poniedziałek, 25 listopada 2013

snieg

zima w tym roku znowu zaskoczyla liama. zgodnie z prognozami oraz adekwatnie do pory roku spadl pierwszy snieg. na szczescie stopnial predko.
liam znowu nie ma zimowych butow. z bolem serca i niezadowoleniem na twarzy czas mi ruszyc na lowy.
bleee

niedziela, 24 listopada 2013

nie wyrabiam

dziś mamy niedzielę. jutro poniedziałek, a za chwilę piątek. potem znowu poniedziałek, piątek i ni się człowiek spostrzeże będą święta.
dni są za krótkie, łikendy tym bardziej.
chwilowo w pracy wszystko jest na mojej głowie z racji chorób i innych przypadków pozostałych współpracowników. a funkcjonowanie niemal co dzień na podwyższonych obrotach jednak wysysa z człowieka wiele.
z nowym rokiem też nadchodzi czas przeprowadzki, ale może jakimś cudem obędzie się bez mojej ukochanej lektury portali ogłoszeniowych; jak to dobrze, że moje marudzenie przy odpowiednich osobach przynosi skutki w postaci odpowiednich propozycji :D
najbliższy okres ma też obfitować w różne występy gościnne, niebawem z obrzydzeniem będę zerkał na wszelkie środki komunikacji.
tymczasem czas na kawę, rogaliczki drożdżowe z konfiturą ze śliwek żółtych. tak, zawitałem w domu w piątkowy wieczór, a za godzin kilka pakuję swe zwłoki i znowu do krk. brrrrrr grrrrrr

a do tego mam w otoczeniu kilku dupotrujców. podziwiam ludzi potrafiących wymyślać sobie problemy albo stwarzać niechciane sytuacje na własne zyczenie by potem marudzić, rozpaczać etc etc. co mnie to wszystko? no niestety coś...

środa, 20 listopada 2013

dres

czasem myślę, że przedstawiciele tej mniejszości kulturowej mają fajne życie. proste i pozbawione nadmiernych problemów i rozkmin.
ot zjeść - bez wydziwiania, co dzień spędzić na siłce kilka godzin, sprawdzić jak rośnie biceps, co łikend napierdo-lić się lub -lać się z kimś. pójść na mecz. i jakoś leci. po drodze zrobią bachorka, znajdą blond dziunię i są szczęśliwi. [jeśli tylko nie uwali im swoim kozaczkiem ich czyściutkiego dresiku; lub nie depnie na białego najusia]

pewnie upraszczam.

wtorek, 19 listopada 2013

póżność

od czerwca zbieram sobie wiadomości, czytam tylko wstęp, który się wyświetla [zwykle jednak jest to cała wiadomość], nawet w nią nie wchodząc i czekam na kolejne, czekam, czekam; ilość rośnie.
pierwotnie planowałem dobić do 44, jednak przegapiłem tę ilość na liczniku. teraz chyba pozostaje mi na 69 czekać; albo posłać w cholerę. bo przecież i tak nikomu nie odpiszę :D
w sumie nawet kolejne powiadomienia już mnie nawet nie bawią.


jesteś próżny.
- nie; no może trochę...

bo w sumie po co ja te wiadomości zbieram?

EDIT [21:37] pofrunął w kosmos.

niedziela, 17 listopada 2013

knurek

wybrałem się rano do ikei. cel był jeden. chodził mi po głowie odkąd tylko obejrzałem nowy katalog.


obleciałem cały sklep, dział dziecięcy nawet dwa razy. i nie ma. jestem rozżalony i niepocieszony.
w całej polsce nie ma, ino w katowicach; dziwne.

