać na gwałt wszelkie zaległe lektury. po ani rudowłosej nadszedł czas na 'życie pi'. jeśli inne pozycje z literatury kanadyjskiej tyle wnoszą w życie, to dziękuję bardzo. a jeszcze 3 przede mną.
w każdym bądź razie dzień w powyciąganym tiszercie, bokserkach luźnych i przewiewnych zrobił mi wyjątkowo dobrze. a nagroda w postaci obiadu na śniadanie w porze kolacji tym lepiej. nie ma jak to micha pysznej sałaty z pomidorami, mozarellą, ziołami, skropiona oliwą i octem balsamicznym. oh ah. czas chudnąć ;).




sam sparro wydał nową płytę jestem zakochany! poniekąd też wzruszony, gdyż to także on otwierał muzycznie tego bloga. i co ciekawsze Lakmusowemu spodobały się na początku te same piosenki co i mi. jakież to my mamy wspaniałe gusta ;)

[...]

sobota, 16 czerwca 2012

(657). czyli warto się uśmiechać.

że też ja to mówię, sam sobie nie dowierzam!


i z takim uśmiechem na twarzy poleciałem na zaliczanie ustne całego semestru ćwiczeń z dziejów kultury naszej ukochanej, hamerykańskiej. jednak mimo to stres oczywiście był, gdyż stos tekstów raczej pobieżnie przejrzałem niż dokładanie przeczytałem. i jak się okazało też niepotrzebnie :D pani dr (szkoda że nie pan) była na tyle miła iż pozwoliła wybrać mi z sylabusa jedno z zagadnień, które mi się najbardziej podoba i o nim opowiedzieć. cóż może zrobić zmyślny max? ano może powiedzieć, że żadne mu się nie podoba i opowiadać o wszystkim i niczym, zaczepiając - bardzo po łebkach - każde z zagadnień w zakresie minimalnym. na piątkę starczyło. :D
teraz czeka mnie tylko czwartkowy egzamin z literatury. jeszcze tylko 5 lektur przede mną. a łikend już się ma na półmetku. póki co udało mi się jeżdżąc autobusami skończyć 'anię z zielonego wzgórza'. oh, ileż wzruszeń mi ona dostarczyła! i mówię to poważnie całkiem. widać mnie wzrusza już wszystko dosłownie, ciekawe dlaczego. dorzucając do tego noszone wszędzie najbardziej urocze chusteczki higieniczne pod słońcem, musiałem w mpk stanowić całkiem ciekawy widok.
jeszcze potem tylko 2 lipca egzamin licencjacki i skończę definitywnie przygody ze studiami. (w sensie uczęszczania na zajęcia i zaliczania egzaminów, bo studentem w różnych celach pozostanę nadal, muszę tylko odpowiedni kierunek znaleźć, co każdego nań przyjmują :D).




i czas dziurkacz w dłoń chwytać ;].

[...]

wtorek, 12 czerwca 2012

(656). czyli zła karma? dziwna karma?

czort wie jaka w sumie, ale raczej chyba nie dobra.


wchodzę czasem sobie na nasz śliczny niebieski portal. czasem też pojawiają się na nim jakieś powiadomienia. żyć, nie umierać, cieszyć się i radować. z racji tego, że są. to nic, że pochodzą wiadomości od kogoś ze śląska (za daleko), ze świętokrzyskiego (za daleko i za stary, opcja +40 nie wchodzi jednak w grę), od kogoś z czech (w sumie rozmowa z nim mogłaby być nawet zabawna), od kogoś <18 (nie lubię dzieci) albo od innych przypadków nie pasujących bynajmniej w moje widełki zainteresowań. 
pewnie jakbym sam się zabrał za pisywanie do tych odpowiedni bym nie narzekał. ale jak wiadomo jestem leniwy i nie chce mi się. zatem sobie ponarzekam ;]
odwiedził mnie także blogger pewien z miasta królewskiego, pozdrawiam q.!




a to jakby o mnie ;)

[...]

sobota, 9 czerwca 2012

(655). czyli ełro trwa.

a każdy z nas największym znawcą piłki jest.


