ale zanim mógł się on rozpocząć i potrwać sobie dni wolnych 9 całych, trzeba było wyczyścić pole ze wszelkich spraw zaległych. stąd też - mniej lub bardziej radośnie - pojawić się wczoraj w kancelarii musiałem. miało być tylko na 3 godzinki, tylko jeden projekt do skończenia, a wyszło jak zawsze niemal. siedzieliśmy godzin z 6, odkrywając coraz to nowe jego aspekty i nanosząc kolejne poprawki i modyfikacje. ale skoro terminy gonią - było trzeba. było warto. i co najprzyjemniejsze mogłem wreszcie bez jakiegokolwiek skrępowania pojawić się tam w krótkich spodenkach. by swymi ślicznymi łydkami poświecić ;).
jako że byłem umówiony na 19, to po 16 nie opłacało mi się całkowicie wracać już do domu. wszak dzień wolny, autobusów mało, jeżdżą długo, i na dobrą sprawą w domu bym posiedział minut ze 45, poświęcając dwa razy tyle na dostanie się tamże i powrót do cywilizacji.
ślicznie świecące słońce i lekko wiejący wiaterek zachęcał do li tylko jednego - spaceru nad wisłą. zaopatrzywszy się uprzednio w napoje ożywiające i coś do przegryzania udać się z czystym sumieniem na bulwary mogłem. spacerowiczów multum, rowerzystów i rolkarzy także. czasem było nawet na kim oko zawiesić. po pewnym czasie jednak część deptaka od strony kazimierza zaczęła stawać się nie znośnie zacieniona. porzuciłem więc ławeczkę i udałem się na ten od podgórskiej strony. puściej, spokojniej, przyjemniej. zasiadłem na nabrzeżu kamiennym, i majtając nóżkami, poczytując politykę spoglądałem na świat wokół. świat, który znów znajdował się gdzieś poza mną. mnie interesował tylko powiewający wiaterek, promienie zachodzącego słońca i wisły spokojny nurt. szkoda tylko że czas płynąć musiał, ale na to zdaje się nie dało się już nic poradzić.
wygrzawszy kości i - mam nadzieję - złapawszy ciut słońca udałem się na spotkanie z Lakmusowym. do domu nie wróciłem wcale prędko, a potem wcale prędko nie dane mi było położyć się spać, gdyż dopadła mnie jeszcze moja współlokatorka wypytując na tematy wszelakie. i tak jakoś o 3 w końcu w łóżku wylądowałem. po to by potem o 6 z rana już się z niego wywlec całkiem wyspanym. kawa, wanna, kawa i na mpk i na autobus do domu. pozdrawiam zatem z Końca Świata.
i jednak się nie zapłaczę, jak się okazało ;]
[...]
skad ja to znam... ląduje w pracy na max.2 godziny a potem wcyhodze po 10 długich ;D
OdpowiedzUsuńchoc ja akurat pracą żyje więc jakos szczegolnie mi to nie przeszkadza ba wrecz dluzsze wolne dziala na mnie bardzo zle ;)
"po to by potem o 6 z rana już się z niego wywlec całkiem wyspanym" To zdanie w połączeniu z poprzednim to jakaś totalna abstrakcja :p
OdpowiedzUsuńA weekendu długiego zazdroszczę oczywiście! ;)
Pozdrawiam
ach Maxiu Maxiu nie za dobrze Ci :P
OdpowiedzUsuńDziewięć dni wolnego! Taki to pożyje :P
OdpowiedzUsuńSuper majówki zatem :)
Pzdr!