nawet próba ukojenia żalu zakupem kubeczków na nic się zdała.
:((((

sobota, 16 listopada 2013

żebym to ja wiedział o czym pisać. ostatnio wolę chyba czytać i komentować.
mam kilka postów - wersji roboczych. i lepiej gdy one nimi pozostaną. przeglądam je co jakiś czas łudząc się, że coś się z nich urodzi, jednak były by to same quasimoda, warte wyskrobania zawczasu. pozwólmy im zatem w spokoju w mych archiwach spoczywać.
nowych przemyśleń, godnych podzielenia się, chwilowo brak. [znając życie pewnie zatem posty się posypią ;)]

wtorek, 12 listopada 2013

waniliowo

kiedyś pewien serdeczny znajomy życzył mi by aromatyczny gin subtelnie zamykał mój spełniony dzień.

to nie był dobry dzień. to był za długi dzień. od rana zastanawiałem się w co wsadzić ręce, albo komu wsadzić w gardło patrząc z satysfakcją jak się dławi, albo komu wsadzić coś ostrego pod łopatkę lub żebro. łatwo uprzątnąć duże śmieci, więcej zachodu jest zawsze z tymi drobniejszymi. ale jutro też jest dzień, kolejny fajny; jak i pojutrze.

upiorny wtorek żegnam. wygrzebując łyżeczką z kubeczka waniliowy krem spirytusem wzmacniany napełniam się szczęściem, co raz oblizując lepkosłodkie usta. przyjemne ciepło powoli ogarnia mój cały organizm. nie pożałował mi jej autor.
Twoje zdrowie bj!
[od ginu x razy lepsze, wolę nie myśleć jak kaloryczne]

poniedziałek, 11 listopada 2013

re-socjalizacja vol. 0,5 oraz 2

zanim zaczął się szalony łikend, jeszcze w sobotni poranek, udało mi się spotkać przemykających przez krk moich ulubionych y&t. dzięki temu spożyłem prócz obiadu, wielką dawkę optymizmu. panowie - kolejnych długich lat!

kończąc łikend zdążyłem odhaczyć kawę z S przelatującym przez krk - dzięki!

od jutra socjalizacja pełną parą, ze wszystkimi służbowymi jej radosnymi aspektami. też się nie mogę doczekać. w sumie się nawet trochę stęskniłem za swoim biurkiem, sprawami i ludźmi. [oprócz szefów, choć to z definicji w kategorii ludzie się nie mieści]

re-socjalizacja

czas powrócić do życia w społeczeństwie. nie wiem czy bardziej stety czy niestety. [dobra, chyba stety, brak częstej możliwości otwierania ust mi nie służy. jednak]. po kilkumiesięcznej przerwie.
ulubiona knajpa, ulubiona kanapa, doskonałe towarzystwko. jak zawsze doskonała muzyka w tle i kolorowy ale nie narzucający się gwar wokół. idealny do obserwowania ukradkowego, nie przeszkadzając sobie w rozmowie.
ani się człowiek nie obejrzał, a minęło 8h.

z każdego zdarzenia można wyciągnąć jakieś wnioski: nadal boję się les, są strasznie ekspansywne, wulgarne [choć nie robią przy tym niczego nadzwyczajnego]; nie rozumiem chyba związków współczesnych.

każdy dzień jest dobry na nowe doświadczenia. kolejne dziś przede mną. w ciemno, ale z doskonałą rekomendacją. can't wait. mimo małego stresu.

piątek, 8 listopada 2013

wolne

kolokwium roczne zaliczone. słowo zaliczone niech tu będzie kluczowe. jak zawsze mogło być lepiej, ale najważniejsze że z głowy.

w końcu odpocznę. i bezkarnie będę mógł robić nic, a przede wszystkim nie będę musiał myśleć  i napełniać głowy merytorycznymi informacjami.

tymczasem - dobranoc.