nawet ja obejrzałem fragment meczu inauguracyjnego i tego rosji z czechami. i chyba już limit oglądania panów za piłką biegających wyczerpałem, chociaż kto to wie. polska drużyna najśliczniejsza nie była, grecy za kudłaci, ruscy cóż... może trzeba będzie na paortugialię albo innych ślicznych panów południowych albo tych skandynawskich.
i na tym co do zasady moje zainteresowanie tym dziwnym sportem się kończy. denerwuje mnie zamieszanie w centrach miast, denerwują mnie tłumy kibiców niezdrowo podnieconych, denerwują mnie te kolorki białoczerone wokół, denerwują mnie specjalne piłkarskie parówki, bułki, słodycze i wszystko wszystko. jedyne co, to może bielizna w piłkarskie wzorki po euro będzie na wyprzedaży, bo ta wyglądała całkiem przyzwoicie. ja już czekam na poeurowy spokój :D


a na Końcu Świata życie toczy się swoim rytmem (przerywanym okrzykami spod telewizora, dobywającymi się z gardzieli mego brata, który nawet kupił sobie flagą do samochodu montowaną... i jak ja mam tym teraz jeździć oO). tarta rabarbarowo-migdałowa powstała - jeszcze przepyszniejsza niż ostatnim razem! inne dobra kulinarne takoż powstają, a max je i je i je. a waga nie spada, a wręcz przeciwnie ;/.
pominę już fakt iż moi rodziciele chcieli mnie wczoraj wykończyć wywożąc na Wieś, do łąk malowanych. dawno nie przeżyłem tak zmasowanych ataków pyłków. katar, kichanie wszystko na raz. już się widziałem na tamtym świecie :D potem z kolei zatkało mnie totalnie i z tego wszystkiego przed 22 już spałem. brr.




a jutro wracamy do krk. tam nie ma choć pyłków przeklętych! a w krk pod koniec miesiąca czeka mnie parapetówka u McQueena. can't wait!

[...]

czwartek, 7 czerwca 2012

(654). czyli dzień dobry alergio!

dzień dobry na Końcu Świata ci mówię!


i wychodzi na to, że chyba nie warto było do domu wracać. ledwo się pojawiłem - już smarkam. w krk siedząc - nic a nic, raz tylko w tym roku wziąłem antysmarkaniowoalergiczną tabletkę. nad morzem też oddychałem pełną piersią, bez nosa pełnego i mokrego. a tu teraz - istna maskara. coś w powietrzu lata, coś się dzieje. i jeszcze własna rodzona matka mnie dobija spryskując się jakimiś strasznymi perfumidłami, które tylko moje kichanie i smarkanie pogłębiają :O.
już wprost się nie mogę doczekać tego, co będzie się działo jak pojedziemy na wieś.
ale oczywiście prócz tego są i dobre rzeczy - oczywiście te kulinarne, a to przede wszystkim cudowne ruskie pierogi. jestem zakochany ponownie i wciąż. jak zawsze zresztą w tych babcinych. inne ambitne kulinarne wyzwania znów przede mną, z rabarbarem w roli głównej.




pracującym jutro, dnia niemęczącego życzę, ja się lenistwu planuję oddawać :D.

[...]

wtorek, 5 czerwca 2012

(653). czyli na świecie wokół dzieje się tyle zła.

i całe to zło przytrafia się oczywiście mi.


zaczęło się już w sobotę o poranku. choć ten dzięki Yomosie zapowiadał się całkiem przyjemnie. i niestety tym przyjemnościom dałem się zwieść. gdy tuż po porannej kawie, koło 11 udałem się do warzywniaka po truskawki w tymże pani zza lady, już ledwo gdy przekroczyłem próg zakrzyknęła: truskawek nie ma! zupełnie jakbym miał na twarzy wypisane po co przyszedłem. na szczęście w głowie miałem plan awaryjny - cukinia i pieczarki. awaryjny, jak się potem okazało, tylko do czasu. albowiem podczas gotowania i duszenia ciut za mało odparowałem powstający sos, w efekcie był za rzadki i całym swym pysznym w sumie obiadem, z racji tej drobnej niedoskonałości byłem rozczarowany.
na wieczór miałem w planach Lakmusowego. i to wbrew pozorom miłe wydarzenie, przyjemne i bezproblematyczne też urodziło kilka problemów. po pierwsze spodnie. wisiały wilgotne na suszarce; wkładając je do pralki o poranku zapomniałem, że potem będę musiał je znów włożyć. tym razem na siebie. inne ich pary zalegające w szafie nijak się miały do mojej koncepcji. ale cóż, trzeba było coś z nich wyczarować. o dziwo autobus przyjechał punktualnie, a i ja na niego się nie spóźniłem. niby ok, ale tramwaj na który miałem się przesiąść oczywiście odjechał za wcześnie, toteż na spotkanie się spóźniłem. w sumie nic nadzwyczajnego u mnie.
jeśliby ktoś myślał, że to koniec przygód z mpk, to jest w błędzie. wracając z Lakmusowym, po ekspresowo płynących 6 godzinach - podejrzewam że nieco dziwnych momentami - rozmów o świecie, rozpoczęliśmy polowanie na jakiś nocny zmierzający w kierunku domów. na jedynym słusznym przystanku nadzialiśmy się jeszcze - ot by było ciekawie - na Kudłatka z jakimś jego randkowym dupakiem. potem podjechał i śliczny nocny, całkiem duży bo przegubowy i całkiem zapchany. na tyle że nawet jego drzwi już się otwierać nie chciały, nie mówiąc o możliwości pomieszczenia kogokolwiek. radzi, nieradzi, choć pogoda w sumie była wyjątkowo spacerowa, postanowiliśmy udawać się piechotą w kierunku noclegu. nasza radość na widok rozkraczonego i z migającymi awaryjnymi na następnym przystanku nocnego, nie znała granic :D po kolejnym kwadransie spaceru zostaliśmy zgarnięci przez litościwego rodziciela Lakmusowego, który wybawił nas od kolejnej grubo ponad godziny spacerku ;].
piwo mi szkodzi, piwo powoduje kaca. szkoda że zawsze o tym zapominam. muszę wrócić do mocniejszych trunków.
niedziela co do zasady upłynęła bez większych niepokojących wydarzeń. cisza przed burzą.  i to dosłownie. nie dość że się późno położyłem, usypiałem, wiercąc się nie miłosiernie, bardzo długo, to jeszcze chwilę po tym, zaczęło wiać, grzmieć, błyskać, walić po parapetach. (a burze spędzane samotnie w łóżku są zdecydowanie tym co lubię najbardziej). w sumie może ze 4h jakoś sobie przespałem. zombie w poniedziałkowy poranek jest zdecydowanie tym co lubię najbardziej.
także nieszczęsne praktyki o poranku przysporzyły mi wiele radości. ale jeśli chce się w stanie zaspanym wyjść bramką przeznaczoną do wchodzenia, to trudno nie wzbudzić wzburzonych okrzyków ochrony. 
a do tego pada deszcz znowu.
na domiar złego dzisiaj zrzuciłem sobie patelnie na stopę, bo nieco nie trafiłem kładąc ją na blat. żyć, nie umierać!




a w ogóle to jest fajnie i mam świetny humor. naprawdę! Yomosa - Tobie to kiedyś nakopię do tej Twojej dupy! wiesz za co ;].

[...]

niedziela, 3 czerwca 2012

(652). czyli 'jo, jo!'*

wróciłem.


wróciłem z wakacji, w co można było poniekąd wątpić, gdyż gospodarz co pewien czas groził mi i zapowiadał zamknięciem w piwnicy swej ciemnej. wróciłem też (chyba) do skrobania tu czegoś, ale co do tego, to lepiej nie chwalić dnia przed zachodem słońca ani też nie mówić hop zanim... zanim nie powstanie kilka kolejnych notek o niczym, bo przecież ten jeden post jeszcze o niczym zupełnie nie świadczy. jakby mi się jednak odechciało tu pisać, mam zaklepany kolejny śliczny adresik, nawet nie jeden, ale wszystko w swoim czasie. który być może nawet nie będzie musiał nadchodzić. ale kto to wie.
z mych spóźnionych majówkowych wakacji wróciłem prawie tydzień temu. nawiedzałem Kerama w jego nadmorskim domu z widokiem (na pociągi). zwiedziłem wszystko co tylko się da w okolicy. zjeździłem kolejami w sumie także, gdyż nie przejechana została tylko jedna trasa na terenie województwa, po której kursują pociągi. ale po kolei.