środa, 6 listopada 2013

zaklinanie / the wanted vol. 3

lato wróć! [za oknem deszcz bębni w parapet].
i to ja żądam powrotu ciepła i słońca. po dwóch dniach łażenie z parasolem i szybko wilgotniejących mi już zbrzydło.

a lato było piękne tego roku. [choć dni się nie wypełniły i nie przyszło nikomu zginąć].

począwszy od choć tylko w połowie, ale mega słonecznego długiego łikendu we francji, przez lipcowe atrakcje pod gwiazdami z gwiazdą, lenistwo sierpniowe na mej wsi, wrześniową letnią choć gorącą końcówkę, też pod gwiazdami. pogardzić ostatnimi promieniami słońca w październiku takoz nie można.



chłopcy z TW wypuścili nową płytę. o poziomie dyskutował nie będę. acz na szczęście okazało się, że kilka piosenek prócz singli w ucho też wpada. [szczególnie gdy ucho proste i niewybredne, z powodu nadmiaru nauki oczekujące tylko czegoś co się zapętli i rytm będzie miało powtarzalny]
;)

poniedziałek, 4 listopada 2013

świątecznie

ledwo skończyły się święta obchodzone w miniony łikend, dziś w pierwszy dzień roboczy po nich, ze sklepów zniknęły świeczki i chryzantemy. jeszcze na dobre nie uprzątnięto ostatnich zagubionych z nich liści, a już wjechały na sale mikołaje w przeróżnej postaci.
skoro kolejne święta za pasem, czas się zacząć powoli wprawiać w odpowiedni nastrój. włączyć last christmas i w jego radosny [sic!] rytm przegryzać żelki.


nie mogłem nie kupić [oczywiście w ramach jesiennych porządków w sklepie, by było miejsce na jeszcze więcej mikołajów], smutno im pewnie w zimową porę by było na półce. a tak to będzie im cieplutko. w moich ustach.
a gdyby tak namoczyć je w wódce... może doszedłbym do jakiś ciekawych wniosków merytorycznych nad swoimi książkami :D hm...

emeryt

pobudka, gdy ranne wstają zorze, standardowe śniadanie, do sklepu na codzienną wycieczkę. po drodze może jakieś nowe gazetki z promocją w ręce wpadną. potem obiad, jeden serial, drugi, trzeci. niedziela dniem świętym, w końcu leci familiada. niecierpliwe czekanie na pójście spać. i tak dzień za dniem.
ostatnio czuję się dość podobnie. może sypiam nieco dłużej, może gazetek obsesyjnie nie szukam, ani seriali nie oglądam tasiemcowatych, ale różnic żadnych pomiędzy podobnie nudnymi dniami nie zauważam. higiena umysłu wymaga codziennego spaceru do sklepu, bezmyślnego zapakowania do koszyka kilku produktów [powinni stworzyć sklepy bez regałów ze słodyczami :x], odwiedzenia piekarni. potem już się można przewalać z boku na bok, dla rozrywki zrobić kolejną kawę, coś zjeść. do rangi wydarzenia dnia urasta gotowanie obiadu. a tak to, czytamy, zgłębiamy. starając się jednocześnie by przy tym myśli nie uciekły przypadkiem gdzieś w bok.
na szczęście koniec już widać.
potem z radością będzie można wrócić do oddawania się zawodowym obowiązkom. kto by pomyślał.

piątek, 1 listopada 2013

1.11

kiedyś były świeczki z parafiny, uroczo kopcące, w szklanych pojemnikach. dziś mamy cudowne plastikowe wytwory, wypełnione dziwnym granulatem, nie kopcą, palą się 100 lat; wygrywają melodyjki i mają wytłaczane wzorki na różne okazje - od wielkanocy do mikołaja.
kiedyś były zwykłe chryzantemy, białe, żółte, czasem fioletowe lekko. wszystkie były nieidealne. sztuką było znaleźć coś co się nada. dziś pomijając kwiaciarniane niemal odmiany chryzantem - tony kwiatków plastikowych.

i zalega to w sklepach od przeszło 2 tygodni; za chwile zniknie i na ich miejscu z marszu pojawią się mikołaje.

średni popcorn, dwa znicze i kwiatka poproszę. o, i jeszcze prażynki. i można iść na grobową rundkę.
__
w tym roku, wyjątkowo nie mając sił na powrót do domu, zostałem w krk. nie wysuwając nosa z mieszkania choć nie odczuwam świątecznego szaleństwa.
przodków mogę odwiedzić i innego dnia; będzie to dużo przyjemniejsze niż akurat dziś.