przyfrunęło mi się w zeszłą środę, akurat na kolację. jeszcze przed przyjazdem postawiłem przed Keramem wielkie kulinarno-kuchenne wyzwanie. znaleźć z trójmiejskich sklepach produkty które jadam ;) oraz te, z których będę mógł mu coś ugotować, żeby czasem nie było że jedyną wartością dodaną podczas mej wizyty jest moja osoba wspaniała, postanowiłem i w kuchni coś dobrego potworzyć. podobno z sukcesem. choć sukces to dziwny, może i większy niż myślę, gdyż kuchnia nie moja, garnki nie moje, gotuje się szybciej lub wolniej, i nie wiem czego gdzie szukać. dwa makaronowe twory z radością w żołądkach przez te dni wylądowały. wszyscy przeżyli. 
I CZ - pociągiem na hel, w poszukiwaniu prawdziwego morze, nie-zatoki, latarni morskiej z widokiem, której w końcu nie znaleźliśmy. by potem na plaży na uboczu polować na zachód słońca, które jakoś im mniej do horyzontu miało, tym wolniej zachodzić raczyło. szkoda że piasek był jeszcze na tyle chłodny, że stopy wykręcał, ale jedno z moich długoplanowanych zdarzeń w końcu się ziściło.
II PT - przelot spacerowy przez pełną modernistycznych niespodzianek gdynię, do tego duuużo słońca, widoków i przepysznych pączków, które smakują zupełnie jak te domowo wypiekane przez babcię. a na deser skansen kolei w kościerzynie. cudo, cudo, a do tego w sumie niemal pociągowy orgazm, wszak to jedna z najbardziej kręcących rzeczy pod słońcem! i przyznać muszę - top trendy też oglądałem, ze słabością do polskich festiwali wygrać nie potrafię.
III SB - był to dzień dłuuuugaśnej kolejowej wycieczki po pomorzu. godzin ponad 10, przesiadek z 5, zdjęć  i wrażeń - przynajmniej dla mnie 100 milionów. i rosnący podziw dla wytrzymałości Kerama i nie robienie znudzonych min podczas podróży jednostajnej, stukotem okraszanej i z przemykającymi kolejnymi wioskami, stacyjkami, drużkami za oknem. [Spencer, za jakiś czas doczekasz się filmowej niespodzianki, jak tylko ją zmontuję ;)].
IV ND - poranki na molo w sopocie, gdy jest jeszcze prawie puste są niezapomniane. lazurowo-białe i lekko wietrzne. na deser dłuugi spacer po gdańsku, w którym dużo bardziej zachwycająca od starówki pełnej takich samym kolorowych, megaturystycznych kamieniczek i straganów jest stocznia i pozostałości prlu widoczne na każdym kroku. w końcu też udało mi się poznać Keramowo-McQueenowego łącznika.
w poniedziałek pobudka o 4.30 rano (o dziwo było już jasno!), ekspresowy przelot i dziwnie senny dzień w firmie. z pamiątek przyjechała ze mną cudowna opalenizna, wiele smaków w pamięci, ciut za dużo zdjęć i piasek w butach.
Keramowi raz jeszcze dzięki i gratulację za odwagę ;) no i wytrzymałość, wszak cięższego w obyciu człowieka niż siebie nie znam.




tydzień miniony też obfitował w różne ciekawe wydarzenia, ale o tym niebawem :D.

_______
* 'jo, jo' - wyrazy słyszane zewsząd podczas mego wyjazdu, oznaczające w lokalnej gwarze, coś na kształt potakiwania, czasem w znaczeniu 'tak tak i co jeszcze' ;)

[...]